O dziwo Aya nie zadawała w ogóle pytań, z wyjątkiem standardowego, czy niczego Tii nie brakuje z leków i jedzenia. Właściwie to nikt nie przepytywał medyczki, czemu jej tak długo nie było, wszyscy zdawali się ignorować ten fakt, jakby niczego w ogóle nie zauważyli.
Jedynie Lea wpadła na chwilę do igloo, gdy już nikogo nie było, żeby poplotkować jak na przyjaciółkę przystało.
– I co? Jak tam rodzina? Nic nikomu nie mówiłam i nie zamierzam powiedzieć, słowo!
Na twarzy Tii zawędrował uśmiech prowadzony zarówno bardziej skomplikowaną wdzięcznością, jak i najprostszą radością.
– Dzięki. Wszyscy mają się dobrze i oczywiście o niczym nie wiedzą. Tak jak obiecałam.
⤙ooo⤚
Mijały kolejne tygodnie, śnieg stopniał, a Tia nabawiła się całkiem niezłych wpływów w Watasze Cienia. Związała się z Leokadią grubą nicią przyjaźni, poznała również kilka innych przyjaznych osobników, a co najważniejsze, nabrała wystarczającej odwagi, by stawiać wszystkich po kątach, tak jak robił to Delta w Srebrnych Chabrach.
Srebrne Chabry, jej ukochana rodzina, którą tak rzadko odwiedzała. To i tak był cud, że w ogóle mogła ich odwiedzać, Wataha Cienia najwyraźniej jeszcze się o niczym nie dowiedziała, albo Aya nakazała przymykać oko. Jakikolwiek był powód, medyczka nie zamierzała dociekać, wyłącznie cieszyła się z obecnego stanu rzeczy i co jakiś czas wstępowała do dobrze znanej jaskini medycznej, znosiła morderczy wzrok starego basiora, i ze szczenięcym uśmiechem powracała do szałasu lekarskiego, gdzie funkcjonowała w Cieniach.
Jednej późnej nocy była mniej ostrożna, prowadzona ekscytacją, bo Pinia wspomniała jej o basiorze, który podobno był przystojny i bardzo pociągający. Myśl, że siostra miała kogoś na oku, cieszył Tię, która sama nie mogła sobie pozwolić na dzieci ze względu na swoje zaburzenia. Wesołym krokiem wadera przemierzała mrok gęstych lasów, ledwie częściowo wyłapując, czy ktoś się nie zbliża.
Jej kroki były nieco głośniejsze, o czym przypomniała jej agresywnie gałązka pękająca tuż pod łapą. Medyczka zatrzymała się w strachu, jej uszy próbowały wychwycić jakiś znak, że ktoś ją zauważył. Na szczęście wyglądało na to, że nawet myszek nie obudziła, więc wróciła do swojego wesołego, choć teraz już dużo cichszego spaceru.
W swojej radości zapomniała o drobnym szczególe: że wataha zabójców była przecież wyszkolona w poruszaniu się niczym polujące sowy i wychwycenie ich spośród odgłosów nocy graniczyło z niemożliwością.
Także nawet taki duży basior jak Odnet pozostał niezauważony, kiedy podążał zaledwie kilka metrów za medyczką.
Wstąpiła do szałasu lekarskiego pogodna, z werwą do pracy i kilkoma pękami ziół zebranymi po drodze, akurat takimi, których zaczynało jej brakować. Postanowiła rozwiesić je, zanim pójdzie spać, by jak najszybciej zaczęły się suszyć. W trakcie swojej roboty nie usłyszała, kiedy brązowy uczeń wkradł się przez drzwiczki i zastawił jej drogę ucieczki.
– Naprawdę myślałaś, że twoje wycieczki pozostają niezauważone?
Niespodziewany głos wystraszył medyczkę. Upuściła pęki, które właśnie trzymała w łapach i obróciła się ku Odnetowi z oczami wielkimi jak spodki. Choć wiele razy w ciągu pobytu u Watahy Cieni serce stawało jej w gardle, tym razem czuła, jak próbowało wyrwać się z piersi, uderzając maniakalnie o żebra klatki. Myśli z wesołych torów przeskoczyły na przetrwanie zwierzęcia, które właśnie zostało uwięzione. Gdyby to był ktokolwiek inny, podskoczyła by jedynie, po czym uśmiechnęła by się i wymyśliła jakąś wymówkę. Ale to był Odnet.
Sam pierwszy oficer ją przed nim ostrzegał.
– Co, kot cię za język złapał? Nie masz żadnych durnych wymóweczek?
Basior zaczął się do niej zbliżać. Próbowała mu uciec, przeskoczyć obok, byle dotrzeć do wyjścia, ale zdołał ją przygnieść do podłogi. Górował rozmiarami i masą nad chorowitą, drobną waderą, nie dawał najmniejszej szansy na ucieczkę. Stanął nad nią, a właściwie na niej, a Tia poczuła, jak łamią jej się żebra. Po policzkach pociekły łzy. Czy były one zaświadczeniem o bólu, czy o strachu – wadera nie wiedziała. Pragnęła się tylko stąd wydostać.
– Skoro tak trudno jest ci wysiedzieć u nas na dupie, dam ci powód, żebyś nie była w stanie już odejść.
Tia poczuła, jak coś miękkiego wciska się między jej wargi sromowe. Resztę całkowicie wytarła z pamięci.
⤙ooo⤚
– Odnet zrobił CO, kurwa?! – Niski głos Boro rozbrzmiał takim rykiem, że zatrzęsły się ściany szałasu lekarskiego.
Leo trzymała przyjaciółkę w objęciach, starając się ją uspokoić. Medyczka wciąż trzęsła się ze strachu i bólu, nie mogąc się nawet podnieść, bo klatka piersiowa od razu odpowiadała palącym ogniem. Nie przespała tej nocy i raczej nie prześpi kilku kolejnych.
– Co się dzieje? – Do szałasu weszła Kapitan, oczywiście zaintrygowana, czemu jej pierwszy oficer tak potężnie drze japę z samego rana.
Boro nawet się nie wahał.
– Odnet zgwałcił Tię.
– Przepraszam bardzo, co? – Aya na te słowa zrobiła się równie wściekła, jednak jej gniew był chłodny i cichy. Nie podniosła tonu, nie zaczęła od razu rzucać łaciną, nie spojrzała na Medyczkę. Wszystkie emocje były w różowych oczach Kapitan, oczach zdolnych teraz do rozerwania kogoś na strzępy, kogoś, kogo imię zaczynało się na O-, a kończyło na -dnet.
Tia wtuliła głowę w klatkę piersiową Leokadii. Nie miała ochoty już niczego słuchać. Nienawidziła tej watahy.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz