niedziela, 6 października 2024

Od Almette CD Janki - "Swój pozna swego" cz. 2

Ponuro. To co mogła powiedzieć Almette teraz o swoim życiu. Jej łapki smętnie przebierały przez tereny watahy. To kiedyś był jej dom i jej rodzina, a teraz… jaskinia jej młodości stałą pusta, zapomniana i przejęta przez życie. Jej droga mama, adopcyjna, ale jakże bliska, przepadła wraz z nożem ,który przeciął jej szyję. Jej tatko, za którym może nie przepadała, ale nadal kochała jak tylko mogła, zginął gdzieś, samotnie, na wojnie. Oh ile Almette by dała aby być przy jego boku w tamtej chwili! Żeby trzymać jego łapę, albo w ogóle do tego nie dopuścić. Jej mała przygoda, statek, ludzie, Wayfarer i tysiąc i jeden szczeniaczek kosztowały ją tyle cierpienia. Ominęła ją wojna, choroba, ale przywitała ją strata. Jej siostra i jej nieco pokręcony mąż Admirał. Oni także gdzieś przepadli. Admirał podobno gdzieś pleśniał i rozkładał się, a Ciri? A Ciri zniknęła z granic watahy, gdzieś gdzie nawet dalekie wołania by jej nie dosięgły. I małej (już nie takiej małej) Almetce został już tylko Agrest. Wujek, którego odwiedzała kiedy była jeszcze młodą kózką. No i Kawka. Córka Admirała. Czy to czyniło Serkę jej ciotką? Kto ich tam wie.
—Cześć wujku! — Amette przywitała się. Agrest czasem przyjmował ją do siebie na krótkie spacery i szli w ciszy. To ten ostatek normalności dawał Almetce siłę aby iść dalej, do przodu, pomimo tylu strat.
—Ah! Witaj Almette! Właśnie wybierałem się na poranny spacer. Dołączysz? —
—Z największą chęcią wujku. Aczkolwiek dzisiaj odłączę się gdzieś w międzyczasie. W kierunku starych Lisich terenów. — zapowiedziała. I w ten sposób ich milcząca wyprawa ruszyła dalej. Oboje nic nie mówili. Almette tylko dostosowała krok do swojego wujka, który stąpał powoli acz sumiennie, pokazując swój wiek ale i resztki werwy.
Niedaleko wsi Almette odbiła więc ku północy, żegnając się z wujkiem i ruszając na własną wyprawę. Jej myśli trochę się rozjaśniły, aczkolwiek tęsknota z pewnością nauczyła ją trochę zamknąć pysk. Mniej gadała, ale Frezja mówiła, że to całkowicie naturalne. Ah… Frezja, Legion i Puhcacz. Jej kuzyni, może nie z krwi ale z pewnością z Agrestowego genu zrobione.
Przechadzając się tak po Trawiastych Górach, chociaż na jej oko to bardziej pagórki ledwie, natrafiła na wiele ciekawych stworzonek. Upolowała zająca, którego sama pożarła, de facto jest z niej spory wilk. Z pewnością większy niż standardowy. Po czym zawróciła w kierunku wsi. Miała do pogadania ze swoim przyjacielem, takim ot co zwykłym mieszańcem, może jej do kolan sięgającym. Ale latał wolno po wsi i zawsze miał jakieś ciekawe plotki o Panach i Paniach włości. Więc Almoette przekroczyła rzekę, do ludzi, którzy tak łaskawie przywykli do jej nagłych wizyt. Może nie strzelali tylko dlatego, że przypominała trochę psa i czasem łasiła się do dzieci. No… i pogryzła Starego Herberta, który był nikim innym jak zrzędą. Wiecznie bił żonę i dzieci, nawet nie swoje. Ups. No więc, może poza Starym Herbertem, była nawet lubiana we wsi. Można by powiedzieć.
—Ploteczki? — i to był właśnie Brutus. Poszarpany, brudny, ale najedzony.
—Ano!— uśmiechnęła się do niego szeroko. —Opowiadaj! —

 

<Janka!>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz