Almette spotkała się z Brutusem na obrzeżach wsi, aczkolwiek
oddalili się od niej spokojnym spacerem, rozmawiając. Najgorętsze ploteczki
były dawno ostygnięte dla Serki, niestety. Za późno dowiedziała się o
szczeniakach Euforii, dobermana mieszkającego w domku na rozdrożu, niedaleko
farmy z wyłącznie czerwonymi kurczakami. Teraz już ich nie miała, oddali je
wszystkie, kiedy podrosły, zostawiając tylko Roko, aby kiedyś zastąpiła matkę
na farmie. Do tego, Pani domu, w którego oknie zawsze stał świeży chleb sama
urodziła dziecko. Mała Antonina, dziewczynka spod czerwonego dachu, którym
niczym innym jak tylko tą właśnie czerwienią się nie wyróżniał, wyjechała do
szkoły średniej gdzieś do miasta.
—Widziałam miasto. Muszę przyznać, że to niesamowite, ale przerażające miejsca!
—
—Potrowe, prawda?! — Brutus zawsze był ciekawski.
—A no portowe. I statek, nie jeden, a dwa! Bo musieliśmy jakoś wrócić. Z
powrotem był taki problem, bo z 24 szczeniaków to ciężko, ale jakoś nam się
udało. Ale prawda. Woda była cudowna! Ale miasto strasznie cuchnęło i było
głośne. Nie umiałabym wytrzymać tam za długo, stanowczo za dużo …— i Almette
zatrzymała się w pół kroku. Jej uszy stanęły na sztorc, oczy powędrowały w
kierunku lasu, a ogon zatrzymał się w połowie ruchu. — A to kto? —
— Kto? — Brutus musiał zadrzeć łeb do góry aby spojrzeć gdzie zmierzał wzrok
Serki. A ta wpatrywała się w wilka, który stał na brzegach drzew. —O! Widziałem
go już. Niedawno całkiem. Na brzegu lasu przy wsi. —
—Widziałeś. I co? —
—Nio i nic wielkiego. Chciałem się przywitać, bo to może ktoś z watahy, ale się
zjeżył. I uciekł…—
—Ciekawe czy teraz ucieknie. — Almette uśmiechnęła się i żwawym krokiem, nóżka
za nóżką, obrała kurs w kierunku obcego jej wilka.
—Zaczekaj! Co jak cię ugryzie?! — Brutus musiał biec przy jej szerokim kroku,
ale jakoś nadążał.
—Ugryzł ciebie? Nie widzę żadnych ran. Więc nie będzie źle. Poza tym, jest nas
dwóch na jednego, tak? — Serka jednak zatrzymała się parę kroków od wilka,
dając mu spore pole do popisu. Między nimi zawisła cisza przerywana jedynie
sapaniem Brutusa, który strasznie się zmachał. Almette uśmiechnęła się szeroko,
wszystkie zęby na wierzchu. Wilk, który stał naprzeciw niej mienił się
czerwienią i rudością w mętnym letnim słońcu, które raczyło ich swoją
obecnością. Jego zielone oczy wbiły się w nią jak w amforę, która
zmaterializowała się tam od omamów cieplnych. Almette była bowiem wilkiem
dużym, absurdalnie można by powiedzieć. Do tego z sierścią krótką, łapami
potężnymi i długimi, ciałem smukłym i wielkimi oczyskami. Górowała nad wilkiem
jednym łbem a jednak.
—Hej!— przywitała się, jej głowa pochylając w przód aby powąchać przybysza.
<Janka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz