Dzień był koszmarny. Przynajmniej dla Mediany, o ile ta
słodka wadera niewiele jeszcze wiedziała jakie dylematy wkrótce na nią czekają.
Kręciła się koło wojskowej jaskini. Tam gdzie jest jej miejsce. Wokół leżały
wilki, nie martwe, spokojnie. Wojownicy odpoczywali po walkach wylizując się z
ran. Sigma także. Jej kochany brat. Siedział niedaleko wejścia uporczywie liżąc
ranę na tylniej nodze. Ojciec dość szybko poskładał ich wszystkich po tym
nagłym wypadku. Najgorsze, że Mediana wiedziała dokładnie że WWN nie zeszło
jeszcze z ich terenów, chyba. Tak przynajmniej rozumiała z rozmów jakie
odbywały się w panice, właściwie na każdym kroku. Chociaż, czy to panika, czy
już spokojne wyrachowanie?
Powolnym krokiem, nigdzie się nie spiesząc weszła do jaskini. W środku panował
chłód. Na zewnątrz z kolei burzowy zaduch. Deszcz siekał, chociaż był w miarę
ciepły. Niebo raz po raz rozbrzmiewało całą kampanią dźwięków i jasnością
piorunów. Jej oczy ogarnęły pomieszczenie jaskini. Brakowało tu tak wiele dusz.
Ry, który nadal leżał w jaskini medycznej, nieszczęśnika trochę połamało.
Generał Hyarin, który zapewne wybrał się na kolejną przeprawę do jaskini alf,
albo medycznej. Ducha, który ostatnimi czasy dość często podążał za ogonem
najwyższego stopnia mianowania wojskowego w tej watasze. Oczywiście nie na
marne. Gdzieś w kącie leżał Satomi, czekając na swoją kolej do odejścia albo
kolejnego szaleńczego biegu pomysłów jakie na wojnie trzeba z siebie wylać. Ale
brakowało jeszcze kogoś. Dobrej duszy, której Mediana żałowała najbardziej.
Szkła. Ich plutonowego. Dobrego pana, który jeszcze za jej szczeniaka
zaimponował jej samym swoim sposobem mówienia, a pracą jeszcze bardziej. Można by
powiedzieć, że jej humor upadł razem z jej idolem, jednak kto wie czy to był
tylko idol. Jego życie odeszło za wcześnie aby się właściwie o tym przekonać.
Jednak teraz nnie to było jej skupieniem i celem. Praca. Praca pozwalała jej
odetchnąć od zmartwień. Skupić umysł na jednym zadaniu i pozbyć się wszystkich
innych gryzących ciało i duszę myśli. Sięgnęła więc po kawałek kartki z jakąś
starą sprawą i przeczytała ją. Potem do jej łapy trafił węgielek. Jej pismo
było... znośne. Mogło być lepsze, jednak musiałaby nad nim popracować, a
ziemia, zwłaszcza mokra nie należała do najlepszego płótna. Nie na takie
zadania, przynajmniej. Poza tym, nie miała kiedy. Za wszelką cenę należało
sprawiać wrażenie zapracowanej. Chociaż ostatnio i tak po bitwie chodziła wraz
z wojskowymi i węszyła za rannymi. Nie wiedziała że praca śledczego obejmowała
także takie zadania, ale cóż. Sytuacja jest wyjątkowa. Jej łapa powoli
przesunęła po czole. Skup się Mediana.
Za daleko odlatywała myślami. Należało już zapomnieć o tych martwych ciałach
jakie musiała znaleźć na swojej drodze i widoku przelanej krwi. To nic
wielkiego. Prawda?
Jej święte skupienie i spokój przerwało jej rodzeństwo
wchodzące do jaskini. Poza nimi nadal był tam tylko Satomi oraz dwóch
przemokniętych wojowników, którzy mieli już dość tej pogody.
—Hej siostrzyczko. — mniejsza przywitała się z Pi. Ta tylko uchyliła przed nią
głowę w geście powitania. Jej pyska jak zawsze wyrażała prawie nic, a oczy
odznaczały się wyjątkową pustką.
—Hej siora! — Sigma za to polizał ją po czole. Bardzo miły gest. Przydał jej
się teraz. — Pi coś od nas chciała. —
—Znalazła w końcu Całkę, huh? — Mediana nie lubiła w swojej drugiej siostrze
jej nieodpowiedzialności i spóźnialstwa.
—Tak, ale tez i nie. Całka... — Pi jako ta racjonalnie myśląca rozejrzała się i
nachyliła do nich zniżając głos. — zdezerterowała. Nie przyjdzie. — mówiła cichutko.
Nikt nie usłyszał. Nawet Mediana miała w końcu z tym problem.
—Co? Czy ona oszalała? — Sigma nastroszył się. Pi jedynie pokręciła głową
ukazując swoją niewiedzę o myślach siostry.
—Na co ona to nie wpadnie. — Mediana odetchnęła głęboko. Jej złość sięgnęła
zenitu i wypełniła do tej pory pusty eter w jej sercu. Pusty po stracie, pełny
po stracie. Co za różnica. Jedynie uczucia i wyrazu pysku. —Zawsze była głupia i nieodpowiedzialna. I..
—Ja pójdę z nią. — Pi rzuciła zanim ta zdążyła się rozgadać, wbijając tym samym
rodzeństwo w ziemię. Sigma rozwarł pysk zszokowany.
—Ale... że ty też? —
—Przecież nie puszczę jej samej. Jest agresywna. Wpakuje się w kłopoty bez
zimnej rachuby. A kto ma większa niż ja? — samica wstała. Jej dwukolorowe oczy
zamrugały w niezrozumieniu na nagłą złość jaka wybuchała w jej rodzeństwie. To
tylko kawałek podróży. Daleko pewnie nie zajdą bez wyrzutów sumienia.
—Dobra... Dobra.. Hola. Zatrzymajcie konie. .. Skoro idziesz to po co tu
przyszłaś? — Sigma zatoczył koło w miejscu. Jego ogon machał na boki
niespokojnie.
—Powiedzieć wam. Wstyd by było nie powiedzieć wam o moich planach. No i pewnie
martwilibyście się o Całkę. — wypowiedziała to tak automatycznie. Sigma opuścił
uszy po sobie. Aż mu się wierzyć nie chciało, że jego dwie ukochane siostry, a
zwłaszcza Pi, chcą tak po prostu zdezerterować.
—O nią? O nią to ja już w tym momencie przestaję nawet dbać! — Mediana z
irytacją w głosie pokręciła głową.
—Siostra. Nie mów tak. Całka to nasza rodzina. — Sigma upomniał ją od razu, co
zdawało się podziałać, aczkolwiek jedynie powierzchownie.
Pi powoli odwróciła się.
—Do zobaczenia. — kiwnęła im głową i pochłonął ją deszcz i burza. Taka sama,
szaleńcza i nieokiełznana jaka zapanowała w sercach pozostawionej sobie dwójki.
—Musimy im to wybić z głowy. — Mediana
usiadła. Jej mina była poważna, zła. Niczym matka, której dzieci przeskrobały
coś niezwykle nieprzebaczalnego.
—Tak. Tak. — Sigma przytaknął jej jedynie. — Pójdę za nimi. —
—Przekonaj je żeby wróciły, zanim przekroczą granicę, ok? —
—Ay! — i już go nie było.
A Mediana została
sama.
Sama. A jej strachy stanęły obok niej i powoli wspięły się po ścianach rzucając pesymistyczny cień na przyszłość. Samica nie miała za dobrego przeczucia co do nadchodzących dni. Ba! Godzin. Minut. Stres zebrał się w jej nogach. Zaczęła krążyć. Wilki coraz to chętniej chowały się w ścianach jaskini. Deszcz wezbrał na swojej mocy zwiastując tylko niekorzystne warunki do treningów. Do życia. Przeszło jej przez myśl, kiedy zerknęła na tę jakże przyjemną pogodę. To jakiś żart losu. Stęknęła. Nie mogła się skupić. Kartki w jej łapach plątały się i uciekały lądując na twardej ziemi. Kamień był chłodny, nieprzyjemny kiedy po nim stąpała. Kuł ją w poduszki łap, niczym najgorsza zima chwytająca mrozem za nos. Miała być zła, a na czym się skoczyło jak tylko jej brat zniknął w tej nagle nastającej ciemności? Czy to był strach czy może już żałoba? Ciężko było to określić.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sigma przeskoczył nad pniem. Deszcz przesiąkał jego futro i
uporczywie ciął jego pysk zadając mu niewielki ból, a jednak odpowiedni temu,
który ukazuje się w postaci krótkich ukuć igieł na ciele. Pędził jakby mu zaraz
coś miało odgryźć ogon, albo o zgrozo zjeść w całości. Czasem przeklinał fakt, że jego siostry
zostały obdarzone znacznie smuklejszą sylwetką, która pozwalała im przemykać
między krzakami i ściółką zarośniętą kolcami znacznie łatwiej. Jemu to nie było
jednak przeznaczone. Był wojownikiem, musiał być silny. Wytrzymały. Dla swoich
siostrzyczek. Dla nich. Dla siebie. Dla watahy!
A jednak teraz miał ochotę skulić się gdzieś w kącie jak małe dziecko i czekać
aż wszystko się wyjaśni. Całka bowiem odpłynęła od niego niczym tratwa rzucona
w głębinę przez szalejący sztorm. Tak bardzo chciał jej dosięgnąć. Wybaczyć
sobie nawzajem. Pogodzić się. Jednak niewiele mógł poradzić na jej zachowania,
a jednak w głębi duszy czuł, jakby wiedział, że to uwalnia ją niczym ptaka
zamkniętego w klatce. Że niewiele o niej wie, że zaniedbał ją przy tym całym
zamieszaniu. A jednak chciał być autorytetem, mieć wszystko pod kontrolą
poukładane jak książeczki na półce. Jednak tak się nie dało. Zapominał bowiem,
że to jego siostra charakter miała potężniejszy od niego, wzrokiem miażdżyła
góry, a łapą przesuwała kości w kręgosłupach wrogów.
A więc i jej decyzja, chociaż niezrozumiała dla niego, była pewna. Ona nie
wróci. Stąd też taki galop, nie tylko łap, ale i myśli w jego głowie. Bowiem,
co ma zrobić? Nie był Pi, która myśli racjonalnie, bez grama energii włożonej w
swoje propozycje, ułożone skrupulatnie na zimnych liczbach.
Nie był Całką, której decyzje, pomimo że nietypowe i w porywach chwili,
stanowiły moc i ukierunkowywały jej działania, twardo i hardo, niezależnie od
wili świata i przeciwstawności losu.
Nie był też Medianą, która myśląc wolno, doprowadzała procesy do kompletnego
ideału, pilnując aby każdy puzel pasował idealnie do tej porąbanej układanki.
Nie.
On był sobą. Sigmą, którego idee, były zarówno impulsywne, jak i niekoniecznie
trafne. Dlatego teraz nie wiedział co ze sobą zrobić. Jak postąpić? Mediana
chciała je z powrotem, ale Całka nie da się przekonać. Przynajmniej nie jemu. A
Pi. Pi dobrowolnie odeszła razem z nią. Poza tym on nie jest najlepszym mówcą. A
na emocjach to swoim siostrom za mocno nie pogra. Co najwyżej zirytuje tylko
Całkę i dostanie niezły wpierdziel.
Co więc zrobić, kiedy nie wie się co uczynić?
Improwizować. Nie lubił tego, ale robił to często. Zawył cicho widząc smukły
cień Pi przeskakujący między drzewami. Westchnął. A zaraz potem widział już je
obie. Witające się ze sobą. Gotowe pozostawić dom za plecami i nigdy nie
wracać. Jednak jego siostra spostrzegła i jego osobę. Sierść na jej karku
najeżyła się kiedy 3,14 spokojnie stała u jej boku skanując wręcz otoczenie
swoimi pustymi oczami.
—Co ty tu robisz? — zapytała Pi. Jej oczy ugrzęzły na jego zadyszanej osobie,
oczekując odpowiedzi. Chociaż poprawiając swoją grzywkę, przypuszczała, że zna
odpowiedź.
—Jak to co robię? Doganiam was — sapnął. Jego oddech nadal szalał niczym burza
w jego piersi, którą stres niczym uporczywy wiatr nabrzmiewał jedynie bardziej.
—Żeby co? Przemówić nam do rozsądku? Daj sobie siana szczeniaku i wracaj
całować łapki generałowi. — obrała metodę bronienia się atakiem. Dość
skutecznym, ponieważ nastąpiła Sigmie na jego dumę. Jednak zawahał się. Jego
zmarszczone brwi nagle rozluźniły się.
—Nie. — mruknął. Jego serce zabiło w piersi zabójczo mocno. Jakby próbowało się
sprzeciwić. Jednak gotów był porzucić i ten świat dla swoich sióstr. I jeśli dwie
z nich potrzebują pomocy, nie czują się w domu jak w domu, to i on nie będzie
miał tu swojego gniazdka. Bo dom twój tam gdzie serce twoje, a jego było u ich
boku. — Nie przemawiam wam do rozsądku. Idę z wami! — wypiął pierś dumnie do
przodu. Jakby szukając pochwał za swoją decyzję.
—Sigma. — jej oko błysnęło wręcz furią.
Jego ciało zamarzło, zatrzęsło się. W końcu samica byłaby w stanie zabić nim
gdyby się postarała. Doprowadzić do kompletnego zatrzymania akcji serca. —Wracaj do domu. — a jej ton nie znosił
sprzeciwu. Podobnie jak jej postawa. Jeszcze chwila, a pewnie sama go tam
zaprowadzi za kark. A jednak poruszyła
się do przodu. O nie. Nie beze mnie!
—Co? Nie! Nie ma mowy! — w dwóch susach był znowu za ich ogonami, mało nie
zderzając się z niebezpieczniejszą z rodzeństwa. Ledwo się zatrzymał brodząc w
błotnistej ziemi. Niebo zagrzmiało nad nimi na chwilę rozjaśniając się jasnym
światłem piorunu. Sigma przełknął ślinę, widząc jej minę. Ta nachyliła się
nieco, jej wzrok starł się z tym jego. Próbował, nie! Musiał wytrzymać.
— Jestem dezerterem — to sowo zabrzmiało tak swojsko w jej ustach, że mało nie
pisnął jak dziewczynka. — Wiesz co robi się z dezerterami jak wracają po wojnie
do „domu”? — ta iskra, zabójcza iskra, wypalała w nim diurę. Doprowadzała umysł
do absurdu.
—W... Wiem... Chyba.. — jednak nie było już nic pewnego. Nie kiedy te oczy, te
identyczne do ojca, pożerały ci duszę.
—Chcesz być dezerterem? —
—N... nie? — odpowiedział szczerze. Może odrobinę za bardzo skulił się w sobie,
ale nie odwrócił wzorku.
—Więc wracaj do domu. — jej kły błysnęły
w ciemności.
—N... nie! — jego serce zabiło mocno. Jej pysk mówił ze nie spodziewała się. Pi
także nagle postawiła uszy, jakby w wyrazie zaskoczenia. Jednak to była tylko
jego irracjonalna odpowiedź, której Pi nie mogła najwyraźniej zrozumieć.
—Boże. Jaki ty jesteś uparty. — Całka kłapnęła na niego powodując że cofnął się
o krok. — Jeśli pójdziesz za nami, nie chcę słyszeć żanego łkania za domem i
ojcem. Żadnych opowieści o „domu”, generałach i walkach. I żadnego wspominania
o wojnie! — pozwoliła mu. Jego ciało nagle rozluźniło się. W ogóle. Jest
silniejszy. Dlaczego więc tak się jej bał?
—Dla nas t wataha już nie istnieje. Nie mamy po co do niej wracać. — Nie
zawahał się. Poszedł za nimi. Jednak w tyle głowy miał cichy głos, który mówił
mu, że popełnił błąd. Wybrał źle. Ale kto by o to dba. Nie teraz. Teraz
należało żyć chwilą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Noc zapadła szybko przeganiając burzę i rzucając mdłe
światło na dom w jakim przyszło jej żyć. Jej rodzina nagle rozpłynęła sie i nie
wracała już. Jej oczy powoli zaszkliły się kiedy słońce mignęło swoimi
promieniami na horyzoncie, muskając ciemną noc swoją jasnością. Leniwy błękit
wstawał nad watahą, chociaż robił to wolno, jakby nie spieszyło mu się w
oświetlaniu świata. Mediana westchnęła. Jej ciało było sztywne. Nie spała w
końcu całą noc, czuwając nad nachodzącymi wieściami od Sigmy. Jednak on się nie
stawiał. Nie było po nim śladu. Stąd też łzy, nagły napad strachu i powolne
dojście do tak oczywistego wniosku.
Jej łapy powoli podniosły ciało, zmęczone brakiem snu. Jej oko paranoicznie
poniosło się po ścianach, na których zamajaczyły cienie wojowników i jej. Jej,
która żadnym wojownikiem nie jest. Jej krtań zaciśnięta, zawiązana wręcz w
supeł, powoli wydobyła z siebie dźwięk nagłego przypływu rozpaczy. Rzuciła się
w bieg. Jej łapy zaryły w morką ziemię, która już niedługo uraczona zostanie dawką
ciepła wielkiej gwiazdy.
Nora była zimna. Pusta. Wypełniał ją tylko jej szloch kiedy nie zastała w niej
nikogo. Zwłaszcza brata, gdyż jej obawy potwierdziły się. Poszedł z nimi,
prawda? Nie mógł ich przekonać więc postąpił jak mówiło mu serce? Czy może
Całka go przekonała? Nie. To nie było możliwe! Nie był tak głupi!
Złość zawrzała w niej niczym wrzątek z garnuszku. Otworzyła zapłakane oczy i z
irytacją zawarczała. Jej pazury dosięgły posłania Całki posyłając je w
powietrze i na drugi koniec małego pomieszczenia.
—Pieprzona Suka! — jej głos rozbrzmiał w ciasnych wnętrzach i wrócił prosto do
jej głowy.
Pokręciła nią. Chaos trwał dalej. A gdy skończyła jej wzrok ogarnął co uczyniła
i z przerażeniem spojrzała na własne łapy wzdychając ciężko. Gdzież ta idea
ideałów kiedy jej potrzeba w sercu?
—Może jak ich znajdę. Może... uda mi się ich namówić... Może... może.. — jej
głos zadrżał kiedy spojrzała na wyjście.
Oczy powoli złagodniały. Posmutniały. Sierść opadła po chwilowych napływach
irytacji.
—Nie. Całka to uparte... eh... — potarła nos łapą. — Ale i tak... — znajdę ich.
Przełknęła ślinę. Ślady najcięższego z nich, Sigmy, nadal
pozostawały widoczne w błocie. Zresztą, jako śledcza miała umiejętności i
taktyki odnajdywania innych wilków i nie tylko. Zwłaszcza, że wiedziała kogo
szuka. Jednak miała wiele obaw w związku z przejściem przez niewidzialną
granicę. Niewiele czasu jej zostało. Niedługo ktoś znajdzie ją, wahającą się
nad ucieczką i ciężko będzie wybrnąć ze swojego zachowania. Przekłknęła cięzko
ślinę, odetchnęła przymykając oczy i powoli poszła do porzodu.
Jej łapa wsunęła się w odbicie tej Sigmy. Jej była znacznie mniejsza.
Urokliwsza, ale słabsza. Jej serce zabiło. Zostawili ją w tyle, ale może to jej
wina. W końcu jej przywiązanie do tego miejsca było równie wielkie co Sigmy. Ale
... czy to znaczyło, że ona miała zostawić ich?
Jej ciało poruszyło się niespokojnie, kiedy za jej plecami gałęzie się
zatrzęsły. Nie było czasu. Podjęła decyzję.
Wybacz tato. Wybacz
Szkło. Wybacz wataho.
Ale to moje rodzeństwo. To moja dusza.
<Pi? Całka? Sigma?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz