niedziela, 31 lipca 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - pachnie makami i śni o diabłach" cz. 8


Dlaczego to ci najmniejsi płacą niewiarygodne ceny za życie na tym świecie? Spytać się może każdy.  Czy to nie tego malućkiego winą jest, że próbował się bawić w Boga? Że postradał wszystkie zmysły i władał światem jak swoją zabawką. Czy to nie tak, że to ten najbiedniejszy stworek, raczył nagiąć prawa natury pod swoją wolę. I na co mu to wyszło? Żal, smutek, nieustanny strach o własne dobro. Materializm szerzy się i szerzy pośród malućkiego serca, tak że nie ma na nic innego miejsca. I tylko bóg, o ile jakiś istnieje, siedzi sobie nad nami, i spogląda jak niewiele zaczynamy znaczyć wobec tego co tworzymy. Oi maleńka duszo, tyś jak proch pośród wiatru. Przeminiesz i nawet słowo po tobie nie zostanie, a tak się martwisz o życie.

Delta odetchnął cichutko. Agrest bywał czasem mieszkańcem tego dobytku jakim była jaskinia medyczna, a czasem wrogiem nieustannie biegającym gdzieś pomiędzy płatami uszu. A żeby go jeszcze Delta pamiętał nie jak zza mgły. Powoli przesunął łapą po kamiennej ścianie, aby poczuć na skórze cokolwiek innego niż wpadający przez wejście wiatr. Jego uszy opadły na szyję. Jego oczy przymknęły się, ciało oparło o skałę. Odetchnął głęboko. A co gdyby tak zapomnieć o tym przeklętym świecie i żyć bez zmartwień. Jednak kiedy oglądało się na „dom” widziało się jedynie widmo wojny na karku. Widmo, które zamykając cię w swoich szponach, nawet jeśli oddalonych od szyi, duszą, niczym szmacianą lalkę. Prawda powoli docierająca do duszy, rozdzierająca na kawałeczki realizacja politycznej zabawy.

Granatowy wilk. Pełen żalu do świata o  jego decyzje i powoli godzący się ze zbliżającym końcem tego cyrku, ale jak zaskakującego. Zawsze kiedy stawał na progu wejścia i zaglądał przed siebie, polana rozciągająca się na wyciągnięcie łapy, wołała. A jednak nie chciał wychodzić na nią, gdyż walka i śmierć zbliżały się do niej. Już widział oczyma wyobraźni jak krew powoli wypływa spomiędzy drzew. Jego łapy powoli zanurzają się w niej, a on sam spogląda a własne ciało pośród setek innych. Martwe. Zimne. Trwające w bezdźwięcznym tango, samotnie przemierzając parkiet w poszukiwaniu rytmu.  Jego wizje były częste, zawodzące i trzymające w skrajnej niepewności.
—To widzimy się potem. — Agrest minął jego bok, taki biedny i rozdarty nową raną. Oczy medyka powoli przeniosły się na szarego wilka, który wykroczył w tą nieszczęsną polanę. A tylko w jaskini było bezpiecznie. Tylko jaskinia medyczna stanowiła ostoję nadchodzącego życia, pomimo, że trafiało się do niej na jego skraju. Oczekuje się cudów i cuda się dostaje. Delta westchnął. Słyszał jeszcze dobrze i nie był zadowolony z pogaduszek starego, dobrego przyjaciela ze swoim bratankiem. Jednak nie wtrącał swojego jakże wypłowiałego nosa w ich sprawy. Nie jemu dane było obchodzić się z polityką.

—Nie nadwyręż się Ry. — mruknął widząc jak biały wilk powoli wstaje z posłania. Jednak nic więcej. Nie miał na tyle siły aby stanąć między nim na drzwiami. Powoli spojrzał na swoje łapy, które uniósł. Takie chropowate, takie odległe, jakby nie jego. Odetchnął. Przez chwilę wydało mu się jakby z jego ust wypłynęła para, a ściany pokryły się szronem. Zima wróciła na chwilę. Zmroziła serca i zasnuła świat żalem. Niebo zaszło chmurami, zwiastunem deszczu. Nowego życia i upadku starego porządku. Ale to była tylko sekunda. Zaraz potem, świeże letnie słońce wpadło do jaskini. Półka w oddali zaskrzypiała odpuszczając na dobre. Szkło potłukło się po zderzeniu z twardym kamieniem, na którym trawa dawno zwiędła i tylko huk poniósł się po ścianach aby z żalem zapisać się emblematem w sercu medyka. Należało posprzątać ten bałagan, więc i to uczynił.
—Ani umrzeć w spokoju, bo coś nieustannie trzyma cię przy życiu, ani oddać stanowiska w czyjeś łapy, bo strach— Westchnął zerkając ukradkiem w kierunku zakrytego posłania. Flora jak po pomocy dla Nymerii padła, tak w bezruchu leżała. Jej oddech niekiedy urywany, trzymał często stałe tempo. I ją, i dawną medyk, coś jeszcze trzymało przy życiu. Jak Deltę, który coraz to mierniejszy, dalej jakoś ciągnął. I dalej. I dalej. Niewiele innego wyboru miał w łapie. Komu bowiem innemu miał oddać to stanowisko? Położnej? Ale czy ona utrzyma igłę w łapie i stresie, ze śmiercią przy boku czekając na jej najdrobniejszy błąd. Może Alfie? W końcu polityk pracuje w stresie bardzo dobrze. Ale gówno wie o medycynie. Któryś z szeregowców? Marne szanse. Może zielarze? Znają się na ziołach, na lekach, ale pewnie niewiele wiedzą o chorobach i szyciu. I co tu począć, kiedy pozostawionym jest się samemu sobie.

Agrest przyszedł. Agrest poszedł. I tyle go widziano. Ponownie odwiedzał swoją ukochaną, chociaż tym razem pozostawił za sobą ślad ciężkiej atmosfery, która niczym iskra, sprawiła że powietrze zapłonęło żywym ogniem. 
—Jak się czujesz? — Delta powolny krokiem podszedł do Nymerii. Ta odpowiedziała lakonicznie i zapadło milczenie. Oboje czuli. Wyraźnie. Jak ta nieśmiała nuta strachu wdziera się w ich serca. Delta zmienił jej bandaże. Odetchnął. Odszedł. Dwa kroki. Do przodu. Nie lubił się cofać. Ostatnimi czasy sprawiało mu to trudność. Odkrył, że nie pamięta imion wielu swoich... znajomych, prawdopodobnie. Nie wie czemu, nie wie jak. Wspomnienia w jego głowie, niczym gwiazdy nocą, znikają wraz z nadejściem dnia, kiedy otwiera oczy. A teraz. Zamknął je. Te swoje dwie perełki. Chciał postąpić krok w przód i upaść w nicość. Poczuć powiew wiatru i potem już nic, jednak jego łapę zatrzymała twarda i zimna skała. Zmusił się do uchylenia powiek, tak jak zmuszał się do wstania z posłania.
—Coś ty znowu wymyślił.— mruknął zerkając na puste łóżko Ry. — Agrest ty przeklęty świrze. —

Ten poranek był inny. Wszystko nagle zdało mu się takie obce. Powoli zawęszył. Smród ognia i krwi uciekał z wiatrem, który pchał w ich kierunku burzę. Jednocześnie jednak przekazywał ten smród dalej i dalej. Czyżby kolejna walka czy to już tylko złudna iluzja?

Dzień ostatniego sądu. Zbliżał się nieustannie.
Gdzie się podziała nadzieja?
Gdzie zaskoczenie.

Tia stanęła w progu jaskini medycznej. Przeskoczyła z łapy na łapę. Bandaż na jednym z barków nieco się rozluźnił kiedy niepewnie kroczyła po twardej ziemi. Jej uszy opadły wzdłuż szyi. Taka nieśmiała niezapominajka, która wyrosła pośród mleczy na betonie. Delta nie spodziewał się jej tutaj. W końcu była młoda. Kłopotliwie niezdarna, ale młoda i zdrowa jak ryba.
—Co cię tu sprowadza? — spytał mieszając zioła w moździerzu i cierpliwie dodając kolejne składniki, których ubywało. O zgrozo, musi niedługo wybrać się poza jaskinię. Prosto w polanę i lasy. Tam gdzie jego strach przerasta najwyższe góry. I tylko i wyłącznie po parę garstek gałązek na leki.
—Ja... em... Ja.. — jąkała się. Zaraz u jej boku zjawił się i jej brat. Wycieczki. Ciekawe wycieczki.
—Ty. Ty. — mruknął pod nosem, bardziej do siebie, ale chyba speszył samiczkę. Odetchnął głębiej, a zaraz po nim inna wadera.
A gdy medyk podniósł wzrok ukazała mu się pustynnie brązowa Lato (tym razem bez noża). 
—Witaj, Lato. — przywitał się Delta. Cień uśmiechu zawiązał swoje miejsce gdzieś z tyłu jego świadomości, jednak mięśnie niewiele poczyniły w tym kierunku.
—Witaj, Delto. —
—Co was sprowadza taką wycieczką? —
—Praca — nawet ona, taka małomówna, a odpowiadała za młodzików.
—Praca? A wy nie w wojsku? — Lato skrzywiła sie na jego słowa. Wyraźnie coś było nie tak i Delta przewrócił oczyma. — Co oni znowu wymyślili?—
—... szkoda gadać. Wojna się skończyła, w każdym razie. — i na tym skończyli dyskusję. Delta przyjął tą wiadomość z dozą ulgi, ale bez zaskoczenia.
—Więc... mam dwóch zielarzy... Dobrze się składa! —

Cicha noc. Święta noc. Ciemne chmury zapadły nad światem okrywając go jak słodką kołderkę zrobioną z łez i żalu. Delta stał w wejściu. Zioła kołysały się powieszone nad jego głową jak aureolka nad aniołem. Schły, a delikatny wiaterek bujał nimi. W końcu nie musiał zbierać ich sam. Niekomfortowe i przerażające wycieczki poza swoją oazę spokoju mogły się na reszcie zakończyć. Jednak pośród tego wszystkiego nie zgadzało mu się jedno coraz bardziej. WOJNA. SIĘ. SKOŃCZYŁA. Zastrzygł uszami. Dreszcz przebiegł po jego plecach. W jaki sposób? Kto przegrał? Czy ktokolwiek przegrał. Ledwie pół dnia minęło odkąd ta wiadomość dotarła w granice jaskini medycznej, a więc plotki między chorymi, którzy nie wychodzili poza jaskinię, nasilały się i męczyły i medyka. Stąd jego zawahanie czy aby wycieczka gdzieś tam, w centrum nie będzie dla niego konieczna. Jego uszy powstały, a on sam zamrugał oczyma. Ciche olśnienie wkradło się iskrą w jego tęczówki. Powoli wstał i z uwagą przeniósł parę słoiczków przed wejście, gdzie mdłe światło małego ognia dawało mu odrobinę blasku. Wczytał się w swoje niedbałe pismo szukając czego potrzebował. I ucieszył się gdy tego nie odnalazł. Z zapasów starych kartek, delikatnie poszarpanych i przemokniętych już nie jeden raz, wydobył jedną. Jego łapa zapiała na niej węgielkiem trzy nazwy. Coś czuł, że nada mu się ta sytuacja na jego rękę.
Słoiczki zabłyszczały na półce kiedy nakładał na siebie mała torbę. Kartka nie mogła się zgubić. Powoli wyśliznął się na zewnątrz. Jego łapy powoli zanurzyły się w letniej trawie, która pokryta była słodką rosą zbliżającego się już poranka. Odetchnął. Drzewa nachyliły sie nad nim, a korzenie jakby rozstąpiły ukazując właściwą ścieżkę. Nie napotkał nikogo na swojej drodze. Źle się czuł porzucając jaskinię medyczną nawet na chwilę, jednak teraz czuwała nad nią Tia. Wadera, która jeszcze niewiele umiała, stresowała się wszystkim, ale to też nie tak, że Delta miał zamiar spędzać wiele godzin na zewnątrz. Wypad w planach jest tylko szybką przebieżką, do wcale nie tak odległej, jaskini alf.

Jego łapa przeszła obok obcego, śpiącego wilka. Z lekkością wiatru przemknął między trzema następnymi, nie chcąc zakłócać im spoczynku. Nie poznawał tych wilków. Może z racji mgły na pamięci, może po prostu nigdy ich nie widział. Nie zmieniało to faktu, że po raz pierwszy od wielu tygodni, jak nie miesięcy, jego choroba, lekkość, niedowaga i przyklejony do jego futra zapach ziół pomógł mu tak bardzo. Prawdopodobnie niezauważony, lub zignorowany wkroczył w próg jaskini. Zapach starego papieru pobawił się pod jego nosem wpadając do głowy wraz z zimą. Ściany pokryte śniegiem, ziemia lodem. Świat był chłodny. Brakowało pewnego zapachu pośród smrodu szronu. Zamrugał dwa razy i nabrał powietrza w płuca z trudem chwytając się go jak tonący brzytwy. I uchylił je. Wszystko było jak stało.
—K.. Kto idzie? — przywitał go zaspany głos. Delta wyjrzał na zewnątrz, przez wejście, które ledwo przekroczył. Słonce jeszcze spało za horyzontem, ale już malowało swoje obrazy na chmurach. Czerwienie, pomarańcze i róże mieszały sie na słodkiej bieli łapiąc oko i porywając umysł w świat oddalony od zmartwień.
—Medyk. — Delta mruknął. Może nieco za cicho, bo wilk który stanął przed nim aż nachylił się marszcząc. — Medyk. — powtórzył więc nieco głośniej, samemu nachylając głowę ku jego uchu.
—Medyk... A.. tak. — wilk przetarł oczy łapą. — Co cię tu sprowadza.—
—Szukam... — mniejszy rozejrzał się niecierpliwie. Coś mu nie pasowało.
—Kogo? Jestem tu tylko ja i  Sekretarz. — wilk znowu się zmarszczył. Im bardziej rozbudzał się tym więcej masy nabierał. Jego mięśnie prostowały się. Mieli intruza w swoich progach.
—Agresta. Zastałem? — szepnął. Jego. Jego mu brakowało. Coś mijało się w jego głowie. Mgła zakrywała pół świata, ale złapał się tego imienia jak tratwy. Morze jego własnego losy rzucało nim na boki, o kamienie, ale nie puszczał. Jeszcze tylko chwilę.
—Nie. — jego burzliwe oczy zderzyły się z tymi zagubionymi Delty.
—Ok. Ale... — zawahał się. A raczej tak to wyglądało. W rzeczywistości pochłonęły go myśli, co tak właściwie musiało się stać z wojną. I jak bardzo mają przechlapane. — Kto.. rządzi? — wyjąkał szukając drogi, którą mógłby pójść. Jego nos zalatał jakby niespokojnie.
—Sekretarz WWN. — nieznany mu wilk zbliżył się na krok. — A teraz wyjdź. —
—A ty? Twoje imię? —
—Dreniec. A teraz wyjdź! —
—Dobrze Dreńcu. Posłuchaj. Nie wyganiaj mnie z mojego własnego domu. — mruknął. Nie ruszył się nawet o krok. Poczuł jak brązowawa, brudna sierść większego starła się z jego skórą na narządzie do węszenia. Uniósł wzrok na zdezorientowany pysk obcego.  — WSC to teraz WWN? —
—Nie? To.. Tylko zwierzchnictwo. —
— Czyli Sekretarz robi teraz za Agresta? —  dopytywał. Ewidentnie działał drugiemu na nerwy.
—Tak. — stąd zapewne słowo to, dokładnie którego szukał, zostało wycedzone przez wyszczerzone kły.
—Cudownie. — Delta obejrzał się. Słońce właśnie uniosło się na poziom jego oczu. — Jest tu? —
—Wyjdź. —
—Nie mogę. — pokręcił głową. Sierść drugiego załaskotała go przez co wydał z siebie ciche kichnięcie.
—Dlaczego? — Dreniec zapytał. Zrezygnowany. I to on cofnął się o krok.
—Mam do niego sprawę. Ważną! —

—To dobrze. Bo ja także mam do ciebie sprawę, medyku. — głos wydobył się z zapadłej w cień części jaskini. Zaraz potem wyszedł z niej wilk. Najbardziej wilczy wilk jakiego można by opisać opisując toż stworzenie. Wystarczyło do tego dodać opis posiwiałego od wieku pyska, który pokazywał, że droga do grobu dla tegoż pana skraca się nieubłaganie.
—Oh. — Delta jakby zaciął się na chwilę. Nie wiedział jak się czuć. WSC niby było WSC, ale co dokładnie miało się teraz dziać. Wojnę przeżył już nie jedną, ale pod zaborami nigdy przedtem nie był. 
—Chodź. Podejdź. A ty Dreńcu wystąp na zewnątrz, proszę. — i tak rozeszli się. Delta rozgościł się na swoim ulubionym miejscu. Był bowiem taki drobny dołek w tej jaskini, który wypracowała sobie skał, a on uwielbiał w nim siedzieć jak odwiedzał Agresta za starych dobrych czasów.
—Widzę, że już się rozgościłeś... D.. e... —
—Delto. — podłapał wyraźną prośbę. Starszy wilk pokiwał głową siadając naprzeciwko niego. Zapadła chwila milczenia. — Wypadałoby zacząć. Dzień ma tylko tyle godzin zanim znów zapadnie noc. — mruknął Delta garbiąc się i odwracając głowę i wzrok na jedną ze ścian.
—Prawda. Co cię tu sprowadza? —
—Zacznijmy.. od Sekretarza... —
—Niech będzie. Zatem Delto. Wiesz już..—
—Do sedna, proszę. Do sedna. Medyk ma wiele roboty, a jestem sam. Prawie sam. — wysapał.
—Na bazie naszej umowy z waszym byłym alfą, Agrestem, jaskinia medyczna i oświata mają działać autonomicznie. Jednak, chciałbym pomówić z Tobą o .. przyjmowaniu wszystkich wilków do jaskini medycznej i...—
—Sekretarzu. Wspomnij na stare czasy. Kiedy Flora nie spała, kiedy ja byłem tylko pomocnikiem. Może nie wiesz. Może nie, o mojej przeszłości. Ale Wasze wilki Towarzyszu. — przełknął ślinę. Jak się czuć. Jak odzywać? — zawsze przychodziły w te progi i były mile widziane. WWN, WSC czy WSJ. Co za różnica. Za tym progiem każdy jest sobie równy. Nie liczą się więzy rodzinne, przyjaźnie czy pochodzenie. Liczy się wiek. Wiek i stan chorego. A więc skoro nie ma wojny. Skoro granice są jasno otwarte. Czemu cokolwiek miałoby się zmienić? — odetchnął. Gardło zabolało go . dawno tak wiele nie mówił. A wszystko zdało mu się takie bezsensowne. Ale czasu nie cofnie. Swoich słów też nie.
—Rozumiem. — Delta nie wiedział czy o to chodziło, ale starszy dalej nie drążył. Więc medyk uznał to za zielone światło.
—Pro po braku wojny. Brakuje mi kluczowych maści i leków. —
—Twoi zielarze nie mogą ich zrobić? — Sekretarz zmarszczył brwi.
—Jesteś politykiem, a zatem rozumiem twoją... dezorientację. — Delta kiwnął głową. — Ale nie. To są ludzkie wyczyny. Potrzebuję grupy, eskapady. —
Ich oczy na chwilę zeszły się.
—Dlaczego zgłaszasz się z tym akurat do mnie? —
—Zawsze przychodziłem z tym do Agresta. Bowiem, nie mam władzy nad wojskiem. To on i... jego.. — Delta zaciął się. Coś pałętało się po jego głowie, obijało jak dzwon, głośno i wyraźnie, ale jednocześnie nie wiedział gdzie.
—Ah.. Szkło. —
—Nie wiem. W każdym razie. Wysyłali szpiega i ... strażnika? Kogoś w każdym razie, aby ukradł je z apteki. Duża apteka! Jest! Za waszymi granicami. Trzeba przejść przez WWN i ... — pogrzebał w torbie w panice. Podał Sekretarzowi papierek, który zaraz potem został rozwinięty. Starszy skrzywił się. — potrzeba mi tego. Bez tego wiele lekarstw jakie robię jest nieskuteczne. Wiele wilków może umrzeć, bo jeden z nich to lek na zakażenia! Potrzebuję tego ile tylko uniosą! —
—Rozumiem, ale... — zaszeleścił papier i czysta kartka wylądowała w łapie towarzysza medyka. — Mógłbyś mi je.. podyktować? —  Delta oczywiście wyrecytował je już z pamięci. Dodał jednak jeden, którego wiedział, iż nie będzie w asortymencie.
—Wszystkie są bezwzględnie potrzebne. — a dlaczego nie będzie? Bowiem to lek na bazie silnej marihuany. Ściśle sprzedawany prze tylko parę aptek na świecie. A ta do której ich wysyłał nie była jedną z nich. Delta bowiem postanowił, że nie podoba mu się nowa alfa.
—Rozumiem. Wyślę kogoś natychmiastowo. A.. od ciebie chciałbym potwierdzenia, że rzeczywiście przyjmiesz każdego w swój próg. —
— Potwierdzam. —
Łapa starszego wysunęła się na przód. Delta powoli uścisnął ją czując się dziwnie. Jednak dobrze, że mięśnie jego pyska tak osowiały, bo zdegustowanie nie było najlepszym przedstawieniem siebie.

Jakaż to słodka iluzja żyć we śnie.
Jak słodko jest śnić?
Ja znam tylko życie.

Delta wyszedł. Ostatni raz spojrzał za siebie na jaskinię. Teraz zimną, obcą. Ale czyją? Tratwa zatonęła i jego myśl stanęła na statku. Stabilnie, ale zapomniawszy o swojej bohaterce.

Farewell my sweet dream. Farewell.
Welcome the devil’s plan.
Let’s dance, devil. Let’s dance.

C.D.N 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz