niedziela, 31 lipca 2022

Od Hiekki CD Całki - ,,Lodowy Żar"

 - Całko, pomożesz mi napisać wiersz?
Deski teatru słońcem skąpane,
Krwawą kurtynę ktoś gnie ukradkiem,
Ćwierkają wesoło ptaszyny kochane,
Szumi las, polana kwitnie makiem,
A pośród wszystkiego tego,
Jak aktor wśród publiki,
Leży dusza potępionego.
Cierpieniu zabrakło symboliki.

Obudziło mnie kłucie w mięśniach. Wyłoniwszy się z pętów snu, na nowo spętały mnie nowe, tym razem zwoje bandaży. Nie musiałem otwierać oczu, by badać dotykiem swoje opatrunki. Obie łapy otulone, pierś w materiale, lewe udo, futro powyrywane z karku, powklejane na dawne miejsce połaciami strupów, tworząc twardą, fragmentaryczną skorupę. To nie mogła być głęboka rana, ale od szurania plecami moja skóra oczywiście przegrała starcie z korą, kamieniami i piachem. 
Jęk poniósł się wylotem jamy, gdy próbowałem się podnieść. Całki nie było obok. Dogasało ognisko po mojej lewej, po prawej znalazłem kawałek niedojedzonego zająca, owiniętego w plecionkę z suchej trawy. Z jakiegoś powodu miałem przeczucie, że już tu nie wróci. Że nie chce mnie więcej widzieć.

Nie byłem pewny czy ona też mnie jeszcze zobaczy. Wolałem się upewnić, że nikt nie zazna już tego nieszczęścia.

Zbierając tojad z łąki, natknąłem się na okolicznego Medyka. W zasadzie to zupełnie nie planowałem tego spotkania, ale jego drobna sylwetka zniknęła w łąkowej, wyschniętej od słońca, trawie, by dopiero parę metrów od mojej łapy dzierżącej trujący kwiat pojawił się jego seledynowy nos. Z początku myślałem, że to tylko kępa chabrów, zabierających miejsce do życia zbożom, a maki, jakie nosił wiankiem na swojej skroni, rosły przypadkiem obok nich. Kwiaty polce narodziły jednak wilka, medyka, Deltę, skazańca losu, o którym mówią, że nie opuszcza swojej jaskini medycznej.  Wbił we mnie swoje głębokie jak studnia rozpaczy ślepia, podnosił je rytmicznie na moją zbitą z tropu twarz, by na powrót zatopić je w mordowniczym fiolecie. Powinienem uważać na swój wyraz pyska, tak łatwo odczytać z niego przerażenie byciem zdemaskowanym w swoich planach. Ale czy on wiedziałby, że poczyniłem już jakieś plany względem mojego znaleziska? Przecież nie jestem zielarzem, mogłem nakłamać, że pomyliłem go z fiołkiem, a ten- rad użyczyć mi swojej wiedzy botanicznej- naprostowałby mnie w kierunku mniej zabójczych okazów. A ja, przepraszając po stokroć i klepiąc się w czoło z głupoty, ukryłbym mordownika w kiści fiołków i z uśmiechem podziękował za przestrogę. Znikłbym mu z oczu, a on nie patrzyłby na mnie już jak na niepoczytalnego. 
Chciałbym umieć tak grać. Jego oczy jednak zdradzały moje rażące braki.
- Nie rób tego.- Wyszeptał i położył łapę na mojej, popchnął ją w dół.- Ani nikomu, ani sobie.
Ah- pomyśłałem- Czyli wyglądam mu na mordercę. Może jednak potrafię co nieco udawać.
- Nie zrobię, naprawdę.- Skłamałem z uśmiechem.
Granatowy Medyk parsknął nerwowo.
- Wiem, że nasz psycholog nie może ci już pomóc, ale może potrzebujesz pogadać? Z chęcią wysłucham.
Łypnąłem na jego rozległe rany, niektóre zabliźnione, niektóre jeszcze świeże, bijące szkarłatem, na wystające żebra, na ten worek kości owinięty w skórę z rzadkim, szafirowym futrem. Były jak matowe, połamane i zaniedbane pleśniowe strąki. Wyglądał jak cień wilka.
- Nie potrzebuję pomocy bardziej niż ty.- Wysunąłem swoją łapę spod jego.- Może ty chcesz pogadać? Może po prostu szukasz pustych uszu do napełnienia go lamentem starego nieszczęśnika? Możesz zacząć, ale daj mi chwilę, bo to trzeba spisać. Twoja tragedia zebrałaby tłumy. 
Nie wiedziałem co ten Delta ma na karku, jaka historia mu towarzyszyła i jaką przeszłość miały te głębokie bruzdy pod ślepiami. Ze swojej chorej wściekłości i zgryźliwości chciałem mu dopiec, niezależnie czy trafię go prosto serce, czy chybię o milę. Chciałem podzielić własne cierpienie, wyprowadzić je poza swoje biedne, zmartwione ciało. 
Teraz to on obejrzał moje blizny i bandaże z niemałym zakłopotaniem. Dwie umęczone ciała, czekające tylko na tę słodką chwilę, by opaść w głębię ziemi i zdegradować. Dwa żywe truchła, przewiązane szmatami, by nie rozpaść się jeszcze teraz. Czułem, że jeśli pociągnę za wszystkie te wiążące supły opatrunków, runę na ziemię jako kupka kości. Bo czym innym byłem? Kogo ja oszukuję? 

Aktor na deskach teatru.
Szkielet tańczący do taktu.
Ubrany w maskę, finezyjny kostium.
Na sznurkach ciągany, w sznurki spleciony.
Spektaklu nie skończy, za to potępiony.

- Dla mnie na gadanie już trochę za późno, a i tłumów by nie było, bo kto przyjdzie ma pogrzeb zdrajcy? A ty przyjacielu... Nie masz już dla kogo żyć? Wybrałeś paskudną śmierć, bolesną i długą... -

Mój uśmiech zbladł. 

- Cierpienie nie stanowi przeszkody w osiągnięciu ważnych celów.

- Cierpienie to jedyne co jeszcze czujemy. Nie widzę w nim żadnego bohaterstwa, tym bardziej w twoich celach.

- A czy coś mówiłem o byciu bohaterem?

- Powinieneś. Pomóż swoim braciom zamiast taplać się we własnej beznadziei. Nie toń bez powodu. - Odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Na odchodne rzucił jeszcze.- Żywi są potrzebni żywym. Martwi są balastem na duszy.


Nie ruszyłem już mordownika. Powiesiłem go kwiatem w dół, by ususzył się pod ścianą jakiejś groty, którą mogłem nazwać na ten czas domem. Był jak medalion, święta relikwia, krucyfiks, który wita gości nad progiem i błogosławi im ich żałosnym żywotom. Symbol mojego życia i zwiastun wybawienia. Ale nie dzisiaj- parsknąłem, myśląc o swojej nowej bratniej duszy- Nie dzisiaj.

***

Pewnego dnia zostałem zwolniony ze służby. Permanentnie. Pozostawili dziesiątkę najsilniejszych szeregowców, ale reszcie nakazali się rozejść. Nie rozumiałem co się stało. Koniec wojny? Nie jesteśmy już potrzebni? W wyrazach pyska posła oraz jego burego przybocznego nie widziałem ni przebłysku triumfu, ni ulgi z odepchnięcia agresora poza nasze tereny. Nie byłem pewny czy w ogóle byli po naszej stronie. W moim sercu zagościła więc trwoga. 

Przegraliśmy. 

Mogłem się tego spodziewać.

Podobno mogłem zachować dawną rolę, ale nie było to konieczne. Na ten czas postanowiłem zostać gońcem. Przynajmniej do czasu, aż się nie namyślę, czym ja właściwie byłem. 

Chciałbym uczynić życie trochę mniej nieznośnym. Ja sobie samemu nie potrafiłem tego dać, ale inni wydawali się nie czynić tojadu swoją świętą pieczęcią. Może dla nich jest jeszcze ratunek. Chciałbym w to wierzyć, że potrafię coś dla nich zrobić. Coś dobrego dla odmiany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz