Deszcz chlapnął nagle, niespodziewanie prawie że. Burza,
letnia, a więc ciepła i miła dla ciała, a jednak tak uporczywie próbująca
zmoczyć cię co do ostatniego suchego włoska. Całka stanęła przed wejściem do
swojej norki, właśnie wychodziła. Czekał ją kolejny dzień w pracy spędzony na
szlajaniu się pomiędzy „fachowcami” w wojowaniu. Niewiele czasu minęło bowiem
od samej walki, która pociągnęła w dół życie pewnego plutonowego. Niewiele by
brakło a i jego syn oraz Sigma zatonęliby razem z tym statkiem. A więc burzowa
pogoda jak najbardziej odwzorowywała jej wewnętrzny nastrój. Wadera sapnęła. Jej
oko uważnie przyjrzało się milczącym drzewom. Liście powoli poruszały się pod
naciskiem spadającej z nieba wody. Nikt nie odzywał się pośród szumu.
—Nie mam ochoty tam iść. — westchnęła. Jej głowa powoli opadła do łap, nos
dotknął zmierzwionej wiatrem trawy. — Nie mam ochoty. — aby unieść się i
skierować ku płaczącemu niebu. Deszcz powoli zsuwał się po jej pysku, mocząc go
tylko bardziej, i bardziej. Przymknęła oczy bardziej z powinności i bólu niż
przyjemności, gdyż rozpędzone kropelki nie należały do mile widzianych gości
pomiędzy powiekami. Chwilę tak stała i milczała wraz z szumem świata. Jednak
jej serce zabodło i zmusiło po poruszenia się. Jej ciało zastygłe jak kamień,
rozluźniło się. Jej łapy powoli postąpiły do przodu. I jeszcze tylko raz
obejrzała się na swój dom. Chociaż czy to jest jej dom? Jej uszy spoczęły
wzdłuż szyi w przypływie nagłego smutku i świadomości o jasnej odpowiedzi jaka
padła w młodym umyśle. Nie. Nie. Nie to nie był jej dom. Przechyliła głowę.
Powoli. Precyzyjnie. Schylając ją niego do prawej strony.
Praca jednak wzywała.
Nie
—Nie. — warknęła. Jej kły zabłyszczały białością,
kontrastując z ciemnym światem. Jej oczy zwróciły się ku ścieżce przewodzącej
ku centrum watahy — Nie. — jej serce zabiło niczym pokaźny dzwon. Wróciła do
środka. Torba ojca, niegdyś zapomniana w kącie wylądowała na jej boku. Jej łapa
wrzuciła do środka parę zagubionych ziół w pojemniczkach i zasuszone mięso,
sporządzone przez ich ojca w tajemnicy, zanim ta cała absurdalna wojna raczyła
rozpocząć swoje istnienie. Wściekłość szybko uszła z niej kiedy spojrzała na
puste łóżka. Nie ma w nich rodziny. Nie ma w nich już zapachu rodzeństwa.
Zapomniana nora była już tylko jej. Jej na własność, nie ważne jak bardzo
chciała aby było inaczej. Jej sprawne ciało jednym susem doskoczyło do drzwi.
Jeden głęboki wdech wystarczył aby zakleszczyć jej umysł w podjętej decyzji.
Nie odzyska już dzieciństwa. Nie naprawi relacji z rodziną do takich jak były
na samym początku. Ale przynajmniej nie będzie musiała się bawić w bohatera
wszelkiego narodu. Już nigdy więcej nie będzie musiała patrzeć jak ta wataha popada
w coraz to większą apatię i nie potrafi stanąć na swoich koślawych nogach.
Jej ciało przeszło niczym wąż przez niewielkie wejście. Jej oczy zabłyszczały
żarem i nagłą radością, niczym uradowane tym co sie dzieje. Wyskoczyła
zanurzając łapy w mokrej trawie. Nie pośliznęła się, ale niewiele brakło.
Jednak jej pobudzenie uspokoiło się kiedy stanęła na prostych nogach. Jej głowa
zwróciła się ku lasu. Jej siostra stała u jego skraju przyglądając jej się tym
pustym, pozbawionym emocji wzrokiem. Kolorowe oczy starły się z tymi jej. Obie
chwilę jakby siłowały się między sobą, czekając w napięciu na słowa.
—Spóźniasz się do pracy Całko. — jej głos był mętny. Obcy, zupełnie
nieprzekonujący.
—No cóż. Przeżyjecie beze mnie. —
odparła jakby nie zależało jej już na niczym. Uśmieszek mało nie wdarł się jej
na pysk.
—Bez ciebie? — pi zastrzygła uszami marszcząc się w ewidentnym zastanowieniu. —
Idziesz gdzieś? —
—Nie idę. Uciekam Pi. Uciekam. — Całka wypowiedziała się w końcu na głos.
—Dokąd?— Pi nie obchodziło najwyraźniej, że jej siostra zbiega. W środku wojny.
— Nie wiem. Gdzie mnie łapy poniosą. Mam dość tego życia, patrzenia jak Mediana
i Sigma ślepo wpatrują się w wyidealizowane cienie prawdy. Mam dość, że nie mam
miejsca na bycie sobą pod ciągłymi rozkazami. Mam dość nieustannego patrzenia
na śmierć i krew. Potrzebują albo odpocząć, albo odejść stąd na jakiś czas. A
że mości Generał stwierdzil mi w pysk, że dramatyzuję, albo coś podobnego, nie
słuchałam za bardzo po tym jak powiedział, że nie dostanę wolnego dnia. TO no
cóż... sami podjęli za mnie decyzję. A ja zwyczajnie ... pękłam. Mam dość —
odparła. Jej pysk ponownie zadarł się do góry. Piorun rozjaśnił świat na ułamki
sekund.
—Sama? —
—No ba, że sama. Myślisz że co? Pozwolę wam iść? — Całka skrzywiła się. —
Słuchaj.. Wy macie tu jakieś życie... ty nie masz emocji, więc tobie to
obojętne Pi. Ale Sigma i Mediana czują się tu jak w domu. Jeśli przekroczę
granicę, będę dezerterem. Wiesz jak traktuje się dezerterów? —
—Chyba wiem. Nigdy jednak o tym nie słyszałam. — pokręciła głową Pi. — Jednak
nie mogę ci pozwolić iść. Nie samej. Jesteś zbyt... agresywna... — jaśniejsza z
tej dwójki pomachała łapą nonszalancko. Całka westchnęła.
—Nie zatrzymasz mnie... Idę czy chcesz czy nie. — warknęła.
—Ale ja wiem... Nie mam zamiaru cię zatrzymywać... — Pi pokręciła głową. —Nie
zrozumiałyśmy się. Jesteśmy siostrami Całka, i nawet jeśli jestem taka jaka
jestem, nadal trzyma mnie pewna powinność wobec was.
—Powinność... — pysk Całki wydłużył się w milczącym niedowierzaniu. —Mam zamiar
iść ze mną?—
—Tak.. Tylko pożegnam się na uboczu z Sigmą i Medianą. Ty już ruszaj. Znajdę
cię. —
—Idę w kierunku morza. Tam będzie najbezpieczniej przekroczyć granicę. —
mruknęła, a Pi pochyliła głowę w zrozumieniu. Całka patrzyła jeszcze chwilę jak
jej ogon znika pośród krzewów. Jej pochopna decyzja, która zakleszczyła się w sercu
jak kleszcz, spowodowała, że będzie miała jedno dodatkowe zmartwienie na
głowie. Zatem wróciła do środka. Wzięła jedyny dobry koc i ruszyła. Droga nie
była daleka. Już wkrótce jej łapy zanurzyły się w morskiej wodzie. Ta powoli
uspokajała się. Burza ustąpiła delikatnym chmurkom, które przepuszczały
strumyki światła, uderzające w ziemię.
Metafora nowego życia, czyż nie? Po burzy zawsze wstaje słońce. Może i ta
wataha wkrótce wstanie,. Ale nie dla Całki. Dla niej to już nie było ważne. Nie
chciała czekać. Miała dość.
Jej łapa przekroczyła granicę z niepewnością. Symboliczne
porzucenie za sobą starego życia nabrało nowego znaczenia w jej sercu. Nawet jeśli
ta niewidzialna linia miała niewiele z tym do czynienia. Wkrótce do jej boku
dołączyła i druga siostra, a co było dla niej zaskoczeniem, zanim odeszły dalej
wycie zatrzymało je w pół kroku.
Całka obejrzała się. Nie były daleko, jeszcze mogli je dopaść i siłą zatargać z
powrotem. Wiec najeżyła się niczym pies z wścieklizną.
Ku ich zaskoczeniu przed nimi stanął nikt inny jak Sigma.
—CO ty tu robisz? — Pi zapytała pierwsza.
—Jak to co robię? Doganiam was. —
—Żeby co? Przemówić nam do rozsądku. Daj sobie siana szczeniaku i wracaj
całować łapki generałowi. — Całka prychnęła odwracając się plecami. Jej ogon
zamachał niespokonie na boki.
—Nie. Nie przemawiam wam do rozsądku. Idę z wami. — Ciało Całki zastygło na
sekundę.
— Sigma... — jej pysk uniósł się do nieba powoli, a jej oko błysnęło w jego
stronę. Basior zadrżał zaskoczony i nieco przerażony. Całka jeszcze niedawno
udowodniła jak dobrym wojownikiem jest.
—Wracaj do domu. — jej łapy ruszyły do przodu. Pi podążyłą za nią.
Zostawiając brata na chwilę w osłupieniu.
—Co? NIE! Nie ma mowy! — jego ciało poruszyło sie niespokojnie. Rozpędził sie
aby je dogonić. Jednak mało nie wpadł w Całkę która zatrzymała się. Spojrzała
mu w oczy.
—Jestem dezerterem. Wiesz co robi się z dezerterami jak wracają po wojnie do „domu”?
— jej oko nieprzychylnie patrzyło na samca.
—W.. wiem... chyba... — jednak nie był pewny. Nic pod wpływem tego spojrzenia
nie było pewnością.
—Chcesz być dezerterem? —
—N.. nie? —
—Więc wracaj do domu. — wycedziła przez kły.
—N.. nie! — jednak postawił się.
—Boze.. jaki ty jesteś uparty. Jeśłi pójdziesz za nami, nie chcę słyszeć
żadnego łkania za domem i ojcem. Żadnych opowieści o „domu”, generałach i
walkach. — jej oczy zwęziły się. — I żadnego wspominania o wojnie. Dla nas ta
wataha już nie istnieje. Nie mamy po co do niej wracać. — Mruknęła. Sigma
spuścił uszy po sobie, jednak kiedy samice ponowie ruszyły, nie zawahał się. W
końcu to jego siostry. Zwłaszcza Pi. One wymagały ochrony. No... i rodzeństwo
powinno trzymać się razem, prawda?
<Mediana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz