wtorek, 19 lipca 2022

Od Całki CD Mediany "O Krok Bliżej - do granicy" 2.3

 Droga była szeroka. Noc zapadła, burza przeszła. Deszcz ustał. Niczym oni wschodzili ponad górami, słońce wkroczyło powolnym krokiem na niebo. Całka zadarła głowę w górę pozwalając aby jeszcze delikatne, bo poranne, promienie ogarnęły jej pysk. A mimo to jej łapy nie przestawały się poruszać. Noc odeszła jak wiatr odchodzi i zmienia się. Niczym rzeka, której nurt zawsze sprawia że jest różna. Niczym chmury zmieniające swoje kształty na niebie, nigdy niepodobne jedna do drugiej. Monotonnie przesuwała się pomiędzy drzewami. Droga udeptana przez ludzkie i wilcze stopy dawno zniknęła z ich oczy. Krok w krok niczym nomadzi szli w nieznane, gotowi zmierzyć się z tym co na nich czeka. A czeka na nich wiele. Za wiele można by rzec.

Jednak teraz droga była otwarta przed nimi niczym ramiona kochającej matki. Całka dążyła na przedzie. Za jej ogonem, prawie u jej boku szedł jej brak, Sigma. Jego oczy rozglądały się uważnie, wyraźnie zmęczone, wyczerpane dwudziesto cztero godzinną wędrówką.  Jednak widocznie w jego głowie zakodowało się, że nie bez powodu podążył za siostrami wbrew sobie. Potrzebowały ochrony, może nie jego. Może to on jej potrzebował. Tak czy siak. Uważał na otoczenie. Chociaż było piękne, nie mogło być bezpiecznie.
—czas się zatrzymać— ich głos rozsądku odezwał się za plecami. Oboje zatrzymali się. Sigma nieco ospały wszedł w siostrę. Cofnął się więc o dwa kroki i otrzepał. Loczek na jego głowie zawirował niczym poruszony wichrem, który zrywa dachy z domów. Całka sama zachwiała się na nogach wyraźnie zmęczona. Odetchnęła ciężko.
—To dobry pomysł. — co prawda chciała iść dalej. Jak najdalej od miejsca swojej nikczemnej udręki, a ciągnęło ją w kierunku unoszącego się słońca. Coś w jej sercu cichutko śpiewało o jaśniejącej ziemi na wschodzie. Jednak o czym mowa była w słodkiej muzyce? Nikt nie wie. Nawet ona sama. Odetchnęła ponownie rzucając tylko ostatnie spojrzenie. — Nie jesteście głodni? — spytała kładąc się pod jednym z drze. Jej mięśnie odetchnęły z ulgą. Pi otrzepała się, podrapała i usiadła obok.
—Jestem. — pokiwała głową.
—Nie dziwię się. Ledwo zeszliśmy ze stepów. Cholerstwo ciągnie się w nieskończoność. — Sigma stęknął. Całka długo nie leżała. Zmusiła się do wstania. Teraz czuła jak jej żołądek zaczyna przylegać do jej pleców. Dawki w WSC, te jakże wojskowe i  żałosne przekąski były stanowczo za małe aby utrzymać ją tyle na nogach bez odruchu głodu. Zamlaskała.
—Musimy zapolować, prawda? — jej uszy opadły nieco. Nikt ich nigdy tego nie nauczył. Urodzili się w wojnie i wychowali w wojnie.
—A umiesz? — Sigma zerknął na nią.
—Władza nie nauczyła. — westchnęła zerkając na jego pysk. Skrzywił się, gdyż wiedział, że miała rację. Bo kto miałby ich nauczyć? Ślepy Anubis czy ich... ojciec?
—Ojciec... — westchnął najstarszy zerkając za siebie. Miał wyrzuty sumienia. De facto pozostawili go tam bez wiedzy, gdzie się podziali. Czy tak postępują dzieci?
—Zrozumie. — Pi podążyła za jego spojrzeniem.
—Jedzenie! — Całka zastękała. — To będzie podobne do walki z wrogiem nie? Znaleźć, podejść od tyłu i rzucić się do szyi, huh? —
—Prawdopodobnie. — Sigma także się podniósł się z ziemi. — No to co? Wspólnie, czy się rozdzielamy? —
—Może pójdź z Pi. Jesteś większy, pomożesz jej. — Całka mruknęła.
—Nie doceniasz naszej siostry Całka! — samiec nastroszył się.
—Nie. Ona ma trochę racji. Nie umiemy polować, a ja nie uczestniczyłam w żadnej walce jedynie otrzymując racje żywnościowe. Wasza dwójka ma znacznie większe doświadczenie w walce. — pokiwała głową Pi stając przy bracie. — Mogę być racjonalniejsza, ale z pewnością nie bardziej doświadczona! —
—Rozumiem. — Sigma nieco sie speszył, mając ochotę schować za kimś. Całka uśmiechnęła się pod nosem, chociaż niewiele z jej uśmiechu pokazało się na pysku. Zyt dawno gościł tam jakikolwiek wyraz inny od zdegustowania i niezadowolenia.
— Do zobaczenia. Znajdę wam. Rozpalcie ogień na jakieś fajnej polance! — i zniknęła między drzewami.

Szybko węszyła. Szukała zapachów Nie znała za wiele. Bądźmy szczerzy. Do tej pory szukała znaków wilków. Innych stworzeń, rzadko. Ale wszystko co nie jest wilkiem, pachnie inaczej, czyż nie? Skoczyła. Raz, dwa. Płynnie przechodziła pomiędzy krzakami. Cichutko. Jakby planowała zamach na króla swojego królestwa. Ironiczne czyż nie? Może odrobinę.
Ale złapała to. Nieznany i stanowczo nie wilczy zapach. Skradała się. Uniosła uszy. Przyjrzała się. Jeleń. I to dość spory. I to potężny. I to kurwa cię jego mać był nie jeleń, a łoś. Ewidentnie łoś. Co robił tutaj? Pewnie jadł trawę. Całka zawahała się. Sama nie zdejmie tego stworzenia. Nie ma szans. Wycofała się. Poszukać czegoś innego.

Znalazła sarnę. Nie za wielką, ale na dwa wilki starczy na jakiś czas. Westchnęła i rzuciła się w jej kierunku. Niedoświadczony łowca z niewielką szansą sukcesu. Jednak nawet jeśli wyjawiła się za szybko. Była szybsza, zwinniejsza i z pewnością miała silniejszą szczeknę niż ten roślinożerca. Wpiła się w skórę na karku. Usłyszała jedynie pękające pod jej zębami kości. Upadła na ok, sarna razem z nią. Stęknęła. Jej własne mięśnie zabolały, zwłaszcza w prawej łapie na która upadła. Prawdopodobnie sobie coś naciągnęła. Cóż. Bywa. Zwierzę na które się rzuciła padło martwe. Jednak na wszelkie wielkie postanowiła podjąć się tej jakże ciężkiej pracy i pozbyć się całkowicie głowy zwierzaka. Natargała się, ale mięśnie puszczały pod jej szczęką, a nadwyrężone atakiem kości nie opierały się za mocno. Porzuciła ją na boku i załadowała ciężkie ciało na plecy wcześniej biorąc sycącego na sekundy gryza.

Nie szukała rodzeństwa długo. Dym bowiem wzniósł się ponad drzewa dając jej wyraźny znak Odetchnęła kiedy na miejscu zastała rzeczywiście swoją siostrę. Rzuciła sarną o trawę i zerknęła na drugą. Ta nachyliła się. Powąchała. I sama wgryzła się na szybko. Głód nie mógł czasem czekać na przygotowanie jedzenia na ogniu, na wzór ludzkiego nawyku. W końcu wypadałoby pozbyć się futra. Nie było na to miejsca. Na ten moment.
—Gdzie Sigma? — spytała Całka przecinając pazurami powłokę przykrywającą mięso. Zdejmując ją powolutku Pi zerknęła w kierunku przeciwnym, z którego przybyła siostra.
—Jeszcze nie. Kazał mi rozpalić ogień na tej polanie, a sam poszedł polować. — odparła. Po chwili i mięso było czyste. Rzuciły je bardzo blisko ognia w kawałkach. Trochę do samego ognia. Osmoli się, spali na wiór, ale będzie to nawet trwała, nieco węglowa, ale trwała przekąska na drogę zapychająca na chwilę żołądek.

Czekały na niego dłuższą chwilę. Aż zjawił się. Mokry, w błocie, brudny i niezadowolony.  Z nędznym , chudym zającem w pysku. Całce chciało się z niego śmieć, ale skrzywiła się w złudnym współczuciu.
—Jakim cudem? — spytał rzucając trupem o ziemię. Widział bowiem sarnią skórę, mięso grzejące się obok ognia. A on. On przytargał tylko nędzny kawałek kości.
—Znalazłem jak spierdzielałam przed łosiem. Może poszedłeś w zła stronę. — pocieszyła go siostra z czarną łapą. Ten tylko zmrużył oczy. — Tak w ogóle. Jesteś mokry. Gdzieś niedaleko jest tu woda? —
—Tak. Zaraz tam za rogiem jest jezioro. — odpowiedział. Pi i Całka wstały.
—Zajmij się mięsem i swoim zającem. My się napijemy. — Powiedziała Pi poprawiając swoje włosy, które opadły na oko. Obie były zmęczone, ale brakowało im wody.

Napiły się. Jezioro było brudne, woda mulista, ale lepsza niż jej brak. Do pełna. Wracając nie napotkały się na żadne problemy, prawda? Tak. Zaszły do ognia. Zgasiły jego resztki, pomimo że był środek dnia. Słonce wspięło się na swój tron zerkając na nich z całą swoją wielmożnością. Cień był dla nich osłoną. Drzewa przyjaciółmi. Ułożyli się pod nimi, zamykając oczy. Usnęli. Słodkim, mlecznym snem w środku dnia.

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mediana wspięła się na kolejną niedużą skarpę. Jej oczy zarzuciły za siebie. Prawie płasko, ciemno, szeleszcząco wręcz, po sam horyzont. Mętna trawa zeschła pod pocałunkami słońca. Parę pomierzwionych  wiatrem krzaków złożonych z zaschłych kijów, udających zdrową roślinę. A przecież nic zdrowego nie jest w stanie urosnąć na tak gorącej, prawie że pustyni. Brakowało tu wody, więc i jej chciało się pić. Dzień zastał ją szybko, a ruszyła przecież z rana, wiec teraz kiedy słońce uchylało się przed swoim przyjacielem, księżycem, była już wyczerpana. Jednak nie mogła tak łatwo poddać swojej podróży. Zmartwiona, spocona i odwodniona nadal miała swój cel. Znaleźć te małe parszywe wilki, które pozostawiły ją samą w watasze, opierdzielić ich od góry do dołu, nie powstrzymując żadnego przekleństwa jakie wyjdzie z jej pyska. Oi oberwie im się. A zaraz potem zatarga ich za uszy z powrotem do watahy. Nie będą przynosić złego imienia ani jej rodzinie, ani jej watasze! Napędzana złością ruszyła dalej. Drzewa daleko próbowały skusić ja swoim cieniem, jednak był do nich jeszcze kawal drogi. Dobrze, że chociaż chłód zaczął rozjaśniać jej zmysły. Przyłożyła nos do ziemi. Nie mogła stracić ich tropu, bo  nigdy ich nie odnajdzie. A musi. A wie że musi!

Noc skończyła się szybko. Musiała przetrzeć oczy aby nie usnąć na stojąco. Zdeterminowana szła dalej. Drzewa otuliły ją swoim słodkim cieniem niczym kołdra. Ich zapachy były coraz wyraźniejsze. A kiedy zaszła do porzuconego ogniska i resztek jedzenia była pewna. Byli tu całkiem niedawno. Jakby ruszyli z nadejściem dnia. Westchnęła. Pożywiła się resztkami zdejmując je z kości i porzuconej skóry. To było lepsze niż głodowanie. Szybko odnalazła też muliste jeziorko zanurzając w nim pysk. I tutaj czuła ich obecność. Pili z tego jeziora, po czym udali się tam gdzie słońce ukazywało swoją twarz z samego rana. Zatem była coraz bliżej. Już prawie na wyciągnięcie łapy.

Pospiesznym krokiem, z pyskiem, z nosem przy ziemi, szła dalej  i dalej w las. Drzewa tutaj rosły wyżej, gdyż stały ciasno między sobą. Każde małe drzewo było duszone niczym najmniejsze szczenię w miocie. Mordowane w zalążku bez szansy wzniesienia się ku niebu. Dlatego też tak łatwo przemieszczało się między pniami. Nic poza wytrwałą trawą nie rosło pod ich koronami.  Czuła ich. Jednak była wiele godzin na nogach, aż jej się wierzyć nie chciało, że zaszła tak daleko. Tak prędko. Jeszcze. Jeszcze

Jeszcze dalej, do cholery! Niech ja ich dorwę!

Przeskoczyła nad strumykiem. Wściekła. Widziała jak znikają za pagórkiem tuż przed nią. Rzuciła się biegiem. Jej kły wyszły na wierzch. Jej ciałko, pomimo że pulchne, może nawet nieco grube, nie przeszkodziło jej w rozpędzeniu się. Stała się małym pociągiem. Stworzeniem łaknącym zemsty i niezgody na zmiany!

Całka w tym czasie też zauważyła ją wystarczająco wcześnie aby odskoczyć na bok. Mediana więc z impetem uderzyła o ziemię, potykając się i przetaczając parę razy. Jej siostra miała nieco więcej zwinności w swoim nader szczupłym ciele.
—Mediana! — Sigma doskoczył do niej pomagając jej wstać. Po jej policzku stoczyła się stróżka krwi, która od razu zniknęła pod językiem brata. — Co ty tu robisz? —
—To bardzo dobre pytanie. — Całka zawahała się i nie podeszła. Jej brat miał wszystko w łapach, dobrze mu szło.
—Jak to co?! — zirytowana najniższa z nich wszystkim odwróciła głowę w kierunku czarnołapej wadery.  — Zostawiliście mnie, samą, bez żadnego dowidzenia, pa! IDZIEMY! — tupnęła swoją małą nóżką. — Nie powiedzieliście nic! Nawet ty Sigma. Po prostu do chuja poleciałeś za tymi debilkami! —
—Mediana. — zamruczał Sigma spuszczając po sobie uszy.
—Nie Medianuj mi. Jesteś idiotą. Wracamy! Wszyscy. — zażądała zbliżając się do stojących niedaleko sióstr — Ten świat ma wystarczająco zmartwień.  W dodatku przyprawiacie nas o haniebne imię! Jesteście potrzebni! —
—Do niczego nie jestem tam potrzebna, Mediana. — Całka wyszeleściła to imię spomiędzy zębów jak największe przekleństwo. Jej oczy zmrużyły się. Nawet jej siostra nieco bała się tego wzroku, zwłaszcza, że ta górowała nad jej osobą. Mediana cofnęła się o krok. — Powiem ci tak. Ja nie wracam i wiem że Pi też nie. — wspominana pokiwała głową. — Sigma, niech robi co chce. Zawsze był posłusznym tym wielkim ideom szczeniakiem. Ja ich nie cierpię. Nie mam zamiaru umierać za ich widzimisię. A ty. Ty która nigdy nie walczyła. Nigdy nie zaznała rany na ciele. Nie odzywaj się lepiej na ten temat. Księżniczko. —
—Nie nazywaj mnie księżniczką, Całka! Dobrze wiesz że każda łapa jest potrzebna! —
—Po co? Po to żeby odzyskać coś co nigdy nie  było nawet moje? Nie będę walczyć tylko dlatego, że ktoś tego ode mnie wymaga. Mam ochotę żyć i mieć własne zdanie i własne życie. Nie przebijesz tego argumentu. Nie staraj się nawet. Wracaj do domu!—
—Do domu? Nie! Obiecałam sobie, że wracam z wami i tak będzie! —
—NIE. Mediana. — tym razem Sigma się wypowiedział. — To nie... Nie. Całka ma trochę racji. Urodziliśmy się w wojnie i... ja kocham tą watahę, ale to może być dla nich męczące. W sensie dla naszych sióstr. Ja lubię jak mi mówią, lubię walczyć za innych, ale... Całka i Pi to nie ten rodzaj wilka. —
—Co masz na myśli? Nawet ty się odwracasz ode mnie? — Mediana zawarczała.
—Nie odwraca się od ciebie debilko. Po prostu patrzy na kogoś więcej niż tylko siebie. — Całka widziała w oczach brata, że nie wypowie tych słów na głos.
—Więcej niż siebie huh? Nie powinnaś wypowiadać tych słów po podjęciu tak egoistycznego wyboru jak odejście z watahy w środku wojny! —
—Może to było egoistyczne z mojej strony, ale wyłącznie dla was. Ja czuję się z tym dobrze. Pi tego potrzebowała. Sigma poszedł za nami. Mediana. To była jedyna moja decyzja dla mnie. Do tej pory jedyne co robiłam to chodziłam uklepaną ścieżką, pomagałam innym. Zaniedbałam siebie i jakby tak dalej było jedyne co byś po mnie miała to trupa wiszącego na jakimś drzewie. Z winy wroga albo mojej samej. Ale ty. Ty w przeciwieństwie do mnie, masz o wiele więcej samolubnych decyzji, wiesz. Chociażby proszenie o odwieszenie twojego stanowiska bo boisz się walczyć jak na wilka przystało. Próbowanie zatargania nas z powrotem, bo co? Bo ucierpi TWOJA reputacja? — Całka podeszła bliżej do siostry. Ta zaczęła się cofać. Słusznie trochę. Zawsze się jej odrobinę obawiała. — TWOJA reputacja huh?
—... —
—Milczysz. Czemu milczysz? Czyżbym miała rację? — Całka zacmokała stając przed pyskiem siostry i nachylając się. — Wracaj do domu.—
—Nie mogę. Nie bez was! — Mediana mało sie nie popłakała.
—I co? My nie wracamy. Przynajmniej nie ja. Idę tam. — wskazała na wschód. — Tam wiem .. czuję, że jest coś czego wszyscy jesteśmy ciekawi, wiesz. — pokiwała głową.
—C- co? —
—Nasza przeszłość, Mediana. —
—Skąd to wiesz? — Pi podeszła bliżej.
—Przeczucie? Może. Chyba. Pamiętam też parę... małych szczegółów i tamtą górę. — Całka pokręciła głową. Ciężko to było wytłumaczyć, gdyż pamiętała siebie, koszyk i rodzeństwo jakby to było wczoraj.
—Przeczucie? I idziesz tylko za tym? — Mediana skrzywiła się.
—No wiesz. I tak miałabym iść. Więc warto mieć chociaż jakiś cel! — wyminęła ją. Jej ogon powoli przesunął się pod brodą najniższej. Ta zamrugała. — Idź do domu Mediana. —
—Nie bez was... Pójdę z wami. —zamruczała. Trzeba było przyznać, że i ją zaciekawiło. Bo jeśli Całka ma rację, jeśli ma... to tam gdzieś leży ich historia. Ich rodzina może nawet.
— Z nami? Skąd ta zmiana, huh? — sarkazm przesiąkał te słowa. Czarnołapa prychnęła.
—No cóż. Skoro nie mogę was przekonać teraz, pójdziemy na przygodę i ... wrócimy potem, huh? — powtórzyła „huh” zaraz po niej, ale stanowczo bez tego sarkazmu.
—... Rób co chcesz. Chodźmy. —
—Ale chce mi się spać... —

<Sigma? Mediana? Pi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz