— Pójdę do Eli po więcej koców i szałwii. - oznajmiła cicho wilczyca, chwytając w zęby pustą, skórzaną sakiewkę. - Kochanie? - dodała niemalże szeptem, który w domu dziś tak milczącym i pełnym cierpienia wybrzmiał jak rozpaczliwy krzyk. Barczysty basior, oparty o ścianę w kącie w pozycji pół-siedzącej, pół-leżącej, nie poruszył się, lecz po dłuższej chwili ciszy przygryzł wargę i burknął:
— Przestaniesz świrować? Zaraz będziemy mieli tu dwójkę knychaczy.
— Gdyby to Dreniusiowi coś się stało, to byś knychał za niego podwójnie! - odparła wadera z oburzeniem, a głos jej łamał się jak przemarznięte do szpiku, kruche gałązki młodych brzóz. Dwójka szczeniąt po przeciwnej stronie pomieszczenia skuliła się w sobie jeszcze bardziej, tak, że stanowiły praktycznie jedno; szybko przeniosły wzrok z matki z powrotem na leżącą pośrodku kulkę futra z wystającym z niej ciemnym, suchym, rozgrzanym nosem, kiedy zaczęła nią wstrząsać kolejna seria spazmów. Rozpoczęła się kolejna seria monotonnych kaszlnięć, dość potężnych jak na takie małe ciałko.
— Bo on nie knycha non stop jak głupi. - prychnął Kronos, przewracając ceremonialnie oczami. Absynthia odwróciła się błyskawicznie w momencie, gdy poczuła pierwszą ciepłą, mokrą kroplę na pysku i tupiąc ze złością przy każdym kroku, zniknęła w ciemności.
— Wydobrzał wcześniej, tym bardziej wydobrzeje teraz. - mruknął jeszcze ojciec, bardziej do siebie, choć bez właściwej sobie pewności i pogardy. Gdy jego spojrzenie padało na ledwie oddychające szczenię, lęk i odraza wnet wypierały w nim zmęczenie, jak mydło wypiera błoto z materiału. Reszta potomstwa leżała na styku bezpiecznej odległości pomiędzy centrum zarazy a resztą świata, naśladując sztywność rodzica. Wszystkie te emocje, ich strach przemieszany z nadzieją kłębiły się w pomieszczeniu, tworząc gęstą, duszącą zawiesinę. Żywi, po stokroć cichsi od prawie martwego.
~~~
Spotykamy się dziś w dzień równie ciemny, jak ta noc. Śmiało, poczęstujcie się wełnianym kocykiem, weźcie gorącą, ziołową herbatkę. Krasce się one teraz nie przydadzą, wolałaby dużą włócznię albo koktajl mołotowa, mimo że nie ma na to szans. Włócznie nie leżą sobie swobodnie porozrzucane w leśnej trawie jak owoce berberysu. Poza tym wszystko, co dobre, poszło na rebelię. Prawdziwa walka odbywa się już głównie w umysłach.
Patrzcie, tutaj mała leży, w zagłębieniu pod tym wielkim, strzelistym bukiem, na wyciśniętej poduszce z mchu. Ze zwieszających się ku niej paproci spływają po długich łodyżkach wielkie, deszczowe krople. To one mi powiedziały, że woda w tym miejscu spada za szybko, zbyt prędko wsiąka w ziemię, i musiałem to sprawdzić. Wszystko to z winy nieprzytomnej wilczycy, aczkolwiek deszcz już nie wsiąka w futro. Nadmiar wilgoci spływa po jej bokach całymi strumieniami. Ile jeszcze ten huragan będzie się panoszyć? Mnie nie pytajcie! Wiem za to, ile już się panoszył. Spróbujmy się dowiedzieć, skąd tu się Kraska wzięła i po co. Może dzięki temu łatwiej Wam będzie przewidzieć przyszłość.
~~~
Cętkowana wadera wyskoczyła radośnie przed siebie, wciągając w nozdrza rozkoszny zapach jej drugiej w całym życiu wiosny. Słońce grzało dziś wyjątkowo intensywnie, aczkolwiek w synchronizacji z lekkim wietrzykiem, uwalniając miodowo-trawiasty mix esencji hiacyntów, niecierpków, niezapominajek i szafirków, który działał na nią jednocześnie kojąco i pobudzająco, przypominając o znaczeniu tego dnia. Idąc przed siebie raźnym krokiem, kłaniała się co jakiś czas dzikiej wiśni lub czeremsze, pragnąc podziękować naturze za ten piękny prezent. Zapewne wręczony jej przypadkiem, bo akurat tego samego dnia urodziny obchodził jakiś książę, ale to nie przeszkadzało jej się nim cieszyć.
Wkrótce wyszła na swoją polankę. Polanka była niewielkim, ledwie 10-metrowym, bezdrzewnym kółkiem, jednak była wyposażona we wszystko, co niezbędne: kilka spróchniałych pni, dwa ustawione w równoważnię, reszta z przywiązanymi sznurami na obu końcach, stos gałęzi, rząd wbitych w ziemię, ociosanych palików ukradzionych z pola i pęk mocnej liny. Paliki były przekrzywione na różne strony, a lina pokryta warstwą szaro-zielonej pleśni. Opadło na nią ciężkie westchnienie żalu i bezsensu, podczas gdy jego lżejsza frakcja z nowej nadziei i energii poleciała w górę, przynajmniej częściowo z powrotem trafiając do płuc wilczycy. Phi! Zobaczmy, kto miał rację. Gdy Kraska podciągała się powoli raz po raz na konarze starego dębu, swoistego symbolu tego niemalże świętego miejsca, musiała się mocno powstrzymywać, żeby nie rzucić tego wszystkiego w cztery diabły i nie ruszyć cwałem do centrum watahy. Jeśli nie będę miała nawet dość siły, by przetrwać te kilka skłonów, to kimże będę? Nikim, nie, mniej niż nikim. Gdy tak się zastanawiała, ile czasu haniebnie zaniedbywała treningi, na polankę wpadła smukła, czarna wadera ze złotą pręgą na grzbiecie i tegoż samego, królewskiego koloru paskami na nogach.
— Aha! Wreszcie cię znalazłam. - wykrzyknęła zdyszana przybyszka.
— O, cześć! - odpowiedziała z nutką zdziwienia brązowa wilczyca, również zmachana, opuszczając ciało na ziemię. Paradoksalnie była wdzięczna za jej przybycie, będące doskonała wymówką dla treningu. - Mówiłam, że przyjdę później, coś się stało? M-mówiłam, prawda...? - dodała, widząc zaniepokojoną minę przyjaciółki.
— Mówiłaś. - potwierdziła szybko, gdy już stykały się pyskami na powitanie. - Ale Sekretarz z rana kazał zwołać wszystkich pod hubową skałą, migiem. - hubowa skała to, wiecie, taki śmiesznie pofałdowany kawał kamienia w kształcie okazałej huby. W Watasze Wielkich Nadziei służyła za łatwy punkt orientacyjny i organizacyjny. Kraska zmarszczyła nieco brwi.
— Wiadomo, po co?
— Obstawiam, że znowu Chabry narozrabiały. - obie zaśmiały się krótko, lecz był to śmiech wymuszony, dla rozładowania napięcia. Zaraz jednak skrzydlata zreflektowała się, z wysiłkiem uniosła kąciki ust i ruszyła żwawym krokiem na północny zachód. Tego dnia nic mi nie zepsuje. Zresztą to pewnie nie potrwa długo, ostatnio na granicach było w miarę spokojnie.
— To chodźmy. - rzuciła luźno, unosząc głowę do góry, ku pięknej, jasnej kuli na niebie.
— Jasne, ale zanim to... - kruczo-czarna wadera wplotła w rozmowę dłuższą pauzę, gdy przeszukiwała chyżo wiszący na sznurku na jej szyi worek - Wszysztkiego najlepszego, Krasia! - oznajmiła radośnie, choć trochę niewyraźnie, bowiem w zębach trzymała naszyjnik z grubego, ciemnego paska skóry ze srebrnymi okuciami i nawleczonym na nią kamieniem.
— Ojejku, D-Diane, n-nie trzeba było... - wilczyca próbowała słabo zaprotestować, podczas gdy przyjaciółka założyła jej prezent na szyję i cofnęła się o krok, by podziwiać swoje dzieło.
— Przestań. - machnęła stanowczo łapą, ucinając dyskusję. - Nie po to przekopywałam się z bratem przez te wszystkie skałki. - dodała serdecznym, łagodnym głosem, który Kraska tak lubiła i którym wilczyca na wstępie zjednywała sobie nieznajomych, a szczenięta natychmiast brał w cugle. Nie ulegało wątpliwości, że wielu chciałoby ją chociaż poznać z bliska, a nasza bohaterka do tej pory nie mogła pojąć, za co spotkało ją takie szczęście, by urodzić się w tym samym czasie i uzyskać tak entuzjastyczne przywolenie na trwanie u jej boku. Podniosła na łapie minerał, główny punkt programu, aby przyjrzeć mu się bliżej. Była to dość płaska, owalna skała dłługości dorodnego jabłka. Kiedy przesunęła ją z cienia jej własnego ciała na słońce, aż zaparło im dech. Kamień mienił się wszystkimi odcieniami błękitu, z domieszką brązu i pomarańczu. Pasy głębokiego, oceanicznego, niemalże czarnego koloru przeplatały się z jasnymi smugami, kamuflującymi się na tle nieba nad ich głowami. Szafirowe wstęgi przeplatały się z brunatnymi pasemkami, w miarę schodzenia w dół kamienia zdobywając nad nimi miażdżącą przewagę. Całość upstrzona była okrągłymi, postrzępionymi jak rana po wilczych kłach plamkami koloru lazuru od mielizny, modrej sikory, wchodzącego słońca, jadowitej pomarańczy i czystej bieli, głównie u dołu. Całość została wygładzona najlepiej, jak to tylko było możliwe przy użyciu łap.
— D-dziękuję! Jest przepiękny... - brązowa wilczyca objęła przyjaciółkę z wdzięcznością. Ona również uśmiechnęła się szeroko. Po dłuższej chwili obie przypomniały sobie o początku rozmowy i automatycznie ruszyły przed siebie w pośpiechu. - Ma jakąś nazwę?
— To jaspis. A, opowiadaj, dalej celujesz w zielarza?
~~~
Na miejscu zebrał się już pokaźny tłum najróżniejszej maści wilków, łącznie z wściubiającymi wszędzie nosa szczeniętami. Kraska wyciągnęła szyję niczym łabędź, by w mrowiu uszu znaleźć te unikalne, granatowe, puszyste jak u rysia końcówki. Indygo jak zwykle plotkowała z tyłu ze znajomymi. Rodziców na razie nigdzie nie mogła dostrzec. Dreniec zjawił się tuż przed nadejściem Sekreterza, rozsiadł się na udeptanym miejscu przy skale, wcześniej długo okupowanym przez Głoga, uśmiechnięty od ucha do ucha. On również właśnie dostrzegł siostrę na obrzeżach gromady i puścił jej oczko. Wadera zachowała kamienny wyraz pyska i szybko odwróciła się bokiem, przenosząc spojrzenie na ciemną, miękką glebę pod jej łapami, która ostatnio stała się tak łakoma i rozbestwiona. Czy to zbyt łagodna jesień ją tak rozpieściła? Czy surowa zima zagłodziła? Gdzie popełniliśmy błąd, my maluczcy, po co nas wzywa sąd? Czemu ostrze z obu stron się lśni?
Na szczęście nie musiała udawać roztargnienia, bowiem w tym samym momencie dołączył do nich Navel, dobry kolega z dzieciństwa. Standardowe powitania i ,,co u ciebie słychać?" przerwała dopiero prośba o ciszę z góry. Szeleszczący, metalowy brzęk bransolety na nodze przywódcy ustał, lecz powstale wibracje rozchodziły się nadal, utrzymując wilki w stanie milczącego oczekiwania jeszcze przez dłuższą chwilę.
— Witajcie, moi drodzy. - odezwał się swym głębokim, statecznym bardziej niż wysokogórska kosodrzewina starszy basior. W jego sierści skrzydlata wilczyca zauważyła aż cztery nowe, wyraźne, siwe pasma. Jego pysk był już niemalże w połowie zjedzony przez starość. - Cieszę się, że przybyliście tu tak licznie, a tym, którzy nie mogli się zjawić, powtórzcie dokładnie to, co powiem, po trzykroć. Ziemia naszych ojców jest w niebezpieczeństwie. - powaga, z jaką wypowiadał te słowa, byłaby bardziej niepokojąca, niż jawny krzyk bólu i desperacji zaszczutej zwierzyny. Sekretarz wolno cedził słowa, dotykał każde w ciemności, na ile mógł, zanim wyszło na światło. Powierzchnia tłumu z lotu ptaka zaczęła się burzyć, dookoła trójki znajomych zaciskał się krąg trwogi. Kraska również czuła, że nie spodoba jej się to, co zaraz nastąpi, zachowywała jednak jak najbardziej obojętną minę, tylko ogon jej sztywno sterczał, niczym kawałek deski postawiony pod ścianą. Starała się wyprzedzić myślami każdy możliwy najgorszy scenariusz i to, jak sobie z nim poradzić. To moje pierwsze urodziny. Zaczyna się ciekawie, może to nawet dobrze! Wszystko ułoży się jeszcze lepiej. - W związku z regularnymi groźbami i naruszeniem naszych granic Wataha Wielkich Nadziei wypowiada Watasze Srebrnego Chabra wojnę. - skrzydlata wilczyca była pewna, że się przesłyszała. Nikomu innemu przecież nie przyszłyby do głowy tak okropne rzeczy. Odwróciła już pysk ku przyjaciołom, by o tym zażartować, ale jedno spojrzenie na ich miny wystarczyło, by wiedzieć, że modłę to mogą teraz wypowiadać, ale Chabry. Zaraz, czy już tak z nią źle, że specjalnie oczy paćka sobie czarną farbą? Uszczypnęła się mocno w łapę tak, by nikt nie zauważył, jednak nic się nie zmieniło. Dobre i to. - pomyślała z zaciśniętymi zębami, słysząc w tyle swojej głowy coraz wyraźniejsze, złowróżbne szepty, do których jednocześnie miała ochotę się przybliżyć, jak i oddalić.
Te same szepty docierały z zewnątrz do jej uszu, narastały niczym nadciągająca sztormowa fala. Kolejne warstwy szumu nakładały się na siebie, wzmagając dezorientację, która zamykała to błędne koło. A więc to już... Wojna? Co to ma znaczyć? Czemu to tak dziwnie brzmi? Jak można tak po prostu wypowiedzieć wojnę? Dlaczego, głupia, nie zostałaś na polance, nie dokończyłaś ćwiczeń? Wadera stała spokojnie, starając się odgrodzić od coraz silniej drgającej, jak cząsteczki wrzącej wody, grupy. A może powinna się miotać, może lekceważy zagrożenie? Nagle warknęła, odsłaniając zęby podobnie jak wiele innych wilków w tej sytuacji, gdy zaczęły się w tłumie przypadkowo poszturchiwać. Natychmiast się za to skarciła w myślach. Tak bezczelnie próbuje się wymigać od odpowiedzialności. Powinnam coś zrobić... tylko co? Ona gardło ma ściśnięte, łapy zbyt wątłe, nic nie może, i tak by nie potrafiła.
Wszystko to było kwestią kilku sekund.
— Nie ma powodu do paniki! Panika jest stanowczo niewskazana i będzie karana. Nasza współpraca i dyscyplina są teraz priorytetem. Jeśli pozwolicie mi przedstawić skuteczny plan, WWN pozostanie zwycięzcą. - ciągnął Sekretarz, a temperatura przy skale wnet nieco opadła, choć wciąż bylibyście w stanie ugotować tam jajko bez trudu. ,,Musimy uderzyć pierwsi, zamiast czekać, aż Chabry się pozbierają, nie?", ,,Wszystko będzie dobrze, skarbie", ,,No no, zapowiada się ciekawy tydzień. Hę? No, minimum tydzień", ,,Och, co za okropne czasy, a my w nich!", ,,Jasne, że nie mówi wszystkiego." Kraska, nie będąc w stanie odpowiedzieć na ciche wyrazy niedowierzania przyjaciółki inaczej, zmusiła się do lekkiego uśmiechu, wskazując pyskiem na przywódcę, i położyła jej łapę na ramieniu. — Przekraczanie granic w jakimkolwiek punkcie bez pisemnego zezwolenia ode mnie lub dowódców wojskowych jest surowo zakazane. Wszystkie dorosłe wilki z wyjątkiem matek karmiących i medyków mają obowiązek zgłosić się dziś do jaskini wojskowej, gdzie będzie również przebywał generał...
— Dreniec, dziękuję. Będę dowodzić wojskami WWN. - basior wciął się w wypowiedź, jak nóż w krwawiącą pierś, cały czas obdarzając zebranych swoim najwyższym, aroganckim spojrzeniem. Nastałe po jego słowach, trwające krótko, lecz dobitne milczenie nie było może gorszym wyróżnieniem tego pokazu, niż złapanie przez Sekretarza generała za kark, ale wystarczyło, by tenże skurczył się - przynajmniej na moment - do bezpiecznych rozmiarów główki od szpilki. Do końca przemówienia pozostał tylko przy hardej postawie i rzucaniu kolegom zwycięskich spojrzeń.
— ... i zostaną im przydzielone stanowiska na czas trwania stanu wyjątkowego. Do łowów zostanie wyznaczona specjalna grupa, a zdobycz będzie rozdzielana odpowiednio każdego ranka. Dodatkowe łupy zostaną solidnie wynagrodzone. Wszyscy dorośli, prócz wyjątków wymienionych powyżej, mogą się rozejść. - w tłumie znów zapanowało poruszenie, gwar podniósł się z dwukrotnie większą siłą, niż przedtem, lecz również prędko rozszedł się po kościach, gdy wilki, popędzane przez żarliwe popisy generała, zaczęły rozchodzić się w swoje strony.
— Hej, słyszeliście, co mówił Sekretarz? Jazda stąd! - skrzydlata wilczyca położyła uszy po sobie z zażenowaniem i oddaliła się wraz z dwójką towarzyszy na obrzeża polany, by uciec od świdrującego bębenki głosu. Wzięła głęboki, spokojny wdech.
— Boże. - westchnął Navel, jednym słowem podsumowując całą sytuację lepiej, niż przemówienie przywódcy.
— Jeśli i-istniejesz, szatan może brać z ciebie przykład. - dodała cicho Kraska, co normalnie każdy uznał by pewnie za niezły żart. Jeśli jednak w tym momencie parsknęliście śmiechem, wolałbym mieć przy sobie szklane ostrze, gdy was spotkam...
— Chyba lepiej poszukam mamy. - mruknął ponuro basior, kiwając głową. - Do zobaczenia!
— Cześć! - odparły dziewczyny chórem, po czym spojrzały niemrawo po sobie.
— To co robimy? - rzekła cętkowana wadera ze swą nieodłączną energicznością.
— Może powinnaś tu jeszcze zostać? - zwróciła się Diane do towarzyszki. Tort jeszcze nietknięty, choć niby kilka godzin temu stałam się dorosła, ale rozumem jeszcze z pewnością nie mogę się z tą potacią równać... Gdzie jest granica? Lub, co ważniejsze, kto ją w tym przypadku wytycza? - W końcu będziesz na medycznym stanowisku.
— A-ale jeszcze nie jestem. - odparła wadera z lekkim uśmiechem, zbywając sugestię rączym machnięciem łapą.
— To musimy to szybko zmienić! - przyjaciółka poklepała ją po ramieniu. Kiedy cisza utrzymywała się dłużej niż powinna, grożąc nawrotem przykrych myśli, Kraska dokończyła najbardziej radosnym tonem, na jaki było ją w tej chwili stać:
— Tak, dobra myśl. Będziemy mieć to już z głowy.
~~~
Brązowa wilczyca ostrożnie rzuciła okiem do wnętrza groty, z której przed chwilą wyszedł pewien tutejszy osobnik, machając z poirytowaniem wielkimi skrzydłami i mamrocząc coś pod nosem. Obdarzył ją przelotnym spojrzeniem, które zmroziło jej krew w żyłach. Miało w sobie coś nieprzyjemnego, mimo że nie było wrogie. Niewątpliwie basior czuł się zaskoczony, mimo że cała reszta jego figury wyrażała stoicki ład. Wojna zaczyna konsumpcję od środka...
W każdym razie, dziwny typ. - skwitowała w myślach. Rozważania te szybko wyparowały jej z głowy, gdy zwróciła ją ponownie do środka. Rolę skryby okazała się grać jedna z sąsiadek, z którą mama czasem ucinała sobie długie pogawędki i wymieniała się zapasami. W dodatku wyglądało na to, że jej brat zadekował się gdzieś w dalszej części kompleksu jaskiń, skąd słychać było od czasu do czasu podniesione głosy i stukanie szkła.
— Kraska, Witaj! Byłaś na przemówieniu Sekretarza, prawda? - spytała wilczyca, odwzajemniając jej sympatyczny uśmiech.
— Tak, tak, ja w-właśnie w tej sprawie.
— To wszystko wiesz. - westchnęła teatralnie.
— Obawiam się, że wiem tak dużo, że nic nie wiem... - rzekła prędko skrzydlata wadera w odpowiedzi.
— No, wszystko się jeszcze rozwija... - rozwijało się znacznie wcześniej, dorzucano do niego drewna spod naszej własnej jaskini, teraz ognisko choroby zostało zapalone. - A, już szukam kartki i zaraz się zastanowimy, kim zostaniesz... - odparła powoli, z pomocą zwilżonego pazura rozgarniając kawałki papieru. - Paskudny jest nasz los, doprawdy. Jednego dnia ptaszki latają i motylki się bzykają jak gdyby nigdy nic, a drugiego zostajesz wrzucony w jakąś wojnę. - Oho, zaraz posypią się plotki. - pomyślała mimowolnie Kraska. Dobrze znała to babskie szczebiotanie.
— Jakby k-każdego ranka wilk budził się w innej rzeczywistości. - skomentowała zgodnie, patrząc na swój naszyjnik.
— Coś czułam, że tak to się skończy. Za dużo ostatnio przesiadywali w tej wojskowej z flachami, i węgiel całymi worami zanosili. - mruczała pod nosem, czasem tylko podnosząc wzrok, by sprawdzić, czy jej rozmówca dalej kiwa głową na znak, że słucha. Znając swojego brata, który został przecież w tym samym czasie generałem, obstawiałaby, że po prostu dużo grali w kółko i krzyżyk. Młodsza wilczyca złapała się na tym, że przesuwa bezwiednie łapą po piasku, żłobiąc w nim wzorki kompletnie niezwiązane z dyskusją. Noworodek chyba byłby w stanie wykazać się w tej sytuacji większą powagą. Dlaczego tak trudno jej się skupić? Mogłaby chociaż udawać, że zostały jej jakieś szare komórki, które rozumieją te wiadomości. - Właściwie, to po... Och, Krasia, przecież dziś są twoje pierwsze urodziny! - wykrzyknęła niespodziewanie po chwili dłuższego namysłu. - Wszystkiego najlepszego. - dodała, podarowując waderze przyjazny uścisk. Choć brała je za dobrą monetę, nie da się ukryć, że w tej scenie było coś niezręcznego w tle.
— Dziękuję, n-nie trzeba było. - odparła krótko z uśmiechem.
— No, przejdźmy do rzeczy, pewnie chciałabyś już iść świętować... Ja w twoim wieku wybrałam się z przyjaciółmi na całą noc w góry. Nie wiem, co nam strzeliło to głowy i kto na to pozwoli! Ale to były piękne czasy... - białawy pysk się jej nie zamykał, kiedy zaczęła bazgrać coś na kartce. Skrzydlata wilczyca szybko zdała sobie sprawę, że nadeszła odpowiednia chwila. Oto ostatnia szansa na wyrzucenie tych słów z tyłu języka i objęcie panowania nad sytuacją, zanim węgiel dojdzie do końca linijki.
— T-tak, czy mogłabym zostać... - medykiem - ...zielarzem? Chyba jeszcze t-to nie jest zajęte.
— Nie, ale... ech. - po minie sąsiadki szybko poznała, że nie ma na to szans. Zresztą, z jej pamięcią już wcześniej były marniejsze, niż plony po odwiedzinach stada szarańczy. Okoliczności po prostu nie pomogły. Wbiła spojrzenie w grunt pod jej łapami. - Teraz inne stanowiska prócz wojskowych są niedostępne. - westchnęła starsza wadera, drapiąc się za uchem. - Czy szeregowiec ci wystarczy? - spytała, znów lekko się uśmiechając.
— Tak, tak. - odpowiedziała powoli. I choć bardzo starała się ukryć zawód w głosie, każdy, nawet największy idiota, wyczułby to. Hej! Przecież to nie koniec świata, prawda? Skoro już tu dotarła, postanowiła przejść płynnie do kolejnego punktu, zanim dopadnie ją zniechęcenie i zdamy sobie sprawę, że to wszystko nie ma sensu. - A j-jeśli chodzi o jaskinię? - dodała nieco łapczywie, gdy jej rozmówczyni skończyła pisać. Zesztywnienie ciała i szybkie oblizanie warg, kiedy już przeanalizowała treść pytania, bez wątpienia stanowiły kolejny zły omen. Dlaczego musisz być taka irytująca?
— Jaskinię... - westchnęła z zakłopotaniem, nie patrząc jej w oczy. Dziecięca nadzieja w duszy Kraski pozostała niewzruszona. Czuła się w obowiązku to naprawić. Tak też sobie myślała, najwidoczniej dziewczyna nie starała się wystarczająco.
— Nie ma z-znaczenia, jaką, mała czy duża. - rzekła najbardziej uprzejmie, jak tylko umiała, robiąc maślane oczy, widok których jej lepiej poinformowanej rozmówczyni sprawiał realny ból.
— Wszystkie zostały zajęte jako magazyny, dopóki ta wojna się nie skończy. - oznajmiła bezbarwnie, układając papiery w równy stosik. - Przykro mi, Krasia. - dodała w tym samym momencie zupełnie szczerze, podnosząc na nią melancholijne spojrzenie, takie, jakie miewają medycy, kiedy muszą przyznać się, że to wszystko, na co ich stać, a ich wiara w cuda jest zbyt słaba. Kostki domina wolno chyliły swe czoła ku ziemi by uniknąć konfrontacji z niewidzialną siłą z tyłu, każda cięższa od poprzedniej, spychając swoich kolegów w tę samą wiekową przepaść. Zdecydowanie za wolno się uczyły.
O nie, nie tym razem. Czekała na ten dzień całe swoje życie - dosłownie! Pierwszy raz od dawna czuła taką... złość. W głowie jej zaszumiało. Chrzanić, nie wytrzyma tego dłużej! Przecież była już tak blisko, liczyła skrupulatnie dni i godziny pozostałe do pierwszych urodzin, po czym modliła się, by ten czas upłynął jak najszybciej. Tyle razy wyobrażała sobie obchody tego święta z wszelkimi szczegółami, ćwiczyła tańce z wiatrem i dzielenie tortu jak prawdziwa gospodyni, zaplanowała kolejność obrazów na ścianach, ugniotła zawczasu farby we wszystkich kolorach lasu, co kosztowało ją litry słonego potu. Prosiła tylko o jedną rzecz. Jedną, prostą rzecz, którą wszyscy prócz niej otrzymali z taką łatwością, z jaką okrada się szczeniaka z lizaka! Zdobędzie wszystkie górskie szczyty, watahę jednym mieczem obroni, i duszę diabłu zaprzeda, tylko boże, nie każ jej tkwić w tej norze... Przełknęła ślinę, by nie wypluć nagromadzonego z tyłu języka jadu i nie sparzyć nim ziemi.
— Wszystkie, c-co do jednej? N-na pewno zna sąsiadka jakiś sposób... - wyrzuciła z siebie jednym tchem, by nie dać emocjom przejąć kontroli. Wilczyca rzuciła okiem na dwójkę głów, wpychających się z rosnącym zniecierpliwieniem za próg, i odpowiedziała:
— Natychmiast dam ci znać, jeśli coś się zwolni... Jestem pewna, że szybko te restrykcje poluźnią. - podrapała się za uchem i uśmiechnęła się szeroko ostatni raz - Do zobaczenia, i wszystkiego najlepszego!
Krasce stanęła w gardle kość z dzisiejszego śniadania, a przynajmniej tylko tak inni interesanci mogliby wytłumaczyć nietaktowne opuszczenie jaskini bez pożegnania. Przystanęła w bezpiecznej odleglości i zacisnęła mocno wilgotne powieki. Głupia. Nie mogę się tak pokazać na własnym przyjęciu. Stała tak może minutę, dwie, a może godzinę, z całych sił skupiając się wyłącznie na stawianiu przez płuca oporu reszcie drżącego ciała. Powoli uspokoiła oddech, czuła, jak pot sączy się powoli przez rzadkie kępki sierści na łapach, przynosząc upragnione oczyszczenie. Może to najlepsze, co może spotkać kogoś, kto upadł tak nisko jak ja?
Powinnam to docenić. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, prawda? Cóż, w tej chwili daleko jej było do jakiejkolwiek wdzięczności. Na nowo zaczęła w głowie odtwarzać obrazy siebie jako ,,wolnego strzelca". Była to absurdalna i niemożliwa do zrealizowania alternatywa, a jakże, zwierzyny w tych lasach dawno było na styk z potrzebami watahy lub (zwykle zimą) poniżej normy, żaden bezdomny wędrowiec nie miał szans tu długo wegetować. Wszyscy dorośli, jak i rzeczywistość dookoła niej to potwierdzali. Ale myśli te, świadomość, że w jakimś innym uniwersum istnieje jej lepsza wersja, która hasa szczęśliwa i wolna po puszczy, przynosiły jej swego rodzaju ulgę. Jej nerwy są najwyraźniej zbudowane z talku... Oczywiście, znowu się zamyśliła. Ale teraz nie ma na to czasu. Teraz pójdzie do Diane, i to się liczy. Potem na pewno coś wymyślę, jeśli zostały mi jeszcze jakieś szare komórki od tego gdybania.
Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Były jak sflaczałe balony, w których nie było powietrza, by je puścić w lot i przyspieszyć tempa, podczas gdy tempo tykania wskazówek wszechświata się nie zmieniało. Pewnie się spóźnię. Zresztą jak zwykle. - mruczała nieświadomie niektóre słowa pod nosem, wlokąc się przez las.
~~~
— Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - Kraska wpatrywała się w pyski członków śpiewającej przed nią gromadki najbliższych jej wilków z uśmiechem szerokim od Zachodu po Wschód. Powinnam popatrzeć się też na rodziców Diane, a nie cały czas na znajomych, to oni głównie to zorganizowali. Ciekawe, co teraz robią mama i tata? - Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - choć z każdym słowem coraz ciężej było jej ten wyraz pyska utrzymać i usiedzieć w miejscu. Wszystko to było jednocześnie tak cudowne, i cudownie... niezręczne. Czuła się jak żebrak, którego nagle wyrzucono z ulicy do kryształowego pałacu i oblano złotem. Kompletnie nie miała pomysłu, jak powinna się cieszyć? - Jeszcze raz, jeszcze raz, niech żyje, żyje nam! - Naprawdę, w takiej chwili już spoglądasz na tort! - skarciła się w myślach, uśmiechając się jeszcze bardziej, o ile to możliwe, i kręcąc lekko głową ze wzrokiem pełnym wdzięczności przyszpilonym do grupy przyjaciół. - Niech żyje nam! - głos chóru podniósł się ostatni raz, i serce wadery również nie mogło się oprzeć rytmowi piosenki, unosząc się w piersi, na której spoczywał iskrzący się w blasku popołudniowego słońca jaspis. Była pewna, że zapamięta tę chwilę na długo. - A kto? Kraska!
Klaskała szybko łapami, gdy gromadka rozpadła się i wszyscy podeszli do wilczycy z różnych stron, jeszcze po swojemu głośno wiwatując i gratulując jej wkroczenia w dorosłość. Mogłaby się założyć, że rzucała ,,dziękuję" na prawo i lewo przynajmniej dzięsięć razy pod rząd. Radosny szał trwał, gdy podano jej specjalny olej z dzikiego słonecznika, by ,,ochrzcić" i dopełnić cudownego smaku spoglądającego już na nich z dezaprobatą tortu.
— Pomyśl życzenie, skarbie. - rzekła czule mama Diane z prawej. Jubilatka zmarszczyła brwi i wyciągnęła łapę po miskę tylko po to, by musnąć ją koniuszkiem pazura. Zamyśliła się. W końcu ma tylko jeden strzał, kolejna szansa na sesję z urodzinowym dżinem pojawi się dopiero za rok, musi wybierać madrze. Przyjaciele czekają! Bitwa na myśli wadery trwała w najlepsze; ponownie zbliżyła kończynę do naczynia tylko po to, by ją cofnąć z przerażoną miną. Jej przyjaciółka podniosła czarną łapę ku Krasce z pytającym wzrokiem wszystko w porządku?
— Dawaj, Krasia, już tak nas nie torturuj! - śmiał się Navel z lewej. Potrząsnęła lekko głową i wzięła głęboki wdech. Niech to będzie za mną, a przede mną raj. Oblała ciasto jednym, zamaszystym ruchem.
Po tym akcie wiwaty trwały o wiele krócej; tort z sarniny zmieszanej z dziczyzną, przyprawionej owocami dzikiej róży, leśnymi jeżynami, malinami i olejem z dzikiego słonecznika, a przede wszystkim przygotowany przez mamę Diane, zniknął w mgnieniu oka. Zatracili się w zabawie, wpadli w płynne jezioro szczęścia - dosłownie i w przenośni - po same uszy, zaklejone słodyczą, by nie słyszeć brzęczenia stalowych kling, zagłuszyć nerwowość w głosie, aż do zachodu słońca. Wieczór był tego dnia przerażająco piękny, choć ciężko powiedzieć, czy tak dobrze zapadłby wszystkim w pamięć, gdyby nie pasująca data. Świat stanął do góry nogami; niebo i piekło zamieniły się miejscami. Nad puszczą rozpostarła się poziomkowa poświata, a im bliżej ołtarza zachodu, tym jaskrawsza i czerwieńsza się stawała. W drugą stronę dominowały szkarłatne i karmazynowe smugi, które powoli wsiąkały w chabrowo-granatową zasłonę nocy. Trudno było uwierzyć, że wszystkie te promienie wychodzą z kredowobiałej, czystej słonecznej kuli, która od pewnego momentu zaczęła jednocześnie raptownie się zwiększać i znikać za horyzotem, w pomarańczowo-czerwonej obwódce. Może to prawdziwe słońce, skryte tylko za welonem? - zastanawiała się Kraska. Leżały obie z Diane na niewielkim wzgórzu w ciszy, by móc użyć tego dnia jak najdłużej.
— Ależ piękna łuna... - westchnęła przeciągle czarna wilczyca, podpierając podbródek na zgiętej łapie. Skrzydlata spojrzała na nią wnet ze zdziwieniem. - No co?
— Piękna, zalana krwią i strzępami mięsa. - odparła z ironicznym uśmiechem, który natychmiast rozpłynął się na tle rozczarowania i niepokoju — makijażu, którego nie była w stanie zmyć od rana nawet stuprocentowym spirytusem. - Pijałaś najmniej ze wszystkich, a gwarzysz, jakbyś postradała zmysły.
— Niby czemu? To naprawdę piękny zachód... Wolę się nim naciesyć, niż nadawać mu jakieś dziwne znaczenia. Jest po prostu piękny, i to się liczy. - wyjaśniła Diane cierpliwie, na końcu posyłając przyjaciółce delikatny, zachodzący na melancholię uśmiech. Brązowa wadera ochoczo pokiwała głową, również napinając odmawiające posłuszeństwa mięśnie i uśmiechając się do niej promiennie.
— Masz rację. Wszystko będzie dobrze, a teraz trzeba się cieszyć chwilą. - oczywiście, że blefowała. Wygrzebała resztki sił z dna swojej duszy-Omegi, by te słowa wsparcia nie brzmiały, jakby wypowiadał je ktoś inny. W wielkiej, rażąco białej kuli widziała wciąż tylko obraz wilczycy wracającej do tej jaskini, i to z pustymi łapami. Może ta wojna to najlepszy prezent, jaki mogłam dostać? Nie mam już nic do stracenia.
~~~
Co trzeba mieć w głowie, żeby wycofać się na północ terytorium wroga, pomiędzy jego fortyfikacje a watahę-matkę, odcinając sobie drogę ucieczki i posiłków zarazem? Kraska nie miała bladego pojęcia o planowaniu wojny, jej zdolności strategiczne ograniczały się do zaplanowania przeżycia kolejnego dnia. Gdyby ktoś inny wyszedł z takim pomysłem, pomyślałaby, że to jakaś sprytna, bitewna stuczka. Ale co ja tam wiem? Tylko się katuję tym bezsensownym dumaniem. Dopóki wykonuję rozkazy, wszystko będzie dobrze. Tylko że na czele wojsk stał akurat jej brat. Jednego mogła być pewna; nic, co zrodziło się w umyśle Dreńca, nie wyjdzie jej na dobre.
Wracając z medycznego przytułka, musiała przejść przed jego schronieniem, gdzie wraz ze swoim wianuszkiem kilku znajomych o podobnym temperamencie świętował debiut na polu bitwy. Już, już prawie przemknęłaby niezauważona, kiedy rozkojarzony wzrok basiora musiał wylądować na jej sylwetce.
— A ty gdzie się, Raska, włóczysz? Jeszcze ci bójki mało? - wykrzyknął, natychmiast kierując wszystkie oczy na nią. Wadera jednocześnie lekko się skuliła i zjeżyła, zastygła z jedną łapą w górze, jak ktoś przyłapny na gorącym uczynku.
— Daj s-sobie spokój. - była zbyt zmęczona, by dobrze wyważyć słowa. Bolał ją każdy, najmniejszy mięsień. Jedyne, o czym marzyła, to przeciągnąć się i przytulić policzek do zimnego, wilgotnego mchu.
— Ha, teraz się dziewczynie rwie do walki! Może niech dołączy do zabawy? - odparł największy z towarzystwa, czarno-szary wilk, zbliżając się do niej wraz z Dreńcem i dwoma wilczycami.
— R-rwać idę drewno. Chyba nie chcecie, żeby ognisko zgasło? - odpowiedziała swoim zduszonym, delikatnym głosem, pyskiem wskazując na źródło żółtej poświaty.
— Bo tylko do tego się nadajesz. Idź. - odezwał się jej brat, po czym splunął na ziemię i kontynuował jakąś opowieść. Grupa znów stłoczyła się koło niego i trunków, a Kraska oddaliła się prędko marszobiegiem, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dreniec był najwyraźniej w dobrym humorze, i lepiej było tego nie psuć, póki to możliwe. Pomimo że jej ciało stanowczo protestowało przeciwko pogwałceniu swoich spraw, wzięła sznur i skierowała się prosto w głąb lasu. Zebrała już połowę tego, co była w stanie na raz uieść, gdy niebo nagle pociemniało, jakby ktoś wyłączył słońce. Pogoda przypomniała sobie, że mamy wojnę? - wadera przycisnęła skrzydła mocniej do boków. Nie kracz. - skarciła się natychmiast w myślach. Zerwał się porywisty wiar, w powietrzu zaczęły wirować liście, szyszki, w końcu całe gałęzie. Pierwsza, mała kropla wylądowała jej na nosie. Masz, co chciałaś.
Z jej kondycją na pewno nie dotarłaby z powrotem do bazy przed deszczem. Zanim klasyczna, letnia burza roszalała się na dobre, zdążyła ukryć się we wnęce pod starym bukiem. Wydawało jej się to najrozsądniejszym wyjściem. Położyła się na płask, na zebranym drewnie, by ochronić je przed zmoczeniem. Gdyby tylko miała gęstszą sierść, jak jej siostra... Przynajmniej do tego by się nadawała. Mogła się tylko modlić, by żadnego drzewa w pobliżu nie trafił piorun. Los chyba nasycił się tego dnia ofiarami wojny i wysłuchał jej próśb. Pech chiał, że wichura posłała prosto na nią jakiś wielki konar, kamień, w każdym razie cięższą część krajobrazu, która popchnęła ją w bezkresną ciemność.
<Zapraszam do serii, ktoś coś? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz