Im mniej o tobie wiedzą, tym lepiej.
Wczesnym rankiem, tuż po tym, jak wszyscy rozeszli się do siebie, styrani nocnym polowaniem, zamiast jak każdy porządny obywatel paść plackiem na mchowe legowisko, ja krzątałem się dookoła swej siedziby jak pszczółka szukająca nektaru. Przytulna, ciemna nora wyglądała dziś nadzwyczaj kusząco, ale nie zamierzałem się poddać życiowemu marazmowi. O nie, nie dziś. Może wczoraj, lecz już nie dziś.
Szybko zebrałem podstawowy, survivalowy zestaw — jakiś nożyk, trochę liny, ostatnia fiolka mikstury niewidzialności, kilka szmatek i innych takich. Zarzuciłem sobie ukochaną torbę na ramię i, pogwizdując cicho, ruszyłem w stronę granicy. Ważna granica jest tylko jedna, więc możecie się domyślić, której.
Zapowiadał się piękny dzień, i nie mówię tego, bo chcę zapchać moją opowieść jaskrawym akapitem-przerwą, by nie stracić oddechu w biegu. Naprawdę tak było. Pierwsze, powracające do kraju na wczasy ptaszyny dzieliły się głośno swoimi planami z krewnymi. Pomimo zalegającego śniegu gdzieniegdzie widać już było płożące się po ziemi, zielone wstęgi lub kolce trawy. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach mokrej gleby. Tylko to wielkie, pomarańczowo-złote słońce świeciło mi praktycznie prosto w oczy, na szczęście częściowo stłumione przez osłonę podszytu.
Ku mojemu rozczarowaniu, nie zastałem Agresta w jaskini Alf. Choć może to i dobrze, bo nigdzie po drodze nie znalazłem jeszcze źródła wody. Miałem za to ogień, a że byłem akurat w dobrym humorze, to wyciągnąłem krzesiwo, kilka przypadkowych papierów z półek i podpaliłem w czterech różnych punktach jaskini. Resztę zacząłem rozrzucać w tańcu całymi garściami. Przyglądałem się jeszcze chwilę radośnie trzaskającym płomieniom, po czym z uniesioną głową ruszyłem na dalsze poszukiwania.
Coś mi mówiło, nie w tej małej główce, lecz w sercu, że jaskinia wojskowa to dobry pomysł. I to coś się nie myliło. Co więcej, znalazłem tam przywódcę całkowicie samego, zanurzonego w swoich zgryzotach po uszy. Kiedy mnie zobaczył — bo zdążyłem się obmyć w strumieniu — od razu się chłopak ucieszył. Po sekundzie ożywił się jeszcze bardziej, bo lodowatą wodą ciężko jest cokolwiek domyć i na moim futrze zostały ,,puste" plamy. Logika właśnie wyleciała przez okno, wystawiając nam język na pożegnanie.
— Witaj, Agrest. - przywitałem się kulturalnie w progu, przekrzywiając lekko głowę.
— Witaj, Agrest. - przywitałem się kulturalnie w progu, przekrzywiając lekko głowę.
— Co ty... jak ty tu...co-
— Tak. - odparłem krótko, oglądając z zaciekawieniem wnętrze groty. I dalej mówię mu tak: - Słuchaj no, Agrest, kończ już tę wojnę, bo mi się znudziła.
— Wojnę? - oczy wilka z każdą sekundą zwiększały swoje rozmiary dwukrotnie, do niewyobrażalnej skali. W każdej chwili byłem pewien, że teraz już wystrzelą z oczodołów jak dwie kulki galaretki. A jednak basior wpatrywał się tylko intensywnie w moją osobę z sierścią najeżoną jak u jeża, drżącą śmiesznie wraz z całym ciałem pod nią. - Czego chcesz, Eothar? Za dobrze wam w WSJ? - spojrzałem na niego jak na skończonego idiotę.
— Wojnę? - oczy wilka z każdą sekundą zwiększały swoje rozmiary dwukrotnie, do niewyobrażalnej skali. W każdej chwili byłem pewien, że teraz już wystrzelą z oczodołów jak dwie kulki galaretki. A jednak basior wpatrywał się tylko intensywnie w moją osobę z sierścią najeżoną jak u jeża, drżącą śmiesznie wraz z całym ciałem pod nią. - Czego chcesz, Eothar? Za dobrze wam w WSJ? - spojrzałem na niego jak na skończonego idiotę.
— Wiem, że bardzo byś chciał, ale nie ma sensu walczyć. Załóżmy spółkę i dokończmy budowę razem! - na skali zaskoczenia Alfy chyba zabrakło jednostki. - Moglibyśmy produkować... na przykład letnie kołnierze z polotem, zdążymy do rozpoczęcia sezonu. Będziemy bogatsi od samego NIKL-u! - gdyby nerwy Agresta były strunami wiolonczeli, w tym momencie wszystkie się urwały.
— Lew nie sprzymierza się z kojotem. - prychnął szary basior.
— Skoro tak uważasz... Moja strata. Zagrajmy w papier, kamień, nożyce. Ten, kto wygra, tego wola niech się stanie. - odpowiedziałem z uśmiechem.
— I tak lubię robić interesy. - mój rozmówca pokiwał głową, gdy pierwszy szok minął.
Po raz trzeci wyciągnęliśmy przed siebie łapy.
— Papier zwycięża kamień. - Kąciki moich ust od razu podźwignęły się do góry, jednak zachowałem święte skupienie. Po kilku sekundach napiętej ciszy ze strony Agresta padło ciche pytanie:
— Papier zwycięża kamień. - Kąciki moich ust od razu podźwignęły się do góry, jednak zachowałem święte skupienie. Po kilku sekundach napiętej ciszy ze strony Agresta padło ciche pytanie:
— Na pewno?
— Nie. - odpowiedź nadeszła z zupełnie nieoczekiwanej strony, wraz z twardym przedmiotem, który rozbił się o moją potylicę.
— Mundus, kuźwa! Ty miałeś nie żyć! - usłyszałem jeszcze pełen oburzenia krzyk z góry.
— Przepraszam, zapomniałem jesionki...
Koniec :)
— Przepraszam, zapomniałem jesionki...
Koniec :)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Obyście nie żyli w ciekawych czasach. Trzymajcie się tam w tej watasze!
PS Dla jasności, nie, nic z rzeczy opisanych w tym opowiadaniu się nie wydarzyło.
<Agrest? Poygrali :)>
ZosTAłEś zLIsOwAny
.
Mojego snu....
Tak na serio, zmarło mi się we śnie. Niestety nie mamy kompletnie wpływu na to, co dostaniemy w spadku; czy ceną za zielone oczy lub skrzydła nie będzie zespół Brugadów, bezobjawowa padaczka czy inne cholerstwo (całkiem ciekawe, poczytajcie sobie). Jest tak, ponieważ mamy ograniczony wpływ na naszych autorów. Nie mamy fizycznego ramienia, którym można kogoś objąć lub trzasnąć, musimy polegać tylko na mocy słów i myśli.
Jako że nie mam już nic do stracenia, podzielę się z wami pewną radą, lub ich garścią: nigdy nie dopuśćcie do sytuacji, w której wasz autor ma plan B. Nie dawajcie mu czasu na myślenie. Stańcie się jego narkotykiem. Nie pozwólcie, by jego zapał ostygł, lecz starajcie się go podżegać z każdym kolejnym dniem. Może być powoli, ale do przodu.
Wtedy zwiększacie swoje szanse na długie, szczęśliwe życie.
Po utracie paru najbliższych członków rodziny.
Odcięciu nosa z połową szczęki.
Zdradzie przez czaplę.
I przeżyciu wojny atomowej.
Względnie, na szczęśliwe zakończenie. A jeśli do tego nie chcecie ostatecznie zginąć w ogniu bitwy lub rozerwani przez morskiego potwora, musicie być uważni i na starość usunąć się w cień. Nie aż tak, żeby trafić do NPC, oczywiście... A jeśli już, to najpierw trzeba zadbać o aranżację wyjazdu na Majorkę. Tymczasem Wasze młode będą stanowić świetne mięso armatnie. W tej kwestii możecie brać przykład z Rutena (ale hej, tylko w tej!). Czasem się nie udaje, więc lepiej powtórzyć kilka razy dla pewności.
Po utracie paru najbliższych członków rodziny.
Odcięciu nosa z połową szczęki.
Zdradzie przez czaplę.
I przeżyciu wojny atomowej.
Względnie, na szczęśliwe zakończenie. A jeśli do tego nie chcecie ostatecznie zginąć w ogniu bitwy lub rozerwani przez morskiego potwora, musicie być uważni i na starość usunąć się w cień. Nie aż tak, żeby trafić do NPC, oczywiście... A jeśli już, to najpierw trzeba zadbać o aranżację wyjazdu na Majorkę. Tymczasem Wasze młode będą stanowić świetne mięso armatnie. W tej kwestii możecie brać przykład z Rutena (ale hej, tylko w tej!). Czasem się nie udaje, więc lepiej powtórzyć kilka razy dla pewności.
Obyście nie żyli w ciekawych czasach. Trzymajcie się tam w tej watasze!
PS Dla jasności, nie, nic z rzeczy opisanych w tym opowiadaniu się nie wydarzyło.
<Agrest? Poygrali :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz