niedziela, 6 lutego 2022

Od Paketenshiki - "Ostatni wschód"

Ta historia wydarzyła się na następny dzień po wyjątkowym wieczorze Yira i Paketenshiki. Oczywiście, jak niemal każda historia, wydarzyła się zupełnym przypadkiem, bo tylko przypadki powodują historię. Nic nie zapowiadało, że to będzie miało miejsce, te wydarzenia spadły na głowy dwóch basiorów tak niespodziewanie, że gdy minęły jeszcze przez jakiś czas nie potrafili się odnaleźć. Wy też zapewne będziecie zdziwieni... a może nie? Może spodziewaliście się, że kiedyś do tego dojdzie, w sumie to jest bardzo prawdopodobne. Ale podejrzewam, że sposób, w jaki do tego doszło, będzie mimo wszystko dla Was zaskoczeniem.

Zaczęło się z samego rana, gdy para opuściła swoje ciepłe, pachnące hormonami schronienie i miała ruszyć z powrotem na tereny Watahy Srebrnego Chabra. Może ich wyprawa nie była aż tak przygodowa, jak o tym marzyli, ale nie czuli potrzeby dalej iść. Już się dogadali - będą spędzać ze sobą więcej czasu, koniecznie regularnie gdzieś razem wychodzić i wspólnie polować dla całej rodziny. To miało naprawić ich związek. I z pewnością by naprawiło. Paki jednakże nagle zamarzył o zupełnie innych planach, takich, na które Yir nie miałby ochoty się zgodzić. Ale się zgodził, no bo przecież czego się nie robi dla swojego ukochanego. Niestety, właśnie te inne plany i potulna, względnie nieszkodliwa zgoda, doprowadziły do nowej historii, właściwie ostatniej, jaka do nich przyszła.

Po krótkiej porannej rozmowie i szybkim śniadaniu, Yir od razu ruszył w kierunku domu. Paketenshika jednak nie ruszał się z miejsca, co zmartwiło atramentowego wilka.

– Co się dzieje? – zapytał partnera, zauważając, że w złotych oczach nie pojawiła się obojętność charakterystyczna dla stanów odpłynięcia. Paki był zupełnie świadomy i celowo się nie podnosił, a było to zachowanie wyjątkowo niepokojące. Dlaczego tak siedzi?

– Yir, ja... Nie chcę wracać – powiedział wreszcie rudzielec; jego pewność siebie biła z wypowiadanych słów, jaśniejąc jak słońce odbijające się od sopli lodu. Decyzja ta, że Paki nie chce i być może nie zamierza wracać, wyraźnie została podjęta już parę sekund temu i wychowanek lisów zdołał się do niej w pełni przekonać. – Wiesz, co się tam dzieje. Znikają wilki, znajduje się coraz więcej zamordowanych. Jaskinia alf została napadnięta. Nie jesteśmy tam bezpieczni.

– Chcesz odejść z Watahy Srebrnego Chabra? – Yir z przestrachem obserwował towarzysza.

To była prawdopodobnie najgorsza możliwa opcja, na jaką mógł wpaść ten trójogoniasty lis i nie skończyłaby się niczym dobrym. Paki kochał Watahę Srebrnego Chabra! Uwielbiał wręcz ją! Pomimo swoich problemów zdrowotnych, zawsze starał się dokładać jak najwięcej, dbając o szczeniaki, wspierając dobrym słowem, pocieszając graniem na gitarze, nawet z bycia redaktorem gazetki "Nasz Głos" nigdy nie zrezygnował do końca, pomagając Pinezce i często drukując na maszynie dodatkowe numery, by jego córka nie musiała siedzieć nad tym całą noc tak jak on zwykł to robić. Jeżeli Paketenshika chce odejść ze Srebrnego Chabra, to albo jest z nim coś naprawdę źle, albo to wcale nie jest Paketenshika. Tak to po prostu wyglądało - nawet śmierć nie była w stanie powstrzymać tego lisa w ciele wilka przed powrotem do jego ukochanej watahy.

– Nie, Yir, pacanie – burknął poirytowany Paki, który mocno obraził się za w ogóle zaproponowanie takiej możliwości. No tak, co też Yir sobie myślał. Paki nigdy nie odejdzie z Watahy Srebrnego Chabra! – Po prostu chcę wziąć trochę dłuższe wakacje. Żeby chociaż przez ten czas nie myśleć o tym, co może się stać.

A co z naszymi dziećmi, pomyślał w duchu medyk, jednakże nie odważył się tego powiedzieć na głos. Paki pewnie po prostu nie chciał się ciągle zamartwiać, bo wykańczało go to psychicznie, a w końcu ich dzieci były już dorosłe. Potrafiły unikać tarapatów, albo przynajmniej się z nich wyciągać, więc nie powinno się nic im stać. No i była w domu Mi, ona już na pewno się wszystkimi zaopiekuje. Po prostu miała taki dar. Czuła się odpowiedzialna za całą rodzinę i z łatwością podoływała tej odpowiedzialności, więc raczej nie było się czym martwić.

– No dobra... – Yir westchnął głęboko, poddając się pod naciskiem stanowczego spojrzenia. – Poszwędamy się jeszcze przez dzień, dwa, ale potem wracamy do domu. Obietnica?

– Obietnica.

I tak powstał być może największy błąd w życiu basiorów, a z pewnością jeden z największych. Ruszyli przed siebie, w stronę przeciwną niż do domu, kierując się czysto intuicją, można powiedzieć tak jak to robi Wayfarer. Istnieje jednak pewna różnica między Wayfarerem i jego intuicją, a intuicją znacznej większości innych wilków. Wayfarer umiał wyczuwać niebezpieczeństwo, nauczyły go tego podróże, a intuicja wyostrzyła się na tyle, by sprawnie podpowiadać, która ścieżka może sprowadzić kłopoty, a którą bezpiecznie można dojść dalej. Może niektórym wydaje się, że jest to wyolbrzymiona cecha, którą posiada przecież wiele osób, ale zapewniam Was, podróżnicy mają tą cechę znacznie, ale to znacznie rozwiniętą. Uczy ich tego po prostu niebezpieczne życie i wiele wyjątkowych sytuacji, których takie zasiedzione duszyczki jak my nie są w stanie przeżyć ze swoich bezpiecznych domków. To tak jak wilk mieszkający w górach, który uczy się, jaka ziemia jest niestabilna, a po jakiej można przejść bez szwanku; to kwestia lat mieszkania na terenie, który wymaga takich umiejętności. Inne wilki nie będą tego umiały. Tak jak Paki i Yir nie umieli poznać, kiedy ich instynkt ich źle prowadzi i może spowodować niemiły wypadek. Śmiertelny wręcz.

Gdyby był z nimi Wafel, od razu rzuciłby "Tam będzie niebezpiecznie, chodźmy w tą stronę" i poprowadziłby ich w stronę przeciwną od wysokich, nadmorskich klifów, gdzie śnieg wystawał aż metr od bezpiecznego podłoża i mógł przy najmniejszym nacisku się zarwać. Ale brązowego wilka w kapeluszu z nimi nie było, więc poszli tam, gdzie prowadziło serce.

Yir pierwszy zauważył szumiącą równinę rozpościerającą się daleko poza horyzont i dotarło do niego, co widzą.

– To morze! – zawołał, wybiegając w przód, by przyjrzeć się bliżej szarej o tej porze roku, pachnącej solą wodnej masie.

Był tak zaintrygowany widokiem, że zatrzymał się na samej krawędzi śniegu, na szczycie klifu oddzielającego dwójkę basiorów od morza. Klif był wyjątkowo wysoki, od samego patrzenia w dół mogło niejednemu zakręcić się w głowie, a do tego na samym dole wystawała masa ostrych kamieni. Upadek stąd z pewnością skutkowałby dość tragiczną i graficznie niezwykle odrażającą śmiercią. Atramentowy wilk jednak się tym nie przejmował, skupiając się na płaskiej nicości, siegającej aż tam, gdzie oczy wilka nie były w stanie już spojrzeć.

Oczywiście, nie samo morze tak zainteresowało basiora, w końcu widywał je już nie jeden raz, mieszkając w Watasze Srebrnego Chabra. Co go przyciągnęło to fakt, jak bardzo ten krajobraz przypominał Yirowi stary dom. Nie był w żaden sposób podobny, tylko ogólne wrażenie, jaki dawał, było takie samo jak tam, w Watasze Rubinowego Drzewa. Taki bajkowy nastrój połączony ze świadomością, że jest się zupełnie samemu w tym wielkim świecie.

Paketenshika pierwszy zauważył, co się święci. Zauważył pęknięcia pojawiające się w pokrywie śniegowej, których Yir ani nie czuł, ani nie słyszał, skupiony na szaro-białym morzu. Pęknięcia szły prawie tak, jak granica klifu, tylko że wilk tego nie wiedział, bo nie wiedział, gdzie kończy się klif. Widział tylko zwiastun niechybnej katastrofy i gdy to do niego dotarło, zaczął biec.

– Yir! Śnieg! – wrzasnął, prawie zrywając sobie struny głosowe.

Nie wiedział, czy raczej nie był świadomy, że to przyczyniło się do przyspieszenia katastrofy. Oczywiście, historie takie jak ta, czy prawie wszystkie historie dzieją się zupełnym przypadkiem i nie idzie zapanować nad ich przebiegiem. W żółtych oczach Paketenshiki zebrały się łzy, kiedy obserwował, jak śnieg pod łapami Yira zaczął obsuwać się w dół. Medyk ledwo zdołał się obrócić, co również było olbrzymim błędem, bo gdy tylko zmienił środek ciężkości, pokrywa śnieżna oderwała się od stabilniejszej części i runęła w dół. Nie było tu już szansy na ratunek.

Paketenshika o tym wiedział.

Paketenshika nie chciał uwierzyć, że tak ma się to skończyć.

Skoczył za swoim partnerem, pragnąc ten jeden, ostatni raz spojrzeć w kolorowe oczy. Widział je. Widział ciemniejącą ze strachu tęczę, która nabrała brązowych odcieni. Słone krople odrywające się od tego brązu, krople strachu, takie same, jak na jego pomarańczowej twarzy. A jednocześnie za tym całym strachem znajdował się spokój. To nie upadku czy śmierci bał się Yir. On już przez to przechodził. On już zginął, niejeden raz, i tamte razy były o wiele bardziej bolesne. On się wystraszył, że jego ukochany skoczył za nim bez zastanowienia, kiedy miał szansę ocaleć. Oboje umrą jednocześnie, w tym samym wypadku. Ale cóż, patrząc na ich historię, z pewnością mieli to zapisane w gwiazdach. Oby tym razem nic ich nie przyciągnęło z powrotem do życia.

Ten jeden raz magiczne blizny, ta na łapie Yira i ta idealnie podobna na barku Paketenshiki, faktycznie dały o sobie znać. Zaczęły świecić białym blaskiem, a blask ten stworzył cienką nić sięgającą od jednej blizny do drugiej. Oto Akka powróciła, by zabrać ostatecznie dusze wilków do siebie. Kim była Akka? Była tą samą boginią, która pozwoliła Yirowi wrócić do żywych za pierwszym razem. Biała bogini o złotych oczach, przeciwniczka Kalmy, której ani Yir, ani Paketenshika nigdy tak naprawdę nie poznali. Obserwowała tą dwójkę ich całe życia, pragnąc kierować ich do przodu i odebrać, gdy czas dla nich wreszcie legalnie dobiegnie końca. 

To właśnie był ten czas. Jedwabne dłonie pochwyciły dwójkę dusz w trakcie lotu, jeszcze zanim ciała uderzyły o kamienie. Wilki ocknęły się u stóp kobiety, na szyjach mając obroże wykonane z kwiatów. Od teraz mieli jej służyć w zamian za pomoc, jaką im wiele razy udzieliła. Oni jej się nie sprzeciwiali. Wiedzieli, gdzie są i kim jest Akka. Dowiedzieli się, gdy niosła ich na własnych rękach do swojej krainy. Kiedy skończą swoją pracę, będą mogli dołączyć do Watahy Srebrnego Chabra zamieszkującej zaświaty. Teraz jednak zostaną u boku bogini, z wiankami na szyi i młodymi, zdrowymi ciałami, które pozwolą jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki.

Puste, organiczne naczynia uderzyły o kamienie martwe, zostawiając czerwone ślady. Nie wpadły do wody, niestety. Każdy padlinożerca, jaki chciał, mógł się nimi pożywić. Oczywiście, pierwsze w tym wypadku przyszły kruki, wygłodniałe, zainteresowane świeżym jeszcze mięsem. Czarne ptaki padały do morza nieżywe już po skosztowaniu jednego skrawka z ciał dwóch wilków. Kalma nigdy nie zemści się na tych osobnikach.



<Koniec>

 Zarówno tego opowiadania, jak i historii dwóch wilków, które wprowadziły się do WSC zupełnym przypadkiem i już tu zostały, stając się częścią wspaniałej rodziny. Nie będzie już przywracania do życia, gdyż Akka zabrała ich na stałe. Ale to nie powód do zmartwień, moi drodzy. Cieszcie się, gdyż Wasi towarzysze wreszcie zaznali spokoju i nie muszą się martwić mrocznymi siłami, jakie na nich czyhały od samusieńkiego początku. Czy ktoś się spodziewał takiego końca? Nawet ja nie myślałam, że pierwsza dłuższa seria, jaka została napisana przez Paketenshikę i która przyprowadziła Yira w nasze szeregi, będzie tak ściśle powiązana ze śmiercią tej pary. Ale życie różne ścieżki pisze i takie odejście zapewne było im od początku pisane, nawet jeśli ja o tym nie wiedziałam. Inaczej pewnie by nie wrócili za drugim razem, prawda?

A teraz, proszę Was, zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie Paketenshikę i Yira leżących w miękkim legowisku, razem, przy zapalonych świeczkach. Paki wtula się w pierś Yira, szukając komfortu, wciąż myśląc o pozostawionej tam na Ziemi rodzinie. O Pinezce, Mi, Tii, Mikaeli. O podróżującym daleko od domu Wayfarerze. O chowającej się w ciepłej norce Skince wraz z jej mężem Sodrokniwą. Wyobraźcie sobie, jak Yir w tym momencie zaczyna śpiewać, chcąc pocieszyć Paketenshikę. I proszę, nie płaczcie, bo oni mimo wszystko są szczęśliwi. Tak długo, jak Wy jesteście szczęśliwi.

Do zobaczenia za innego życia, Przyjaciele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz