czwartek, 17 lutego 2022

Od Apollo Anubisa Aina CD Mino - ''Zawsze dwóch ich jest''

Jaskinia w której ich łapy raczyły spocząć jeszcze trzymała ciepło ogniska zionącego ogniem. Ciepło i światła migały na kamiennych ścianach, nadając temu miejscu z pewnością wyglądu i atmosfery lepszej niż ta która panowała na zewnątrz, w śniegu i śnieżycy. Apollo nie był zaskoczony płomieniem, niedawno sam dorzucał do niego ostałego się gdzieś w kącie suchego drzewca. Jaskinie szczeniąt. Tu siedział całe dnie kiedy na dworze szalały śniegi i niańczył dzieciarnię. Tutaj też jego myśli zaprowadziły małego Mino. Niespokojną kulkę, tak samo ślepą jak on sam, a tak odległą od podobieństwa między sobą. W końcu nawet dwie krople wody się od siebie różnią, molekularnie, strukturalnie, wielkością. Anubis mógłby spojrzeć na malca swoimi ślepymi oczami, jednak nie dojrzałby go pośród ciemności otaczającej go przez całe życie. Ciemności która dopiero niedawno ustępowała z jego serca. Uszami obserwując kroki swojego młodego towarzysza podążył za nim pyskiem, jakby śledząc jego ciało i najmniejszy ruch, chociaż niewiele by mu to dało. Malec przysiadł sobie niedaleko. Na co patrzył? Co czuł? Anubis cicho westchnął i wsłuchał się w jego słowa.
—To się działo odkąd pamiętam. Mój brat nie ma takiej mocy, może mu to przyjdzie jak dorośnie. Mama mówiła, że moim żywiołem jest śmierć, ale na razie nie umiem nic, poza tym, że widzę dusze.— szybkie, nieco niewyraźne słowa zawisły w powietrzu między ciepłem i wiatrem. Niemo utkwiły w sercu starszego, który uporczywie starał się je zrozumieć. Prawda. Nie każdy otrzymuje wiele mocy, a część nie otrzymuje żadnych. Szczęściem i nieszczęściem czasem jest dostać od losu ptaki prezent. Jego jest udręką jak i ulgą. Przekleństwem i ucieczką od rzeczywistości, której nikt nie rozumie. W końcu czemu uciekać?
Dwie małe łapki niespokojnie zaszurały o grunt. Gdyby mógł patrzeć i widzieć, może zobaczyłby tam małego siebie. Zagubionego w świecie nieposkromionych dusz. Jak dobrze, że on sam spoglądać na nie musi jedynie nocami. Słuchać ich udręk i wycia. Uderzenia serca, szybkie, niespokojne doszły do jego wyostrzonego słuchu. Gdyby zawęszył, kto wie. Może dotarłby do niego zapach stresu, może nawet strachu. Przymknął oczy jakby miało mu to dać coś więcej niż tylko ugięcie marnej rzeczywistości.
—Powiedziałem coś nie tak? Może nie powinienem się tak szybko zwierzać... Niektórzy moi przy... nie, po prostu inne szczeniaki z naszego poprzedniego stada. Bali się mnie przez mój żywioł. Przez mój kolor sierści. Wszyscy byli biali, ja i Luka byliśmy czarni. Ale on nadrabiał swoim charakterem, ja nie miałem nic do zaoferowania i...—
—Tu zaczynasz od nowa Mino. — spokojnie wciął się w ten nerwowy słowotok. Jego ton musiał być łagodny. Spokojny. W końcu przez swoją ucieczkę w myśli nieco zestresował malca najwidoczniej. Albo taki już był. — Twoja moc jest bardzo interesująca i chcę wiedzieć, jak się rozwinie. Powinieneś ćwiczyć, próbować rozmawiać z duszami. — jego porada była nieco pusta. W końcu nie każdy kto patrzy na martwych tułających się przy ziemi musi słyszeć ich prośby. — Któraś się już do ciebie odezwała? — on sam długo pozostawał głuchy i niemy w ich obecności.
—Zwykle nie, niektóre mówią jedno, najwyżej dwa słowa. Zazwyczaj po prostu za mną idą, nie wiem dlaczego. —
—Czuję, że dzieje się tu coś niedobrego. Coś wisi w powietrzu. Luka tego nie widzi, bawi się w najlepsze z innymi szczeniakami. Ale ja to czuję. Tak jakby … zapach śmierci...?— dopowiedział zaraz potem.
—Zapach śmierci? — powtórzył niemo na sekundę uciekając w wodospady własnych myśli. — Ten zapach towarzyszy tej watasze od czasów kiedy ty o niej nawet nie słyszałeś. Ile krwi przelało się przez tą ziemię i ile żyć uciekło przed moje oblicze, żeby nocami żałować swojego życia na ziemi, nawet nie wiesz. Ten swąd pewnie jedynie przybierze na mocy, ale może nie dosięgnie nas...—

 

Ile minęło od jego słów i jak trafne się okazały pokazał jedynie los. Walka nie przynosiła strat, aczkolwiek czas przynosił zmiany. Mino z pewnością dorastał, niczym słodki kwiatek na wiosnę. I może Anubis tego nie widział oczyma, jedna z pewnością słyszał. Kroki mu stężniały. To nie były te same małe łapki na kamieniu, które poznał w zamieci.
Wyrósł, ale nadal przychodził do niego jak duch i cień krążący po ścianach.
— Nadal nie wiem kim chciałbym zostać. — bok przy boku szli przez zaśnieżone jeszcze tereny watahy. Jeszcze szczenię, ale na przejściu w swoje najpiękniejsze lata. Szkoda tylko, że w takim momencie.
—Nie szkodzi. Każda praca jest ważna. — odparł krótko. Lakonicznie. Ciężko mu było przywyknąć do rozmów od kiedy Szklanki u jego boku zabrakło. — Kto wie. Może znajdziesz pracę taką jaka ci się zamarzy i spełnisz się w niej z mocami.—
— Tak mówisz?—
—Nie inaczej. —

—Poczułem że umarł już z dala. — oznajmił siadając i niespokojnie przesuwając łapami po twardym kamieniu. Anubis jedynie uniósł ucho w znaku, że słucha jakby na moment zapominając, że oboje widzą jedynie ułamek tego co inni. Noc miło owinęła ich światłem księżyca.
—To niespotykana umiejętność. Adekwatna do żywioły jak widzę. — odparł po chwili ciszy uchylając oczy. Taniec bieli rozlał się przed nim niczym morze przez statkiem. Powoli podniósł głowę. Dusze zdawały się być wyjątkowo niespokojne.
—Aczkolwiek. Nadal nie wiem kim chcę zostać. Luka jest tego już taki pewny, a ja...—
—Coś się znajdzie Mino. Czasu zostało niewiele, ale los ma swoje przekorne ścieżki, na które cię rzuci.—

—Grabarz? Interesujące. I potrzebne patrząc na niespokojne granice i czasy.— jego sierść obciekała od mokrego śniegu, który powoli sączył się z nieba. Ociepliło się i teraz wszystko zaczynało przylegać do futer.
—Tak. W ten sposób mogę wykorzystać moje moce... dobrze! — Mino zabrzmiał nawet trochę szczęśliwie...
—Ale...—
—Ale... Martwię się o brata. I o te granicę. O stan wyjątkowy. Czuję się niespokojny, że coś może się mu stać.—
—Tak. Troska to rzecz całkowicie naturalna. Musisz uwierzyć że nic mu nie będzie. Swoją droga. Kopanie dołków to całkiem przyjemna robota. —

—Trup za trupem, już niedługo. — Anubis pokręcił głową siadając przy czarnym i młodszym wilczku, który uporczywie wygrzebywał coś w rodzaju grobu. Miejsce na nadchodzące i nieuniknione ofiary wojny.
—Niestety. —
—Może i stety.  Świat w zaświatach jest dużo milszy sercu niż ten na tym padole nieszczęścia. Odejść stąd jak raz byłoby zaletą. Kto wie. Może i mi niedługo przyjdzie czas się pożegnać Mino. Wirus szaleje i chociaż trzymam się z dala od życia watahy, nie mam serca patrzeć na zmarnowane szanse. Granice zamknięte, więc może... nie ważne. — wylał z siebie nieco za wiele. Za wiele. Więc zamknął pysk nie odwracając nawet głowy w kierunku towarzysza. Jedyne co robił to zbijał wzrok w niebo, starając się dojrzeć szansę na odcięcie egzystencji przyziemskiej. Nie śmiercią, a zniknięciem. Na chwilę.
—To już nie dom. Znowu nie dom. — szepnął do siebie cicho.

<Mino?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz