środa, 23 lutego 2022

Od Małej Mi - "Ignis" cz.1

Temat ten powtarza się niejednokrotnie, ale trudno z niego zrezygnować, gdy z początku stanowił główną esencję postaci bez jakiegokolwiek smaku. Tak właściwie to ta postać dalej nie ma smaku, ledwo ma jakikolwiek charakter, ale kto wie, może coś jeszcze wyrośnie z tego agresywnego ziółka. Na razie ma do dyspozycji treningi i właściwie nic więcej, bo żadna historia nie wiąże się z jej osobą. Mała Mi nie jest specjalnie interesującą bohaterką, jeśli mówimy o rudym, ognistym wilku należącym do Watahy Srebrnego Chabra. Może jej szansą byłoby znalezienie magicznego kapelusza należącego do gwiezdnego czarnoksiężnika, ale w historii rodziny Shików wydarzyło się tyle nadzwyczajnych rzeczy, że może lepiej nie nadużywać cierpliwości naszego admina. Choć pewnie po przeczytaniu tego zdania ten kochany admin zaśmieje się, twierdząc, że tyle się już w tej historii zadziało, że w sumie to wszystko jedno. A może nie przeczyta tego wcale, bo nikt nie powie, że wpadło opowiadanie (a po przeczytaniu TEGO zdania zaśmieje się, twierdząc, że admin zawsze czuwa).

Ale czy to opowiadanie musi skończyć jako trening? W końcu zaczęło się tak ładnie... Nie. Na treningi jeszcze przyjdzie czas, stanowisko generała i tak jest na razie zajęte (jeśli stwierdzi ktoś, że brzmi to jak groźba, to pragnę zaznaczyć, że szczególnie w WSC nikt nie żyje wiecznie, bo nie mamy eliksirów na nieśmiertelność). Więc równie dobrze historia ta, chociaż jeszcze się nie rozpoczęła, może stać się swoją własną serią, która nada wreszcie prawdziwego smaku naszej wilczej Małej Mi. 

Niech to się zacznie zupełnie zwyczajnie. Mi obudziła się z rana i udała się na polowanie, bo nigdy nie pozwalała sobie na lenistwo. Nie polowała na zające i ptaki, skupiała się zawsze na sarnach i większych zwierzętach, co i tym razem miało znaczenie. Tego dnia na przysłowiowy stół trafił koń Przewalskiego, który akurat zaplątał się w te rejony. Był wychudzony, ale wciąż stanowił całkiem porządny posiłek, szczególnie dla tak małego wilka jak Małej Mi. Nawet coś zostało dla padlinożerców. Przez moment waderze wpadł do głowy pomysł, by zakopać te resztki w śniegu, jednak byłoby to bezsensowne marnowanie energii, bo nie było tego wystarczająco dużo. Lepiej będzie pójść w długą, żeby znaleźć sobie ciekawe zajęcie. Jakie - tego nikt w tym momencie nie wiedział, bo nie idzie w pełni przewidzieć przyszłości, od początku do końca, żeby była pewna. Ty jednak, drogi Czytelniku, możesz być pewien, że zajęcie Małej Mi nie będzie wcale powiązane z treningiem, ale z przygodą, która oczekiwała na naszą płomienną bohaterkę.

Miło będzie wspomnieć, że Mi w trakcie poszukiwania swojego zajęcia pomogła kilku napotkanym wilkom. Czuła się zobowiązana utrzymywać dobre imię swojej rodziny, chociaż nie była z nią spokrewniona. Pinezka też pomagała innym, ale o wiele częściej zajmowała się swoimi własnymi sprawami. Rodzina Shika musiała utrzymywać wysoki poziom społeczny; tym zajmowała się właśnie Mi. Zależało jej, żeby wilki mówiły "Paketenshika dobrze wychował swoje dzieci" chociaż o większości szczeniaków. Wayfarera mało kto już wspominał, ale wciąż było to pozytywnie, bo drogi Wafelek zawsze zabawiał inne wilki graniem na gitarze i udzielał się na zabawach. Tia służyła medyczną poradą. Mikaela... O nim też miło mówiono. Trzeba to dobre imię utrzymać! 

Podczas swojej małej wyprawy Mi zauważyła stado kruków zasiadających na starym dębie, jednak nie poświęciła im szczególnej uwagi. Może to i lepiej. 

Jej uwagę zdobył za to pewien przedmiot. Nie, nie był to kapelusz Hobgoblina. Prawidłowa nazwa tego, co znalazła, brzmiała Kali, czyli tak jak nasza koleżanka, jednakże dla bohaterki tej historii był to tylko pofalowany sztylet o dziwnej, krótkiej rękojeści. Idealnie pasowała do pyska. Cecha ta zadecydowała w tym, żeby wadera zabrała swoje znalezisko ze sobą zamiast zostawiając je tam, gdzie było odnalezione. Chciała postudiować te dziwne ostrze, przyjrzeć się mu z bliska, może nawet poznać, skąd pochodzi, o ile była taka możliwość. Chętnie by nawet nauczyła się nim posługiwać, gdyby zdecydowała, że jest to warte wysiłku. Na razie niosła sobie spokojnie sztylet, zupełnie nieświadoma, że ten mały, metalowy przedmiot odegra ważną rolę w jej najbliższej przyszłości. Nie będzie treningiem, a pełnoprawną lekcją, która nauczy ją więcej niż jej całe życie w bezpiecznym kącie wśród innych, większych, starszych i bardziej dojrzałych wilków. A morał z tej lekcji pozostanie z nią najprawdopodobniej już do końca życia.

Kali nie należał do żadnego gwiezdnego czarnoksiężnika ani do kruczego demona. Nie pochodził od niebios ani od piekła, bo nie był to sztylet o tak szlachetnym pochodzeniu. Jego poczęcie było o wiele bardziej przyziemne, jednak nie mniej wypełnione magią, bowiem został stworzony przez geniusza. Właśnie ten geniusz o nieznanym imieniu zdołał uwięzić w metalowej kuli smoczy płomień o specjalnych właściwościach, a później tą zaklętą kulę przerobił na kali. Spędził nad tym dwa tygodnie, starannie dzień po dniu hartując, przekształcając i profilując ostrze tak, by było w jego oczach idealne. Następnie zgubił to ostrze w lesie (najpewniej celowo, by zabawić się z przeznaczeniem, jak mają to w zwyczaju istoty jego przekroju) i w tym lesie to ostrze pozostało na wiele lat. W Watasze Srebrnego Chabra nie znalazło się przypadkiem, przyniósł je biały sokół wędrujący przez te tereny, być może wyzwany przez czarnego orła, a być może wyzywający się sam. W każdym razie na końcu tego łańcucha znajdowała się Mała Mi, taszcząca zaklęty sztylet do domu, całkowicie nieświadoma jego pochodzenia ani roli w jej życiu.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz