sobota, 5 lutego 2022

Od Sigmy CD Pi - "O Krok Bliżej - do dorosłości" cz.1.2

Kojarzycie taki moment w życiu, że już nawet największe przygody zdają się mętnieć pośród emocji? Stają się stare, nudne, opowiedziane. Jakby nie było w nich nic szczególnego. Tylko te same głoszone przez lata pragmatyczne opowiastki. O herosach. O zwykłych ludziach. O dzieciach. O kimkolwiek zechcesz. Ale zawsze wśród nich jest ten jeden bohater, wokół którego kręci się świat.
Jednak Pi. Nasza mała kochana Pi, znużona monotonią nie uciekała do świata wyobraźni jak uczyniliby to niektórzy. Nie. Nie miało to sensu. Nie była bowiem bohaterką własnego życia. Ta rola zdawała się być dla niej odległą mantrą. Chciała zostać kronikarzem, gdyż ta praca wymagała skupienia, ładnej kaligrafii, którą przecież miała już wypracowaną.  Może mediatorem. Chłodna, z emocjami na wstrzymaniu nadawałaby się idealnie. BA! Nawet ratownikiem byłaby lepszym niż strażnikiem.
Stan watahy wybrał jej miejsce. Została strażnikiem. 4 wilki poza nią otrzymały to słodkie stanowisko. A w prezencie co? Monotonia. Nuda. Nuda, z którą Pi miała wrażenie że nigdy się nie rozstanie. Patrzyła bowiem na świat zbyt logicznie, omijając jego metaforyczne aspekty.

Wstała. Dzień był wyjątkowo... mokry. Zimny śnieg niewiadomo jak, niewiadomo kiedy, raczył rozmięknąć i powoli przemieniać się w papkę. Pi nie musiała przynajmniej przekraczać już zasp i bać się, że z nich nie wyjdzie. Jej łapy i głowa stąpały tamtego poranka twardo po ziemi. Nieco zirytowane faktem, że dostała jej się poranna przechadzka. Wolała uczęszczać na popołudniowe. Była wyspana i w sile swoich możliwości. Poranek za to zawsze był zimny, a teraz dodatkowo wszystko się lepiło.
Było spokojnie. Pi na swojej drodze przecięła szlaki z Tią. Przywitały się nieśmiało, cichutko. Żadna nie miała ochoty na głębsze rozmowy.

Kroki.

Pi zastrzygła uszami stając na baczność. Jej mięśnie spięły się, a oczy wbiły w drzewa. Serce zadudniło i obiło się o żebra. Nie brzmiały bowiem jak te które znała. Nie brzmiały jak mości wilki strażnicy granic z WSJ. Przekląć ich pozycję na tej granicy. Obie na chwilę zastygły.
—Słyszałaś? — Tia zdawała się pytać o upewnienie. Pi pochyliła jedynie głowę w ramach odpowiedzi.

Zapach.

Oddalony, ale jakiś... obcy. Wił się między drzewami, krzyczał: UCIEKAĆ. Jednak Pi węszyła dalej. Dużo zapachów. Dobroduszny wiatr przysyłał je w ich kierunku.

Krzyk

Satomi i Domino okazali się być wcale nie tak daleko. Bliżej niż Pi sądziła. Dopadła do ich boku z zimną twarzą. Powagą wypisaną na każdym mięśniu jej ciała.
—Co się dzieje? — szepnęła jakby jej glos nie mógł wydobyć się porządnie z pyska.
—Nie wiem, ale... coś złego. — Domino zdębiała wpatrując się w drzewa. Pi podążyła za jej wzrokiem. Zdało jej się jakby w kilka sekund fala ciemnych futer zbliżyła się do nich. ZABIĆ WSZYSTKICH rozbrzmiało w jej uszach. Ciało pomimo, że serce próbowało z niego uciec, zachowywało się... nad wyraz spokojnie. Pi w końcu wiedziała że ten dzień nastąpi.

Odskoczyła na bok czując jak po jej plecach przejeżdżają czubki czyichś szponów. Podjęła się ucieczki. W końcu jest ich tylko 4. Co może taka banda nieprzeszkolonych strażników przeciwko masywnej sile wroga. Ilu ich było. Pi zliczyła przynajmniej 15 w nagłym naskoku na ich niewinny patrol.

Jej łapy zaryły w mokrym śniegu pozwalając jej płynni posunąć po nim w stronę bezpieczeństwa. O ile takie teraz miało w ogóle miejsce. Nie zawahała się sama uderzyć pazurami przesuwając ze swojej drogi jakiegoś mniejszego żołnierzyka i skoczyła w drzewa. Jej łapy płynnie posunęły po powierzchni tym razem. Krew ciekłą za nią pozostawiając ślad na żółkniejącym puchu. Zatrzymała się dobry las dalej. Spoglądając za siebie widziała, że nikt jej nie goni. Jej umysł starał się przypomnieć co zrobiła reszta, jednak jednoliniowe myśli wodziły wyłącznie wokół niej samej. Spojrzała na siebie. Jej plecy przeszywało 6 szram. Nie za głębokich. Jej oczy znalazły odrobinę białego śniegu, w który rzuciła się dla odrobiny jakiegokolwiek odkażenia. Jej tylna łapa miała znamiona ugryzienia, a twarz małe ranki od uderzających ją gałązek drzewek.

Jednak nie zwracała uwagi na siebie. Na porozrywaną skórę na łapie, na dyskomfort w plecach. Ból gdzieś tam zanikł pośród miliardów myśli i panicznego biegu. W końcu ona nie mogła biec prosto. Musiała zrobić pełne koło. Chwała bogu za długie nogi.

___________________________________________

Mediana przełożyła kartkę. Jedną, drugą. Pi miała rację. Było sporo papierków. Jednak nie przeszkadzało to mniejszej w stopniu. Ba! Było w pewnym sensie relaksujące. Takie spokojne, ciekawe, gdyż każdy ten papierek miał na sobie znamię poprzedników i nową historię. Zakończoną szczęśliwie lub nie. Pełno śledztw przeprowadzonych na połaciach lat. Literki zgrabnie lub nie, zapisane na cennym materiale. Jej oczy skupiały się całkowicie na przeznaczonym jej zadaniu.

Wiedziała, że gdzieś tam siedzi osoba która zapoczątkowała w niej to słodkie zafascynowanie śledztwami i historiami śmierci. Szkło. Plutonowy watahy. A obok niego Generał. Przy kamiennym stole rozmawiając rześko. Co się działo? Co planowali? Nie jej sprawa. Jeszcze. Dopóki nie trzeba jej tam, nie raczyła się wpychać w sprawy wojska, pomimo że częściowo do niego należała. Ale tylko częściowo. Nie w jej roli było się bić, a myśleć.

Ten dzień był naturalnie, jak każdy inny, a jednocześnie wyjątkowy. Mediana czytała kartkę o jakimś losowym zaginięciu, próbując znaleźć jej miejsce pomiędzy innymi. „Wilk zaginał [data]. Status: Odnaleziony. Martwy. Zabójca nieznany”. Ciężko jej myślało się nad takimi sprawami. Data była nieco rozmazana, jak reszta tekstu. Zdawało się, że sprawa była stara, może już rozwiązana. Jednak pośród zapisów morderców nie było żadnej pasującej, więc naturalnie. Włożyła kartkę do śledztw wstrzymanych. No cóż. Może go już nie rozwiążą, ale nie pasował do żadnej innej kupeczki.

Miło się tak segregowało i porządkowało chaos jaki zdawał się panować w notatkach jaskini wojskowej.  Jednak ten spokój został zakłócony prostymi odwiedzinami.

Mediana uniosła wzrok. Jej siostra, Pi, wpadła przez wejście z rozpędem tak dużym, że przewróciła nieszczęsnego Ry’a stojącego na jej drodze, mało samej się nie przewalając. Szybko jednak złapała balans. W oczy Mediany od razu rzuciły się rany na jej ciele, sączące się powoli krwawą osoką. Rozerwana skóra na tylnej łapie, szramy biegnące przez plecy, szubko unosząca się klatka piersiowa, jakby wadera właśnie przebiegła maraton.

—Co się...— Hyarin powstał zerkając na strażniczkę.
— Atakują. Od wschodniej granicy. 15 może 20. Wzięli nas siłą, nie wiem kto żyje kto nie. Idą w linii  prostej. — jej głos był głośny. Zapanowała sekunda grobowego milczenia. A potem się zaczęło. Zbieranie szeregowców. Szybkie ustalanie taktyk.

I nagle zrobiło się pusto. W jaskini zostali tylko śledczy, paru strażników, Hyarin i Pi. Pi która dopiero teraz schyliła się do swojej rany i zaczęła ją uważnie wylizywać. Mediana nie miała żadnego oporu aby zbliżyć się do siostry i to samo zrobić z jej plecami gdzie nie miała dostępu, i twarzą.

Zaczęło się.

___________________________________________

Sigma leżał po skończonym treningu na mokrym śniegu. Jego oczy nie kleiły się tak jak rano. Ba! Czuł się rześki i pełen energii. Czemu więc leżał. Ah, bo zmęczył się nieco. Nawet on czasem potrzebuje usiąść na tyłu, nie ważne jak bardzo mu to przeszkadza. Szybko jednak podniósł się do siadu. Zimno zaczęło mu przeszkadzać. Jednak co poradzisz. Zrobiło się cieplej, i mokro, ale nadal temperatura spadała sobie poniżej zera. Zwłaszcza o poranku i w nocy. Ah. Słodkie łóżko. Już nie mógł się go doczekać.

Ale cóż to. Jego siostra, Pi przebiegła przed ich nosami zwracając swoją uwagę. Sigma wstał na równe nogi zaskoczony. Jednak ta mała burza zniknęła już z pola widzenia wewnątrz oddalonej nieco jaskini wojskowej. Zostawiła za sobą jedynie powiew wiatru i zapach... krwi.
Czerwona ciecz plamkami i smugami spoczywała przed nim na śniegu. Co się stało? Czemu jego siostra krwawi i tak pędzi? Czy mają wroga na granicy? Ha.

Dobrze się spisałaś siostrzyczko. Przebiegło w tamtym momencie przez dwa umysły.

Chwilę potem Szkło wypadł z jaskini. Ich plutonowy. Mały dowódca, ważna osobowość. I szli. Czyli jednak. Czas było postawić życie na szali. Czy wygramy czy nie, ktoś zginie, w końcu to wojna.
Patrzył na przeciwników, z drugiej linii, co było nie lada zaskoczeniem. Nie szedł jako mięso armatnie. Miło. Jednak walka potoczyła się... zaskakująco.
Gdyby ktoś mu powiedział, że tego dnia będzie walczył na śmierć i życie z wrogiem, uwierzyłby bez słowa. Jednak gdyby dodał, że wróg nagle się wycofa, popatrzyłby na niego jak na idiotę. Jednak oto mamy. Wycofującą się sforę tchórzy.

Sigma przetarł ranny kark. Siostry będą musiały pomóc mu to wylizać, może ojciec da coś łagodzącego. Czy to tyle? Adrenalina w jego żyłach nie dawała mu zaznać bólu. Łapa. Ma zszarganą prawą łapę na ramieniu, przez czyjeś pazury. Ok. Co jeszcze. Tyłek. Ktoś go ugryzł w tyłek. Obrzydliwe. Co jeszcze? Co jeszcze? Brzuch cały, szyja cała, twarz cała, reszta łap w normie. Ogon? Aha. Ma ugryzienie. Ktoś się ciekawie bawił na jego tyłach.

Ale co dalej? Co robić dalej?

<Pi, Całka, Mediana?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz