Po śniadaniu obmyłem się szybko w rzece, bardziej dla orzeźwienia i hartu ciała, niż mycia samego w sobie. Usiadłem na brzegu i rozejrzałem się spokojnie dookoła, zastanawiając się nad dzisiejszym planem treningowym, a raczej jego brakiem. Ostatecznie postawiłem na klasyk, łącząc w nim jednak dwie umiejętności: odcinki sprintu z wykorzystaniem telekinezy do usuwania wszelakich barier z drogi. Na dobry początek trochę się porozciągałem, wdrapałem się na drzewo i przeszedłem górą dość krótką trasę, która zaprowadziła mnie na rozległą łąkę. Śnieg był dziś bardziej zbity, co powinno ułatwić mi rozwijanie większych prędkości. Wystrzeliłem przed siebie jak z procy, przy okazji płosząc jakiegoś puchatego wielbiciela orzechów. Po chwili wpadłem z powrotem w las i dalej gnając przed siebie odsuwałem na bok przeszkody siłą umysłu. Było to ćwiczenie wymagające pełnego skupienia i pracy duszy oraz ciała na równi, a za pierwszym razem zakończyło się tym, że walnąłem w gałąź, której nie zdołałem odrzucić dość szybko. Jednak w miarę upływu czasu nabierałem wprawy. Zziajany, ale zadowolony z siebie ruszyłem w drogę powrotną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz