Truchtałem miarowym tempem przez las, unosząc wysoko łapy i co jakiś czas przeskakując ukryte w śniegu przeszkody. Od dziecka wpajano mi, jak ważnym elementem treningu jest rozgrzewka, i w sumie umiejętność właściwego hartowania ciała to jedyne, za co byłem naprawdę wdzięczny wojsku. Zbliżałem się już do końca, gdy wtem moją uwagę przykuł cytrynowy błysk nisko nad podszytem, trzepoczący delikatnymi skrzydełkami. Motyl. W środku zimy? A jednak. Pod wpływem impulsu rzuciłem się za nim w pogoń.
Szczenię biegało w kółko za dużym, kolorowym motylem, nie dając mu ani chwili wytchnienia i śmiejąc się radośnie, lecz daremnie próbując dosięgnąć go pazurami. Owad był zbyt mały i zwinny, a jego ruchy całkowicie nieprzewidywalne.
— Po co za nim gonisz, skarbie? - odezwała się wreszcie matka, od dłuższego czasu przyglądająca się scenie z niesmakiem.
— Jest taki piękny...i trudno go schwytać. - mruknął w ferworze zabawy malec.
— Mam dla ciebie coś lepszego. - westchnęła rodzicielka, po czym odczekała chwilę i złapała niewielką mysz. Stworzenie wyrywało się i piszczało, przygniecione ciężką łapą. Po kilku sekundach puściła gryzonia. - No dalej. - pogoniła szczeniaka, który nieco niechętnie skoczył za ofiarą i zjawił się chwilę później, trzymając w pysku zdobycz.
— Świetnie, brawo.
Wreszcie po długim, wyczerpującym biegu w zawrotnym tempie dopadłem istotę i przygniotłem ją do ziemi, acz dość delikatnie. Przez moment przyglądałem się nadzwyczajnemu motylowi z uwagą, po czym przeniosłem wzrok na niebo; już późno. Z cichym westchnieniem niby żalu, niby zachwytu wypuściłem owada i sam udałem się na step. Tam dokończyłem ćwiczenie szybkości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz