sobota, 29 lutego 2020

Podsumowanie lutego!

Kochani!
Mam nadzieję, że nie zapomnieliście jeszcze Waszego Druha, Przyjaciela, Kolegi, Agresta. Nie? Wiedziałem. Bo dziś akurat to ja, a nie kto inny, mam przyjemność ogłosić uroczyste podsumowanie miesiąca jako alfa tej watahy.
W zasadzie mało się działo, więc może nie będę się rozpisywać, fakt faktem, nasze wilki nie miały chyba ostatnio zbyt szczęśliwych przygód, zauważyliście? Ale zima kończy się, czas przywitać słońce, ciepło, zieleń i to, światło.

Otóż, miejsce pierwsze wśród piszących, zajmuje Eothar Atsume z 7 opowiadaniami,
Na miejscu drugim, jak w zeszłym miesiącu, widzimy Agresta, który napisał 2 opowiadania,
A miejsce trzecie należy się Konwalii Jaskrze JaśminowejLato i Notte (która niestety się tym faktem już nie ucieszy) z 1 opowiadaniem!

Jedyną w tym miesiącu inną postacią, która pojawiła się w opowiadaniach, był Mundus.

A oto wyniki ankiet dotyczących postaci:
Ashera, 3 głosy (najbardziej szczera postać)
Konwalia Jaskra JaśminowaKurahaSzkłoAgrest, 1 głos (największy wygryw)
Goth, 3 głosy (Największy przegryw)
Ashera, 5 głosów (Najbardziej bezinteresowna postać)

Gratulacje Kochani, Misie Wy moje, do zobaczenia...

                                                                                      Wasz samiec alfa,
                                                                                         Agrest

środa, 19 lutego 2020

Notte odchodzi!


Notte - powód odejścia: śmierć

Było, czy minęło? Na pewno nie.

wtorek, 18 lutego 2020

Od Notte - "Przychodzimy, kochamy, odchodzimy", CD Agresta

— Racja. Proponuję pójść wzdłuż granicy, gdzie najłatwiej będzie o spotkanie. - na poły intuicyjnie, na poły świadomie dopasowywałam styl mówienia do mojego towarzysza. Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one - mawiali mędrcy, tłumacząc tym konieczność swojego odosobnienia i życia w dzikim zaciszu, z dala od towarzyszy. Ich też w końcu zmogła wieczna ciemność.
~~~
Is this a place that I call home
Te tereny nigdy nie były jej domem. Zbyt wiele widziały i słyszały.
To find what I've become
Jak zresztą żadne inne, które dane było jej poznać.
Walk along the path unknown
Do tej pory błądziła, jak dziecko we mgle, w labiryncie zdarzeń, przyjmującym kształt koła. Teraz miała przed sobą prostą i szeroką, niczym autostrada, ścieżkę. W tę albo we wtę. Wciąż nieznaną, jeszcze bardziej, niż poprzednie, lecz prostą. Na jak długo, to się okaże.
We live, we love, we die
Przychodzimy, kochamy, odchodzimy. Może nie zawsze w takiej kolejności, ale każda żywa istota przechodzi przez te trzy stadia.
Deep in the dark I don't need the light
W ciemności tak głębokiej niebezpiecznie jest zapalać światło. Chociaż zawał serca wydaje się być lżejszą śmiercią w porównaniu z tym, co się w niej kryje...
There's a ghost inside me
Stety-niestety nie jest częścią jej, jest po prostu nią. Jego nieliczne rady są zawsze uniwersalne.
It all belongs to the other side
Różne rzeczy i ich wymiary wzajemnie się przenikają. Ma to różne konsekwencje - czasami tragiczne. To nie powinno się tu znaleźć.
We live, we love, we die
Odepchnęła swą łódź od brzegu, z pyskiem zwróconym ku bezkresnemu horyzontowi, okraszonym lekkim uśmiechem. Morze było spokojne, fale znikome, słońce skryło się za chmurami. To będzie dobry dzień.
~~~
Ukryli ciało wilczycy w grocie wewnątrz góry, blisko jej szczytu. Spoczęła na posłaniu z mchu, kwiatów i popiołu, w otoczeniu doczesnych bogactw i ścian pomalowanych w tajemnicze freski. Odbył się uroczysty pogrzeb, jaki należał się od dawnych czasów wszystkim członkom watahy wyższego stanu. Jaskinię zapieczętowano i wejście przywalono ogromnym głazem. I już.
Legendy głoszą, że pewnego dnia wadera się przebudzi. Ciemność urośnie w siłę po stokroć, po czym wilczyca pożre księżyc, dając wszystkim plugastwom tego świata znak, że już czas. Rzeczywistość pogrąży się w chaosie. I tak oto rozpocznie się Kres.

niedziela, 16 lutego 2020

Od Lato - "Tam gdzie kończy się niebo", cz.2

Czarna wadera nigdy nie była przychylna pomysłom starszych sióstr. Zwykle jednak przegrywała z demokratycznym sposobem podejmowania decyzji i musiała się dostosować. Przygarnięcie szczeniaka było jedną z nich, choć musiała przyznać, że obecność waderki na chwilę rozwiała jedno z ich największych zmartwień — postępującą chorobę Cynth. Rzadko to okazywała, ale martwiła się o siostrę. Jako najbardziej opanowana z całej trójki, musiała jednak ukryć troskę pod maską chłodnej obojętności. Wiedziała z doświadczenia, że jeśli ona straci zimną krew — stracą ją pozostałe wadery.
Ale nie szczenię.
Chaska na początku sądziła, że małą chroni nieświadomość, ale myliła się. Młoda doskonale wiedziała, przyjęła to jednak ze spokojem. Wyjaśnienie, że taka jest kolej rzeczy, w zupełności ją zadowoliło.
Czyli jednak dziecięca naiwność.
Czasem zastanawiała się, jak ich trójka zniesie śmierć Cynth. Jak zareagują? Jak szybko się pozbierają i pójdą dalej? Czy będą w stanie?

Rozejrzała się dookoła, by sprawdzić, czy szczenię nadal idzie za nią. Nie powinna była rozmyślać nad tym wszystkim w trakcie polowania. Skręciła lekko w lewo, by sprawdzić, czy waderka jest choć odrobinę bardziej skupiona na zadaniu. Błyskawiczna reakcja młodej ją ucieszyła, ale nie tak bardzo, jak ucieszyłaby ją jakaś zwierzyna.
Usłyszały krótkie szczeknięcie, sygnał od Farren. Chaska odpowiedziała i zerwała się do biegu, zapominając na moment o młodej. Gdy biegła przez las, omijając kolejne drzewa i nasłuchując swoich sióstr, zastanawiała się jak radzi sobie Cynth. Czy jest w stanie nadążyć za nimi? Wybiegła na otwartą przestrzeń, zwolniła odrobinę, zaskoczona faktem, że jest zupełnie sama. Zwolniła do truchtu, odwróciła głowę, by napotkać spojrzenie pomarańczowoczerwonych oczu lekko zziajanego szczenięcia. Wtedy spomiędzy drzew z drugiej strony polany wypadła sarna, a zaraz za nią Farren. Czarna wadera znów puściła się biegiem przed siebie. Cynth nadal nie było, choć powinna już dawno wybiec z trzeciej strony i zablokować ofierze ewentualną drogę ucieczki.

Szczenię zostało w tyle. Cichutko obserwując jak Chaska i Farren rozprawiają się z sarną. Jeszcze nie zauważyło braku Cynth i nie wiedziało, że tym razem kolacją będą cieszyć się tylko w trójkę.

piątek, 14 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 7 trening szybkości i mocy

Kończyły mi się pomysły na treningi. Na zmianę truchtałem w kółko, unosząc wysoko łapy, i wykonywałem jakieś ćwiczenia rozciągające. Ostatni dzień powinien być ukoronowaniem wcześniejszych wysiłków, wisienką na torcie, apogeum. Okazuje się natomiast, że większość zapasów wyczerpałem już na wcześniejszych etapach. A może wcale nie? Może to właśnie powinien być czas odpoczynku, nie tyle litrami i harcami do rana, a po prostu spuszczeniem pary i lżejszymi ćwiczeniami...Ostatecznie najlepszym, wszechwiedzącym trenerem było nasze własne ciało i to jego sygnałów powinniśmy słuchać najbardziej.
Rozgrzewka nieźle mi się przeciągała. Wreszcie zacząłem się nieźle nudzić i skończyłem, po czym zrobiłem parę sprintów przez las. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy zziajany stanąłem na szczycie jednej ze skarp. Widać było skutki praktyki, czułem różnicę w osiąganej prędkości. A przecież o to mi chodziło, prawda? Chwyciłem znienacka w łapę przebiegającego przede mną burunduka. Zamiana jak zwykle odbyła się błyskawicznie. W tym małym ciałku drzemało jednak paradoksalnie stosunkowo więcej energii. Prułem przez labirynt uschniętej roślinności i miękkiego puchu niczym motorówka. Cóż poradzić - ZAWSZE będzie nam mało.

Gratulacje!

czwartek, 13 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 6 trening szybkości i mocy

Obudziło mnie nieprzyjemne uczucie ssania w żołądku. Biorąc pod uwagę, że wczoraj moim jedynym posiłkiem był zraniony, ledwo trzymający się na nogach młody rosomak, którego dobić było wręcz powinnością każdego żywego stworzenia, to nie powinno budzić zdziwienia. Zwlokłem się z legowiska po paru minutach i przeciągnąłem z rozkoszą, aż chrupnęło mi w kręgosłupie. Temperatura znów się podniosła, jakby matka natura przeżywała właśnie okres.
Na polowanie zdecydowałem udać się w pobliże rzeki, która pozostawała głównym wodopojem okolicznej zwierzyny. Po drodze wpadłem na stadko saren. Pognałem za jakąś wyglądającą na bardziej chorowitą kozą, jednak drogę w pewnym momencie zabiegł mi samiec. Biegłem za nim nie zwalniając przez dłuższy czas, ale ostatecznie musiałem się poddać. Zanim dotarłem spróbowałem jeszcze upolować przystawkę w postaci zająca, lecz ofiara miała więcej szczęścia.
Nad rzeką wreszcie upatrzyłem dorodnego młodziaka, jelenia, spokojnie posilającego się przy brzegu. Wyskoczyłem na niego znienacka, i po kilkudziesięciu metrach sprintu wskoczyłem na grzbiet, po czym wgryzłem się w szyję. Krew trysnęła na wszystkie strony. Oczywiście zwierzę zrzuciło mnie od razu na ziemię, ale samo padło nieopodal. Westchnąłem z zadowoleniem, zabierając się do świeżego mięsa.

środa, 12 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 5 trening szybkości i mocy

Dzisiaj rano zima chyba wróciła z krótkiego urlopu i raczej nie była zadowolona z ledwie pięciu stopni przymrozku poprzedniej nocy. Ale najwyraźniej sytuacja już została opanowana - teraz przywaliła z 15 stopni i na deser poprószyła śniegiem. Wstałem trochę skostniały, więc miałem dodatkową motywację do treningu. Ruszyłem truchtem w kierunku stepów. Otwarta przestrzeń dawała mi zdecydowanie największe pole do popisu ze wszystkich terenów watahy. Gdy dotarłem na miejsce słońce stało już wysoko na niebie, rażąc swym zimowym blaskiem. Zacząłem od dosyć krótkich sprintów, potem stopniowo je wydłużałem, starając się oczywiście utrzymywać stałą prędkość. Czasami dodatkowo torowałem sobie drogę przez śnieg z pomocą telekinezy. Wydawałoby się banałem w porównaniu z podnoszeniem konarów i im podobnych, lecz skupienie się na setkach oddzielnych kryształków było wręcz trudniejsze. W pewnym momencie szczęście się do mnie uśmiechnęło i na horyzoncie pojawił się jakiś drapieżny ptak. Pobiegłem ostatni raz jego śladami, próbując go prześcignąć na ziemi. Mało brakowało...

wtorek, 11 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 4 trening szybkości i mocy

Po śniadaniu obmyłem się szybko w rzece, bardziej dla orzeźwienia i hartu ciała, niż mycia samego w sobie. Usiadłem na brzegu i rozejrzałem się spokojnie dookoła, zastanawiając się nad dzisiejszym planem treningowym, a raczej jego brakiem. Ostatecznie postawiłem na klasyk, łącząc w nim jednak dwie umiejętności: odcinki sprintu z wykorzystaniem telekinezy do usuwania wszelakich barier z drogi. Na dobry początek trochę się porozciągałem, wdrapałem się na drzewo i przeszedłem górą dość krótką trasę, która zaprowadziła mnie na rozległą łąkę. Śnieg był dziś bardziej zbity, co powinno ułatwić mi rozwijanie większych prędkości. Wystrzeliłem przed siebie jak z procy, przy okazji płosząc jakiegoś puchatego wielbiciela orzechów. Po chwili wpadłem z powrotem w las i dalej gnając przed siebie odsuwałem na bok przeszkody siłą umysłu. Było to ćwiczenie wymagające pełnego skupienia i pracy duszy oraz ciała na równi, a za pierwszym razem zakończyło się tym, że walnąłem w gałąź, której nie zdołałem odrzucić dość szybko. Jednak w miarę upływu czasu nabierałem wprawy. Zziajany, ale zadowolony z siebie ruszyłem w drogę powrotną.

poniedziałek, 10 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 3 trening szybkości i mocy

Zażywałem świeżego powietrza i względnej ciszy truchtając przez zimowy las. Z gałęzi drzew zwieszały się rzędy majestatycznych, przezroczystych sopli. Kojarzyły mi się one z tymi, którzy weszli na szczyt; jedni spadali szybciej, inni wolniej, strąceni nieuważnym ruchem, powiewem wiatru lub ociepleniem pogody. Ale wszyscy kończyli tak samo. W przyrodzie dosłownie wszystko zdawało się być połączone niewidzialną siecią powiązań, w każdej rzeczy i stworzeniu można było dojrzeć choćby cień swego odbicia. Cała konstrukcja natury była niemal równie fascynująca, co jej wielka, wilcza gałąź.
W pewnej chwili zauważyłem jakiegoś szpaka czy gołębia na śniegu. Uśmiechnąłem się lekko. Kiedy to ostatni raz miałem okazję się zabawić? Nie pamiętam? Do licha! Uniosłem czaszkę z głowy i cisnąłem w kierunku ptaka. Poczułem charakterystyczne szarpnięcie i w tym samym momencie patrzyłem na swoje ciało, leżące w śniegu, ze znacznie niższej perspektywy. Zaciągnąłem nakrycie z powrotem na "swój" łeb, po czym z radosnym okrzykiem wzbiłem się w niebo. Od zawsze najbardziej lubiłem ptasie wcielenia. Gdybym mógł, pewnie zostałbym już na wieki majestatycznym orłem albo, przy sprzyjających wiatrach, feniksem...tak.
Teraz jednak, po dłuższym locie, odnalazłem swoją wilczą postać, całe szczęście w tym samym miejscu, a upewniwszy się, że nie mam żadnych świadków, wróciłem "do siebie". Szybkim ruchem łapy zabiłem zdezorientowanego gołębia i zabrałem się z zadowoleniem do posiłku.

niedziela, 9 lutego 2020

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Gdy Konwalia odeszła, również skierowałem się w stronę swojej jaskini. Co chciałem zabrać? Nie myślałem o tym wcześniej.
Ledwie przekroczyłem granicę lasu i wyszedłem na łąkę pokrytą lekko podeptaną przez jelenie i sarny białą masą, zupełnie wyleciało mi z głowy zastanawianie się nad naszą podróżą. W pamięci pozostałem tylko ja i zimny las. Odruchowo zacząłem węszyć.
Truchtem pokonywałem kępy długiej, pokładającej się na ziemi, suchej trawy, wystającej spod głębokiego śniegu, w który zapadały się moje łapy. W międzyczasie do mojej głowy napływały coraz to nowe myśli, które powodowały dreszcze i wyrzuty sumienia.
Czy naprawdę to zrobiłem? Nie myślałem już wcale o podróżach międzywymiarowych, a przynajmniej nie o tym, co stanowiło ich kwintesencję. Przypomniała mi się nasza noc... wspólna noc, spędzona tam, w ludzkim świecie z Konwalią.
Teraz nie wiedziałem już, co wtedy mnie opętało. Ale nie potrafiłem wybaczyć sobie porywu serca. Potraktowałem ją jak pierwszą lepszą... bez żadnych poważnych zamiarów, nieodpowiedzialnie,jak szczeniak, chociaż po stokroć bardziej szkodliwie.
A jeśli to skończy się... nie. Wiedziałem przecież najlepiej, że nie mogła.
Organizm wilczycy jest przystosowany do przechodzenia cyklu rozrodczego potrzebnego do prawidłowego, w znaczeniu zgodności z naturą oczywiście, funkcjonowania nie tylko związanego z nim układu, ale i elementów innych zespołów połączonych funkcjonalnie narządów... on ją wysterylizował...
Westchnąłem ciężko przez zaciśnięte na sobie kły, pozwalając emocjom spróbować opaść. Biegłem wciąż przed siebie, coraz szybciej, chociaż byłem coraz bardziej zmęczony.
W jaskini już tylko usiadłem z wyczerpaniem, nie mając siły na rozmyślanie o tym, co może być mi potrzebne. Wreszcie ze zrezygnowanym zobojętnieniem wziąłem jakiś przyrdzewiały scyzoryk znaleziony niedawno w lesie i obojętnie zacząłem iść z powrotem.
Na miejsce przybyłem pierwszy, pewnie z uwagi na to, że jedną stronę pokonałem biegiem. Wtedy też przypomniałem sobie, że przez cały czas gdzieś obok nas znajdował się miała owa dziewczyna z innego wymiaru. Rozejrzałem się niespokojnie.

< Konwalio? Zapomniałem, po grzyba wcześniej tak chciałem wrócić do WSC xD >

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Po odesłaniu Mundusa do domu, celebrując piękne uczucie wolności, cały następny dzień spędziłem lecząc efekty przeżytej kilkanaście godzin wcześniej uczty. Gdy doszedłem do siebie chociaż w pewnym stopniu, pozostawiłem mojego drugiego wspólnika z jego własnymi, tajemniczymi planami na dzień wolny od obrad, sam kierując swoje kroki do głównego urzędu największych NIKL'owych dygnitarzy. Przez chwilę wertowałem w myślach spis wszystkich osób, które już tam znałem i które mogły zostać punktem zaczepienia dla mojego planu zdobycia początkowych list uczestników większych obrad następnego roku, o których dzień wcześniej rozmawiałem z Dergudem. Wśród "dostępnych" wilków był urzędnik, z którym rozmawiałem jakiś czas wcześniej, kilka miłych pań sekretarek i nasz inspektor. Jego od razu odrzuciłem, wydawał się tak niezainteresowany aktualną sytuacją wschodu, że pytanie go o cokolwiek mogłoby być nawet niebezpieczne dla moich późniejszych planów, do realizacji których szlaki już niemal kończyłem przecierać. Kto zatem? Urzędnik. Odczekałem jeszcze jakiś czas, by trafić na przypuszczalny koniec przerwy obiadowej i znalazłem go, jak poprzednio, pod drzewem, wstającego właśnie od kawałka mięsa.
- Dzień dobry - zacząłem rozmowę. Wilk zmierzył mnie znudzonym wzrokiem.
- O, to wy - burknął - jeszcze jakieś pytania? Udało się załatwić sprawę z nadaniem władzy waszej watasze?
- Prace są w toku, bardzo dziękuję za pomoc. Mam jeszcze jedną prośbę, jeżeli oczywiście to nie kłopot... potrzebuję początkowych list członków większych obrad na przyszły rok.
- A, panie, co mnie jakieś tam listy obchodzą.
- Nie wiecie może, gdzie mógłbym je znaleźć?
- Nie wiem, to nie mój obowiązek. Możecie zwrócić się z tym do inspektora od waszych terenów.
- Jest jeszcze ktoś oprócz niego...?
- A, zaraz. Może w sprawozdaniach z obrad będą coś wiedzieli. Ja nie wiem.
- O, to cenna wiadomość. Dziękuję!
Bogatszy o tę wiedzę, dziesięć minut później zapukałem w ścianę dzielącą korytarz w głównym urzędzie NIKL od sali, gdzie poprzedniego dnia odbywały się większe obrady. Odpowiedziała mi głucha cisza. Nieśmiało zajrzałem do środka, lecz pomieszczenie było puste. Ponosząc wewnętrzną porażkę, wycofałem się więc i przysiadłem pod ścianą. Przez chwilę jeszcze dumałem nad wykonaniem tego błyskotliwego planu, który podniósłby niechybnie chociaż niezauważalną gołym okiem część rosnącej wciąż pozycji, którą budowałem z takim trudem. Nie mogłem pozwolić, by choćby najbardziej drżący liść owej osiki społecznej, w której koronie siedziałem, oderwał się od gałęzi i poszybował w dół.
Wstałem więc i następne kroki skierowałem do gabinetu kilku urzędniczek, które uczestniczyły w obradach poprzedniego dnia. Stamtąd jednak dosyć szybko zostałem przekierowany do starego dozorcy, który miał pokazać mi potrzebne dokumenty. Razem wróciliśmy do sali obrad. Spędziliśmy w niej ładne dwie godziny, okazało się bowiem, że ani on, ani ja nie jesteśmy mistrzami przekształcania zapisanych na papierze literek w logiczną treść.
Po przejrzeniu dziesiątek lekko przybrudzonych kartek zapisanych koślawymi pętelkami, wyszła na jaw smutna prawda. Wśród zapisek były jedynie te dotyczące obrad z poprzedniego dnia. Nigdzie natomiast nie złożono planów przyszłorocznej edycji. Zrezygnowany, po raz drugi podreptałem do gabinetu miłych pań urzędniczek, jednak nawet światłość ich doinformowania nie potrafiła podpowiedzieć mi, gdzie mogły znajdować się i czy w ogóle istnieją początkowe listy uczestników większych obrad. Odesłały mnie natomiast do jakiegoś innego wilka, którego stanowisko pozostawało w przybliżeniu nieznane, a imienia kulturalnie nikt mi nie zdradził.
- Dobry - mruknąłem, dusząc w sobie te resztki nadziei, które kierowały wszystkimi moimi ruchami - dowiem się u was czegokolwiek o listach uczestników przyszłorocznych obrad?
- Już poszły do góry - rzucił, podnosząc na mnie znudzony wzrok - ale mam chyba jakieś kopie.
- Co? Jak to, już poszły?
- No normalnie. Sporządzone, przyklepane, cyk i poszły - w tym miejscu westchnął - mam szukać kopii?
- A... macie stare listy? - powiedziałem po chwili wahania - przydadzą mi się bardziej.
- Powinny gdzieś być. Teoretycznie archiwizujemy wszystko... teoretycznie... hehe... - tak mamrocząc, zaczął szukać, wśród zakurzonych kartek, szeleszczących skrzydeł papieru, pokrzywionego labiryntu kul, pożółkłej masy. Przyglądałem się jego poczynaniom, z chwili na chwilę uspokajając się i półświadomie formułując w swojej głowie ciąg logistycznych wniosków. W końcu, gdy byłem już na etapie "mam to wszystko naprawdę głęboko..." usłyszałem cichy pomruk wysiłku i kątem oka dostrzegłem, jak wilk wyciąga spośród stosu jedną kartkę i kieruje ją w moją stronę.
- Mam.
- To oryginał?
- Nie, powielona, przepisana.
- Mogę ją pożyczyć?
- Bez zezwolenia raczej nie mogę dać.
- Potrzebne wam jeszcze jakieś pozwolenie? - zapytałem, ze skrytym gdzieś naprawdę głęboko sygnałem pobłażania - czy sam fakt, że panie sekretarki zmobilizowały was i wysłały nas tu, razem, aby odnaleźć te listy, czy to nie jest już samo w sobie dyspozycją? Zresztą jestem jednym z uczestników - to powiedziawszy wyciągnąłem łapę po kartkę.
- Nie. Mogę dać ją do przeczytania.
- No dobra, daj pan - westchnąłem nerwowo, odbierając od niego dokument i zaczynając szybko obiegać wzrokiem drobne litery.
Obrady, całościowe... część pierwsza, ziemie... te i te... ziemie wschodnie, ziemie zachodnie, następujące partie...
Nagle wychwyciłem. Oprócz Ruchu Starych Zasad i Związku Sprawiedliwości, wśród mniejszych i większych partii wywodzących się z różnych regionów terytoriów NIKL'u, drobnymi szlaczkami dopisane było jeszcze jedno imię. No właśnie, imię. Jedno z niewielu, poukrywanych jak ciernie pomiędzy liśćmi krzewu. A zaraz obok niego, dłuższa kreska. Długie przekreślenie naszych partii.
Następnego dnia, tuż przed rozpoczęciem małych obrad, powiadomiłem kolegów o wynikach dochodzenia.
- Nie mogłem przynieść list. Ale wiem już, kto nas tak załatwił.
- Powiedz.
- Niejaki Mirin, kandydat bezpartyjny naszych ostatnich wyborów.
- To ten cwaniak, który dostał jedenaście procent...
- Tak. Jedenaście procent głosów. Najwięcej spośród bezpartyjnych. Tfu, bezprawie.
- Trzeba będzie coś wymyślić. On mi się nie podoba. A na razie, do boju.
Rozpoczęły się mniejsze obrady. Dosyć szybko dialog przerodził się w irytujące wyrywanie nam przez wygłodniałych z braku postępu społecznego urzędników władzy nad każdym zacofanym kawałkiem naszej zacofanej ziemi. Zmian nikt nie chciał. Oprócz chaosu przyniosłyby głównie stada niedomówień i hektary pola do nadużyć.
- Uważamy, że najwyższy czas ostatecznie ustalić termin wizytacji - rzucił z uśmiechem, lecz, nie mogłem pozbyć się wrażenia, jakby od niechcenia, jeden z zajmujących wysokie stanowiska w zarządzie NIKL'u.
- Jakiej wizytacji? - mruknął zdezorientowany Dergud, na tyle jednak głośno, że z pewnej odległości dosłyszałem to wyraźnie. I zapewne nie tylko ja.
- Na wschodnich ziemiach należy umieścić wreszcie grupę żołnierzy sił NIKL'u. Takie jednostki znajdują się już prawie w każdym naszym regionie i nadzorują działania miejscowych służb.
- O, to się służbom nie spodoba... - szepnąłem, na co Leonardo bez przekonania pokiwał głową.
- Proponowany przez nas termin to kilka dni za dwa lub trzy tygodnie. Być może uda się to załatwić nieznacznie wcześniej - mówił dalej.
W myślach przeglądając krótką i mglistą listę sposobów, na które mógłbym zaprotestować jako zastępca delegata łączności, rozejrzałem się w poszukiwaniu organu kompetentnego i, co chyba nawet ważniejsze, gotowego do takiego działania.
Dergud, wilki, wilki, jakieś cienie Derguda... bezpieczeństwo. Delegat od bezpieczeństwa. Do diabła, poszedł do domu.
- Czy ktoś ma obiekcje lub propozycję zmiany najnowszego zarządzenia? - zapytał urzędnik, unosząc pysk wysoko, nadal nie zdejmując z niego cienia nieprzeniknionego uśmiechu. Cisza. Przygryzłem wargę.
- Dlaczego nie ma go, jak jest potrzebny - warknąłem, po cichu dając upust emocjom.
- Pewnie dlatego, że dałeś mu ważniejsze zadanie... - odmruknął Leonardo mało delikatnie - czekaj, popatrz.
Dergud chyłkiem kopnął jakiś swój ogryzek, który okazał się być zastępcą nieszczęśliwie nieobecnego delegata do spraw bezpieczeństwa. To drobnej budowy, ciemny wilk, który rzeczywiście wyjątkowo mocno przypominał cień, albo chociaż poważny półcień. Widać było równie wyraźnie, że wśród delegatów jest nowy, bo trząsł się trochę za bardzo, a oczy otwarte miał szerzej, niż powinien.
- Ja... uważam, że powinniśmy zyskać... - przez ułamek sekundy skierował wzrok na Derguda, jakby szukając pomocy - więcej czasu. Nasza społeczność nie jest przygotowana na tak gwałtowne zmiany - z każdym słowem zdawał się być coraz bardziej opanowany, wciąż jednak zbyt niesłyszalny - to potwierdzą chyba wszyscy moi towarzysze.
W myślach stuknąłem się w czoło. No bo... wszyscy, Kochani! Nie "chyba wszyscy", pomyślałem, dzieciaku! Nigdy nie rzucaj im w pyski niepewnym prawdopodobieństwem!
Urzędnik ze swego miejsca zastanowił się pięknie, niemal szlachetnie podumał i powiedział w końcu, jakby odczekawszy bezowocną chwilę:
- Wniosek odrzucony. Wasz teren miał dość czasu, by przygotować się do przyjęcia wizytatorów i rozpropagowania tej myśli wśród swoich obywateli. Informacje zostały przedstawione co najmniej rok temu.
Ustalono, przyklepano, koniec.

Obrady zakończyły się. Nadszedł więc czas, by na chwilę zapomnieć o smutnym epizodzie ostatniego dnia i wracać do domu.
Zanim to jednak nastąpiło, z coraz mocniej bijącym serduszkiem, mały Agrest po raz drugi udał się do gabinetu inspektora ziem wschodnich. Przyjmując stabilną, spokojną postawę, wkroczył do środka i z uśmiechem na pysku oznajmił decyzję większości, dotyczącą wybrania głównego przedstawiciela nowej władzy w Watasze Srebrnego Chabra. Taki byłby przecież naprawdę potrzebny.
- Gratuluję, panie alfa. Wystarczy? - inspektor rzucił ze zniecierpliwieniem.
- W zupełności - a szary wilk uśmiechnął się na samą myśl o przyszłości.

- MAMY TO, LEO! - wrzasnąłem niemal na całe gardło, wpadając do naszej kwatery. Basior, zajęty wcześniej rozrywaniem na kawałki jednej ze szmatek służących za posłanie, drgnął absolutnie zaskoczony i skierował na mnie zmęczone oczy - oj, ty, jak widzę, jeszcze odchorowujesz dzisiejsze obrady...
- Można powiedzieć. Co mamy?
- Władzę, Leo, mamy czystą, niepodzielną władzę!
- Coś się pod tym względem zmieniło?
- Dzisiaj wybrano mnie alfą, przyjacielu!
- Co ty mówisz - skrzywił się z niedowierzaniem - my tu, a tam cię niby wybrali?
- Zostałem oficjalnie mianowany przez NIKL. Wrócimy jako przywódcy, Leo.
- Ja też?
- Zwłaszcza ty - wypowiadając każde słowo, myślałem bardzo szybko - alfa to głośne stanowisko, daje władzę, ale jest też związane wieloma ograniczeniami. Jest sporo rzeczy, na które będę musiał bardzo uważać - westchnąłem cicho - dlatego wziąłem je na siebie. Ale w ekipie alfy, jest kilka miejsc, które są równie decyzyjne... ale nie pod ciągłym ostrzałem krytyki opinii publicznej i wrogów politycznych. To, można by rzec, szare eminencje władzy każdej watahy. A przynajmniej większości... od dzisiaj, gdy ten system wkracza do WSC. A wraz z nim ty.
Leonardo zawahał się przez chwilę, rozmyślając nad moimi słowami. W końcu odwrócił się stronę komody, otworzył jej samotne drzwiczki i wyjął jedną, ukrytą skrzętnie, zachowaną po poprzednim wolnym wieczorze spędzonym w towarzystwie politycznych sąsiadek, pełną buteleczkę.
- Świętujemy - mruknął, uśmiechając się pod nosem.
- Nooo, Leonardo! - wykazałem szczery entuzjazm - bystry umysł to najważniejsza cecha władców!
Ale zaraz. Pogrążony w bagienku polityki znowu zupełnie zapomniałem, że do załatwienia była jeszcze jedna sprawa. Być może nawet ważniejsza, niż wszystkie te dyplomatyczne pomruki.
- Leonardo - rzuciłem. Zaraz też przyszło mi do głowy "oj, jak bardzo mi się nie chce..." ale odpowiedziałem sobie samemu szybkim "zmuś się, dla dobra... jej i swojego dobra" i dokończyłem, gdy wilk przeniósł na mnie zaspany wzrok - proponuję rzecz następującą. Wrócę teraz do domu, aby przygotować nam grunt pod dalsze zmiany - zacząłem mówić bez żadnego wstępu - a ty zajmiesz się Najwyższą Izbą Kontroli Leśnej.
- Co? Czym ja mam się tu zajmować?
- Przede wszystkim, masz czuwać, Leo - ściszyłem głos - czuwać! Słysz wszystko przez najbliższe kilkanaście dni. A może nawet dłużej, jeśli będzie to potrzebne!
- Często mnie zaskakujesz, ale dziś przechodzisz samego siebie - wydawał się być zdezorientowany i patrzył na mnie tak, że po raz pierwszy od dłuższego czasu zacząłem bać się o skuteczność swoich słów.
- Mogę ci ufać? - wreszcie wygrzebałem z odmętów pamięci najgroźniejszą broń.
- Pewnie!
- A ty mi ufasz? Czy ja cię kiedykolwiek oszukałem, Leonardo? - ekspresyjnie machnąłem łapą.
- Nie! Znaczy tak, jasne, ufam.
- Dziękuję ci - pociągnąłem nosem, wstając ze swojego miejsca - teraz mogę ruszać spokojnie.
- Teraz? - zaśmiałem się w duchu, widząc w jego oczach coraz większe zdumienie.
- Nie chcę tracić czasu. A ty, przyjacielu, walcz!
- Taaak, tak, zaczynam myśleć, że to naprawdę dobry pomysł. To co, zostaję tutaj. A no, zabierasz coś?
- Nie, cały zdrowotny zapas, który mieli jutro uzupełnić, zostaje z tobą. To tak w ramach... drobnej premii - uśmiechnąłem się.

Kilkanaście, a może i więcej dni. Tyle zyskałem, zanim Leonardo miał w ogóle pomyśleć o powrocie do WSC. Mimo, że dałbym odciąć sobie łapę za to, że sam będzie próbował opóźnić jakoś swój powrót do naszej nudnej, zapadłej dziury, postanowiłem po tygodniu lub dwóch obdarzyć go wysłanym przez kogoś oficjalnym przedłużeniem pobytu w NIKL'u.
Tak, wtedy naprawdę chciałem to zrobić.
Sprawić, by cierpiała, żałowała.
By sama zaczęła się zastanawiać, co zrobić, byśmy jak najbardziej zbliżyli się do siebie ponownie. W końcu miał zostać jej tylko dobry przyjaciel Agrest. Ten jedyny wilk, który kocha ją bardziej chyba, niż siebie samego i będzie trwać przy niej, nawet, gdy wszyscy inni będą nieobecni.
Dlatego tamtego dnia Agrest wrócił do domu sam, bez Leo. A w drodze miał dużo czasu, by pomyśleć nad tym, jak w najbliższych dniach pozbyć się ostatniego okruszka, który stoi mu na drodze. Stopniowo. Wszystko w swoim czasie.

< Konwalio? >

czwartek, 6 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 2 trening szybkości i mocy

Truchtałem miarowym tempem przez las, unosząc wysoko łapy i co jakiś czas przeskakując ukryte w śniegu przeszkody. Od dziecka wpajano mi, jak ważnym elementem treningu jest rozgrzewka, i w sumie umiejętność właściwego hartowania ciała to jedyne, za co byłem naprawdę wdzięczny wojsku. Zbliżałem się już do końca, gdy wtem moją uwagę przykuł cytrynowy błysk nisko nad podszytem, trzepoczący delikatnymi skrzydełkami. Motyl. W środku zimy? A jednak. Pod wpływem impulsu rzuciłem się za nim w pogoń.
Szczenię biegało w kółko za dużym, kolorowym motylem, nie dając mu ani chwili wytchnienia i śmiejąc się radośnie, lecz daremnie próbując dosięgnąć go pazurami. Owad był zbyt mały i zwinny, a jego ruchy całkowicie nieprzewidywalne. 
— Po co za nim gonisz, skarbie? - odezwała się wreszcie matka, od dłuższego czasu przyglądająca się scenie z niesmakiem.
— Jest taki piękny...i trudno go schwytać. - mruknął w ferworze zabawy malec.
— Mam dla ciebie coś lepszego. - westchnęła rodzicielka, po czym odczekała chwilę i złapała niewielką mysz. Stworzenie wyrywało się i piszczało, przygniecione ciężką łapą. Po kilku sekundach puściła gryzonia. - No dalej. - pogoniła szczeniaka, który nieco niechętnie skoczył za ofiarą i zjawił się chwilę później, trzymając w pysku zdobycz. 
— Świetnie, brawo.
Wreszcie po długim, wyczerpującym biegu w zawrotnym tempie dopadłem istotę i przygniotłem ją do ziemi, acz dość delikatnie. Przez moment przyglądałem się nadzwyczajnemu motylowi z uwagą, po czym przeniosłem wzrok na niebo; już późno. Z cichym westchnieniem niby żalu, niby zachwytu wypuściłem owada i sam udałem się na step. Tam dokończyłem ćwiczenie szybkości.

środa, 5 lutego 2020

Od Eothara Atsume - 1 trening szybkości i mocy

Przeciągnąłem się z rozkoszą na progu jaskini. Ranek powitał mnie dosyć chłodno, ale bez zmian w grubości warstwy śniegu, sypkiego i skrzącego się intensywnie w promieniach słońca. Mój żołądek domagał się stanowczo jakiegoś wypełnienia, wyruszyłem więc na poszukiwanie czegoś stosownego. Planowałem potrenować trochę zwinność, albo poprawić szybkość, zależy, na które jako pierwsze będę miał pomysł. Ale sprawa pierwszorzędna - jeść. Myślenie z pustym żołądkiem jest jak próba kręcenia zardzewiałym, nienaoliwionym kołowrotkiem i oczekiwanie, że wyjdzie nam coś pięknego.
Po pewnym czasie złapałem zajęczy trop, a niedługo potem dostrzegłem swój cel. Oblizałem się z radością i niespodziewanie wyskoczyłem z ukrycia. Przerażone zwierzę rzuciło się do ucieczki. Gnałem za gryzoniem chyba przez pół kilometra, starając się utrzymać prędkość i w odpowiednim momencie skoczyć na ofiarę, jednak dopiero przy trzecim osobniku mi się to udało. Po skonsumowaniu pierwszej zdobyczy upolowałem jeszcze w ten sposób dwa zające. Na wieczór miałem inne plany i zamierzałem zgromadzić zapasy energii. A swoją drogą...to trening chyba mogę uznać za zaliczony i udany.

wtorek, 4 lutego 2020

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Agresta - "W Świetle Dnia"

Cóż mogła robić Konwalia, pozostawiona sama sobie?
Gdy nie było Agresta ani żadnego innego basiora, ba, nikogo, z kim mogłaby spędzać czas, czuła się otępiała i wyzuta z energii. Chętnie leżałaby po prostu w jaskini, ale miała też pewne obowiązki.
Łaziła więc po łąkach i między drzewami, wygrzebując ze śniegu rośliny, które w nim rosły. Wpakowywała je do torby i przechodziła dalej, automatycznie, bez zastanowienia. Wypatrywała różowych środków drobnych, niebieskich kwiatków, które rosły tylko pod sosnami i tylko od północnej strony, zagrzebane pod śniegiem.
Jej oddech zamieniał się w białe chmurki, ulatując pod niebo. Zmarznięte łapy grzebały w śniegu, zrywając delikatne łodyżki.
Było cicho, więc żeby przerwać uczucie przytłaczającej samotności pod nosem mamrotała wiersze, układając na bierząco zwrotki i wymyślając rymy.
Gdy wróciła do jaskini, zastała tam niespodziewanego gościa.
— A gdzie Agrest i Leo? — zapytała, odkładając torbę pod ścianę.
Mundus nie odpowiedział, wpatrywał się w nią tylko w ciszy.
— Odesłał cię — domyśliła się, po czym przytuliła swojego przybranego ojca. Poczuła w środku dziwne ciepło, kiedy objął ją swoim skrzydłem.
Przypomniały jej się lata szczenięctwa, kiedy dni spędzała w jaskini razem z matką i trzema ojcami... Została jej teraz tylko jedna najbliższa osoba, ta, w której objęciach właśnie stała.
— Tęsknię za nimi — wyszeptała cicho, przymykająv oczy.
— Ja też — odparł, również szeptem.
To właśnie lubiła w Mundusie. Nie musieli używać mnóstwa słów, żeby się zrozumieć. Wystarczyły hasła, które oboje rozumieli. Bo jakich "ich" mogli mieć oboje na myśli?
— Chciałabym ich znowu zobaczyć. Mamę, Rutena, Azę... Czasami mam wrażenie, że mnie obserwują. Że widzą wszystko i są tutaj — westchnęła, a w odpowiedzi Mundus pogłaskał ją tylko skrzydłem po plecach.
I siedzieli więc, wspominając dawne czasy, ptak trochę dalsze, wilczyca bliższe. Utraceni przyjaciele, rodzina, wszyscy, którzy przeminęli, zostawiając tylko tę dwójkę, splecioną w uścisku, wokół której czas jakby się zatrzymał.

< Agrest? >

niedziela, 2 lutego 2020

Od Agresta CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "W Świetle Dnia"

Następne dni upłynęły szybko. Droga do pięknej części naszego prostego życia trwała niecałe trzy dni i pozwoliła zebrać najgorętsze, najśpieszniejsze myśli, ułożyć plan działania, dokończyć co niedokończone oraz rozwikłać parę zagadek, czy też pytań dręczących umysł od pewnego czasu. A to wszystko w małym rozumku, w małej głowie małego Agresta, tego, kto nigdy nie zadawał pytań, na które nie sposób znaleźć odpowiedzi.
Cel ujrzeliśmy pod koniec drugiego dnia drogi, która upłynęła w większości w milczeniu, czasem tylko przerywana jakimiś beznamiętnymi pytaniami Leonarda, tego, który uwielbiał wręcz zadawać pytania, na które nie sposób było znaleźć odpowiedzi.
Granica drzew była prosta i odcinała las od pokrytej tamtego dnia śniegiem, szerokiej łąki, łączącej nasze łapy z ziemią. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, próbując nacieszyć oczy wiadomością o końcu podróży, oświadczyć sobie samym, że to już, że wyczerpane nogi za chwilę będą mogły odpocząć.
Po drugiej stronie czekały na nas milutkie panie z informacjami na temat naszego zakwaterowania w jednej z murowanych chałupek, których właścicielami musieli być kiedyś ludzie. Tej intrygującej historii zapewne jednak nigdy nie poznam.
- Ładnie tutaj, nie ma co - Leo rozsiadł się na jednej z kilku kupek starych szmat i ubrań, które leżały naokoło - przypomnij jeszcze raz, co jest na naszej liście do odhaczenia jako pierwsze?
- Jutrzejsze obrady na temat ogólnego rozwoju naszych ziem. Teoretycznie najważniejszy punkt programu, póki jesteśmy jeszcze niezmęczeni i trzeźwi. Ale dla nas liczy się bardziej coś innego. To obrada za trzy dni, na której my i nasi koledzy z Ruchu Starych Zasad będziemy walczyć o pozycję i działania na ziemiach wschodnich. Czyli naszych. To będą pracowite dni, delegaci pojawili się w siedzibie głównej, a jeśli już wszystkich mają na miejscu, będą męczyć od początku do końca.
Wieczór okazał się tak bardzo nudny, że nie ma chyba sensu opisywać jego przebiegu. Trochę porozmawialiśmy, trochę poprzysypialiśmy w swojej kwaterze i zakończyliśmy dzień bez konkretnych fajerwerków. Natomiast od rana następnego dnia zaczęliśmy robotę.
Gdy tylko wstało słońce, byłem już na zewnątrz, wesołym krokiem idąc przed siebie, w jasno określonym celu.
- Dzień dobry - rzuciłem przyjaźnie w kierunku stojącego w cieniu drzewa urzędniczyny, łapczywie pożerającego kawałek mięsa obciągniętego skórą. Szybko przełknął kąsek i popatrzył na mnie. Rozpoznałem w nim prostego sekretarza, takiego, jakich wielu pałętało się po żyłach krwiobiegu organizmu NIKL.
- Znamy się? Czy mogę w czymś pomóc? Wy jesteście pewnie jednym z delegatów, za pięć minut wracam do biura.
- A, nie, ja z takim tam luźnym pytaniem - machnąłem łapą, zatrzymując się obok niego, tak jednak, żeby nie onieśmielać i nie denerwować go bardziej - gdzie podział się ten czas, kiedy pory dnia dzieliło się na "wcześnie" i "późno"...?
Przewrócił oczyma, myśląc, że nawet tego nie zauważyłem. Milczałem przez chwilę, przyglądając się, jak pochłania ostatki i węszy po trawie w poszukiwaniu skrawków, które zgubił. Pod koniec z wolna oblizał palce jednej z łap, którą przytrzymywał rozrywane mięso i zdecydował się w końcu nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
- Skończyłem przerwę.
- Mam taką... sprawę, a właściwie pytanie organizacyjne - przegiąłem się swobodnie, balansując na jednej i na drugiej stronie ciała, by sprawić wrażenie jeszcze bardziej rozluźnionego - jestem z WSC. Tej watahy bez alfy.
- Tej małej na wschodzie - basiorek otrzepał jedną łapę o drugą, po czym wolnym krokiem zaczął iść w stronę wejścia do pokaźnego, murowanego budynku o bielonych ścianach, który był siedzibą główną całej NIKL'owej biurokracji.
- Tak. Otóż założyliśmy im ostatnio partię, Związek Sprawiedliwości, wiecie, takie dobrowolne zrzeszenie, żeby nie zostało to wszystko całkiem spustoszone. No i udało się, idzie nam całkiem dobrze. Miałbym takie pytanie.
- No, mów pan szybko, bo zaraz muszę siadać do... do roboty.
- Gdybyśmy chcieli obrać nową alfę, jak miałoby to wyglądać? Czy w obecnej sytuacji trzeba by ogłosić jakieś wybory?
- Nieee, jeśli nikt się nie sprzeciwia, wystarczy nasze zarządzenie. Zresztą, przepraszam, u was, na wschodzie, wszystko to tak działa, że nasze prawo i wilcze uczynki... - tu zaśmiał się, a może zarechotał - nie bardzo wchodzą sobie w drogę.
- No dobrze, dobrze - podrapałem się w głowę, ze świetlistym zadumaniem - gdzie mam się teraz udać? To znaczy, żeby taką sprawę załatwić? Wiecie, przydałyby nam się w końcu normalne władze. To, co się tam teraz dzieje... o pomstę do nieba woła. Taki wypadek i wszystko stoi na głowie.
- Do inspektora odpowiedzialnego za tamte tereny. Względnie do podprezesa.
- Aha - skomentowałem krótko - w takim razie tak zrobię.
I tak zrobiłem. Raptem piętnaście minut później stałem już pod ścianami dzielącymi mnie od jednego z lepiej utrzymanych, murowanych domków z gabinetami  owych nieosiągalnych dygnitarzy. To tam drogę wskazała mi jakaś uprzejma wilczyca z tym wyrazem oczu, który poczytany musiał zostać za znak bycia godnym zaufania. Podreptałem tam więc, bardziej już dbając o tę wielkomiejską grzeczność, niż o pewność, że za minutę klnąc w duchu nie będę skręcać w nieprzewidzianą uliczkę i szukać nowej drogi.
- Dzień dobry... - skinąłem głową. Inspektor "od wschodu" siedział, zwyczajowo nieco nadęty, na swoim miejscu za omszałym kamieniem, nieco wilgotnym od panującego w zacienionym, szarym pokoiku bez szyb w oknach klimatu. Ślady wpadającego przez nieoszklony prostokąt w ścianie śniegu przywodziły na myśl jedną z naszych jaskiń. Biednie tam było. Zaskakująco i niepodobnie do wyobrażenia pełnych odrealnienia i nieprecyzyjnie uczłowieczonych wnętrz.
- Dkh... - kaszlnął, na co nerwowo napiąłem wargi, jakby chcąc się uśmiechnąć - dobry. Czego chcecie?
- Przychodzę w imieniu Watahy Srebrnego Chabra. A ściślej, w imieniu Związku Sprawiedliwości, który teraz reprezentuje ją na spotkaniach między watahami - nie wahałem się naginać faktów i tworzyć prawdy.
- Czego chcecie, dobry obywatelu?
- Od pewnego czasu, jak z pewnością wiecie, cierpimy przez brak władz. Chcemy w końcu wybrać nowe, gdzieś spośród nas, ale potrzebujemy zgody najwyższej rady, NIKL'u.
- A wy? Kim jesteście? - patrząc na mnie, lekko machnął przednią łapą.
- Agrest, zastępca delegata od spraw łączności ze wschodnich ziem. Przewodniczący Związku Sprawiedliwości - wymieniałem delikatnie.
- A macie jakiegoś kandydata na nową alfę?
- N... nie mamy. Chcieliśmy prosić o pozwolenie na rozpatrzenie tej sprawy wewnątrz watahy. To problem, który dotknął nas nadchodząc od środka i tak chcielibyśmy to traktować do końca...
- To piękne założenie. No dobrze, przynajmniej będziemy mieli mniej roboty... - westchnął ciężko, wstając i ze wzrokiem po myślicielsku, jak jeden z tych zwanych prawdziwymi mężami stanu wpatrzonym w ziemię, mozolnie, skierował w moją stronę kilka ślimaczych kroków. Uśmiechnąłem się nieznacznie, by nie dać po sobie poznać zadowolenia, lecz psychologicznie uzdatnić się trochę w odbiorze. Byłem Agrestem, małym, lecz potężnym, gdybym mógł, tym samym pyskiem mógłbym wtedy wywołać wojnę i w każdej wierze pociągnąć za sobą ufanatyczniony lud gotów na śmierć na każdy mój gest.
- Zatem po naradzie możemy ogłosić zajęcie stanowiska przez nowego samca alfa?
- Tak, mniej więcej. Wróćcie do mnie, gdy podejmiecie decyzję.
Oczywiście decyzja już w tamtej chwili była podjęta. Nie mówiąc więc niczego towarzyszom, zdecydowałem, by postawić wszystko na jedną kartę.

Po południu tegoż samego dnia, zebraliśmy się wszyscy, z jednej Dergud i jego szara, psowata masa, z drugiej Leo, Mundus i ja, po jednej tym razem stronie, na obradach.
- Nie ma dla nas miejsca wśród sił sprawczych - warknął Dergud, który dołączył do nas jako ostatni i przyniósł ze sobą kluczową dla naszych interesów wiadomość - ktoś dał w łapę i cały wschód wycofali z przyszłorocznych większych obrad. W WSJ nas zlinczują, jak się o tym dowiedzą.
- Co teraz? - zapytał Mroczek. Pamiętacie Mroczka? Ten wilk, który tamtego dnia robił już u Derguda za najbliższego współpracownika i którego jakimś dziwnym zrządzeniem losu spotykałem zawsze, gdy Ruch Starych Zasad pojawiał się w polu widzenia.
- To ja się pytam, co teraz - basior znów wydał z siebie odgłos przypominający wybuch złości. Pozwoliłem mu poparzyć się jeszcze ciut bardziej swoim wewnętrznym piekłem.
- Są jakieś typy, kto mógł to zrobić? - lichszy wilk mówił spokojnie, ale wewnątrz na pewno już piszczał.
- Żadnych. Nie znamy początkowych list, nie wiemy, kto za nas wskoczył.
- Na kiedy potrzebne listy? - nagle uśmiechnąłem się lekko. Zawsze kochałem tylko trzy rzeczy, piękne kobiety, uczciwe procenty i takie właśnie sytuacje. Ja, niepozorny Agrest, pan świata.
Główny wilk dialogu z widoczną w oczach, chwilową niemotą, przeniósł na mnie zamyślony wzrok.
- Na teraz... ale na małych obradach pojutrze też mamy szansę to odkręcić.
- To rzecz wiadoma - uśmiechnąłem się nieco szerzej - dopóki działamy jako silny zespół.
- Dasz radę załatwić? Jak?
Wzruszyłem ramionami.
Duże obrady minęły bez wielkiego huku, jak zazwyczaj, bez dramatycznej muzyki w tle i błysków w oku wielkich, błyskotliwych dostojników, których zwykliśmy wyobrażać sobie na owych magicznych, wysokich szczeblach. Ot, jeden pogadał, kilku zaklaskało, ktoś drżącymi z lekka palcami poprawił zmierzwioną sierść na przedpiersiu, inny pociągnął nosem. I wszyscy wrócili do kwater.
Wieczorem natomiast części z nas przypomniała się z dawnych lat idea beztroskich wieczorów w delegacjach, kiedy to potrzebujące dusze i niewyżyte wątroby odreagowywały bóle mniej lub bardziej udanych, politycznych spotkań.
- Chłopaki, zaprosiłem gości - oświadczyłem, wchodząc od naszego pokoiku - wiedzieliście, że tuż obok nas mieszkają sąsiadki z centralnych ziem NIKL'u?
 - Oj - jęknął Leo, którego chyba wybudziłem z poobiedniej drzemki - po całym dniu harówy, potrzebne nam u jeszcze jazgoczące baby?
- Nie żartuj, przez całe zebranie nie odezwałeś cię ani razu - z satysfakcją na pysku i niemal automatycznymi ruchami wbitymi w łapy wyciągnąłem kilka małych buteleczek, które po obradach dostaliśmy w niebywałej promocji, z łap miłych pań mówiących miło o jakiejś tam partii, której nazwa nabazgrana krzywo na kawałkach papierków przyklejona była do każdej flaszki.
- Patrzcie, czego to wilk nie wymyśli - demonstracyjnie przyjrzałem się jednej z nich - powinniśmy bardziej zaangażować się w głoszenie chwały naszej partii w watasze. Tak, zrobimy to, gdy tylko wrócimy do domu.
Następne słowa nie padły, ponieważ ubiegło je nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Można? To tutaj? - jedna z dwóch wader zajrzała do środka. Myli się, kto sądzi, że była to hojnie obdarzona przez geny panienka z sierścią o konsystencji płatków młodych bratków i rzęsami dłuższymi od odstępu między górną a dolną powieką. Wilczyca ta była szczupła i przyjemnej budowy, na której jednak odcisnęły już piętno doświadczenie i średni wiek. Bo, wiedzcie o tym, Kochani, niczego niestandardowego naprawdę nie planowałem.
- Ależ proszę! - zawołałem, kończąc przygotowywać napitek, kątem oka rejestrując mojego złotego towarzysza zrywającego się pośpiesznie ze swego miejsca.
- Jak miło, że akurat sąsiedzi nam się trafili za ścianą! - wadera prawie podskoczyła z radości,  beztrosko opadając na skrawki materiału będące posłaniem mojego drugiego towarzysza. Odkąd wszedłem do pokoju, ślęczał w oknie i wystając spod ciemnego płaszcza, który nadawał mu trochę niepokojący wygląd, otępiale wpatrywał się w porośniętą zaroślami uliczkę. Dopiero w tamtej chwili odwrócił się, uśmiechnął bez przekonania i kiwnął naszym gościom głową na powitanie.
- My również się cieszymy, ci z zachodu to wszyscy jacyś dziwni, prawda? - zażartowałem, zaraz uzyskując dosadne, choć pozbawione słów potwierdzenie ze strony pań.
Nawet nie wiem, kiedy minęła godzina, dwie, a alkohol zaczął z uśmiechem burzyć granice między nami. Rozmowa, która miała wcześniej dotyczyć obrad, doprowadziła nas do szybkiego przejścia na "ty" i przerodziła się w coś na kształt średnio zręcznego flirtu.
- Chyba... skończyły się nam środki - Leonardo bezradnie rozłożył łapy, gdy po raz czwarty stanął przez pozbawioną jednych drzwiczek i pokrytą zawilgotniałym pyłem komodą, w której spoczywał wcześniej nasz zapas dobroci.
- A, tak się składa, że nam też dali - zauważyła figlarnie jedna, nie pamiętam już która z wilczyc i podreptała w stronę wyjścia - zaraz przyniosę!
- Chodźmy razem - zaproponował basior - nie będziesz przecież dźwigać sama.
- To ja idę z wami! - jej koleżanka uniosła łapę, w podskokach podążając za towarzyszką. Już zacząłem wstawać, uznając to za grupową eskapadę, moją łapę zatrzymał jednak na ziemi czyjś silny uścisk, ten uścisk, który materializował się zawsze w najmniej spodziewanym momencie, ten, którego nie czułem na sobie od dnia, kiedy niejaka Konwalia Jaskra Jaśminowa przedstawiła mi całą swoją rodzinę.
- Hm? - rzuciłem pewnym siebie tonem.
- Co ty wyrabiasz, Agrest? - odpowiedział pytaniem jego ściszony głos.
- O co ci chodzi? - tym razem pytanie padło znów z mojej strony.
- Zostawiłeś w domu dziewczynę. Nie pamiętasz, że kiedyś już o tym rozmawialiśmy?
- Ach, to - uniosłem brwi, próbując zmusić się do naturalnie wyglądającego ziewnięcia - ona nie jest moja. Może kiedyś, a na razie...
- Zatem określ się jakoś i nie dotykaj nieswojego. To nie zabawka.
- Czepiasz się. Jesteśmy oboje młodymi, wolnymi...
- Agrest, widziałem przed naszą podróżą.
- Zatem nie zaskoczy cię pewnie wiadomość, że znamy się nieco bliżej.
- Nie mów mi tego. To wasze życie i wasze decyzje. Ale nie zapominaj, że każda decyzja ma swoje konsekwencje. A rozdwojenia jaźni ja ci nie daruję.
- Ty ją kochasz, co? - zorientowawszy się, że moja łapa znów jest wolna, odchyliłem się do tyłu i oparłem o stary, kaflowy piec - a jednak z każdego można zrobić dziecko we mgle, wystarczy para ładnych oczu - mruknąłem, wbijając wzrok w przeciwległą ścianę - z każdego - nasze spojrzenia znowu się spotkały. Było już prawie zupełnie ciemno.

Następnego dnia rano postanowiłem działać. Starając się zignorować tępy ból głowy, udałem się do sekretariatu, w którym zastałem jeszcze więcej miłych pań i poprosiłem o wydanie zgody na wcześniejsze zwolnienie z obrad. Aż dziwne, jak wiele rzeczy nagle staje się prostszymi, gdy stajemy się politykami. Otrzymałem jakiś drobny, nieważny świstek, służący jako potwierdzenie, po czym z poczuciem spełnionego obowiązku zaniosłem go do kwatery i wręczyłem naszemu koledze szlachetnego serca.
- Co to jest? - z zaskoczeniem wziął ode mnie karteczkę.
- Wiesz, myślałem o tym, o czym wczoraj rozmawialiśmy. Jak mogłem wcześniej być taki bezmyślny! Zostawianie tam Konwalii, samiutkiej na tyle czasu, było z mojej strony nieodpowiedzialne. Więc załatwiłem ci zwolnienie. Poradzimy tu sobie sami, a ty wrócisz dziś do domu i dopilnujesz, by do naszego powrotu niczego jej nie brakowało.
- Szuja.
- Nie mógłbym spać... spokojnie wiedząc, że ona siedzi tam sama całymi dniami, narażona na tyle niebezpieczeństw... miej na nią oko, Mundus, ufam ci - energicznym ruchem położyłem mu łapę na ramieniu. Ku mojemu zdziwieniu, równie energicznie odepchnął ją od siebie, zaciskając szpony na ziemi.
Tego samego dnia w siedzibie NIKL'u zostaliśmy już tylko my dwaj, Leo i Agrest.

< Konwalio? >