niedziela, 6 listopada 2022

Od Piwonii CD Cykorii - "Wrzesion" cz.2

Zimne powietrze ocierające się o nos, słodko przebierające lokami futra i śnieg, a raczej jego resztki, okalające poduszki łap. Czego można pragnąc od życia więcej niż niepohamowanej niczym możliwości dążenia do nieznanego duszy celu. Przed siebie, a im dalej tym lepiej. Jej łapy powoli osunęły kępkę sypkiej bieli aby spod niej uwolnić dzwonkowate kwiatuszki które z niemą radością zakołysały się na wietrze. Jej futro zadrżało przy kolejnym ruchu łap i niczym mała góra z radością przemierzała świat dalej i dalej.

Kogokolwiek spotykała na swojej drodze śmiała nazwać przyjacielem, nie ważne jak oddalone to od prawdy było. I nie przeszkadzało jej  że niektórzy nie chcieli jej obecności wokół siebie. Jednak nie pozostawała z nimi za długo. Nigdzie nie była w stanie zagrzać sobie miejsca, gdyż nigdzie go dla niej nie było. Nie należała do samotników, więc nie chciała krążyć sama, na co na razie była skazana. Z drugim samotnikiem także nie mogła chodzić, gdyż to mijało by się z definicją tego słowa i zjawiska. Takim nie można wchodzić w paradę na za długo. Kiedyś jakiś już użarł ją w ogon jak zaczęła być wkurzająca, a to zazwyczaj dzieje się dość szybko. A watahy? Nie każda potrzebowała nowych członków. Niektóre ją nakarmiły i posłały dalej, inne w ogóle zezwoliły tylko na przemierzenie po swoich terenach. Z kolei te które przyjęły ją z otwartymi łapami, były zwyczajnie w świecie identyczne do tej jej. Nudne i przesycone basiorami śliniącymi się do jej tyłka. Jakże irytujące. Politycznie wyprane sfory i zrzeszenia wilków były zaskakująco popularne wokoło. Niektóre liczyły członków których cało się zliczyć na jednej łapie ludzkiego osobnika. A inne były tak ogromne że nie dało się ich zliczyć inaczej niż w formie spisu powszechnego. Stąd Piwonia przenosiła się  miejsca na miejsce nie bardzo wiedząc gdzie na stałe może zagrzać sobie miejsce. Zapowiadała jej się długa podróż, ale ku by to przeszkadzało, bo z pewnością nie jej.
Jej krótkie nóżki przedarły się przez śnieżek, błoto, deszcz i wiatr. Cokolwiek świat rzucał w jej kierunku odbijała ze zdwojona siłą w jego stronę gotowa nawet zbić, aby móc brnąc w ten nieznany i niezmierzony świat. Więc tak szła. Właściwie gdzie jej się tylko żywnie zachciało. Jadła co znalazła i upolowała, spała gdzie popadło. I tak było też tym razem. Zadowolona ułożyła się na ziemi ,wcześniej wydeptując krąg w niewielkiej ilości trawy. Jej uszy oczywiście nasłuchiwały uważnie, jednak ciało raczyło zrelaksować się i odprężyć do reszty. Zmęczone chodzeniem łapy zawinęła pod siebie, nagle z wilka stając się kupką sierści, bez głosy, bez łap. Jakby leżało i nie istniało. Jedynie oddech zdradzał światu, że żyje. Jej „kamizelka” unosiła się i opadała miarowo. Tak spokojnie. Błogo wręcz. Dlatego też zaskoczona była kiedy powiew wiatru zbudził jej zmysły. Ten był tak inny od tego szumiącego w liściach drzew i bawiącego się w akacjach. Uniosła głowę, aby resztką zaspanego oka zobaczyć niewyraźną postać składającą swoje skrzydła. Ziewnęła. Rozciągnęła się i obejrzała za siebie skąd dotarł jeszcze jeden zapach. Jej oczy zeszły się z wilkiem , którego zupełnie nie znała, ale na którego posturę patrząc, chciał poznać ją. Niekoniecznie w dobry sposób. Zaśmiała się pod nosem. Nie była słaba, pomimo że była nieduża. Wskoczyła na równe łapy szczerząc się jak idiotka.
—Dzięki za pobudkę! — machnęła ogonem na skrzydlatego stwora, niezbyt przejęta nadbiegającym zagrożeniem. Zgrabnie za to raczyła uskoczyć w bok kiedy masa ciała wroga wzbiła się do wyskoku. I wylądowała tam gdzie przed chwilą była mniejsza z tej nowo zebranej trójki. Piwonia zaśmiała się racząc obdarzyć przeciwnika piachem w oczy.
—Uciekamy. — zawołała bokiem popychając delikatnie nowego koleżkę. Skrzydlaty wilk widocznie zachwiał się na łapach, ale pobiegł za nią. Zakołatały się między krzakami. I Piwonia prowadząc co jakiś czas oglądała się na nieznajomego. Do czasu kiedy nie była pewna, że są już bezpieczni. Kolejna polana otuliła ich dwoje słodkimi promieniami słońca i spokojem. Mokra trawa powoli moczyła sierść wokoło łap.
— To była naprawdę miła przebieżka — przyznała do siebie na głos, na sekundę zapominając o istnieniu drugiej osoby. — Oh. Gdzie moje maniery! Jestem Piwonia, bardzo miło mi cię poznać. — potrząsnęła łapą obcego, zupełnie nie przejmując się niczym i nawet nie bardzo czekając na pozwolenie. — A ty? Mogłabym poznać powód mojej pobudki i skóry w całości? —
Wilk zmarszczył delikatnie nos i wypuścił nim szybko powietrze. Piwonina przechyliła głowę w szczenięcym geście zaciekawienia i częściowo niezrozumienia. Widocznie nie dochodziło coś do niej. Wilk naprzeciw niej raczył pazurem wygrzebać coś w ziemi. Oh.
—Nie mówisz? — palnęła jakby to nie było najwyższą oczywistością. Skrzydlate stworzonko zadarło na nią głowę, a w oczach zaświeciło mu może niedowierzanie. Politowanie? Ciężko powiedzieć. Piwonia nawet nie zauważyła!  — Nie szkodzi. Ja nie czytam ! — zaśmiała się serdecznie. Jej nowy towarzysz przestał brodzić łapą w błocie i spojrzał na nią z paniką. Jednak ta kulka pozytywizmu nie widziała w tym żadnego problemu. Nachyliła się szybko ku ziemi. — O. Jesteś samicą, jak ja! — widocznie tym gestem spłoszyła swoją znajomą gdyż ta spięła się i może nawet nieco zasłoniła. Ale Piwonii brak wszystkich klepek i zmysłu społecznego. Bardziej niewinnie bezczelnym od niej być się już nie da. — To skoro ty nie mówisz, ja nie czytam to jakoś musimy ustalić twoje imię. Ale może najpierw… Jesteś głodna? Bo ja tak. Upoluję nam coś. Zostań tutaj! — pisnęła machając jej i  znikając jednym susem w krzakach. Wyczuła zwierzątko. Małą sarenkę, jakiegoś niedorostka. I nie pomyliła się bardzo! I w parę minut mogła powlec się z powrotem do miejsca spotkania i tam gdzie porzuciła prawie bez słowa nową znajomą. Zupełnie bez myśli, że mogła zostać porzucona w trakcie tych paru minut polowania, wróciła na polanę. Sarna uderzyła o trawę, a Piwonia, z ogonem machającym na prawo i lewo, podniosła głowę na nową koleżankę, która, już spokojniejsza podeszła  bliżej.
—Częstuj się. Smacznego! — panienka z kamizelką wbiła się w obiad żwawo unosząc głowę, kiedy zauważyła, że jej koleżanka węszy jedynie niepewnie. — Ah.. może nie jesteś głodna, albo nie wiesz co to. Nie szkodzi! Jesz wiewiórki? — pokręciła na nie. — Wilki? — panicznie na nie. — hymn… sarny też nie. Dziki? — nie. — Wydry? — nie — może tygryska. Ja kiedyś miałam okazję. Co prawda był porzucony przez ludzi, parudniowy i nie smakował najlepiej, ale głodnemu nawet chleb smakuje jak miód! — nie. — Nie… to… ryby? — tak. Tak ryby! Piwonia zamachała ogonem. — To jak jesteś głodna to zjem i pójdziemy coś gdzieś znaleźć! — zarzekła się, jakby biorąc już za rzecz pewną, że ich podróż od teraz odbędzie się w parze. — Ale twoje imię. — przeżuwając kawałek mięsa zastanawiała się jak rozwiązać i tą kwestię.
—Zaczyna się może na A?  B? C? Na C! — hymmm. Piwonii zaświeciła się lampka nad głową. Najedzona wstała i przekroczyła nadgryzione ciało. Zajmą się nim padlinożercy. — A druga litera? A? B? C? — i możecie się domyślić, że wyrecytowała tak każdą głoskę jaka pamiętała z młodości i umiała wymienić.
—A więc Cykoria! Ładnie. Ja jestem Piwonia! Też ładnie nie?! Jak taki kwiatek, haha! Chodź. Idziemy na ryby! —

 

<Cykorio?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz