piątek, 25 listopada 2022

Od Delty - "Wojna smakuje krwią - a przyjaciel wrogowi nierówny" cz.12

Świeca zachwiała się na wietrze. Cichy szum słodko wypełniał świat wokoło. Zaspane oczy Delty powoli przesuwały się wraz z łapami po kolejnych tkaninach przed jego osobą. Zaspanie powoli otumaniające umysł, chciało delikatnie ukołysać go do snu. Ciepło dwóch szczeniąt u jego boku nie pomagało przy zachowaniu sprawnego i szybkiego ruchu. Jednak komu by to przeszkadzało.
—I co dalej? — Frezja zagadnęła Puchacza, który opowiadał jej jakąś historię. Jakaż sielanka ogarniała jaskinię medyczną. Zupełnie jakby deszcz świeżości, ale ciepły i drobny, otoczył ich, spłukując resztki żałoby za zamarłą w łapach wroga watahą. Świat tutaj bowiem toczył się w swoim własnym, delikatnym ruchu. Łapa Delty już nie wisiała na kawałku szmaty, powoli rozprostowywała się, chociaż jej ruchy nie należały do idealnych. Cieszyło jednak medyka to, że jego moce powoli wracały do ich prawidłowego toku. Co prawda dalej były jego własnym przekleństwem, gdyż nie pragnęły wychodzić poza ciało nie ważne ile się o to starał. Więc pozostało mu leczyć ziołami i igłą, czekając aż Flora będzie w końcu w stanie używać swoich mocy w pełni. Bo nie chciał jej pozwolić działać, dopóki jej stan nie będzie perfekcyjny. Nie mógł ryzykować ponownego pogorszenia się jej stanu z powodu wycieńczenia.
Szczenięta Nymerii zaśmiały się cicho z konkluzji tej małej opowieści. Delta zerknął na nie z uśmiechem, aby zaraz potem ziewnąć. Zwinął kolejny bandaż przepinając go agrafką i odłożył na bok, prosto między całą resztę zawiniętych już rolek. Odetchnął głęboko sięgając po kolejny. Jednak jego ucho zastrzygło szybko, wyłapując obcy, szybki dźwięk zbliżający się w ich kierunku. Sierść na jego karku zjeżyła się. Frezja i Puchacz u jego boku unieśli głowy z uwagą. W wejściu stanął właściciel kroków, które Delta poznał prawie od razu. Szurające po kamieniu pazury mogły bowiem należeć jedynie do 3 ptaków jakie znał. Szkliwo , zmachany i w widocznym pośpiechu wyprostował się w progu sypialni. Medyk zmierzył go nieprzychylnym wzrokiem.
—Delta. — jego głos był rozbiegany i pełen intensywnych wdechów. Jego nogi drżały, jego skrzydła poruszały się przy ciele niespokojnie.
—Czego chcesz? — Delta wstał powoli. Jego oczy błysnęły z niechęcią, a mimo to zbliżył się.
—Wojsko jest już w drodze. — zatrzymał się w pół kroku. — Idą po was Admirał i ci jego… —
—Też sobie czas wybrali, wariaci! — prychnął. Łapą machnął w kierunku kupy bandaży. — Frezja, Puchacz, wrzućcie opatrunki do schowka i czekajcie tu razem z babcią Konstancją. Gdzie Legion? — rozejrzał się.
—Nie wiemy. — mała wadera odpowiedziała cicho prawie od razu. Jej małe łapki przerzucały już tkaniny w kierunku schowka. Delta zmarszczył nos.
—Szkliwo, zobacz czy nie ma go w pobliżu jaskini. — ptak od razu zgodził się, mało nie potykając się o własne nogi.
—Kazali wam zabarykadować się w schowku. — powiedział jeszcze. Jego ogon zamiótł po twardym kamieniu. Delta prychnął głośno. Schowek zmieściłby aktualnie ledwo trzy szczenięta, a o Florze już nic nie mówimy.
—Idioci. — no bo jak inaczej. Oczywiście że jaskinia wojskowa, zwłaszcza z tymi czubami z WWN na czele będzie gówno wiedziała o jaskini medycznej. Delta pokręcił głową. Twardym i żwawym krokiem przemieścił się do głównego pomieszczenia po drodze wyjmując odpowiedni słoiczek suszonej mięty. W końcu po co komu mięta do leczenia prawda? O nie. To nie był słój przeznaczony do tego. Szkliwo zniknął poza jaskinią. I dobrze.
—Puchacz! — Delta wydarł się. Jego głos obudził parę chorych, którzy przybyli tu poprzedniego dnia.
—Tak? — młody podbiegł do niego mało się nie potykając. Delta wziął głęboki wdech gotując się na to co powie. — Obudź Florę i każ jej przenieść się w TO miejsce, ok? I… eh… wiesz co dalej robić. — szepnął przytulając go jeszcze szybko.  Szczenię nie wyglądało na zadowolone ale zrobiło co Delta mu kazał. A co dokładnie? Otóż. Flory nie mogli znaleźć w żadnym wypadku. Stąd nastąpiło opróżnienie małego pomieszczona na mięso w schowku. Całość została przyozdobiona klapą przez Ry, którego Delta żwawo włączył do całej akcji zabezpieczającej. Sam raczył rzucić słoikiem o ziemię. Suszona mięta rozpierzchła się po ziemi wypełniając pomieszczenie duszącym zapachem. Delta zmarszczył nos.
— Idźcie spać. — polecił chorym, którzy przymknęli oczy. Serca wszystkich w sali biły jednakowo szybko. Szykowała się burza, a Delta zamierzał stanąć jej naprzeciw.
—C.. co dalej? — Frezja zjawiła się u jego boku. Ewidentnie zestresowana. Przeskakiwała z łapy na łapę.
—Mszczuj i Konstancja do szpary w ścianie, wy pod koce, jak się umawialiśmy. I siedzicie tam, dopóki albo ja, albo Ry po was nie przyjdziemy. — westchnął. Jego łapa przysunęła malca do siebie. Utulił ją na dodanie odwagi. — Dacie sobie redę. Jesteście w kocu najlepsi. — zapewnił bardziej siebie niż ją. Jego oddech powoli  omiótł jej sierść kiedy skuliła się na chwilę w jego uścisku. — Pędź. I wyślij do mnie jeszcze Puchacza. Na chwilę. Na sekundę. —
—Dobrze.— przytaknęła znikając w sypialni medyków. I wyszedł ponownie mały basior. Chociaż już nie taki mały. Im bardziej się im przyglądało tym bardziej zdawało się, że rosną w oczach. Jeszcze chwilę temu nie sięgały jego głowy, teraz jeszcze sekundy i przerosną go, gdyż już teraz ich oczy znajdowały się na poziomie tych jego. Zwłaszcza w przypadku Legiona i Puchacza.
—Już są? —
—Jeszcze mamy chwilę. Zanim się schowasz, mam do ciebie prośbę. Jeśli, ale tylko jeśli wezmą ze sobą mnie, po pierwsze: nie płaczcie za mocno. Admirał nie ma jaj żeby mi coś zrobić. Po drugie: tak wiele umiesz, tak wiele potrafisz i wiesz. Pomożesz Florze i Tii, dobrze? — kiwnął w jego kierunku głową. Widział jak młody zawahał się.
—Ale… ty też się chowasz? — jego oko zmierzyło się z tym medyka. Ten kiwnął głową.
—Nie śmiał bym nie — odpowiedział mu, chociaż prawda była nieco inna. Miał miejsce na schowanie samego siebie, ale Legion dalej był poza zasięgiem jego wzroku.  — Ale wojsko nie może pilnować nas cały czas. — odetchnął. Jego głowa zwróciła się ku drzwiom. — Idź już. I pomagaj dzielnie Tii, same nie dadzą sobie rady! — pomachał do niego i zgrabnym ruchem wskoczył między słoiki na półce. Starannie poprzesuwał je aby uczynić sobie miejsce z tyłu i ułożył się w cieniu. Niewidoczny. A świeciły się tylko jego oczy w głębokiej ciemności niczym dwa ogniki zwrócone ku wejściu do jaskini.

I wkrótce w progu zjawił się on. Admirał w całej swojej okazałości. Jego łapy powoli przesunęły po kamieniu medycznej, a nos skrzywił się. Podopieczni jaskini unieśli głowy, wśród nich młoda Jaśmina, zakamuflowana jako jedna z chorych. Najciemniej pod latarnią, prawda? Właściwie nie dbał czy Adek podbije do niego czy do niej, najważniejsze było zabezpieczenie reszty, a i może nawet siebie. Jednak nie to było istotne.
—Czemu tu tak śmierdzi. — warknięcie tego ćwioka ze stepów obeszło każdy fragment ścian. Delta niewzruszony siedział w bezruchu, nonszalancko rozłożony w wygodnej pozycji.
—To… mięta?— jeden z nich zawęszył. Jego nos zaciągnął powietrze aby potem prychnąć mocno, podrażniony intensywnością zapachu.
—Skurw… Zabezpieczył się. Znaleźć ich! — wydał rozkaz. Jednak wiele kroków w głąb jaskini nie postawili.
—Ani kroku dalej! — gdyż WWN wbiło do wnętrza. Wściekły strażnik? Śledczy? Kij go tam wie kim dokładnie był w tej branży, wpadł za małą grupką zbójów Admirała.
—A wy tu czego? — warczenie wypełniło całe główne pomieszczenie. Chorzy unieśli głowy w strachu, niektórzy nawet pozbijali się w ciasne grupki. Delta skrzywił się. Patrzeć na to nie mógł, a jednak musiał. Jeśli pobiją się w jego domu to najpierw będzie krzyczał na WWN potem na Admirała, serio.
—Pojmać ich — padł rozkaz ze strony wysłańców jaskini wojskowej. Szef nieproszonych gości parsknął.
—Mamy przewagę. — jeden z jego sługusów sapnął głośno.
—Jesteś pewien? — szarawy wilk wyszczerzył wszystkie swoje kły w szyderczym uśmiechu. —  Ercerter, zawołaj szeregowców. — wezwany do akcji rudawy basior wycofał się na parę kroków. Atmosfera zagęściła się momentalnie, a zapłonęła żywym ogniem kiedy nagle role odwróciły się. WWN miało przewagę liczebną i zaskakująco, zdawało się iż także fizyczną. Delta wyprostował się nieco z uwagą przyglądając się sytuacji.
—Gotowe szefie. —
—Cudownie. I co teraz Admirale? —
—Phi. — prychnął. — Wprowadzić plan w życie. — machał na swojego kolegę.
Walka była szybka. Pachołki ze stepów rozpierzchły się odwracając i zbiegając, razem ze swoim szefem. Delta odetchnął ciężko.
—Cholera. Uciekli. — szef podniósł się z ziemi. Z jego ramienia z ugryzienia ciekła powoli krew.  —Czy wzięli jakiegoś medyka?! — rozejrzał się panicznie. Jego klatka piersiowa uniosła się w stresie, oczy rozwarły się w strachu.
—Nie. — Delta odpowiedział mu z półek wstając w końcu. Ziewnął sobie i zeskoczył na ziemię. Jeden ze słoików zakołysał się niebezpiecznie, jednak uspokoił się. Widać było jak całe napięcie ulatuje z ramion przewodnika wojsku.  — Imię? —
—Co? —
—Imię. Siadać, ranni zwłaszcza. — machnął łapą. Wilk odetchnął i uśmiechnął się.
—Eustachy. — kiwnął głową, jego oczy zabłyszczały blaskiem ulgi.
—Więc. Hop, hop na łóżka! — machnął.

Admirał nie uczynił za wiele szkód. Badania przeszły, wilki wyszły, ale nieprzyjemne uczucie w sercu Delty nadal kolało i nie dawało mu spokoju. Czuł się jakby co pominął, przegapił jakiś istotny szczegół. Odetchnął ciężko. Jego łapa przesunęła po bandażu Nymerii. Minęło ledwie parę godzin, a stres zaciskał jego barki i wytrwale utrudniał swobodny ruch.
—Legion dalej nie wrócił? — sapnął niezadowolony. Nikt nie mógł go znaleźć, a więc w umyśle medyka tworzyły się niezwykle mroczne scenariusze.
—Nie. — jego matka też zdawała się być tym faktem sfrustrowana. Oboje się martwili nad losem tego wyrostka.
—Cholera. — Delta wypuścił z pyska przekleństwo. — Niech tylko pojawi się na moich oczach! — parsknął. Będzie pogadanka jak tylko młodego zobaczy. Oby go zobaczył… ta mroczna myśl wpadła do jego umysłu na co zamarł. Jego oddech na chwilę urwał się, aby potem uciec z szumem. Jego łapy ruszyły do pracy ponownie, a myśl została stłumiona w całej swojej okazałości. Nie było nawet możliwości, że znajdą martwe, zimne ciało. Ha! Legion będzie… Ok. na pewno.
—Boję się o niego. — przyznała cicho.
—Ja też… ja też. — kiwnął głową.

Mrok nadszedł szybko. Zima bowiem skracała ich pole widzenia zaskakująco szybko. Delta niezadowolony zadreptał w miejscu w sypialni. Legiona szukali już śledczy, gdyż nie było go odrobinę za długo. Medyk za to wychodził z siebie gdyż złe przeczucie zaciskało się na jego gardle odbierając powietrze z płuc. Krążył w maleńkim kółku przerażony z jakiegoś powodu, ciężko dyszący. Czy to zmartwienie o tego szczeniaka? Może. Zatrzymał się kręcąc głową. Przeszedł kawałek w kierunku wyjścia. Główna sala była zaspana, wszystkie klatki piersiowe poruszały się regularnie wskazując głęboki sen. Delta chciał zastać samego siebie w tym stanie, jednak nie potrafił. Postawił łapę w trawie, która powoli wymierała, męczona mrozem i śniegiem. Odetchnął, a jego płuca wypełniło ziemne powietrze, uciekając przy wydechu chmurką pary. Ta uniosła się w niebo ciągnąc za sobą wzrok medyka.
—Legion mała cholero. Gdzie ty jesteś. — pokręcił głową. Jego nos zawęszył, ucho zastrzygło. W oddali mignęła ciemna smuga. Wilk cofnął się o krok. Jego serce na chwilę zawahało się, wypełniając złością, a zaraz potem strachem. Przerażenie jednak szybko zostało odrzucone na bok przez szalejący instynkt. Skoczył do wnętrza jaskini medycznej.
—Pchacz! — wydarł się. Szczenię, które już nie było wcale takie małe uniosła głowę wyrwane ze snu. To samo uczyniła Nymeria, zmęczona lekami i ciągłym zmartwieniem. — Chować się. — parsknął stawiając go na proste łapy. Dzieciak zachwiał się ale stanął stabilnie. — Już. Flora tam, Jasmina między chorych. JUŻ. — i przeskoczył nad nim. Jego łapy rozbiły szron na zbitym w kupce wspomnieniu zielonej wiosny. Drzewa za to otuliły go swoim cieniem. Zimne powietrze wypełniło płuca, ciężki oddech pozostawiał wiele do życzenia. Tylna łapa uniosła się nieco aby nie dotykać ziemi i pozwolić na zwinny bieg. Daleko się nie wybierał. Bowiem dwa zapachy, które wyłapał zdawały się być aż zbyt bliskie. Z kłami obnażonymi do świata wykonał nagły zakręt zaciskając kły na karku Legiona i rzucając nim na bok. Z racji tego iż dzieciak biegł przeturlał się po trawie i z całym impetem mało nie uderzył w drzewo.
—Do jaskini! — padło. Delta był wściekły zarówno na Legiona jak i na siebie. Admirał może był głupi, ale otaczał się w miarę sprytnymi wilkami. Medyk zgrabnie prześmignął pod łapami jednego z pachołków przybyłego na ziemię tego ćwoka z WSJ. Warknął ostrzegawczo. Jego oko zajrzało tam gdzie jeszcze przed sekundami leżał w puchu szczeniak Agresta. Jednak szare futro już zniknęło. Delta odetchnął z ulgą, ale nie było na to czasu. Silniejszy od niego wilk przyskoczył do jego osoby kłapiąc pyskiem. Mniejszy odskoczył o krok w tył. W bok. W prawo. W lewo. Tańczyli w tym zaciekłym tańcu. Jeden napędzany irytacją, drugi chęcią przetrwania. Jednak Delta nie był w formie, nie mógł uciec, nie mógł ciągle unikać ciosów. Jego tylna łapa nigdy nie ozdrowiała, przednia była świeżo po osłabieniu i teraz jej kość bolała przy każdym silniejszym skoku. W dodatku niedowaga i nikła ilość siły nie ułatwiały intensywnej zabawy z przybyszem. Pozostało tylko wyprowadzić go na polanę przed medyczną w nadziei że ktoś go zauważy. Wykonał sus między drzewa. W sercu palił się ogień nikłej wątpliwości w swoje siły. Przewrócił się na plecy ryjąc po śnieżku i pozwalając aby napastnik z rozpędu przeskoczył ponad nim. Jego łapy zaraz potem żwawo postawiły go do pionu. Odetchnął. Sapnął. Jego kręgosłup zawołał o pomstę do nieba, oczy rozszerzyły się w niemym przerażeniu. Obce kły zacisnęły się na jego karku aby znowu przewalić go na plecy i odebrać łapą dopływ tlenu.
— Wybacz, Delto. — medyk rzucił okiem jeszcze na napastnika, a jego pysk zdał się dziwnie znajomy. Mruknął coś jeszcze zanim brak tlenu ułożył go do przymusowego snu. Jego łapa opadła na śnieg, a ucisk z gardła zniknął. A po chwili był już niesiony, niczym szczenię, w szczękach potężnego wilka. Jak szmaciana laleczka pozostawiał za sobą tylko ślad ogona powłóczącego się po ziemi.

W jaskini medycznej zapanowała przeraźliwie piszcząca cisza. Legion skulił się u boku mamy nie bardzo pewnie wiedząc jeszcze co właśnie się działo. Parę tylko ranek i zadrapań widniało na jego ciele. Jednak szybki oddech i panicznie rozbiegane oczy wskazywały, że nie był jeszcze w pełni spokojny. Zmęczenie i ciepły oddech mamy powoli jednak ułożyły go do snu. Niespokojnego i lekkiego, ale jednak snu.
Z samego rana do wnętrza jaskini wszedł Ry. Jego pysk wykrzywiony był w czystym strachu, konsternacji, a i nawet zmartwieniu. Jego łapy powoli skierowały się do sypialni medyków, w której zastał kompletną pustkę. W milczeniu mijał koce ułożone na podłodze. Całe pomieszczenie pachniało Florą i Deltą na tyle intensywnie, że przez chwilę musiał zastanowić się, do którego koca podejść.
—Dzieciaki. Wyjdźcie. — szepnął ciągnąc za końcówkę jednego z nich. Tkanina opadła ukazując kolejną skórę. Dwie pary uszu wyszły spod innego przykrycia. Ry zamrugał dwa razy i odetchnął z ulgą. Potem znalazł Florę, kiedy Puchacz z Frezią wywołali z ukrycia babcię Konstancję i dziadka Mszczuja. Usiedli razem w porozrzucanych w pośpiechu kocach. Grobowa atmosfera ogarnęła całe miejsce. Przerażenie wdarło się w serca. Jaśmina dołączyła do nich, skołowana przyglądając się wszystkim pyskom.
—G…gdzie Delta? — spytała jako pierwsza po chwili milczenia. Jako jedyna miała odwagę zadać pytanie tak ważne, które ciążyło wszystkim na zaciśniętych gardłach.
—Admirał … wysłał kogoś pod przykrywką nocy. — Ry wyszeptał. Jego głos był wyjątkowo ponur, a treść przekazanej przez niego wiadomości wywołała łzy u trzech osób. Frezja załkała, Flora schyliła głowę w dół aby nakryć ją łapą, a Puchacz tylko usilnie próbował powstrzymać pierwszy spazm.
—C… co teraz? — wysłanniczka z WWN spojrzała po pyskach wszystkich w sypialni.
—Przekażemy wieści Tii, że … dostała awans, Puchacz… wedle życzenia Delty zostaniesz pomocnikiem, na … jakiś czas, a co do ciebie… — Ry zwrócił się ku Jaśminie. — Zgłosimy sprawę do Sekretarza i to on podejmie decyzję czy tu pozostaniesz czy … nie. — przełknął ślinę w dość głośny sposób.
Jaskinia medyczna wrzała głosami, płaczem, przerażeniem. Admirałowi udało się z pewnością jedno, narobić szumu wśród obu watah i zwrócić na siebie ich uwagę.

Tylko czy nie sprowadził sobie do obozu, zupełnym przypadkiem, największej opozycji jaką mógł znaleźć.

Wilka wiszącego na strunach swojego instrumentu, które posklejane odrobiną śliny i taśmy, trzymały się wyłącznie na słowo.

Ale wilka którego pogłos i respekt sięgały poza największe wyobrażenia Admirała, nawet wśród jego własnych pachołków.

<CDN>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz