czwartek, 10 listopada 2022

Od C6 - ,,Na Pół" cz. 7

Mroki ciszy rozrywane były przez chrzęszczące kroki po rozbitym gruzie. Obudziłem się niemal natychmiast, a serce podskoczyło mi do gardła. Podniosłem się powoli, nie dbając o to nawet, że jestem cały w wapiennym pyle, przez który całe piętro pachniało jak stara gąbka tablicowa. Kompletna ciemność nie pozwalała mi ocenić, kim oni byli, chociaż na słuch to z pewnością przyszła ich cała zgraja. Nie zapalali latarek jak to mają w zwyczaju dzieciaki. Kroki powolne i rytmiczne, skradali się. Policja, jak nic. Wszystkie mięśnie miałem napięte w gotowości, a uszy rozedrgane i uważne. Chrzęst, chrzęst, chrzęst. Kopnięcie kamienia, zamarcie. Chrzęst, chrzęst, jakiś szept, męski głos. Jakiś pomruk, potarcie materiału o materiał. Odbezpieczenie karabinu. To był moment, gdy zacząłem modlić się o własne życie. 
Przesunąłem się najciszej jak umiałem za betonową kolumnę, gdzie mogłem się skryć od wzroku ich noktowizorów. 
Chrzęst. Kroki były coraz bliższe. Trzech, może czterech. Gdy znaleźli się po drugiej stronie kolumny, zamarłem. Słyszałem wyrazie szuranie kołnierza żołnierskiej kurtki o ich zarośnięte szyje gdy rozglądali się po piętrze parkingu nigdy niedokończonej galerii handlowej. Ich ciężki oddech, płytki ale rytmiczny. Cisza. 
Najdłuższe 3 sekundy mojego życia.
Jakiś szczur zrzucił kilka kamyków z wyższego piętra, powodując lekki hałas w oddali. Żołnierze mruknęli coś do siebie i czym prędzej poszli w tamtym kierunku. Gdy ich kroki ucichły, ja w końcu wypuściłem powietrze z pyska. 
Wróciłem na moje miejsce za kupką gruzu, umościłem się na zapylonej betonowej podłodze, wdzięczny za ochronę od wiatru. Długo nie mogłem uspokoić kołaczącego serca, rozedrganych myśli. Ilu jeszcze ich przyjdzie? Jak długo zamierzają mnie szukać? Zasnąłem dopiero, gdy blady świt pozwolił mi zobaczyć na nowo piętro parkingu w pełnej krasie. Zero ciemnych figur, zero karabinów. Padłem ze zmęczenia.
W opuszczonej galerii ukrywałem się nie wiadomo jak długo. Każdego dnia wypatrywałem helikopterów na niebie, a żołnierzy na ziemi. Powoli jednak panika cichła zarówno w mediach jak i na ulicach, ludzie zapominali, że jakiś niebezpieczny eksperyment w ogóle zbiegł, skoro nie pokazywał się nigdzie w mieście. Wyparowałem z ulgą. Jadłem szczury, piłem z deszczowych kałuż, udawałem cień miejskiego lisa albo przerośniętego gryzonia. Myślałem, że właśnie tak będzie wyglądało moje życie: życie miejskiej legendy, pustelnika i wariata, którego kości może kiedyś ktoś odnajdzie, jeśli budynek nie zawali się na nie przedtem.
Aż pewnego dnia- wreszcie, dnia- znów usłyszałem kroki. Nie skradały się, wręcz przeciwnie, bardzo ostentacyjnie oznajmiały wszelkich rezydentów tych nawiedzonych włości o swojej obecności. Wyjrzałem z ukrycia. Kobieta w czerwieni. To była ona.
- Halo? Cyborgu?- Jej głos brzmiał dzwonem w tych pustych korytarzach. - Jesteś tu? 
Jej jasne trzewiki zdążyły się już pokryć warstwą trupio-białego pyłu. Musiała mnie szukać już od jakiegoś czasu. Nie miałem pojęcia czego chciała, ale nie podobała mi się jej lekkomyślność. Nie powinna była tu przychodzić, wszędzie nadal mogły być rozstawione kamery.  Albo gorzej, żołnierze, którzy nie zawahają się strzelić, gdy coś się poruszy.
- C6, wiem, że tu jesteś. - Ułożyła trąbkę z dłoni. - Nie zrobię ci krzywdy.
Każda tak mówi…a potem lądujesz rozjechany na drodze ekspresowej. Kobiety.
- Przyszłam cię stąd zabrać. Na parterze stoi moja furgonetka. Wywiozę cię za miasto.
Drgnąłem z przejęcia. Do lasu? Dobrze słyszałem? Parsknąłem. Mogłem tak stać i czekać aż sobie pójdzie, ale to była moja jedyna szansa, żeby z nią porozmawiać. Nawet jakbym miał zginąć. Czy to już głupota, czy tylko miłość?
- Skąd wiesz, czego ja chcę? Zostaw tę swoją furgonetkę dla zwierząt. Ja zostaję tutaj.
- A kim jesteś, C6? Człowiekiem?- Kobieta ruszyła spokojnie w kierunku mojego głosu.
Zirytowało mnie to pytanie…co ona może o mnie wiedzieć.
- C6 to C6, jedyny i niepowtarzalny.- Wychyliłem się zza góry gruzu, postawiłem parę pewnych kroków naprzód. Jeśli mają we mnie strzelać, niech zrobią to teraz.
Uśmiechnęła się na mój widok. Kucnęła, jakby witała psa sąsiadów i wyciągnęła otwartą dłoń w moją stronę.
- Mów śmiało, co jeszcze mi powiesz?
- Że jesteś głupia, skoro tu przychodzisz. I cokolwiek ode mnie chcesz, nie dostaniesz tego.- Skrzywiłem się na widok jej wąskich palców, bardziej teatralnie, niż w rzeczywistej intencji. W istocie chciałem, żeby mnie pogłaskały.
- A co jeśli już to mam? Co jeśli, zostałam tu wysłana, by potwierdzić, że nadal żyjesz i nie uciekłeś daleko? - Wyciągnęła walkie-talkie z kieszeni płaszcza.- Jedno słowo, a wszystko będzie skończone.
Wlepiłem wzrok w diabelskie urządzenie. Kły same rzuciły się do ataku. Chybiły, walkie-talkie upadło na podłogę, a ja o mały włos nie wgryzłem się w jej anielską rękę. Stróżka krwi pociekła mi po brodzie.
- No dalej.- Wyszeptała. - Odgryź.
Nie potrafiłem, pachniała jak fiołkowe pole. Powoli rozwarłem szczęki, spostrzegłszy, że ją zraniłem na poduszce kciuka. Kobieta powoli opuściła dłoń, a ja nie mogłem zrozumieć, co właściwie próbowała.  Szukałem odpowiedzi na jej twarzy, bezskutecznie. Chłodna cera nie zdradzała żadnych ciepłych myśli. Policzki miała jak muśnięcie oddechu mrozu, oczy jasne jak lodowy ząb przez który wygląda się na zimowe niebo. Usta przejechane czerwoną szminką nawet nie drgnęły, nie zdradziły cienia bólu.
Wyciągnęła powoli zranioną dłoń i wytarła plamkę szkarłatu z mojej stalowej brody. Nie mogłem się powstrzymać, by zlizać go z jej palca. 
- Tylko niczego nie próbuj, to się źle skończy.- zaśmiała się.- Jeszcze ci zasmakuje.
A nie miało? Ups.
Z wahaniem położyła dłoń na boku mojego karku, jej wzrok wypatrywał bacznie oznak mojego stresu. Dlaczego dotyk tak palił, czego ja się bałem? Odsunąłem się o krok.
- Nie zranię cię.- Mówiła ze spokojem.- Chodź ze mną. 
- Chyba sobie żartujesz. A to walkie- talkie? Kto jeszcze czeka na zewnątrz, cała armia?
- Jakoś musiałam cię zmusić być podszedł bliżej.- Wyszczerzyła fortepian białych ząbków.- Nikt nie czeka. Jestem tylko ja.
Parę kroków w tył.
- Nie wierzysz mi?
Pokręciłem głową. Jeszcze parę kroków. Odbiegłem kompletnie zakłopotany.
- Mam na imię Eliza.- Rzuciła jeszcze do uciekającej sylwetki.- Widzimy się jutro, prawda?

Gdy wieczorem wróciłem w tamto miejsce, zauważyłem, że zostawiła blaszaną miskę z psią karmą. Psia karma kurwa. Wysypałem zawartość na beton, odlałem się na jej niejadalną obrazę i pozwoliłem, by resztki wyjadły szczury. 

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz