Pinezka patrzyła na szklaną tubę wypełnioną zielonkawym płynem. Skrzywiła się z obrzydzenia.
– Chcesz mi powiedzieć, że to...
– Tak... Niestety.
Kolorowa wilczyca wraz ze swoim brązowym bratem u boku wpatrywali się w organizm unoszący się w środku płynu. Miał bez dwóch zdań wilczą sylwetkę, aczkolwiek ułożony był w pozycji płodowej, więc ciężko było ujrzeć jego twarz. Zielonkawy, gęsty płyn oraz słabe oświetlenie pomieszczenia nie ułatwiały sprawy, nawet kolor futra był trudny do rozpoznania. Ten twór na pewno nie miał bardzo jasnych barw, tylko tyle mogli stwierdzić. Istota była żywa, na co wskazywały drobne ruchy oraz pikająca linia na ekranie postawionym tuż obok tuby. Wokół ekranu leżały nieskładnie różne ludzkie zapiski, które Zendayafiri zdołała rozkodować z pomocą znającego się podróżnika. Tylko dzięki temu wiedzieli, na co patrzyli.
– Myślisz, że powinniśmy to wyciągnąć? – zapytała wadera, zbliżając się ostrożnie do szkła.
– Nie wiem. Niby to rodzina, ale nie czuję się z tym jakoś powiązany. Słyszałaś? Ma geny naszych ojców, ale zmutowane. To może być niebezpieczne.
W pomieszczeniu słychać było tylko szumienie płynu oraz basowe buczenie instrumentów, zapewne mających na celu utrzymanie eksperymentu przy życiu. Wilki nie wiedziały, jak to działa, ale miały w sobie na tyle rozumu, żeby nic z tego nie dotykać. Mimo wszystko nie chciały przypadkiem zabić nowo znalezionego krewnego. Nawet jeśli był efektem jakiegoś chorego pomysłu wymyślonego przez gatunek ludzki.
– Nie wierzę, że przypadkiem udało ci się znaleźć takie laboratorium. – Way sięgał już do kapelusza, by wyjąć swoją fajkę, jednak zrezygnował. Nie wiadomo, jak ten budynek zareaguje na tytoniowy dym.
– To lepiej uwierz – zirytowana Pinia wywróciła oczami. – Bo musimy coś z tym zrobić. Nie wiem, wydostać to, zabić...
– Tylko nie zabić – przerwał jej basior.
Biała cisza ponownie wypełniła pomieszczenie. Eksperyment drgnął, jakby reagując na propozycję, że mogą go zabić. Chyba nie chciał. Nic dziwnego, mało kto chciałby zostać zabity jeszcze zanim zdążył zobaczyć świat. Cztery ogon zawinęły się ciaśniej wokół ciała, węże podpięte do organizmu napięły się niebezpiecznie. Pinezka wycofała się w popłochu. Wayfarer zauważył błysk oka, jakby to coś ich obserwowało. Nagle sam poczuł się nieswojo. Coś z tym stworem było poważnie nie tak.
W dokumentach utworzonych przez ludzi była zapisana historia tego eksperymentu. Grupa naukowców przybyła przeszukać miejsce, gdzie kiedyś stało jakieś stare laboratorium. Podobno nic po nim nie zostało, jednak w okolicach ludzie naukowców znaleźli DNA jakichś dziwnych wilków, które postanowili wykorzystać do stworzenia jakiejś nowej hybrydy. Rozłożyli znalezione DNA na czynniki pierwsze, poznali, jakie geny przenosi i zmienili je według swoich wyobrażeń. Dokumenty, które zawierały dokładne informacje na temat tych zmian, zostały zniszczone, prawdopodobnie podczas ucieczki ludzi. Przed czymkolwiek uciekali. W jakiś sposób ci naukowcy utworzyli za pomocą tego DNA całkiem nowy organizm, dokładnego procesu Wayfarer nie rozumiał, za dużo skomplikowanych słów. Eksperyment urósł bardzo szybko dzięki specjalnym substancjom (ponownie, Way nie miał pojęcia, co ludzie tam napisali, gdyż słowa były zbyt obce), w pewnym momencie zaczął nawet rosnąć bez tych substancji, co wystraszyło naukowców, jednak mimo to nie przerwali projektu. W dokumentach istota widniała pod nazwą, czy raczej numerem "RSC-091". Inne dokumenty również posiadały podobne oznaczenia, ale bez odnośnika wilki nie wiedziały, o jakich istotach mówią. Pinezka dziwnie zareagowała, gdy usłyszała, że "RSC-057" powstał na bazie kota sfinksa połączonego z człowiekiem, ale szybko się opanowała. Podróżnik nie wnikał.
Oczywiście nie mogli się domyślić po samych tych informacjach, że RSC-091 powstał z DNA Yira i Paketenshiki. Co na to bezsprzecznie wskazywało to były obrazy, które naukowcy stworzyli bazując na genotypie znalezionym w pozyskanym DNA. Wilk o trzech ogonach, z umaszczeniem podobnym do lisiego i posiadający zdolność panowania nad piaskami (Pinezkę zaskoczyła informacja, że moce mogą być przekazywane przez DNA, ale stwierdziła, że pewnie dzieci eliksiru się to nie tyczy). Druga postać to był basior o ciemnoniebieskiej sierści i czarnych włosach. Była też mowa o kolorowych oczach, które prawdopodobnie owy osobnik posiadał, jednakże naukowcy nie mogli się upewnić, więc tego nie zawarli w rysunku. Te opisy były zbyt spójne. Wayfarer kojarzył, że jego rodzice kiedyś udali się na jakąś dziwną wyprawę. Citlali wiedziała dokładnie, że jej ojcowie odwiedzili kiedyś jakieś laboratorium, chociaż na głos nigdy tego nie powiedziała. Dlatego oboje mieli pewność, że RSC-091 jest ich rodzeństwem. Musieli się tylko zastanowić, co z tym faktem, do licha, zrobić.
– Nazwiemy to jakoś? – wadera przerwała ciszę.
– Po co?
– Żeby był dla nas bardziej wilczy. Wtedy będę się go mniej bać.
– No dobra. – Wafel zbliżył się do szkła, wbijając wzrok w dziwny twór. Instynkty podpowiadały mu, że to coś jest niezwykle niebezpieczne i powinno się od tego uciec. Pewnie by tak zrobił, gdyby nie fakt, że to jednak rodzina. Nie powinni tego zostawiać, tym bardziej, że wygląda na to, że żaden człowiek tu nie został. – Masz jakiś pomysł?
– Eeeee...
No tak. Łatwo rzucić pomysłem, trudniej faktycznie się do niego przyłożyć. Wygląda na to, że jak zawsze to Way musi przejąć inicjatywę. Nie pierwszy raz musi wymyślać imię, więc miał już w tym nieco wprawę. Tym razem miał całkiem niezłą weną na imię, takie idealnie pasujące do kogoś, kto nieustannie ich męczy swoim istnieniem. Podczas ostatniej podróży nauczył się nowego języka i poznał, w jaki sposób nazywa się w nim dzieci. Świetna okazja, żeby tą zdolność wykorzystać.
– Niedamirshika – rzucił.
– Pojebało cię.
– No dobra. Biezdarshika?
– Możesz być dla niego milszy?
– OKEJ! Łapię! Niech ci będzie... – A jednak jego siostra też rozumiała znaczenie tych imion. Niech to piorun trzaśnie. – To może jednak masz jakieś pomysły?
– Tak. Żeby to imię miało pozytywne znaczenie.
Teraz to Wayfarer wywrócił oczami. Taka ważna sprawa, a zaczynają się kłócić o głupią drobnostkę. Dobra, niech będzie, będzie miało ładne, pozytywne imię. Męskie, bo męskie, ale będzie pozytywne, jak życzy sobie tego Zendayafiri.
– Sobieborshika. Albo nie, Siecieborshika. Widać, że wyczuwa, kiedy myślimy o zabiciu go, więc to imię będzie mu pasować.
– A co ono dokładnie znaczy? – Pinia podejrzliwe zerknęła na brata.
– "Siecie" znaczy czuć. "Bor" znaczy walka. Czyli Sieciebor znaczy "ten, co wyczuwa przyszłą walkę".
– Okej, wierzę ci. Niech będzie. Siecieborshika. Myślisz, że tata byłby zadowolony z tego imienia?
– Nie wiem – odpowiedział szczerze Vandrareshika. – Nazwaliśmy to zgodnie z rodzinną tradycją, bo niby jest rodziną. Tata zawsze chciał jak najwięcej szczeniąt.
– Siecieborshika jest akurat dorosły.
– Ale jest dzieckiem taty.
RSC-091, teraz już przemianowany na Siecieborshikę, poruszył się w swoim cylindrycznym zbiorniku. Tym razem nie było to jednak zwykłe drgnięcie będące efektem losowego spięcia mięśni. Ogony rozłożyły się jak płatki kwiatu, a głowa, wcześniej przytulona do piersi, podniosła się ku górze, pozwalając istocie lepiej spojrzeć na dwójkę przybyszy. Kolorowe oczy zabłysły delikatnym światłem, przepełnione ciekawością, co też wygadują te dwa śmieszne stworki. Czy to naprawdę rodzina? Sieciebor powoli wyprostował całe ciało, próbując odwrócić się w stronę rodzeństwa, jednakże jego ruchy powstrzymały wciąż przypięte do niego węże i tuby. Citlali w strachu schowała się pod starszym bratem.
Brązowy podróżnik podniósł rondo od kapelusza, by lepiej przyjrzeć się stworowi przed nim. Teraz mógł obejrzeć go w pełnej okazałości, skoro postanowił wyprostować się na pokaz. Cztery ogony były bardzo widoczne od początku, więc im Waf nie musiał się przyglądać. Nowa pozycja Sieciebora ukazywała jego brzuch, co odsłoniło podobne do lisich odmiany - na nogach znajdowały się skarpetki, a cały brzuch oraz spód szyi były jasne. To samo tyczyła się pyszczka, zaskakująco podobnego do pyszczka Paketenshiki. Samą głowę stroiła ciemna grzywka z prostych włosów, łudząco przypominających te należące do Yira. W przeciwieństwie do Pinezki Cieć faktycznie wyglądał jak dziecko Yira i Paksa. Wayfarer poczuł, że wyjdzie z tego rywalizacja. Niebezpiecznie. Ale przynajmniej ostatnie wątpliwości zostały rozwiane i basior wiedział już, co musi począć.
Zbliżył się do ekranu tuż obok szklanego cylindra. Zauważył tu wcześniej przycisk, którego nie wyczytał na głos Zendayafiri, żeby przypadkiem nie zaczęło jej odbijać. Prosty, czerwony przycisk, podpisany "Otworzyć", niewątpliwie nawiązujący do otworzenia tego więzienia. Oby odnosił się tylko do tuby Siecieborshiki, pomyślał podróżnik do siebie, kiedy wcisnął guzik.
– Way!
Zielonkawy płyn stopniowo zaczął opuszczać pojemnik. Wraz z jego opadaniem, każdy z węży po kolei został automatycznie odłączony od ciała eksperymentu, powoli opuszczając je na dół. Wreszcie Siecieborshika stanął chwiejnie na nogach, w bardzo niepewnej pozycji przypominającej małe koźlę sarny, które dopiero uczy się chodzić. Szklana ściana podniosła się ku górze, wystawiając nieporadne stworzenie na bodźce ze świata dookoła. Mokre, rude futro przykleiło się do skóry, tak samo jak czarne włosy, przez co wilk jeszcze bardziej wyglądał jak świeżo odebrany z dróg porodowych. Ktoś inny może nawet poczułby litość w kierunku tego czegoś, jednak Wayfarer nie przejmował się nim w żaden sposób. Spełnił swój rodzinny obowiązek, tylko tyle. Cieć łypnął na niego okiem.
– Gdzie... Gdzie są moi stwórcy? – stworzeniu ciężko było oddychać po tej nagłej zmianie ze środowiska wodnego na lądowe. – Kim jesteście?
Głos RSC-091 był cichy, ledwo słyszalny wręcz, przez co trzeba było się dobrze wsłuchać, żeby go zrozumieć. Pinezka wciąż trzymała się brzucha starszego braciszka, więc to on postanowił przejąć inicjatywę. Trzeba było wprowadzić to... coś... do ich rzeczywistości, nawet jeśli od razu za tym nie przepadał.
– Nie wiemy, gdzie zniknęli ludzie, którzy cię stworzyli. A my jesteśmy twoją rodziną, więc nie musisz się nas bać.
Uszy Siecieborshiki zastrzygły do góry na te słowa. Były dość długie i szpiczaste jak na wilka. Geny, które nosił w sobie Paks.
– Też jes... teście... RSC?
– Wiesz, co to RSC? – Nere'e nareszcie wydostała się spod brzucha basiora, od razu unosząc się w powietrze. Ich nowy krewny nie wydawał się tym poruszony. Być może gdy się przekona, że to wcale nie jest normalne, będzie bardziej dopytywał o powód takiego zachowania.
– Rosea Sol Consilium – wyrecytował wolno Sieciebor. – Projekt Różowego Słońca.
Pinezka odskoczyła do tyłu jak poparzona. Vandrareshika nie wiedział, o co chodzi, ale domyślał się, że jego siostra ma tej wiedzy całkiem sporo. Nie bez powodu strach zawitał w jej różowe oczy, a białe futro najeżyło się jak u wystraszonego jeżyka. Tylko czy był jakiś sens pytania, o co chodzi? Jeżeli młoda coś przed nim ukrywa, nie będzie się przecież dobijał do prawdy, z kolei Cieć był zbyt ogłupiony zmianą środowiska, żeby odpowiadać, o ile w ogóle miał jakieś pojęcie o Projekcie Różowego Słońca. Mogło mu się to tylko obić o uszy, kiedy zyskiwał na krótkie momenty świadomość, co nie robiło z niego znawcy. Spokojny umysł przejdzie przez największy chaos. Wayfarer odetchnął.
– Nie, nie jesteśmy RSC. Ale według notatek zostawionych przez twoich "stwórców" powstałeś z genów Paketenshiki i Yira, którzy byli naszymi rodzicami. Więc tym samym jesteśmy twoją rodziną, choćby ci się to nie podobało.
– Czemu ma mi się nie podobać? – Siecieborshika przekręcił głowę w sposób, który przyprawił Waya o ciarki. Przypominał drapieżnika, który przygląda się ofierze złapanej w pułapkę i się z niej śmieje. Jak mogłeś być taki głupi, żeby tu wpaść? Teraz zostaniesz zjedzony i nikt nie będzie za tobą tęsknić.
– Nie wiem, tak mi się tylko powiedziało...
Way ukrył wzrok pod kapeluszem, unikając drapieżnego spojrzenia. Natomiast Citlali poczuła się pewna siebie i wyfrunęła do przodu. Nagle jej strach gdzieś zniknął, w gałkach zabłysnęła ciekawość i chęć poznania zaginionego brata. Niebiesko-fioletowy ogon machał na boki w przyjaznym geście, uszy nastawione do przodu gotowe były słuchać. Siostrzyczka już teraz chciała zabrać Ciecia ze sobą do domu, najlepiej przedstawić go od razu wszystkim członkom rodziny oraz watahy. Dobrze, że rozumiała przynajmniej, że póki co Cieć jest za słaby, żeby gdzieś iść. Więc zamiast tego postanowiła go pomęczyć rozmową.
– To pasuje ci, że jesteśmy twoją rodziną? Bo wiesz, jest nas trochę więcej. Tata i ojciec już nie żyją, ale my przyjmiemy cię z otwartymi łapami. Nadaliśmy ci już nawet imię, bo nie wyglądało na to, że takie masz. Siecieborshika. Co o nim myślisz?
Sieciebor zastanowił się chwilę. Jego wzrok wpatrzony był w ziemię, choć Way miał przeczucie, że i tak ten twór uważnie ich obserwuje.
– Nie. Nie podoba mi się – rudzielec odwrócił głowę w kierunku Pinezki w ten sam drapieżny sposób, który wciąż przyprawiał Wayfarera o ciarki. – Możesz mi nadać inne?
– No... dobra. Way, mógłbyś...
– Nie, nie Way – ostry głos zaskoczył dwójkę rodzeństwa. Do podróżnika nagle dotarło, dlaczego ten głos był dla niego taki niepokojący. Wcześniej nie zwrócił na to takiej uwagi, ale głos RSC-091 nie był zabarwiony żadną płcią. Nie miał ani damskiego, ani męskiego brzmienia, nie był też niczym pomiędzy. Był po prostu bezbarwnym, pozbawionym wszelkich emocji głosem. Być może tak brzmią bogowie, kiedy przemawiają. – Chciałbym dostać imię od ciebie. Od... siostrzyczki.
Brązowy basior skrzywił się na to słowo. Nie kombinuj, koleś, pomyślał do siebie. Może i uznaliśmy cię za członka rodziny, ale nie próbuj zaskarbić sobie naszej sympatii takimi słodkimi słówkami, bo to się źle skończy.
Waflowi nie umknął groźny błysk w kolorowym oku stwora.
– No dobra – zgodziła się niepewnie Pinezka, nie zauważywszy tego błysku. – Ale ostrzegam! Nie jestem w tym dobra.
<>
Variaishika podążało za swoim nowo odnalezionym rodzeństwem, ledwo trzymając się na łapach. Wayfarer oraz Pinezka co prawda oferowali mu pomoc, jednak uparcie odmawiało. Jak twierdziło, "w ten sposób najszybciej nauczy się chodzić". Basior nie oponował.
– Trochę nam to zajmie – skomentował, kiedy znowu musieli się zatrzymać, by Variaishika złapało oddech.
– Oj tam, daj spokój! Przynajmniej uczy się samodzielności – zbeształa go Pinia. – Poza tym, między tobą a mną, nawet się cieszę, że nie musimy go nieść. Te ogony ciężko by było ogarnąć.
– Prawda, eh. Przecież ojciec często na nie narzekał, kiedy musiał nosić tatę, a tata miał tylko trzy.
Strażniczka spojrzała na brata rozbawiona.
– Dawno nie słyszałam, żebyś używał swojego akcentu!
– Zdarza się. Czasem, kiedy jestem zmęczony albo poirytowany, eh. Albo kiedy strasznie się nudzę i wracam do korzeni. – Teraz, gdy opuścili laboratorium, podróżnik mógł spokojnie zapalić fajkę, co nareszcie poczynił. Siwe dymki uniosły się w górę, szybko rozwiane przez delikatny wiatr. Mimo, że trwała jesień, ten dzień był wyjątkowo ciepły. W górze rozległ się znajomy hałas. – Kaczki. Niedługo pora się zbierać. Dobrze, że przyszłaś z tym do mnie teraz, eh.
– Też się cieszę. Nie chciałabym sprowadzać tu kogoś z trójki.
– A gdybyś musiała, kogo byś wzięła?
Zendayafiri zastanowiła się chwilę.
– Nie wiem. Nikt z młodych nie zna tak dobrze ludzkiego języka ani technologii jak ty. Pewnie wzięłabym Mi, bo jest pewna siebie i zawsze stara się robić najlepiej. I jest mocno nastawiona na rodzinę, tak jak ty.
– Nastawiony na rodzinę, dobre sobie, eh – w głosie pojawiła się nieskrywana pogarda. – Dobre określenie dla kogoś, kto na dniach zostawia tą rodzinę, żeby iść w długą.
– Ale wiem, że wrócisz. Nie musiałbyś, przecież nikt by cię za to nie gonił, bo i tak nie umieliby cię znaleźć. I tak nie lubisz powracać do tego samego miejsca dwa razy. A jednak do nasz wracasz co roku i zostajesz aż do jesieni. Robisz to specjalnie dla rodziny. Włóczykij z domem, do którego zawsze może wrócić.
– Wiesz, że kiedyś nie wrócę. Po prostu stwierdzę, że to niekonieczne.
– Wiem.
Zamilkli, wsłuchując się w dźwięki otaczającego ich lasu. Variaishika dyszał ciężko gdzieś z boku, oparty o drzewo. Wbrew ich przewidywaniom, nie zachwycał się światem dookoła, nie przyglądał się każdej spotkanej roślinie i zwierzątku, tylko skupiał się, żeby za nimi iść. Teraz dopiero wziął głęboki wdech, napełniając płuca czystym, leśnym powietrzem. Było o wiele zimniejsze niż to w laboratorium, więc bez przeziębienia się później nie obędzie, ale przynajmniej mógł nabierać odporności. Kolejny atak kaszlu wstrząsnął słabym ciałem.
Mimo że z początku nie miał tego w planach, Wayfarer postanowił się zlitować. Zgasił fajkę i schował ją do kapelusza.
– Dobra, ty, Pinia, znajdź dla nas bezpieczne i osłonięte miejsce do spania. Ja idę zapolować. Przypilnuj, żeby Cieć się nigdzie nie zgubił.
– Możesz przestać nazywać go "cieć"? To nie jest miłe!
– Mi nie przeszkadza – wymamrotał pomiędzy kaszlnięciami Vari.
Nere'e tylko wywróciła oczami.
<>
Nocne niebo przystroiło się w szal ciemnych barw obrzucony białym brokatem, migoczącym w miarę, jak się w niego wpatrywało. Las zasnął, zniknęły wszystkie dźwięki. Nawet wiatr ukołysał sam siebie, zwijając się w w senny kłębek gdzieś daleko między wysokimi wzgórzami. Ursa Major patrzyła na samotnego podróżnika i nawoływała do drogi.
U boku Wayfarera nagle pojawił się wieloogoniasty rudzielec o bliżej nieokreślonej płci, który sam czasem mieszał się z rodzajem, kiedy mówił o sobie. Tak zwany Variaishika, a po wayfrajerowemu, Cieć.
– Cześć – rzucił brązowy basior, nawet nie odwracając się w stronę dziecka probówki.
– Cześć – w ten sam sposób odpowiedział Vari, naśladując zachowania swojego rodzeństwa. – Dokąd idziesz?
– Jeszcze nigdzie.
– Jeszcze.
Vandrareshika odetchnął głęboko. Tak, jeszcze. Nie potrafił przyznać się Pinezce w twarz, ale po zobaczeniu kolejnego klucza kaczek postanowił, że właśnie ta noc idealnie nadaje się na podróż na południe. Robiło się coraz zimniej, grube futro porosło już każdego wilka w tej okolicy (może z wyjątkiem Variaishiki, który dopiero co się urodził). Ta spokojna, księżycowa noc aż prosiła się, by ją wykorzystać. Odejść bez słowa, bez żadnego pożegnania. Jak ostatnio często zdarzało się Wayowi. W ten sposób było łatwiej, nie musiał patrzeć, jak jego krewni płaczą za nim, bo znika na długie miesiące. Jemu wystarczyło nie myśleć. Zapomnieć i od razu droga była przyjemna. Owszem, póki co przewidywał, że w przyszłym roku ponownie wróci, z nowymi historiami do opowiedzenia, nowym poznanym językiem i szczęśliwą piosenką na ustach. Ale do tego dnia było jeszcze daleko, a póki co czekała wędrówka w drugą stronę, na południe, daleko od rodziny. Pora ruszać i nikt nie mógł temu już zapobiec.
– Co roku to robię, eh. Na okres zimowy idę na południe, żeby zwiedzać. Wataha ma jedną gębę mniej do wykarmienia, a ja mogę spełnić swoją potrzebę podróży. I ostatnio mam brzydki zwyczaj, żeby robić tak bez zapowiedzi, eh.
– Pinezce będzie przykro.
– Wiem. Nic na to nie poradzę, taką mam naturę. Ale nie martw się, zobaczysz wiosną, jaka Pinia będzie szczęśliwa, eh. Rzuci mi się na szyję, o ile nie do szyi.
– Co to wiosna? – zaciekawione oczy Ciecia spojrzały na starszego basiora. No tak, mimo że był dorosły, nigdy nie miał okazji nawet usłyszeć o wiośnie.
– To taka pora roku. Wtedy wszystko robi się zielone, na drzewach rosną liście, kwitną pierwsze kolorowe kwiaty. Kwiaty ładnie pachną, a część z nich można nawet jeść. Pinezka na pewno ci je pokaże, kocha je zbierać, gdy się pojawią, eh. W lasach pojawia się więcej zwierzyny. Kojarzysz tego królika, którego dla ciebie przyniosłem? One wiosną mają dzieci i robi się ich więcej. Myślę, że przez zimę zdążysz nauczyć się tych wszystkich pojęć i co mam na myśli, eh. Wiosna to pora odrodzenia, kiedy świat budzi się z zimowego snu. Wszyscy się wtedy cieszą, robi się ogólnie weselej, eh. Zobaczysz, spodoba ci się ta pora roku. Może nawet będzie twoją ulubioną, jak poznasz wszystkie – Way uśmiechnął się delikatnie. Widział ten błysk w kolorowych oczach, kiedy Vari go słuchał.
– A ile ich jest?
– Cztery. Teraz mamy jesień, kiedy świat szykuje się do snu. Drzewa robią się kolorowe i gubią liście, zwierzyna zbiera się w grupy albo też szykuje do snu zwanego hibernacją. Po jesieni przyjdzie zima, spadnie zimny śnieg, wszystko będzie białe i będzie trudno o jedzenie, ale niektóre wilki lubią zimowe widoki. Po zimie przychodzi właśnie wiosna, wtedy ja wrócę i świat zrobi się na nowo zielony. A pomiędzy wiosną a jesienią jest lato, jest bardzo gorące i leniwe, czasem aż za bardzo, ale można kąpać się w jeziorkach bez obawy, że się pochorujesz. To całkiem fajne.
Variaishika wpatrywało się w Wayfarera jak zaczarowane. Wcześniej, przez całą drogę, nie okazywało żadnych emocji, teraz jednak wyraźnie zaintrygowało się opowiadaniami starszego brata. Dalej poruszało się jak drapieżnik, ale nabrało przyjaźniejszej mimiki ciała. Może jednak ich relacja nie będzie taka zła.
Vandrareshika zacisnął kapelusz na uszy. Podniósł zad z ziemi, obejrzał się na wnękę, w której przywiązana do kamienia spała Pinezka, po czym ruszył ścieżką w głębię lasu. Vari zastrzygł uszami. Dużo słuchał.
– Więc teraz idziesz?
– Tak. Teraz tak.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz