wtorek, 1 listopada 2022

Od Cykorii - „Wrzesion”

Nie wiem, jak wiele dni minęło od tamtego momentu. Łapy bolały mnie od nieustannej wędrówki, ale jakiś cichy głos z tyłu głowy nie pozwalał mi się zatrzymać. Parłam więc nieprzerwanie przez mokrą ziemię i chłodne skały, które nie zdążyły się nagrzać w nieśmiało przewijającym się słońcu. Wiosna. Zbliżała się powoli, lecz nieuchronnie. Dziwnie było mi patrzeć na zieloną trawę powoli wyrastającą w miejscu starej, rozkładającej się tuż pod nią. Jeszcze chwilę temu zalegała tu gruba warstwa śniegu.

Czerwień krwi odcinająca się wyraźnie pośród bieli i czerni krajobrazu, roztapiająca swoim ciepłem biały puch, wcześniej niczym nie wzruszony. Biały pysk mojej matki, tak samo ubrudzony szkarłatną cieczą. I przerażenie w oczach siostry. 

Zatrzymałam się nad brzegiem jakiejś rzeki. Promienie pokładały się na brzegach fal wywołanych bryzą z północy. Woda była czysta, nie trudno było dojrzeć gładkie kamienie pokładające się na jej dnie. Równie prosto wypatrzyłam ryby, czekające tylko, aż się nimi posilę. Za drugim podejściem udało mi się wyłowić suma. Nie było to wiele, ale dużo więcej nie potrzebowałam. Planowałam podążać wzdłuż rzeki z nadzieją, że odnajdę jakieś dogodne miejsce do osiedlenia się. Może jakaś przyjemna wataha czeka właśnie na mnie na końcu tej podróży.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale chyba od zawsze bałam się samotności. Teraz, bez nikogo w zasięgu wzroku od tygodni, nie potrafiłam pozbyć się wszelkich przewidzeń. Sierść jeżyła mi się na odgłos łamanych gałęzi i szumu wiatru rzucającego patyki i liście po leśnym podłożu. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że ktoś mnie obserwuje, mimo świadomości, jak bardzo jest to irracjonalne. Powoli przestawałam wierzyć swoim zmysłom. Zastanawiam się, czy zdążę kogoś spotkać, zanim całkiem stracę rozum.
Od kilku dni nie byłam w stanie rozpoznać krajobrazu. Znane góry i wyżyny obserwowane z wysokości od szczeniaka zostały zastąpione cichymi nizinami. Czułam się nieprzyjemnie zagubiona, nie mogąc skupić wzroku na horyzoncie ginącym daleko przede mną. W lasach, które stawały na mojej drodze coraz częściej zaczęłam spotykać inne wilki. Nie mogłam jednak powiedzieć, że były to przyjemne okoliczności. Dość naiwnie, wierzyłam w dobrą wolę każdej istoty. Niestety dość szybko przekonałam się, że mieszkańcy tych okolic nie przepadają za mną. A raczej za żadnym skrzydlatym przybyszem, sądząc po osobliwych wyzwiskach rzucanych za mną, gdy uciekałam przed ich ciepłym przyjęciem. Powoli zaczynałam wątpić, czy uda mi się znaleźć dla siebie nową rodzinę. Nie do końca wierzyłam też w swoje umiejętności przetrwania w pojedynkę na nieznanym terenie. Właściwie co chwila spotykałam stworzenia, których nie widziałam nigdy wcześniej. Tylko niektóre z nich rozpoznałam z opowieści mojej matki.
Może to wszystko było błędem. Czy jeśli teraz bym się wycofała, siostra przyjęłaby mnie z powrotem?
Z każdą chwilą moje myśli przysłaniała kolejna warstwa wątpliwości. Uciekłam by ochronić siebie przed konsekwencjami. Pod wpływem skaczącej adrenaliny nie zastanowiłam się nawet, co zrobi moja siostra. Przecież w tej sytuacji nie tylko ja zostałam pozostawiona sama sobie.
Skazałam nas wszystkie na smutny koniec.
W dość niskim wzniesieniu zauważyłam wgłębienie. Poprzedni właściciel musiał wyprowadzić się dość dawno, wszelkie zapachy były bardzo niewyraźne. Zmęczona wędrówką i nieustającymi wyrzutami sumienia postanowiłam pozostać tam chociaż na chwilę, z nadzieją, że następnego dnia wszystko będzie wyglądało dużo lepiej.
Otworzyłam niechętnie oczy, wyrwana z głębokiego snu. Podniosłam łeb, spodziewając się ujrzeć blask kolejnego poranka, jednak zamiast tego zaskoczyła mnie kompletna ciemność nocy. Zdziwiło mnie to. Dookoła nie widziałam niczego, co mogłoby być powodem mojego przerwanego snu. Zaniepokojona wypełzłam z kryjówki, starając się narobić jak najmniej hałasu. 
Delikatna bryza przyniosła mi nieznany zapach. Wiedziałam jedynie, że musi być to kolejny wilk. Napięłam się jeszcze bardziej. Ostatnie, czego potrzebowałam, to następne problemy.
Wzleciałam w powietrze, na odpowiednią wysokość, by uciec od ewentualnego ataku. Mimo mojej ogromnej chęci, nie mogłam wrócić do leża bez upewnienia się, że nic mi nie grozi.
Woń przypłynęła wraz ze wschodnim wiatrem, tego byłam pewna. Uważnie podążyłam w wybranym kierunku, błagając wszelką opatrzność o szybkie rozwiązanie sprawy.
Moje modły musiały zostać wysłuchane, ponieważ już niedługo potem zauważyłam... Kogoś. Kulkę biało-brązowego puchu. Jej boki unosiły się w górę i dół powoli, informując o śnie nieznajomej.
Poczułam jak moje serce zaczyna bić mocniej. Czy to może być to? Ktoś, z kim będę mogła spędzić resztę życia? Nie wyglądała jak inne wilki na które natknęłam się podczas wędrówki. Nie była też aż tak podobna do mnie, ale naprawdę mi to nie przeszkadzało. 
Euforię przerwała jednak nagła refleksja. Jeśli wadera spała, nie mogła mnie obudzić, prawda?
Jak na komendę usłyszałam warkot dochodzący spomiędzy drzew. Nie byłam w stanie zobaczyć przeciwnika, ale z całą pewnością nie był ani niewielki ani przyjazny.
Przez moment zastanawiałam się, co powinnam teraz zrobić. Uciec i ratować swoją skórę? Stanąć w obronie zupełnie nieznanej wadery? Spróbować ją obudzić?
Dość szybko dotarło do mnie jednak, że to może być moja jedyna szansa. Samolubna myśl, ale jaka trafna. Ile jeszcze musiałabym się tułać samotnie, zanim znalazłabym ewentualnego kandydata na towarzysza niedoli? Czy był chociaż cień szansy, że uda mi się przetrwać tak długo, bez znajomości terenu, bez kogoś wspierającego mnie w codziennych trudach?
Nie, nie mogę jej zostawić. Nie popełnię tego samego błędu dwa razy.
Pomyślałam, lądując z głuchym odgłosem ciała zderzającego się z twardą ziemią.

< Piwonia? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz