Delta odetchnął ciężko. Jego łapy odpadały. Jakiż to był
ciężki dzień. 4 niebezpieczne sytuacje. Frezja z Legionem wpadli do jeziora, podtopili
się nieco może nawet, więc nie dość że mokrzy, zaziębieni i kompletnie
zdezorientowani, musieli zostać uziemieni na posłaniu przy mamie. Druga
nieprzyjemna sytuacja zdarzyła się z Muszelem. Parszywa choroba, nagłe
ugryzienie i podeszły wiek wykończyło go doszczętnie, powodując do nagłej i
dość nieprzyjemnej śmierci. Delta niewiele był w stanie zrobić, pomimo ze się
starał. Po trzecie, Romeo i jego grypa, doprowadziła go do kompletnego
szaleństwa. Czasem bowiem zdarza się, że gorączka powoduje silna halucynacje, a
kto halucynuje na pewno nie jest przy swoich zdrowych zmysłach, czyż nie. Zatem nieszczęśnik zaatakował Tię kiedy podawała mu
lekarstwo. Aktualnie szalał w izolatce. A czwarta sytuacja? Otóż, przydarzyła
się samemu Delcie. Basior, nieszczęśliwie, ale tez lekkomyślnie nieco, zrzucił
na siebie całą półkę ziół i moździerz. Prosto na swoją głowę. Twardo wtedy
uderzył o ziemię, a ciężkie naczynie zmiażdżyło jego prawą, przednią łapę. Tak
więc teraz chodził z bandażem owiniętym wokół bolącej kończyny i szyi.
Przeklinał się za głupotę, chociaż w rzeczywistości nie było to w żadnym
wypadku jego winą. Półka nie wytrzymała, trudno. Gorzej że to była już druga
łapa na którą będzie kulał w przyszłości. Młodość kości już za nim, a tylny
patyczek jaki trzymał jego ciało w górze, nie odgoił się do tej pory. Wojna
zabiła nie tylko jego samopoczucie jak i sprawność fizyczną. Dobrze, że
przynajmniej wykręcona przez wyższych szeregowców łapa nie była tak poważna.
Ale z dobrych rzeczy. W końcu narodziły się nowe szczeniaki. Trójka małych,
pięknych łobuzów, które idealnie układały się w łapach. Maleńkie i bezbronne fasolki, które zostały otoczone
wielką miłością nowej pary, Laponii i Simone. Kto wie. Może niedługo pary także
w świetle prawa.
—Jak je nazwiecie? — spytał. Wyciągnął małą karteczkę, których nagle z jakiegoś
powodu otrzymali strasznie dużo. Z tego co było wiadomo, nawet więcej niż
śledczy w swojej jaskini.
—Hymm… — Laponia pochyliła się nad jednym z malców liżąc je po karku. — Może,
Tijadea? —
— I Pelasza. — Delta zapisał to niewyraźnie na papierze. Po czym zmrużył oczy,
podniósł kartkę i westchnął.
—Tia. Podejdź. Zapisz te imiona proszę. — podał jej po kolei węgielek i kawałek
delikatnego „złota” watahy. Ta zgrabnymi literami zapisała co jej kazano.
—Tijadea, Pelasza i? — zerknęła na dwie wadery.
—Blue… — Laponia przeciągnęła ostatnią literę.
—Bleu. Brzmi ładniej. — Simone zamachała ogonem. Maleństwa zapiszczały w
głodzie.
—Robi się! — Węgielek mało nie zaiskrzył w jej łapie.
I tak toczyły się dni. Kulejąco, ale jak zawsze. Krojenie i suszenie ziół, na akord, gdyż poważna zima zbliżała się wielkimi krokami, a nie mogła zastać ich niegotowych. Gdyby, nie daj Huku, zdarzyła się taka sytuacja, tyle żyć uleciałoby w eter nawet na zwykłe przeziębienie. Delta odetchnął. Jego spięte ramię bolało go od ciągłego posługiwania się nim. Powoli pokręcił nim opuszczając głowę. Puchacz zaglądał na jego ruchy uważnie, nawet bardziej niż zwykle. Cały świat w ogóle był wyjątkowo radosny. Słońce świeciło, jakby na chwilę nadeszła wiosna i otuliła lasy swoim ciepłem i rześkością. Ptaki szalały, szczególnie te zostające na zimę. Ich piski i śpiewy wpadały nawet do wnętrza cichej jaskini medycznej. No właśnie. Cichej. Wilki chore, wyzdrowiały, a na tą chwilę, nikt nie wkraczał w jej progi. W środku została tylko Nymeria i jej łobuzy, Konstancja Krzemkowa, Romeo nadal zamknięty z dala od słuchu i wzroku, jakiś wilk z WWN i zagubiona dusza z WSJ oraz ten nieszczęśnik znaleziony przez Miodełkę. Więc było powoli. Delta przełożył miętę na kupkę do wysuszenia. Flora obok niego sięgała po pojedyncze liście i wiązała je na sznurkach. Jak dobrze, że wadera była coraz to bardziej komunikatywna. Nadal nie mówiła za wiele, ale widać było, że nabiera coraz więcej energii. Delcie jednak nie było to na rękę nie ważne ile próbował wmówić sobie, że się cieszy z tego powodu. Czasami zabierał do ręki kartkę z imionami, przyglądał się jej i przeklinał w myślach, że nie pamięta niczego sprzed czasu rozjaśnienia umysłu i chwilowego spokoju w swojej agonii. Tak cenne wspomnienia dzieci, przyjaciół, zaniknęły pośród mgły. Teraz z każdym z tych imion kojarzyła się tylko teraźniejszość. Domino, położna, chyba dobra wadera. Flora, medyczka, była i wkrótce ówczesna, której stanowisko przejął, teraz była tylko szklanką goryczy, którą Delta musiał przełknąć. Musiał przyznać przed sobą, że dopiero niedawno położna uświadomiła go że ma czwórkę dzieci. Mediana i Cała, więc dlaczego pamiętał tylko Sigmę i Pi, a nawet z tego niewiele. Ich dzieciństwo rozpłynęło się jak oni pośród krzewów. Oddychał wtedy nad tą kartką ciężko. Wspominał imię Szkli, które kiedyś wpadło do jego głowy wraz z dyskomfortem, jednak nie wiedział do kogo należy. Kręcił wtedy głową czując się dziwnie nieswojo. Z czego zdał sobie sprawę to fakt, że pamiętał niewiele samej pary alfa. Wspomnienia, jasne i przejrzyste miał tylko od pewnego momentu w przeszłości, niewiele przed samą wojną. Reszta była tylko czarną, ziejącą pustką. Ciężko mu było z taką świadomością, jednak był za nią wdzięczny. Ile więcej mogło bowiem przemknąć mu pomiędzy łapami wpadając jak woda w piasek. A suchy pysk będzie tylko tęsknił za słodką wilgocią.
W każdym razie. Te powolne godziny powlekały nogami niczym
więzień z kulą u nogi. Skąd takie porównanie? Otóż światło dnia szybko
zaróżowiło się, ochłodziło wręcz puszczając wzdłuż kręgosłupa nieprzyjemne
ciarki. Łapa Delty, pomimo że pracowita, mrowiła jakby zwiastując
niebezpieczeństwo. I wszyscy byli jakiś zaskakująco spięci. Nikt jednak nie
umiał wskazać dlaczego. Więc w milczeniu pracowali, pomimo że dzień zdawał się
być taki piękny i jakże spokojny.
Niejako miało się wszystko wyjaśnić. Radości miało nie być końca, jednak zanim
do tego doszło, z wnętrza jaskini wydobył się krzyk. Jednak nikt nie krzyczał.
Ciarki na plecach przeszły Deltę kiedy odwracał głowę w panice. Jednak nikogo
nie było. Wszyscy tylko pracowali w
milczeniu. Jednak jego przerażenie postawiło wszystkie włoski na karku na
baczność, a chwilę zajęło mu połączenie faktów, kiedy delikatny ból zapulsował w
jego kręgosłupie. Przymknął oczy i wrócił do swojego zajęcia sztywną łapą
przekładając dalej listki potrzebnych im roślinek. Zapomniał na chwilę o
krzyku, na sekundę zanim nadeszła fala zaskoczenia. Co dokładnie się działo?
Nie był pewien. Jedno jednak zdawało się być prawdą. To jego umysł i jego
wnętrze doprowadzały go do tego przedziwnego stanu. Może to jego moc słyszała
coś już z daleka. Wtedy też postawił uszy. Słuchał. I usłyszał.
Zasapany wilk wpadł do jaskini. Łzy w oczach, uśmiech na pysku. Parę długich,
monotonnych sekund minęło w największym napięciu, kiedy babcia Konstancja
wstała powoli. Delta mało nie zrzucił ze stolika miseczek z maściami. Mszczuj,
ten stary i poczciwy basior, stał po środku jaskini. Teraz trzymał mocno w
uścisku swoją ukochaną. Oboje płakali, a całe zamieszanie powoli rozganiało
chmury na niebie. Słońce jakby cieszyło się razem z nimi, nabrało nieco żółci
pośród błękitu zimna. Zapach strachu przepadł jak wspomnienia Delty. Sam medyk
zbliżył się do starej pary, która powoli rozwierała ciężki i mocny uścisk.
—Mszczuju. — szepnął wręcz nachylając głowę do przodu, wyginając szyję w łuk.
Większy sam ocierał jeszcze łzy, ale jego oczy przeniosły się na posturę
medyka. — Na posłanie. Wyglądasz mizernie. Zaraz cię przebadam. — mruknął.
Otrzepał się z małego transu. Należało się cieszyć, nie smucić. Machnął na
niego łapą, na pysku zakwitło zmartwienie, przepięknie szczere. Starszy samiec
zmarszczył nos podciągając mniejszego do krótkiego uścisku, który społeczne
wymagania nakazały Delcie odwzajemnić.
Badanie odbyło się szybko, sprawnie. Mszczujowi na szczęście niewiele się
stało, ale przyszedł czas na małe przesłuchania. A Delta kulturalnie,
aczkolwiek walecznie musiał ustawić śledczych do pionu.
— Ry. Siadaj na dupie i słuchaj. Nie dostaniecie Mszczuja do Sali przesłuchań.
Albo robicie to tu i teraz, albo won za drzwi! — wskazał łapą na wyjście. Jego
ton nie znosił sprzeciwu i pomimo ze widział w oczach basiora niezgodę, ten
niewiele mógł uczynić. Medyk miał respekt najwidoczniej nawet u niego.
—A kiedy będzie można? — Mszczuj zdawał się chcieć coś powiedzieć, jednak Delta
uciszył go łapą.
—Jak na to pozwolę. Jak na razie jest wyczerpany, odwodniony, z niedowagą i
wieloma nadgryzieniami i źle zrośniętym żebrem. — pokręcił nosem. — Więc
prawdopodobnie będzie je trzeba ponownie złamać, żeby je ustawić. A Mszczuj
jest już starszy, delikatny, nie ma mowy, żebyście teraz nakładali na niego
stres przechodzenia z miejsca na miejsce! —
—A zatem. Czy możemy skorzystać z izolatki? — Mitriall zerknęła niepewnie na
medyka. Jej oko uważnie obserwowało jego ruchy.
—Chciałbym, ale mamy tam oszalałego pacjenta, z którym niewiele mogę począć na
ten moment. Stanowi za duże zagrożenie dla innych. — medyk pokręcił stanowczo
głową. — Ale mogę zaprosić was do sypialni medyków. — wskazał łapą na wejście.
— Bardziej intymnej sytuacji dla was nie stworzę. Jeśli wam to nie pasuje, won
za drzwi. — Puchacz przy jego boku przyglądał się temu wszystkiemu, czekając na
jakieś ciekawe zajęcie. Pewnie niewiele rozumiał z całego tego zamieszania,
pomimo że nie był już wcale taki mały.
— P… powinno wystarczyć. — Ry schylił delikatnie głowę zapraszając starszego
basiora we wskazane przez Deltę pomieszczenie.
—Tylko nie dotykajcie za dużo naszych rzeczy. — odetchnął. Znał trochę relacji
Flory i Ry, z samych plotek oczywiście, ale jednak. A przecież nigdy nie
wiadomo co komu wpadnie do głowy, nawet w pracy, prawda?
—oczywiście. — Mitriall minęła go rzucając tylko tym jednym zapewnieniem.
Basior odetchnął ciężko i położył łapę na plecach starej poczciwej Konstancji.
Jej wzrok podniósł się w górę schowany za szkiełkami okularów. Nie trzeba było słów aby domyślić się jak
wielkie szczęście i zmartwienie wypełnia jej serce. Jak wiele mało nie
straciła, a jak wiele odnalazło drogę do domu.
Odpoczął. Jego łapa dostała nowy bandaż, a praca zaczęła się
na nowo. Wszytkich trzeba było obejść. Poza Romeo. Sam nie miał sprawności aby
do niego wejść, Flory nie miał zamiaru wpuścić tam za żadne skarby, a Tii tym
bardziej. Mogła mieć wielką wiedzę, jednak to mimo wszystko był bardzo…
napalony i niebezpieczny samiec. Broń boże, jeden błąd i skończyłoby się to
źle. Więc dopóki łapa Delty zawiązana była w pożółkłe tkaniny, musiał żyć na
lekach i jedzeniu które mu podawali. To też nie tak że mieli pod ręką
psychologa czyż nie? De facto jeszcze jakiś czas temu mianował go oficjalnie
martwym. Ah te słodkie czasy wypełnione zapachem świeżej krwi, jeszcze pod
panowaniem alfy, nie sekretarza. Swoją drogą, Delta zastanowił się, co tak
właściwie ten starzec teraz porabia. Oh
słodka nieświadomości, może lepiej żeby nie wiedział.
—Jak się czujesz? — spytał Mszczuja. Starszy, oczywiście z ukochaną u boku,
podniósł na niego głowę. Tia jeszcze poprzedniego dnia pomagała powiększyć dla
nich posłanie, aby nie musieli się już rozstawać.
—Znośnie. — uśmiechnął się niemrawo. Jego imię na tą chwilę przestało znaczyć
cokolwiek, a radość przegnała nawet największą zrzędliwość.
—To bardzo dobrze. Chociaż… Jeśli mogę spytać. Gdzie byłeś przez ten cały czas?
—
— U Admirała w niewoli. Można tak powiedzieć. Leczyłem u nich rany. — pokręcił
głową nieco smętniejąc.
—u Admirała? — Delta zmarszczył nos.
—Oh. To ty nie wiesz? Admirał ma „wolne WSC” — Domino stanęła obok niego.
— Nie wiedziałem. O co chodzi? — zastrzygł uchem. Ktoś szedł kawałek od
jaskini.
—Jakaś wolna wataha wyjęta spod władzy Sekretarza. —
—Oh. — zamrugał parę razy oczyma. — Czego ten wariat to nie wymyśli. Wolne,
phi. — zaśmiał się. Nie wiedział gdzie mają tereny, ale wiedział że wcale takie
wolne nie są i nie będą. Nie pod władzą Admirała, tego idioty tyrana.
—Prawda. Jednak co poradzimy na takie zrządzenie losu. Wymyślił sobie taki
pomysł, zapewne jeszcze zanim porwał naszą trójkę. —
—Trójkę? Dobra. Już nawet pytać nie będę. Cieszę się po prostu że jesteś. Ale…
Jak uciekłeś? — zanim wstał zawahał się jeszcze.
—Wypuścił mnie Szkliwo. Niecnym knowaniem, jeśli mogę to tak ująć. Podstępem. —
kiwnął głową. Jego oczy zamgliły się na sekundę.
—Rozumiem. — zamyślił się. — Konstancji, Mszczuju. Chciałbym abyście zostali tu
w medycznej. Najlepiej w sypialni medyków. Jest tam miejsca dla was i dla nas
wystarczająco.—
—Huh? Ale dlaczego? — stara wadera poprawiła okulary zaskoczona.
—Admirał jest nieprzewidywalny. Został bez medyka jeśli dobrze rozumiem. Nie
chciałbym żeby was znowu zabrali, a zwłaszcza z domu, w którym mogą was szukać.
— zaprosił ich łapą w kierunku schowanej sypialenki. Starsi poszli za nim
posłusznie. A w chciwli samotności Delta wskazał jeszcza na zgrabnie skryte
miejsce do chowania się, wyrzeźbione w skale.
—Nawet jeśli by chcieli was wywęszyć, nie będą w stanie. Za mocno pachnie
ziołami i mną z Florą. Jeśli kiedykolwiek się tu zjawi oboje się tu zmieścicie.
— szepnął. Jego umysł już wiedział, że coś takiego może się zadziać. W chwili,
w której dobiorą się do niego samego, on da radę. Mszczuj może tego drugi raz
nie przeżyć. — Traktujcie to miejsce
jako swoje, dobrze. — starsi, może nieco z niechęcią, kiwnęli głowami. Mogli
być niechętni, ale wiedzieli doskonale, że posiadanie miejsca jak to, do schowania
się, zapewniającego bezpieczeństwo, jest świetnym rozwiązaniem. A nie chcieli
się już zapewne rozstawać do śmierci. W dodatku medyk zapewni im luksusy,
jedzenie, ciepło zimą, leki i zioła, wodę.
— Tia! — Delta wyszedł zostawiając ich samych przytulonych ciasno na ciepłych
skórach, pachnących ziołami i Florą.
Jego łapy posunęły po kamieniu. Szukał wzrokiem młodej pomocniczki.
Mała, zdolna, idealna. Może nieco zbyt nieśmiała i niezdecydowana, ale medyk
wiedział że się wyrobi. Jednak zanim ona zdążyła dotrzeć do niego przez wejście
weszły trzy wilki. Delta zadarł głowę stając stabilnie.
—Witaj Delto. — Sekretarz uśmiechnął się. U jego boku szedł nieznajomy mu wilk,
którego oczy uważnie obserwowały wszystkich wokoło. Trzecim wilkiem w kolei,
była zielonkawa wadera, obsypana piegami na pysku. Jej rude włosy zaplecione
były w niedbałego koka, a niebieskie oczy ciekawsko rozglądały się po
pomszczeniu. Była chuda, na wysokich i szczupłych łapach, prawie wysokości
samego Sekretarza, ale zdecydowanie słabsza. Uśmiechała się nieśmiało, chowała
nieco za starszym wilkiem.
— Witaj Sekretarzu. — nie kiwnął mu głową. Zmierzyli się wzrokiem przez chwilę,
oboje nieugięci, dopóki starszy wilk nie przymknął oczu.
—Mam do ciebie prośbę, przyjacielu. — Delta nieco się skrzywił na dźwięk tego
słowa w pysku basiora. Jednak nie skomentował.
—Słucham cię uważnie. —
—To jest Jaśmina. — wskazał łapą na szczudłowatego wilka. — Jest
niedoświadczoną medyczką. I.. —
—Chciałbyś żeby się czegoś tu nauczyła huh? Korzystasz, że masz nas jeszcze pod
skrzydłami co? Dobrze. Ale wiedz że robię to tylko dlatego, że wiem jak
beznadziejna jest sytuacja medyczna waszej miernej watahy i jak wiele wilków
przez to umiera. … Umierało, zwłaszcza w trakcie wojny, kiedy wyście u władzy
wszyscy byli tacy uparci, do takiego stopnia że nie mogliśmy pozostać neutrali
na tym gruncie nawet. — prychnął, — A teraz sio. Nie mam czasu na pogaduszki.
Tia, zabierz Jaśminę na … cholera… nie ważne. Chodź do mnie. — zaprosił ją
łapą. Poczekał aż Sekretarz z niesmaczna miną wyjdą na tyle daleko aby nie
słyszał od nich już pisku i kroku i odstawił nowy nabytek jaskini przy Florze.
—Oh… Witajcie. — przywitała się miło.— Tak wiele słyszałam o tym miejscu! —
—Tak. Domyślam się. Ja jestem Delta, na ten moment główny medyk. To jest Flora,
medyczka. Tia, nasz dzielny pomocnik. Swoją droga, Tia pospiesz po Lato i Mikaelę. Musze zamienić z nimi słówko, na
gwałt. O i Mino też! — polecił jej. Młoda kiwnęła głową i popędziła w swoją drogę.
— Miło mi was poznać. — ukłoniła się delikatnie.
—Dobrze. W takim razie Jaśmino, powiedz mi co już umiesz.—
Załamany to było niedopowiedzenie. Kiedy był pomocnikiem,
posiadał wiedzę jakiej potrzebował. Umiał szyć, niedługo potem i operować.
Jednak Jaśmina nie umiała nic. Ledwo rozpoznawała podstawowe zioła i to po
wyglądzie, nie zapachu! Załamał łapy.
—Długa droga przed tobą. — pokiwał głową. A ona speszyła się swoją niewiedzą.
—no dobra. Zaczniemy od… wybacz. Zaraz do ciebie wrócę. Puchacz, skarb, pokaż
Jaśminie półki i półeczki i narzędzia, proszę. — polecił szczeniakowi, który
wiedział więcej od osoby, która niby była medykiem w WWN. Co za bzdura. Delta
pokręcił głową na samą myśl o tym. Jednak najpierw sprawy ważne. Grupa po jaką
wysłał Tię właśnie zebrała się do kupy. On sam podszedł do nich i zmierzył ich
wzrokiem. Lato nie była chętna do bycia tu za długo, znudzonym wzrokiem
przemierzając po ścianach. Mikaela z kolei zagadywał do Mino, ale ich rozmowa
była za cicha aby słyszeć o czym dokładnie jest.
—Wybaczcie za to nagłe wezwanie. Mam poważną sprawe. Idziemy na bok. — kiwnął
na nich głowami. Ich uszy stanęły na baczność. — Ty też Tio. — zwrócił się do
niej widząc że zbiera się do pójścia na salę. Zaskoczona wróciła do grupki,
widocznie zaniepokojona.
Skryci w cieniu jaskini medycznej ścieśnili się w małym kółku, przypatrując
poważnemu wyrazowi pyska Delty.
—Słuchajcie uważnie. Wczoraj powrócił do nas Mszczuj. — zaczął ściszonym
głosem. Widział w oku Lato chwilowy zawód, a więc uniósł łapę na znak
uspokojenia ich. — Wrócił od Admirała, gdzie trzymali go pod kluczem. A z jego
słów wynika, że był jedynym utrzymującym zdrowie w tej pseudo WSC. — zatrzymał
się na sekundę. Musiał dobrać następne kroki dokładnie w słowa.
—Delto, co masz w myślach? — Mino skulił się nieco słuchając uważnie. Serce
medyka zabiło szybciej.
—podejrzewam… tylko podejrzewam, że może chcieć… znaleźć sobie kogoś… nowego na
miejsce Mszczuja. I jak widzimy może to być każdy, kto ma odrobinę wprawy.
Chciałbym, żebyście od tej pory nie chodzili za blisko granicy z watahą tego
czuba. Dodatkowo , Lato i Mikaela, ja wiem, możecie nie lubić siebie do końca,
czy nie być pewnymi całej tej sytuacji, ale chciałbym żebyście chodzili z kimś
zbierać zioła. Nigdy nie zostawajcie sami. Mino… uważaj na siebie. Może nie
będziesz pierwszym wyborem, ale wszystko jest możliwe. A Tia. Tia zostaniesz
tez z nami w medycznej na parę dni. — wilki spojrzały na niego wielkimi oczyma.
— To tylko przypuszczenia, jednak… nie chcę żeby ktokolwiek z was trawił w łapy
tego padalca! —
—Rozumiem, ale co z tobą? —
—Ja… Ja jestem ostatnim wielkie, którego Admirał może mieć w swoich szponach.
Już raz uczyniłem ich życie piekłem, wśród jego wilków są wilki których życie
ocaliła moja łapa, a zabicie mnie odwróci w jego stronę więcej niż jednego
wroga. Poza tym może mnie cmoknąć w dupę. Wy jesteście w większym zagrożeniu
niż ja. — mruknął. Lato odwróciła wzrok. — Uważajcie na siebie. —
rozeszli się. Należało wrócić do pracy. Powoli, powolutku i najwolniej jak
tylko mogli. Myśl Admirała, poszła za nimi, niczym mętny duch. Delta zamknął
oczy i otworzył je znowu. Jaśmina i puchacz oboje ekscytowali się nad
moździerzem. Uśmiech wdarł się na jego pysk. Jak takie słodkie i niewinne
sytuacje mogą tak łatwo poprawić humor w tych ciężkich czasach. Może niektórzy
pomimo wszystko, będą mogli żyć w watasze pełnej spokoju. Może Delta tym razem
da radę nie uciec przed własnym przerażeniem i pechem. W końcu pokochał to
miejsce.
—dobra. Zaczynamy twoje zajęcia. Wypadałoby wyposażyć cię chociaż w podstawową
wiedze zanim cię odeślę, bo pozabijasz ich tam w tej watasze. — zaśmiał się
szczerze i srebrzyście do Jaśminy, która zaczerwieniona odwróciła wzrok.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz