Wataha Cieni, Tia, nieznany ojciec, Leokadia, cała masa rzeczy, które Yolotlowi ciężko było pojąć na jeden raz. Faolan i Makatza byli świetni, basiorek nie potrafił sobie wyobrazić, że wychowują się w watasze pełnej zabójców. Gdy tylko Kasia ich przyprowadzała, trójka bawiła się razem, chętniej niż gdyby mieszkali w jednej norze. To była straszna myśl, ale Yolotl czuł, że lepiej było właśnie w ten sposób – że należeli do różnych watah i nie mieli ze sobą takiego kontaktu. Mieli wiele tematów do rozmowy, jak mijały im dni, co ostatnio jedli, co im najbardziej się podoba, jakie tereny uważają za najładniejsze.
Niespodziewanie jednak wizyty się skończyły. Bez żadnej informacji rodzina Yolotla przestała go odwiedzać, nie wysłali żadnej notki, nie zostawili żadnego śladu. Po prostu zniknęli, co było równie przykre, co niepokojące.
Basior kojarzył opowiadania Kasimiry, że Wataha Cieni jest bardzo skryta i jeśli kapitanowi nie spodobają się ich spacerki to całkowicie je zakaże. Makatza nawet wspominała coś, że kapitan może ich ukarać za notoryczne łamanie zasad. Yolotl miał nadzieję, że nie doszło do tego drugiego, jednak jego lęk cały czas tylko rósł.
Po kolejnym tygodniu w końcu nie wytrzymał i postanowił wyruszyć na poszukiwania swojej rodziny. Gonić, że Cienie mogą go zabić za wtargnięcie na ich tereny, nawet jeśli ustalonych terenów jako tako nie mieli. On musiał się dowiedzieć, co stało się z jego rodzeństwem.
Tylko co jeśli to jego wizyta wyda trójkę i dopiero, gdy się pojawi, dostaną poważną karę? Będzie się obwiniać jeszcze gorzej, niż teraz.
Basior był rozerwany od środka, nie potrafił stwierdzić, co chce zrobić. Czuł potrzebę sprawdzenia, czy z jego rodziną wszystko w porządku, a z drugiej strony obawiał się konsekwencji, jakie przyniesie jego wypad. Może Wataha Srebrnego Chabra nawet nie zauważy jego zniknięcia, ale Cienie, przynajmniej z opowieści Kasimiry, były o wiele bardziej szczegółowe i każde pojawienie się obcego było notowane przez kapitana albo jego pierwszego oficera. Nic im nie umykało.
Szczęśliwie los okazał się uśmiechnięty i Yolotl wcale nie musiał odwiedzać Cieni. Zamiast tego Faolan przybył odwiedzić jego, w środku nocy, po cichu i bardzo, paskudnie bardzo po kryjomu.
– Faolan! Wszystko w porządku? Gdzie was wcięło na tak długo? – Yolotl wcisnął się obok brata w gęste krzaki, rosnące blisko granicy terenów watahy. Ogólnie mówiąc, miejsce było tak odizolowane, że nie było szans, by ktoś ich tu znalazł, dopóki ich nie szukał.
– Kapitan nas zatrzymała. Mamy szykować się na test sprawności, a nie chodzić na spacerki. To znaczy, że nie będziemy się widzieć przez jakiś czas, do testu co najmniej.
Niewesołe wieści, ale przynajmniej Faolan i Makatza nie byli w niebezpieczeństwie. To po prostu obowiązki ich nadgoniły, czy raczej zbliżająca się dorosłość, która, swoją drogą, groziła i Yolotlowi. Całe rodzeństwo musiało wziąć się za siebie, a nie wiecznie bujać w obłokach, udając, że różnice między watahami wcale nie mają wpływu na ich relację.
– Straszny ten test?
– Trudny, ale nie straszny. Jak ktoś go spartaczy to nie jest puszczany na misje, tylko siedzi na tyłku w watasze i wykonuje prace na miejscu. Źle to o tej osobie świadczy, ale nie jest wyśmiewana. Tylko w razie kryzysu jest na szarym końcu łańcucha jedzenia i dostaje ochłapy. – Mina Faolana wcale nie świadczyła, że basior się tym nie przejmuje; wręcz przeciwnie, sama myśl powodowała spięcie myśli twarzy.
– To w takim razie trzymam za was kciuki. – Yolotl ścisnął pocieszająco łapę brata. Lekki uśmiech zagościł na jego ustach. Jeśli Faolan sobie nie poradzi, to kto? Nikt!
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz