Przyjaźń między rublią a wilczym szczenięciem rozwijała się w zadziwiającym tempie. Yolotl zawsze był skory podzielić się swoimi odkryciami, a Eilert, który w końcu zapamiętał imię młodzika, z zadziwiającą chęcią tych wszystkich monologów słuchał. Chyba jeszcze nie zdarzyło mu się, żeby interesowała go gadanina o magicznych kryształach, ale podekscytowane iskierki w oczach Yolotla i nie opuszczający pyszczka uśmiech miały wyjątkowo mocne przyciąganie. Aż przyjemnie było słuchać wilczka.
Któregoś razu Yolotl rzucił propozycją, by Eilert sam spróbował skorzystać z mocy kryształu, ale rublia wycofała się z tego pomysłu. Uargumentował to przeznaczeniem, że skoro Yolotl dobrze się czuje z burzowym kryształem, to znaczy, że ten kryształ był stworzony specjalnie dla niego. Basiorek po usłyszeniu tej teorii chciał już rzucać się po inne kryształy, by przetestować przeznaczenie, ale Talerzowi na szczęście udało się stłumić ten zapał. Zamiast tego namawiał szczeniaka, by ten cały czas trenował ze swoim kamieniem.
Co doprowadzało Eilerta do przysłowiowej depresji to fakt, jak szybko jego przyjaciel dorastał. Gdy się poznali, Yolotl sięgał mu do brzucha, teraz zaś spokojnie mógł oprzeć się o ramię rublii swoim. Sznurek zmienił się w cienką plecionkę wykonaną zaskakująco sprawnymi łapkami – choć tu akurat Eilert lubił mawiać, że sam nauczył Yolotla sztuki zaplatania. Kryształ nie wisiał już mizernie podwiązany, zamiast tego został ozdobnie owinięty sznurkiem, a potem porządnie wszyty w plecionkę tak, by nie miał możliwości wypaść.
Sam Yolotl również wyglądał bardziej dojrzale. Wyciągnął się, jego nogi stały się szczuplejsze i dłuższe, a niegdyś króciutka grzywka teraz sięgała oczu, co wcale nie było takie proste, bo te także się zmniejszyły w twarzy, zmieniając się z dziecięcych w dorosłe. Uszy wciąż były dla niego duże, ale teraz stosunek niszczyła ich długość, nie szerokość.
Basior nie był już malutkim szczeniakiem, nawet jeśli w oczach Talerza właśnie tak zostało. Był niemal dorosły, gotowy do odkrycia siebie w wielkim świecie, a jego moc rosła z każdym dniem i wykonanym treningiem. Wilk mógł teraz ciskać trafnie piorunami w cele, potrafił także naelektryzować swoje futro tak, by nikt nie mógł go dotknąć. Co prawda na tym jego umiejętności się kończyły, ale jak dla kogoś, kto urodził się bez mocy, to wciąż było dużo.
– Hej, Talerz! – zawołał któregoś razu Yolotl, opierając się przednimi łapami o drzewo, na którym odpoczywała właśnie rublia. – Dzisiaj będę pierwszy raz polować samodzielnie, bez nadzoru. Przynieść ci coś? Będzie smażone piorunem!
Wezwany Talerz spojrzał w dół, na wilka, który jeszcze niedawno nie potrafił przebiec kilku metrów bez potknięcia się. Czas potrafił tak niepokojąco szybko lecieć, gdy spędzało się go miło.
– Jak złapiesz coś, co zmieszczę do dzioba, to chętnie. Powodzenia w polowaniu!
Basior kiwnął głową w formie podziękowania, po czym pobiegł w swoją stronę, prawdopodobnie w miejsce, gdzie znalazłoby się coś do upolowania.
Po kilku chwilach zastanawiania się, ciekawość w końcu wzięła górę i Eilert zaczął śledzić swojego przyjaciela. Skakał z gałęzi na gałąź niczym jakaś papuga, ale przynajmniej w ten sposób miał pewność, że nie zostanie przyuważony. No, znaczy się, szanse były dużo mniejsze w jego mniemaniu. Yolotl z pewnością nie będzie zadowolony, jeśli się dowie, że Talerz go śledził. W końcu wilk miał się usamodzielniać.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz