piątek, 12 stycznia 2024

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 15

Bleu odetchnął lekko. Ogień na świecy zawirował pod presją nagłego wybuchu powietrza.  Cienie zatańczyły na ścianach i ciemnej tkaninie w jego łapach. Ta, prawie czarna, mieniła się delikatnie zielenią niczym krucze pióra. Jego błękitne oczy zmierzyły się z nowym wyzwaniem, tak jakby ten niemy, miękki przedmiot spoglądał na niego spode łba.
—Przestań być taki problematyczny! — prychnął do tkaniny. Ta zawijała się na rogach, rwała uparcie pod jego dotykiem, zbyt delikatna na polowe warunki tej małej pracowni. Gdzieś w tle, za Bleu na legowisku poruszyła się Myszka. Jej ciało uniosło się delikatnie, kiedy przebudziła się ze snu.
—Jeszcze nie śpisz? Która godzina? — spytała cicho. Jej głos, tak zaspany był pełen słodkiego ciepła.  Basior zajrzał na zewnątrz, jego oczy mierząc uparcie ciemność , jakby szukając w niej odpowiedzi na to pytanie.
—Powiedziałbym, że jeszcze spora chwila do świtu. —
—Spałeś coś w ogóle? — rozciągnęła się. Jak już i tak się przebudziła mogła wstać na dobre. Jej łapy przesunęły po miękkim dywanie ścielającym ziemne kamienie.
—Tak. Spałem, dość niedawno się obudziłem. — nie spojrzał na nią, kiedy przysiadła u jego boku.
—Nadal cię męczy to… to? — Myszka skrzywiła się widząc tą przebrzydłą czarną tkaninę, spłowiałą popiołem i przeszłością.
—Trochę, jak widzisz. Strasznie się rozpada.  Zawija, kruszy.  Jest strasznie problematyczna! — zawył cichutko. Świeczka zatańczyła na wietrze, smutno jakby w akompaniamencie do jego głosu.  Jego córka przytaknęła , jej oczy jeszcze zaćmione niedawnym snem. — Ale to nie ważne. Masz ochotę na spacer przed pracą? —
—A gdzie? W sensie… dokąd? —
—Nad plażę, podobno niedawno u brzegów robił się statek, mamy dość spojoną noc, a morze jeszcze nie zamarzło. Może coś znajdziemy, może nie znajdziemy nic.  Ale dopóki jeszcze woda szumi i nie jest skuta lodem pooglądamy sobie wschód. —
—O! Pewnie. Akurat jak nigdy nie pada śnieg, to może nawet zobaczymy słońce. — Myszka zamachała ogonem.

Ich tempo było w miarę szybkie, bo rzeczywiście do samego wschodu tak wiele czasu nie było. Spieszyli się więc, ich łapy sunąc zgrabnie po nieudeptanym śniegu z dnia poprzedniego. Przez to, że w nocy w końcu nie padało, pierwszy raz od dawna, Myszka z taką łatwością namierzała tropy zwierzęce. Racice pozostawione w miękkim puchu, zbite głęboko od ciężaru dojrzałego samca z paroma samicami jelenia. Piękne , lekko odbite łapki zajęcze, nad którymi wisiał jeszcze delikatny zapach zimowego futra.  Ba nawet po drodze młoda wadera była w stanie zidentyfikować ślady łosia. Jego potężne nogi zapadały się w utwardzonym śniegu, zostawiając za sobą długie, ciągnące się przesunięcia , rozgarniając małe zaspy na swojej drodze.  Tyle ile nauczyła się w ciągu swojego życia. Ile już przeżyła. Niby to tylko krótkie dwa lata. Niby to tylko chwila prawdziwego polowania, ale była dumna. Że tylko szybkie przebiegnięcie wzrokiem po lesie wystarczyło aby znalazła tyle możliwej zdobyczy.
Ich żwawy krok powoli przemienił się z zabójczy pęd. Oboje roześmiani ze swojego małego wyścigu wpadli na plażę z wielkim impetem, sunąć po zmarzniętym piasku jak po najlepszej nawierzchni.
—Wygrałam! — Myszka wsunęła się w zimną wodę, pozwalając aby łagodne fale ogarnęły jej łapy, a woda rozbryznęła się na wszystkie strony.
—Wygrałaś, wygrałaś. Ale tylko tym razem. — odgryzł się jej Bleu z szerokim uśmiechem na pysku.  Odetchnął zimnym powietrzem, wbił wzrok w oddalony horyzont.
—Ta! Na pewno! Jeszcze jakbyś miał szanse ze mną wygrać! — zaśmiała się, w jej głowie myśl, że jej tato jest przecież tyle starszy.
—Niby czemu to? Poćwiczę trochę i jeszcze się przekonasz! —
—Z tymi starymi kośćmi? — dogryzła mu. Wiedziała, że był młodym rodzicem, ale właściwie jako dzieci nigdy nie zrozumieli jak młodym. W końcu tak szybko dojrzał.
—Ej! Mam tylko trzy lata! Nawet do kwiatu wieku mi jeszcze daleko! — prychnął udając, że się obraża. Myszka przysiadła na zimnej ziemi, jej łapy nieco wstrząśnięte i złe za to nagłe zmoczenie i ciągłe marznięcie.
—Tylko trzy? — zapytała z niedowierzaniem. Oczy Bleu zmierzyły ją ze spokojem, z uśmiechem i iskrą zaciekawienia.
—Tylko trzy. — potwierdził. Oglądał jak oczy Myszki  zrobiły się wielkie, pełne tylu emocji.  Jej pysk otwierał się i zamykał, a słońce powoli wschodziło. Oboje zamilkli podziwiając ten widok. Jak Bleu mógł widywać go codziennie, przywykły do wstawania przed porannymi promieniami.  Myszka z kolei, polowała rano i wieczorami, kiedy tropy były świeże albo osłona zmierzchu dawała im lepsze zakrycie przed ofiarą.  Mogła sobie pozwolić, aby pospać dłużej niż tato czy Runa. Cisza trwałą jeszcze dłuższą chwilę, fale spokojnie towarzysząc im swoja muzyką.
—Więc miałeś tylko rok?— w końcu myszka zadała pytanie, które tak bardzo nie chciało wcześniej wyjść z jej gardła.
—Tak. — potwierdził. Spokojnie, z miłością zerkając na swoją córkę . — Miałem niewiele ponad rok, kiedy spotkałem waszą matkę. Nie powiem, żeby było to jakieś wielkie zakochanie, ale z pewnością mnie zauroczyła. Pewnego dnia, zniknęła, a parę tygodni później przyniosła mi was oderwanych od jej piersi i uciekła ponownie. —
—nigdy nie powiedziałeś nam kim była. —
—Nigdy nie pytaliście. Jestem zaskoczony, że przez te lata żadne z was nie zadało tego pytania. Spodziewałem się usłyszeć dość szybko, kim jest? Gdzie? Co się z nią stało? Czy nas kocha? Ale to nigdy nie nadeszło. Nie wiem czy to wina wojny czy okupacji,  czy może po prostu nasza rodzina wydawała się wam nienaruszalną normą, ale nigdy nie chciałem ukrywać tego faktu.  
—To… Kim była? Może inaczej. Jaka była? — Myszka przysiadła się bliżej, jej ciało nieco zmarznięte wodą. Bleu oparł się o jej bok z westchnięciem.
—To było dawno, ale była… Dość podobna do Atlanty z wyglądu. Znacznie drobniejsza, z fryzem tak puszystym jak u ciebie. — poczochrał jej  włosy. Ich ciche chichoty zagłuszył szum wody. — Była piękna, to trzeba jej przyznać. I znacznie bardziej doświadczona ode mnie.  Trzeba też powiedzieć, że uwiodła mnie… —
—Uwiodła? —
—Tak. Uwiodła. Zawinęła wokół swojego palca. To był czas kiedy dość często zaglądałem do alf. Wiesz, nasz mały dom nie zawsze wyglądał jak teraz. Wszystko trzeba było zarejestrować, zakomunikować. Uczyłem się też wtedy pisać. Jaśmina, tak się nazywała, przyszła do nas z Nadziejek. Była pomocnikiem medyka, i cóż. Nie wiem czemu upatrzyła sobie mnie. Często mnie odwiedzała, zauroczyłem się i z paru nocy powstaliście wy. A potem zniknęła. —
—Tęskniłeś? —
—Hymm.. Ciężko powiedzieć. Zdaje mi się, że nie miałem kiedy za bardzo tęsknić czy tego wszystkiego przemyśleć. Zastanawiałem się dlaczego, ale wtedy wy płakaliście o jedzenie i moje myśli wracały do nagle rosnącej rodziny. A jak się trochę ustabilizowało pojawili się Oli i Oliwka. —
—Oli i Oliwka? — Muszka zatrzepotała uszami. Niedawno się z nimi widziała.
—Ah. Tego też wam nigdy nie powiedziałem? Oli i oliwka to genetycznie wasze kuzynostwo. —
—Ale… co? —
—oh, jakimi ja teraz rzeczami w ciebie rzucam, co? No. Ich mam Anie przeżyła i początkowo wpadły pod opiekę babć. —
—O! Dawno się z nimi nie widziałam!—
—Ja też nie, wypadałoby je odwiedzić. W każdym razie. Znasz swoją ciotkę, Pelaszę. Nie pogodziła się nigdy ze śmiercią swojej siostry.  Więc Oli i Oliwka nie byli zbyt … bezpieczni na początku w tamtej jaskini. A u mnie byliście wy, było ciepło, mleko i oczywiście rówieśnicy. — uśmiechnął się. — Wiec zabrałem ich stamtąd. Więc są waszym przyrodnim rodzeństwem. —
—A oni wiedzą? —
—Wiedzą. Byłem z nimi nad grobem ich mamy i rodzeństwa. — Bleu przytaknął. Myszka siedziała chwilę w ciszy. Jej myśli pędziły od prawej do lewej. Tyle informacji tak zmieniających życie, a jednak. A jednak. A jednak Myszka nie czuła żadnej zmiany. Akceptacja tego wszystkiego przyszła jej z łatwością, zwłaszcza, że jej tato nie zawahał się w żadnym słowie, nic nie chował, był taki szczery. I był tu z nią. Jego ramię oparte o jej bok, ciepłe futro ocierające się o to jej. Uśmiech wdarł się na jej pysk.
—nie żal mi w sumie. — przyznała.
—Nie żal ci? —
—Że nie poznałam mamy. Że mam tylko was, Ciebie i rodzeństwo. — pokiwała głową. —  Nie żal mi. —
—Może to i dobrze. Nie uważam, że watro byłoby jej szukać.  Nie była… dobrym wilkiem.  Nie żeby była wilkiem złym, ale… —
—Porzuciła nas, to i nie ma po co jej szukać. W ogóle, moje siostry wiedzą? —
—Atlanta wie. Ale dowiedziała się nie ode mnie. Jeszcze jak była mała, stąd spodziewałem się pytań. Ale najwyraźniej zachowała to dla siebie. A Runa, nie wiem. Chyba nie.  Opowiem jej kiedyś jeśli mnie nie wyprzedzisz. — zaśmiał się zerkając na nią nieco z góry. Ta zaczepna iskra w jego oku pchnęła Myszkę w kierunku małej zabawy. W końcu mieli jeszcze chwilę. Rzuciła się na ojca ze śmiechem podgryzając go. Chwilę przepychali się i siłowali, aż Bleu nie uderzył plecami o piach.
—Wygrałam! —
—Wygrałaś, wygrałaś. —

Myszka otrzepała łapy ze śniegu. Irys stanął obok niej , jego oczy mierząc niewielkiego jelenia jakiego dopadli.
—Całkiem niezły. — samica pokiwała pyskiem. Starszy basior tylko mruknął coś pod nosem. Jego łapy zapadły się delikatnie w świeżym puchu.
—Mógłby być większy. — samiec tylko zmarszczył nos.
—Ty zawsze tyle narzekasz. Sami jesteśmy dzisiaj, Dobrze, że mamy jego. — Myszka wolała trzymać  pozytywne postrzeganie świata, chociaż odrobinę. Jej towarzysz z kolei zawsze znalazł coś do czego można było się przyczepić. Może duma go kolała, że Myszka najczęściej była tą, która zadawała ofierze ostatni cios, zwłaszcza teraz, zimą. Była lżejsza, mniejsza od basiora. Znacznie szybciej przedzierała się ponad śniegiem, po ubitej warstwie, która podczas biegu była zdolna utrzymać ją w maksimum rozpędu. Irys natomiast zapadł się nawet przez tą uklepywaną już warstwę.
—Niechaj ci będzie! — prychnął. Jego plecy obładowane świeżym miejscem nieco zaskrzypiały.  Wilk mruknął coś niewyraźnie pod nosem, a Myszka przewróciła oczyma.
—Dramatyzujesz. —
—Jak taka jesteś mądra to może sama go ponieś?—  warknął w jej kierunku. Ona tylko uwydatniła swój elegancki krok i zarzucając włosami rzuciła w jego kierunku wzrok. Jej oko błysnęło pewnym żartobliwym tonem, kiedy jej pysk rozjaśnił wredny uśmieszek.
—Ale czemu bym miała? Ja? Dama? — niegdyś bardzo się pożarli o to, że Myszka się nie nadaje. Najpierw argumentem było, że jest za młoda. Potem, że jest za głupia, a na końcu stanęło na delikatności. Porównał ją wtedy do kwiatka,  a ich przewodniczka zaśmiała się, że może jeszcze Myszka zostanie damą.
—Ugh. Nie cierpię cię. —
—Z wzajemnością — jej ogon zawirował w powietrzu, kiedy przeskoczyła nad większą zaspą. Czuła jeszcze na sobie wzrok Irysa, obserwujący jej tył, prawdopodobnie ze zmrużonymi oczyma. Oh jak oni się bardzo ze sobą nie lubili, a mimo to, to całe dogryzanie sobie i śmianie się z siebie nawzajem było ich słodką gierką bez której byłoby tak nudno. I Myszka dobrze wiedziała, że oboje podzielają tą myśl. W końcu czasami to sam Irys zaczepiał ją, czasami ona Irysowi. Można powiedzieć, że pomiędzy liniami, może ociupinkę się nawet lubili. Ociupinkę, żeby tej szali nie przetoczyć za bardzo.
—Saroe! — Myszka zamachała ogonem zaraz jak znaleźli się na miejscu zbiórek. Cztery zające, wyraźnie w zimowych futerkach leżały już na kupce spisywane jako dzisiejsza zdobycz.  — Jeleń. — wilczyca uniosła wzrok. Średni osobnik jakiego dobili uderzył w biały puch, jego martwe ciało zapadając się w jego głębię.
—Ale kto? On czy zdobycz? Bo że on to wiem. — starsza zaśmiała się, zwłaszcza słysząc jak Irys wzdycha z czystą dramaturgią.
—Oczywiście, że zdobycz. O nim bym tak nie oświadczał wszem i wobec, nie trzeba. — Myszka zaświergotała przesadnie słodkim tonem. Poczuła jeszcze tylko jak basior kopie ją w tylną łapę, nie za mocno ale też nie za lekko. Zaśmiała się pod nosem. Oh jak dobrze jest mu siąść na ego czasami.
— Dobra. Które z was dobiło? —
—Myszka. — Sama właścicielka imienia nie zdążyła odpowiedzieć. Przewróciła jedynie oczyma czekając na dogryźliby komentarz swojego towarzysza, ale żadne nie zdążyło dodać nawet oddechu.
—Strasznie dużo ostatnio dobija. To nie twoja robota sprinterze co? — Tiska mruknęła pod nosem, jej łapy badając martwe ciało zwierzęcia.
—Ey! To że jestem poganiaczem, nie znaczy że nie mogę tego robić. Mam przewagę nad większością z was, chociażby samym faktem że ważę połowę tego co wy. —
—Tu jej muszę przyznać rację. Ja nie należę do drobnych i może to moja robota, ale Myszka łatwiej nabiera rozpędu na śniegu, łatwiej dogania ofiarę i ma lepszą przyczepność. — Irys zmarszczył nos. Nie ważne jakby mu się to nie podobało, jego koleżanka zimą miała same zalety.
—No… Niby tak. —
—Nie kwestionuj działań młodych Tiska. — Saroe, ich przewodniczka po świecie myśliwowania przerwała Tisce w pół słowa. — Ich dwójka w jednej drużynie na ten moment przynieśli nam sporo zdobyczy, małej i dużej. Dzielą się obowiązkami płynie i przemiennie wybierając kto ma lesze szanse na zabicie poprawnie. Na tym polega właśnie polowanie. Rygorystyczne trzymanie się ram stanowiska powoduje straty w zapasach. Dajże im żyć i oddychać. Myszka, brawo, bardzo dobry ostatni gryz. Irys, brawo, żeś się pewnie musiał tego natargać zaraz po tym jak to dogoniłeś. — ciemnowłosa wadera zakończyła tą wymianę zdań twardo stawiając na swoim. Dla niej tak długo jeśli jedzenie wpływało do ich zapasów nie obchodziło ją kto je zabije. Dla niej mógłby być to sam alfa wiszący na tym jeleniu.
—Rozumiem. — Tiska kiwnęła głową kończąc oglądanie osobnika. — Bardzo ładny osobnik. Dobra robota. — i na tym urwały się wszystkie konwersacje. Czas im było zebrać się do domu.
—Do zobaczenia jutro młotku. — Myszka pożegnała się z Irysem.
— Do zobaczenia jutro baranie. — odpowiedział jej i poszli w swoje strony.

Nocą czasami Myszka spała sama. Ojciec zrobił na jej żądanie, a właściwie prośbę, drugie posłanie. Ale częściej zdarzało się, że porzucała je aby skulić się przy swoim tacie i zamknąć oczy, oddając się w ręce błogiego snu. Jej futro przyciśnięte do drugiego, a chęć pozostania tak na zawsze głęboko wyryta w jej sercu. Im starsza rosła tym bardziej podważała, czy ona chce się wyprowadzać. Zawsze była pierwsza do odkrywania świata i nadal jest. Tu się nic nie zmieniło. Jej ciekawość jest niezaspokojonym wulkanem przelewającym się przez jej krew jak lawa. Parząc nerwy do działania. dodając jej energii i chęci do pogłębiania swojej wiedzy i pasji. Jednak, chęć ucieczki z domu, z dala od rodziny zgasła. Zgasła miarowo dość. Jakby ktoś powoli studził ciepłe szkło, które jeszcze odrobinę uginało się pod sprawnymi palcami. Myszka doceniała ojca, ich krótkie rozmowy, powitania, wspólne śniadania. Dwa lata spędzone pod jego opieką, w jego towarzystwie to były do tej pory najlepsze czasy, nawet jeśli miewała gorsze dni. Świadomość, że wracając do swojego łóżka zastanie w nim drugą osobę, tak sobie bliską, sprawiała, że nawet nieudane polowania nie ciążyły na jej spokojnym śnie.
—Nie chcę się chyba wyprowadzać. — powiedziała któregoś razu. Jej oczy przymknięte, ciało taty przytulone do jej boku, oddychające miarowo. Czuła jak powietrze w nim zawibrowało przy cichym śmiechu jaki z siebie wypuścił.
—Tak? Dobrze to słyszeć. Coś się zmieniło? — on też wiedział, że ona tak bardzo chciała zobaczyć szeroki świat, żyć samodzielnie. Wtedy Runa jeszcze mieszkała z nimi, ale akurat wyszła na wieczorny spacer.
—Czy ja wiem. —
—Zawsze myślałem że będziesz pierwsza przy wyjściu. — Bleu poprawił głowę na łapach aby móc na nią spojrzeć. Na pysku miał taki łagodny, czuły uśmiech. — A to Runa będzie ostatnia. —
—Wiem. Ona to taka domowniczka, ale… Lubię to miejsce. —
—Wiesz, że nie będzie mi przeszkadzało że mieszkasz tu, nawet do swojej starości, wiesz. — Bleu mruknął trochę zaspany, jego zdanie mieszające się w swojej składni.
—Wiem. Zawsze nam to powtarzałeś, jak świeżo wyrośliśmy. I nie wiem. Nie wiem jak długo jeszcze będę z Tobą mieszkała, ale chyba nie chcę uciekać teraz. Nie teraz. Czuję że to za wcześnie. —
— I dobrze. Z takimi wyborami nie ma się co spieszyć. Wy zawsze macie tu miejsce. — Bleu zerknął na nią. Jego oczy zamglone zmęczeniem, ale pysk nadal w uśmiechu.
—Kocham cię tato. — Myszka przytuliła się do jego boku, jej głowa opadając zaraz obok tej jego.
—Ja was też kocham, moje córeczki. — basior złożył delikatny pocałunek na jej nosie, który znalazł się w jego zasięgu. — Śpij dobrze. —
—Ty też, tato. —

Jak wiele zmienia się w wilku w ciągu tylko paru miesięcy. Tak. Runa wyprowadziła się. Myszka została sama z tatą. W ich rutyny wplotły się odwiedziny sióstr w warsztacie i Myszki u sióstr. Ale coś jeszcze odrobinę zaczęło się pochylać. Kiedy Runa wybyła z domu, warsztat stał się nieco cichszy. Tato znowu pracował sam, jego łapy powoli przebierające przez materiały, rzeźbiące drewno, w towarzystwie świec. Parę tygodni później, po tej pokrytej futrami ziemi znowu zaczęły tuptać małe łapki.  Myszka przekona się czyje, dnia którego wzięła sobie wolne, jej cieczka doskwierając jej wyjątkowo mocno. Dzień zaczął się jak każdy. Bleu polamentował nad swoim czarnym materiałem, jego łapy brudząc sobie od niego psychikę, kiedy tak rozważał jak się do niego dobrać. Potem sięgnął po drewno, czekał na niego de facto projekt, którego nie mógł po prostu odłożyć na później. Jego łapy sprawnie wybierały niechciane kawałki dębu z pomocą nożyka. Sunął pasek, za paskiem, pasek, za paskiem. A drewna ubywało w łapach. Będąc w połowie, projektu i dnia, odłożył go na chwilę na bok, zmęczony nieustannym szorowaniem twardej nawierzchni. Wtedy też przez wejście zajrzało sześć głów. Bleu siedział do nich tyłem, pochłonięty czytaniem kartki, ale jego ucho doskonale wiedziało kto idzie, już od początku. Myszka za to nie do końca. Widząc te wszystkie pary oczu podniosła głowę z legowiska przechylając ją na bok. Bleu uśmiechnął się do niej od ucha do ucha.
—A kogo to niesie wiatr co? — zagadnął zaglądając za swoje plecy. Parę chichotów rozbiegło się po ścianach.
—Dzień dobry! — jeden ze szczeniaków wskoczył do środka. To nie były już do końca małe dzieci. Niekoniecznie były też duże. Bleu pamiętał swoje córki w tym wieku. Kiedy były już na tyle samodzielne, aby plątać się po watasze, posiadać własnych znajomych, ale jeszcze musieć wracać przed zmierzchem. Niby już nie szczeniak, ale jednak nadal.
—Dzień dobry. — Bleu przywitał się, jego łapy poprawiając szalik na szyi Dalliego. Pozostałe malce wpadły do środka ze śmiechem. — Kogo dzisiaj moje oczy widzą, co? Danny, Dana, Dally, Mashko,  Barwina i Dziewanka. — wyliczył sobie, na głos. Dzieci już do tego przywykły, że wilk musiał sobie najpierw na głos wypowiedzieć ich imiona, aby potem nie musieć oglądać się do kogo mówi i czyją ciekawość zaspokaja. Tego dnia w warsztacie było głośno. Dzieci biegały, bawiły się, zadawały pytania Bleu i Myszce. Ba! Jak się samicy trochę lepiej zrobiło to zabrała ich na małe wyścigi po polance przed ich domem.
Tej nocy usiedli sobie w blasku świec, oboje wyciszeni, najedzeni i szczęśliwi.
—I one tak codziennie przychodzą? —
—Tak. Codziennie w innej paczce, ale tak. Najczęściej widuję Barwinkę z Dziewanką oraz Dalliego. —
—Nie męczy cię to? —
— Szczerze? Nic a nic. Mógłbym tak przez całe życie. — Bleu zaśmiał się. Para z jego usta uciekła w górę, zabrana przez wiatr. — Przypominają mi trochę was. Tęskniłem za tym hałasem w domu. —
—o ! to już wiem kto będzie niańczył moje dzieci jak będę mieć ich dość. — Myszka roześmiała się w głos. Bleu zawtórował jej z rozbawieniem.
—Zawsze. Wszędzie. Dla was wszystko. … Czekaj… Masz kogoś na oku? — uśmiechnął się do niej, spoglądając na nią nieco zaciekawiony.
—Nie. Ale to nie znaczy, że nie planuję rodziny. — Myszka odetchnęła ciężko. — Ty też sobie kogoś znajdź, to może będę miałą młodsze rodzeństwo. —
Bleu przewrócił oczyma i prychnął z udawanym obrażeniem na jej słowa.
— Żeby córka musiała ojca pouczać, no kto by pomyślał. — zaśmiał się i przytulił ją do siebie. Ta zachichotała. Wszystko ucichło, specjalnie dla nich, świat zamilkł na parę sekund jakby biorąc w pierś ten zapach czystej nienaruszonej miłości.
—Czemu nie. W sensie. — w końcu Myszka się odezwała. Spojrzała ojcu w oczy. — Zawsze byłeś tylko ty. Myślę, że żadna z nas nie będzie ci miała nigdy za złe jeśli zakochasz się kiedyś. — wadera przyznała cicho. Bleu uśmiechnął się i poczochrał jej włosy.
—Nigdy bym nie pomyślał, że któraś z wam nawet pomyślałaby o byciu przeciw. Jeśli się zakocham, będziecie pierwszymi, które się o tym dowiedzą. —

Noc zaszumiała. Runa obróciła się do wygodniejszej pozycji, zakryta pierzastą pościelą. Atlanta ziewnęła zakrywając ogonem małe rude ciało skulone u jej podbrzusza i chrapiące niemiłosiernie głośno. Oli i Oliwka wywalili się na plecach na swoim ulubionym kamieniu. A Myszka zwinęła się w kłębek u boku swojego taty.

Noc zaszumiała, oh a jaka była spokojna.

CDN.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz