środa, 3 stycznia 2024

Od Kawki - „Rdzeń. Impuls”, cz. 5.5

Uwaga, trochę się zadzieje. Opowiadanie o treści... nie wiem, ja bym dała dla bezpieczeństwa jakieś +116 lat i 54 dni, ale niech każdy sam zdecyduje, czy stać go na straty moralne i/lub oczukąpiel. Jeśli jesteś położną o słabych nerwach, zastanów się dwukrotnie.

Hm, co my tu mamy? Dwie bohaterki i dwa zupełnie różne opowiadania, ich dwa odrębne światy oraz historie odległe od siebie o lata świetlne, a na pewno dalej, niż stąd do Lotnic (jeśli ta nazwa nic Wam nie mówi, wiedzcie, że to i tak nieważne). Damy im jeszcze po cudnej piosence, co? Niech sobie mają, każda swoją.
Jest w zasadzie tylko jedna rzecz, która je ze sobą łączy. Szczegół. Co się stanie, gdy wpiszemy te dwa tytuły w jeden cudzysłów?

➷ ➹ ➷ ➹

Widzę?
A może to kolejna mrzonka?
Słyszę?
A może to śpiew skowronka?
Czy to gwiazdy płoną na niebie, czy to nie blask zniczy?

Być może.
Na trupie cierni wyrósł słonecznik,
Trucizna rozpuszczona w wodzie,
Nie licz dni i na nic już nie czekaj,
Wygląda bowiem na to,
Że do czego tęskniłaś, to, wrócone, przetraciłaś.

Widzisz?
A może to nasze własne marzenie?
Słyszysz?
A może to w istocie tylko skrzypiec brzmienie?
Popatrz na jego skrzydła, czy nie są anielskie?

Być może.
Z prochu powstają nowe kwiaty,
Niczego nie rozumiem
I chyba nawet nie chcę,
Wygląda bowiem na to,
Że jest to niepojęte.

Ktoś w podskokach zmierza przed siebie
Ktoś macha ogonem jak szczeniak,
Popatrz, skacze naprzód, czy się cofa?
Myślami gdzieś daleko
Czynem tu i teraz
Przednie, czy tylne łapy jako pierwsze osiągną cel?

Ktoś stoi na własnej ziemi,
Ktoś korzeniem wrasta na głębokie metry,
Popatrz, zamiast oczu liście, miast pazurów ciernie.
Rozkwita w lecie,
Zamarza w zimie,
Czy kiedyś wreszcie wyda owoce?

Staje jedna naprzeciwko drugiej,
Każda widzi, co chce widzieć.
Wspomnienie, w lustrze, co stoi pomiędzy nimi,
Popatrzcie, poczujcie, pomyślcie, duszyczki,
Wybierzcie. Zapomnieć o sobie w pokoju,
Czy musieć wspominać się przez wieki.

Słyszycie?
Ktoś nam tu na skrzypcach gra.
Widzicie?
Dziwna to zabawa, ale nadal trwa.
A może pora mrugnąć jeszcze raz i zagrać sobie na nerwach?

➷ ➹ ➷ ➹


Widzę to tak jaskrawo, jak w dzień 
Tuli ją znów i szepcze sam miód
Dla nich ta noc za krótka na sen 
Ogień jest w nich i cud

- Widziałam ich... - Wrona chwyciła się za głowę obiema przednimi łapami. Skuliła się w głębokim mchu, a jej język zderzył się z gilotyną szczękających siekaczy. - Nie chcę więcej...
Kawka i Szkliwo. Jak to w ogóle możliwe? Przecież oni nie byli w stanie nawet się do siebie uśmiechnąć! Czasem jakby patrzeć na siebie nie mogli. Przecież przez cały czas tylko na siebie warczeli. To ona była w ich trójce tą najprzyjaźniejszą, najweselszą. Najbardziej czarującą! Dlaczego to ona... została sama?

Komu skarb, komu łza, komu płacz i żal

Tak, lubiła się bawić, lubiła uwodzić. Lubiła też, hm, różnorodność. Szkliwo nie był wyjątkiem. Ale kim on był, by żałowała go jak straconego marzenia?! Przecież od początku wiedziała, że był tylko kłamcą. Hieną cmentarną. Podstępnym wybrykiem natury, sztucznym tworem kombinacji politycznych, pozbawionym choćby zarysu serca i duszy. Był nikim. Bo kim innym mógłby być?
- Ktoś taki jak ty i ktoś taki jak ja? Na ludzkich terenach?
- Bo... jest trochę naganne, takie życie na pół gwizdka, prawda? Proszę, zabierz mnie stad, gdziekolwiek, byle dalej, odejdźmy i wędrujmy, zatrzymajmy się dopiero w raju!
Dreszcz w skroniach sprawił, że ze zdwojoną siłą ścisnęła swoją głowę pomiędzy łapami i tak upadła na ziemię. Nie wierzyła. Oczywiście, że nie wierzyła w rzeczy, które zdawały się po prostu niedorzeczne! Ale naprawdę niczego nie była już pewna.

Powiedz mi Panie czemu nie ja
Dlaczego nie ja tańczę z nim dziś

- A jeśli sama odejdę? Co wtedy? Nie poszedłbyś za mną?
Za jej krtani wyrwał się przeciągły jęk.
Myślała, że odchodząc pozostawi w domu ukochanego, który będzie czekał tylko na nią. Tęsknił, żył nadzieją, że wróci. A ona, wróciwszy, spotkała Szkliwo. Niezwykle frustrujące było, że za każdym razem gdy stwierdzała, że ma więcej niż pewność, że Szkliwo to nikt inny, jak zwykły oszust, ta rzucona na wiatr myśl powracała niczym bumerang, ukazując przy tym swoją drugą stronę: niepewność. Nie znała jego myśli. Nie wiedziała, czy on nawet nie wie, że powinien czekać właśnie na nią, bo nie usłyszał tego z pyska Admirała. Czy też... może niegdyś rzeczywiście czekał.

Powiedz mi Panie czemu nie ja
Dlaczego nie ja z nim dzielę sny

- A dotknąć mnie też się boisz? Przecież nie rażę prądem.
- Słonko. Masz swoją podróż, masz ludzi, masz nowy świat. Jutro przed nami parę ładnych kilometrów, więc śpij.
- Kiedy mi tak... we krwi zimno. Czy mamy coś jeszcze do stracenia? Oddam ci serce i duszę. Tylko na tę jedną noc, dla mnie... przestań być duchem.
Oszust. Doskonale pamiętała, jak zaraz po swoim pojawieniu się w WSC wprost odrzucił jej uczucia, chociaż nic nie trzymało go w wierności do Kawki, która nie chciała nawet z nim rozmawiać. A jeśli nie oszust? To z niczego go nie zwalnia! Jeśli naprawdę był Mundusem, pozostałby wierny jej i tylko jej. A gdyby nie wróciła? Cóż to, przecież to ona podarowała mu ten kwiat i tylko jej wypadało go odebrać. Kim byłby ten osobnik, gdyby nie jego kochana Wronka? Umówmy się, wciąż tylko ponurym partyjnym aparatczykiem od początku do końca pochłoniętym pracą. Z boku wszystkiego, skończyłby biedak tak samo jak samotny i zapomniany przez wszystkich Agrest! Rzecz jasna, Agrest znalazł swoją Nymerię, a prawdopodobnie to raczej ona znalazła jego. Poleciała na władzę, i tyle. Co innego zbliżyłoby ją do tego samotnego, znużonego życiem wilka, którego Wrona znała sprzed lat?

Powiedz mi Panie czemu nie ja
Dlaczego nie ja mogę z nim być

Szkliwo. Nawet jeśli był oszustem, musiał do cholery wiedzieć, do kogo się zwrócić, gdy już znalazł się w WSC! Przecież wszyscy wiedzieli, że Wrona i Mundus... Ale... nie, nie powinna obwiniać za błąd jego jednego. To przecież sprawa tej... tej całej Kawki. To ona, psica kusicielka. Kolejna, która poleciała na władzę; władzę i wpływy. Zachciało jej się być rzecznikową, nieważne, jakiej kanalii pozwoliła w tym celu zbliżyć się do siebie. Może dostaną za to przydział spirytusu dla nowożeńców od samego sekretarza? Ha tfu!
Tak, Kawka była jej wnuczką, może i tak! Ale co to miało do rzeczy?

Powiedz mi Panie czemu nie ja
Dlaczego nie ja
Na resztę dni

Końcami pazurów, potem całymi palcami, w końcu marząc się w jasnej ziemi aż po nadgarstki, zaczęła kopać.
Jej łapy były zmęczone, a przy wymagających siły ruchach zaczynały drżeć. Kilka drobnych, jaśniejących w ciemności, srebrnych kwiatów, razem z grudami ziemi spadło na wilgotną trawę, gdzieś obok niej. Błoto mieszało się ze łzami, jedna za drugą cieknącymi z jej oczu. Uginając palce przy pierwszym, bolesnym skurczu, zacisnęła zęby, by powstrzymać się od skomlenia.
Puściła obolałą głowę i wyciągnęła przednie łapy daleko przed siebie. Zacisnęła palce na łodyżkach mchu; soczystozielonego nawet zimą.

Trochę boli - serce nie chce bić 
Trochę boli - Panie, pomóż mi

Nagle jej pazur zaczepił o coś leżącego w ziemi. Zmęczonym ciałem zatrzęsły dreszcze.
Dotknęła niewidocznej w ciemności, śliskiej powierzchni i wyrwała jedno z pogniecionych piór. Choć światło księżyca tej nocy nie było dziełem okrągłej pełni, a z leżącego w ziemi ciała niewiele już zostało, jej oczy wszędzie poznałyby chłodną barwę.
Zamknęła oczy, wodząc łapami po zieloności. Dotyk miękkiego dywanu wyciszał zmysły. Otrzeźwiał; mówił: bądź rozsądna. Płaczesz za czymś, czego nie ma od dawna.

Dla ciebie jest najbielsza ze świec 
Nasyp mi ziaren nadziei na dłoń 
Ciało me weź i duszy mej śnieg 
Nie daj tak ginąć bez sensu, za grosz 

Pociągnęła nosem, i raptownie podniosła głowę. Jej wronie serduszko zabiło mocniej.
- Kaj? - jęknęła przez łzy. - Już wracasz ze szpitala?
- Wronica, co ty, stado łosi po tobie przebiegło, czy co? - Złoty ptak, idąc na pewno z jaskini medycznej, cały w widocznych nawet pod jasnymi piórami siniakach, z dwoma szwami na skrzydle i z jakiegoś powodu podartym bandażem na lewym skoku, widząc lamentującą współlokatorkę, przystanął na leśnej dróżce i począł łypać na nią z niepokojem.
- Och, Kaj. - Podźwignęła się ciężko, najpierw na przednie, potem na tylne łapy i od razu zrobiła kilka kroczków naprzód. Położyła palec na jego dziobie. - Ćśśś. Po prostu pomóż mi go znienawidzić.
Przysunęła się jeszcze bliżej. Złotopióry żachnął się.
- O co ci chodzi, Wrona? Łeb mnie boli... Wszystko mnie boli po tym... incydencie.
- Zobaczysz. Mój ty niewinny aniołku.
- Niby co zobaczysz?!
- Racja. - Wadera w rozpaczy przycisnęła nadgarstek do pyska i cofnęła się o krok. - Nie tutaj. Chodź ze mną nad morze. Chodźmy! Wyobraźmy sobie że jutra nie będzie.
- Czekaj, koleżanko. Uspokój się trochę. O kim mówisz?
- O tym skrzydlatym łajdaku - wypłakała. - O Szkliwie - sprostowała szybko, przypominając sobie, do kogo mówi.
- A co się wydarzyło?
- On... - Pod cienką warstwą sierści na pysku, Wrona spurpurowiała. - On z Kawką... - Po czym znowu wybuchła płaczem. Koyaanisqatsi westchnął, a trybiki w jego głowie przyspieszyły na tyle, na ile były w stanie, napędzane przez nie do końca jeszcze trzeźwe szare komórki. - Proszę, pokaż, że nie jestem od niej gorsza. Kochaj mnie. - Podniosła głos, na co ptak odsunął się ukradkiem.
- Jeśli chcesz go znienawidzić, to masz moje pełne wsparcie! - Skrzydłem poklepał ją po ramieniu. - Ale nic więcej chyba nie mogę zrobić... Później porozmawiamy, co? Jak trochę się uspokoisz. - Nie zdążyła chwycić nawet jego pióra, zanim odskoczył jak oparzony i zamachnął się skrzydłami do lotu. Wilczyca zawyła.
Tęskniła. Mundus obiecał jej, że gdy wróci, będzie czekać na nią jej dom, ich bezpieczna polanka, bliscy, rodzinne ciepło i czułość. Szkliwo miał dać jej to, co otrzymała niegdyś od jego poprzednika. Tymczasem Kawka odebrała jej to wszystko jednym skinięciem palca.
A Wrona przecież chciała po prostu być kochana.

Jak można być tak ślepym, jak on 
Chwilę jasności w miłości mu daj 
Jestem najlepsza - mówił mi to 
Mieliśmy razem podbić świat

➷ ➹ ➷ ➹


Czymkolwiek jesteś.
Kimkolwiek jesteś.
Cisza unosząca się nad polaną akcentowała każdy oddech i każde uderzenie serca. Wzajemna bliskość onieśmielała.
- Uwierz mi. Będziemy razem szczęśliwi i spełnieni. - Objął ją skrzydłami.
- Nie wiem. To wszystko mnie przytłacza. -  Dokładnie tak. Miała wszystkiego dosyć i nie potrafiła już nawet określić słowami stanu przygaszonej obojętności, w którą stopniowo popadała. Kłopoty nawarstwiały się. W obliczu obciążenia, zaczynała przypadać do ziemi, lada chwila mogąc położyć się na niej całkowicie. - Nie chcę ciebie też stracić - szepnęła.
- Obiecuję, że będę pilnować swojego życia lepiej niż Mundus. Wiem że mam po co i to docenię. Dopóki żyję, jestem cały twój. A ty?
- Och... A ja twoja.
Gdyby oboje zastanowili się nad tym przez chwilę, na pewno zdaliby sobie sprawę, że żadne z nich nie było na to gotowe. Ale zatarte już widmo słodyczy dawało znaki wyraźniejsze każdego kolejnego wieczora we wspólnym domu, a obydwa serca znały drogę do rozładowania nieprzerwanie towarzyszącego im napięcia.
Tylko jeden oddech mógł współbrzmieć z jej oddechem. Jedno i to samo ramię mogło otrzeć się o jej skórę, skroń dotknąć skroni. Te same oczy mogły spojrzeć na nią w ten sposób. Czyż... nie? Czyż te oczy nie były jego oczami?
Jednakowa pierś mogła przycisnąć ją do siebie z jednakową pasją. Nienasycenie szukać w niej spełnienia. Tańczyć wokół niej, jak płomień wokół gałązki, a później dogasnąć w jej objęciach.

Czy wiesz jak to jest
Jak wciąga ta gra

Choć zamiary stały się jasne już przy pierwszym spojrzeniu, przysunęli się do siebie tak bojaźliwie, jakby nie wiedzieli, jak to jest, nawzajem czuć swoje ciepło i dotyk, bardziej czynny, niż przypadkowe muśnięcie. Nawzajem w milczeniu pytali się o zgodę i wciąż nie mogli uwierzyć w szczerość odpowiedzi. Wreszcie dwójka samotnych duchów przylgnęła do siebie, spragniona bliskości nie mniej niż zasychające kwiaty życiodajnej wody.

W kolorze krwi - ta cała miłość
W kolorze krwi - na śniegu zimą

Wilczyca wyciągnęła przednie łapy ku górze i oplotła jego szyję, by przyciągnąć jeszcze bliżej. Czuła jego obecność nad sobą, wokół siebie i w sobie, a on pochylił się nad nią i na chwilę oparł czoło na jej piersi, rozgrzewając to, co kryło się wewnątrz. Coraz szybsze i głośniejsze oddechy, coraz mocniejsze dreszcze, już nie tylko rezonujące gdzieś głęboko wewnątrz, ale rozchodzące się aż po czubki palców. Początkowa nieśmiałość przeminęła, spychana w niepamięć przy każdym miarowym ruchu. Żebra drżały wśród namiętnych westchnień, a serca tuż za nimi łomotały euforycznie. Ocierał się o nią, jakby każdy ruch był pierwszym łykiem z krystalicznego źródła; jeden za drugim, a pragnienie rosło. A jednocześnie tkliwie, z uwielbieniem należnym chyba tylko bogini. Pustynne kwiaty wreszcie mogły rozkwitnąć, ukazując swoje najpiękniejsze kolory. Było ku temu coraz bliżej. Nigdy wcześniej żadne z nich nie miało przed oczyma tylu wielobarwnych błysków.

Serce nocy wie, że umowa z niebem kończy się
Już czas

Wtem coś pomiędzy nimi pękło, gwałtownie, boleśnie, jak zerwana z gryfu skrzypiec metalowa struna. Ledwie sekunda, upadek i skok. Tym razem to on grzbietem uderzył o ziemię. Zanim zdążył jakkolwiek się do tego ustosunkować, ona, z wciąż jeszcze mocno bijącym sercem i lekko trzęsącymi się kończynami, już siedziała na nim okrakiem. Stopami wdusiła skrzydła w świeży śnieg.
Zapadła grobowa cisza, bo oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że właśnie stało się coś, co bynajmniej nie miało być częścią pobłogosławionego niemą zgodą programu. W ciemności błyszczały ślepia wpatrzone w siebie z dwojakim niepokojem: niepokojem zaskoczonego celu i niepokojem niedoświadczonego sprawcy. Dopiero po chwili Kawka zdobyła się na lekki uśmiech. Oczy wpatrujące się w nią z dołu nadal wyrażały jedynie dezorientację.
- Co...?

W kolorze krwi - dwie krople wina
W kolorze krwi - nie ty zdradziłaś

- Zostało kilka rzeczy do omówienia. - Jej pysk wyrażał uczucie, którego Szkliwo nigdy wcześniej nie widział. Czy więcej było w nim bólu, czy błogości? Odrazy, czy miłości? - Pierwsza, jeśli już mamy żyć razem. Masz mnie tutaj, a potem znikasz i co wtedy? Na przykład na tych niejawnych wiecach w WWN?
- Chodź ze mną na następny, a sama zobaczysz. Nie łaszę się do panienek, jeśli o to chodzi.
- A co z córką alf? Słyszałam...
- W życiu nie zamieniłem z tą dziewczyną słowa - odparł ze niecierpliwieniem. Pysk wilczycy spochmurniał. Odwróciła wzrok, zawieszając go gdzieś na berberysowych gałązkach, otaczających polankę. Przez chwilę siedziała tak, lekko przygarbiona. Wreszcie zdobył się na wyartykułowanie grzecznej prośby. - Czy mogę wstać?
- Przecież to oczywiste, ty żyjesz w swojej bajce. Przepraszam. Nie wiem za kogo niektórzy cię mają, ale nie powinnam była wierzyć w te głupie plotki - wymamrotała, nadal wpatrzona w swoją tajemniczą dal. Zbierała myśli. - Nie wracajmy do tego. Tęskniłam. Ale wiesz, myślałam, że do własnej śmierci będę skazana na tęsknotę. Myślałam że Mundus musi nie żyć, inaczej dałby mi jakiś znak. I mimo że próbuję o tym zapomnieć, dziś jestem pewna, że miałam rację. Gdyby żył, dałby znać... Ale skąd ty się tu wziąłeś? Co wcześniej robiłeś? Kim byłeś? Mam tyle pytań. - Pochyliła się i jedną z przednich łap wolno pogładziła go po ramieniu.
- Jesteś pewna, że mam o tym opowiadać... teraz, w tym momencie?
- Mówiłeś, że w ten sposób zamkniemy wszystkie sprawy, które nas dzielą. Spróbujmy to zrobić. Ojciec powiedział mi mniej więcej, jaki miałeś udział w ich planie. Dlaczego się na to zgodziłeś? Wiem, co powiesz: to było potrzebne watasze. Ale do czego było to potrzebne tobie?
- Nie. To było potrzebne jaskini alf. A więc i mi. I tobie, Kawka.
- Mi. Widzisz, kłopot w tym... Chyba powinieneś o tym wiedzieć. - Na chwilę przymknęła oczy. Miała nadzieję, że chociaż sprawia wrażenie spokojnej. Na przykład jak ta cała Nymeria: co by się nie działo, opanowana. - Mi na tym już nie zależy. Okazało się, że jestem bezpłodna. A kogo w takim razie wszystkiego nauczę, komu to wszystko przekażę? - Nastała chwila milczenia. Kawka zorientowała się, że trudno jednocześnie mówić i powstrzymywać cisnące się do oczu łzy. Zebrała wszystkie siły, by ukryć drżenie głosu, po czym dodała słabiej. - Ale i tak mnie nie zostawisz, prawda? Będziesz zły, jeśli chciałabym, żebyśmy byli w tym razem? Tak bolałoby mnie patrzenie na twoje dzieci.

Niby zwykłe nic, może nikt nie umie dzisiaj
Kochać aż tak, jak ty?

- Oczywiście, że nie... Mi się do ojcostwa nie śpieszy. Naprawdę.
- Od teraz na pewno nie. Stryj mówił mi kiedyś, że kontrola i zaufanie razem dają pewność.
- Ale jeśli masz na myśli... - Przy ostatnim słowie nerwowo przełknął ślinę. - To zły pomysł.
- Moje pomysły są przecież świetne. - Silne emocje stopniowo ulatywały z jej głosu, pozostawiając po sobie puste, bezbarwne słowa. - Sam tak mówiłeś. Nie chcesz posłuchać?

Noc miękka, jak popiół już wie
Jest zbrodnia i kara

Nieznacznie przechyliła się na bok, by podnieść z wysokiej trawy i kurczowo ścisnąć między palcami mały, niepozorny nożyk. Uwadze szarego lotnika nie umknęły jej dygoczące łapy i niestabilna pozycja. Czy był obłąkany, że zamiast wykorzystać to i spróbować wyswobodzić się ze sporym prawdopodobieństwem powodzenia, wciąż leżał pod nią, jak struchlały zając?
Co ona zrobi? Wycofa się?
- Wydaje mi się, że powinnam cię wykastrować. Ale musiałabym wtedy rozpruć ci brzuch, a przecież nie chcę, żebyś bardzo cierpiał. Zresztą nie odróżniam serca od nerki.
- Serce bije...
- Twoje też? - rzuciła markotnie.
- Ja żyję Kawka. Jestem tutaj, nie jestem duchem! Ja... Boże kochany! Proszę cię!
Skrzywdzisz mnie...
Nie odpowiedziała. Jej druga łapa powędrowała gdzieś w stronę jego wciąż przygniecionego wilczym ciałem podbrzusza i poruszyła się kilkakrotnie. Pisnął, gdy przeszywający, narkotyczny impuls przebiegł przez jego trzewia, a mięśnie jeszcze raz napięły się, nie stawiając jej oporu. Ponieważ jego palce nie sięgały niczego innego, odruchowo zacisnęły się na ziemi.
Skaleczenie na języku znowu dało o sobie znać. Ponieważ leżał na wznak, słony smak ciepłej strużki krwi zaczął ściekać mu do gardła.
- Zapamiętaj to, ostatnia okazja - oznajmiła tymczasem przymilnie.
Jak możesz...? Po co...? Podła sucz.
- Jesteś okrutna. Dlaczego? - szepnął z wysiłkiem, na co rozmówczyni jedynie lekko zmrużyła oczy. Odsunęła łapę, by podeprzeć się nią na ziemi.
- Biedaku. Nie dość, że masz dyskusyjne szczęście nie być wilkiem, to jeszcze przypadła ci funkcja rzecznika w nadrzędnej watasze. Dobrze wiesz, że wszyscy usprawiedliwiliby mnie teraz, nawet jeśli dla zabawy powyrywałabym ci lotki. A ja mam dużo ważniejszą rzecz do zrobienia.
- Pani święta, nie obchodzą mnie wszyscy! - odezwał się donośniej, a głos, który zdołał wydobyć z gardła, nasiąkał goryczą. - Gdzie jest moja Kawka? I gdzie była, gdy niegdyś prosiłem o wybaczenie?
- Jeśli to zrobię, w końcu ci wybaczę. I wiem, że ty mi wybaczysz. A wtedy znowu będzie dobrze.

Powiedz, czy trochę ci żal
Najpiękniejszej miłości świata?

Sytuacja wyglądała coraz poważniej, jeśli rzecz jasna w ogóle można było powiedzieć, że przedtem była błaha. Wilczyca obróciła ostrze w łapie i choć jej palce trzęsły się już jak liście osiki, szybkim ruchem wyciągnęła nóż przed siebie.
Poczuł jak cienkie ostrze przebija jego skórę. Cudem zdusił w sobie krzyk bólu.

Piekło już wie, dobrze wie
Że ciebie ma

Właśnie wtedy odruch przeważył szalę wagi działania i druzgocąco wygrał z biernością. Skrzydlaty bez ostrzeżenia zwinął się w zgrabny precel, jak kot chwytający jaskółkę we wszystkie cztery łapy, i o dziwo bez większej trudności zepchnął z siebie nieprzygotowaną na to wilczycę.
Po raz drugi w ułamku sekundy zamienili się miejscami. Nogi trzęsły się pod nim jak galareta.
Chciałby ją zranić. Uderzyć. Och, jak bardzo chciał jej odpłacić, wyładowując na niej całe napięcie, choćby do cna zwyrodniałe.
Ale przecież doskonale wiedział, że nie jest w stanie, a to potęgowało tylko uczucie frustracji. Nie da rady, powstrzyma się w pół ruchu. Nie da rady, bo nie wiedzieć czemu ta pieprzona egoistka zdążyła już owinąć go sobie wokół palca! Upił się nią jak szklanką wódki, a teraz uparcie próbuje leczyć nią syndrom dnia następnego.
Dostrzegł, że Kawka nadal trzymała w łapie nożyk, widział też wiotkość, z jaką jej palce obejmowały metalową rękojeść. Jej druga kończyna wyprostowała się, by zepchnąć z siebie napastnika, lecz została bezlitośnie przygwożdżona z powrotem do ziemi.
Potańczyłem w takt twojego serca, dobrze. Teraz ja zagram na tobie; zagram głośno i głęboko. Wyciągnę z ciebie każdy ton.
- Ja... Twoja krew kapie mi na brzuch - jęknęła. - Gdzie ja cię...
- Chyba ci to nie przeszkadza? - Zaśmiał się płaczliwie. - Zaraz popływa mnie w tobie o wiele więcej. Poczuj teraz ty swoje dzieło, a znowu dostaniemy u siebie czystą kartę.
- Gdzie ja cię...
- Ćś, nie przejmuj się. - Położył skrzydło na jej pysku w uciszającym geście. Drugim skrzydłem, prędkim ruchem starł łzę z własnego oka. - Miałaś cela jak baba z wesela, żabko.
- Proszę, przestań. - Załkała, lecz gdy bez pytania odchylił jej głowę, a tuż za uchem poczuła delikatne ciepło jego oddechu, cała jej starannie pielęgnowana nieugiętość rozpłynęła się wśród mroźnego, zimowego powietrza, ustępując miejsca silnej potrzebie poddania się jego woli.
- Powiedz... - zaczął tymczasem mocnym głosem, całym ciałem wykonując z zapasem dedykowany celowi ruch. W ciemności dosłyszał jej ciche westchnienie. - Skąd wiesz, że jesteś bezpłodna.
- Prze...
- Powiedz - powtórzył jedno i drugie.
- Przestań, miałam...
- Medycy cię badali?
- Ach...
- Słucham.
- Ja... tak. Gdy cię nie było... ja próbowałam zostać matką - jęknęła między oddechami. Coś błysnęło w nikłym świetle gwiazd. Nożyk znów leżał w śniegu.
- Kto to?
- Jojo... i Abruan...
- Któryś z nich miał już potomstwo?
- Nie, ale problem... musi być we mnie. Mnie boli...
- Ile razy?
- Cztery. Przepraszam! - zapłakała. Szkliwo odetchnął ciężko.
- Ufasz mi, do cholery?
- Teraz już chyba... bardziej, niż ty mi.
- Więc posłuchaj. Zrobimy wszystko co możliwe... żebyś została matką, obiecuję. Wszystko się... ułoży, tak?
- Tak - odpowiedziała bez namysłu i jakoś wyjątkowo potulnie.
- Tylko nie rób już niczego głupiego. Rozumiemy się?
- Tak - głos zamienił się w szept.
Gdy musnął policzkiem jej skroń, odsunęła ją z lekka, krótkim ruchem podyktowanym przez i tak już nadwątloną dumę. Czy zamiast odłożyć rozmowy o kłopotach na później, właśnie po barbarzyńsku wykorzystał tak delikatną sferę życia do przeforsowania swojej racji? Może. Ale przyjemne poczucie siły, którego ostatnio tak rzadko miał okazję doświadczać, powstrzymywało wszelkie wyrzuty sumienia.
Wydaje się, że ona odczuwa zawstydzenie.
Zaraz nie będzie to już miało znaczenia. Będzie przyjemnie, a gdy będzie po wszystkim, zobaczy, że to zupełnie zwykła rzecz i nic złego się nie dzieje. Potem mrok nocy pochłonie resztki emocji, a nowy dzień powitają jak gdyby znali się od zawsze. Ze spokojem w sercach i jasnym obrazem przyszłościNic takiego nie będzie miało znaczenia.
Naraz jednak głowa jej wróciła na miejsce, ze skruchą ukrytą pod przymkniętymi powiekami. Tylko w myślach pisnęła to, czego nie potrafiły wypowiedzieć oczy. Przepraszam. Nie przerywaj. Zajmij się mną wreszcie, durniu, tak długo byłam zupełnie sama.
Na chwilę zapadła względna cisza, czas został bowiem wykorzystany na wskroś praktycznie. Sekunda za sekundą, wsłuchiwali się wyłącznie we własne oddechy; szybsze, coraz bardziej gorączkowe. Nie słysząc i nie dbając o możliwy sprzeciw, przestał się hamować. Chociaż czuł strach wilczycy, przycisnął ją do ziemi, napierał na nią każdą komórką ciała, zapalczywie, jak pies szukający myszy w polnych gniazdach. Jego skrzydła w mroku połyskiwały jak węgiel, oczy żarzyły się chłodnym, przenikliwym blaskiem. Zacisnęła zęby, nic nie powiedziała. Z jej krtani kilkukrotnie wydostało się tylko tłumione mruczenie.
Bardzo cienka jest granica bliskości. Bardzo wyważona musi być współpraca dwóch układów, współczulnego z przywspółczulnym. Na granicy bólu, ekstazy, omdlenia.
W pewnej chwili zwolnił, wciąż szybko łapiąc oddech, aż wreszcie zatrzymał się, nieco opieszale. Jego mięśnie drżały, po części z wyczerpania wysiłkiem, a po części przez jeszcze niepowstrzymane, podświadome poczucie zagrożenia. Kawka rzuciła mu niespokojne spojrzenie.
- Przepraszam. Chyba... Już nie mogę.
- Możesz - szepnęła słodko. Jej uszy drgnęły, a oczy przybrały wyraz szczerej niewinności. - No, już. - Wyciągając pysk, by nosem dotknąć aksamitnych piór, powoli podparła się na boku. Dała wyraźny znak, że zamierza wstać, a jej żądanie jest nieodwołalne.
Kiedy podniosła się, po to tylko, by oprzeć na przedramionach i wczołgać pod niego, spiął się cały jeszcze bardziej. Nie wiedział, czy jej na to pozwolić, zwłaszcza że serce, które szalało jakby zaraz miało wyskoczyć mu z piersi, zdawało się temu przeciwne. W tej chwili mogłaby zrobić cokolwiek, z każdą częścią jego ciała, nawet by nie pisnął.
Właściwie wszystko i tak wyglądało jedynie jak kolejny sen. Pozwolił, bez słowa, ulegając chwili nieostrożności. Powietrze z jej mokrego noska było tak przyjemnie rozgrzewające. Jęzorek taki miękki.
Szyja, pierś, podbrzusze... Wszystko już paliło żywym ogniem.
Od dawna nie czuł się tak słaby. Tym bardziej, że pień brzozy, który podstępnie dał jego grzbietowi oparcie, równocześnie uniemożliwił dalsze cofanie się. A jednak, było mu tak nieprzyzwoicie błogo, że pozwolił się temu uczuciu opanować w całości.
...
...
...
- Wracaj - sapnęła, wycierając łapą kącik pyska.
Zrobił co chciała. Wdech i wydech, uspokojone, znów zaopatrywały płuca w tlen, mięśnie nasyciły się dopływem świeżej krwi. Ciało uczciwie skoncentrowało się na wykorzystywaniu swojego najistotniejszego w tym momencie potencjału, przygotowując się do spożytkowania jego zapasów w całości i jak najsprawniejszego ich uzupełnienia na przyszłość.
Cokolwiek; byle poczuć to jeszcze raz. Cokolwiek; byle zaspokoić pragnienie. Cokolwiek: dla chwili ulgi. Cokolwiek; już zupełnie bez kontroli.
Minuta. Dwie. Jeszcze kilka ruchów. Jeszcze raz.
Wreszcie naczynie spełnienia zostało zalane po brzegi. Napięcie jeszcze na moment sięgnęło granicy. Potem jak woda przeciekło przez palce, rozeszło gdzieś po rozgrzanych tkankach i poczęło wyparowywać.
Wtedy dopiero zsunął się z niej, już nie dobry ani zły duch, za jakiego ledwie chwilę wcześniej była skłonna go uważać, a zdyszany szakal z jeszcze ciepłym zającem przed nosem. Oboje zresztą obudzili się zmęczeni, sponiewierani, z poczuciem obdarcia z jakiejś cząstki godności, przy tym jednak pogrążeni w upiornym błogostanie, za który prosty śmiertelnik potrafi wydrapać z siebie nawet jej resztki.
Położył się obok, a bezładne myśli, nieuchwytne i niezdatne do przetworzenia w wyczerpanej głowie, tym razem wyprzedzały nawet płuca, przeprowadzając iście morderczą gonitwę.
- Sz... Szkiełko. - Wszystkie one jak na zawołanie zamarły wpół kroku, gdy z brzmienia tego jednego słowa udało mu się wychwycić krótki, wyjątkowo wysoki ton. Jej głos załamał się. - Już niczego nie rozumiem. Nawet siebie. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. To znaczy, chciałam zrobić. Nie chcę... Nigdy nie chciałabym cię okaleczyć.
Udało mu się pokonać osłabienie, by podnieść się ciężko, usiąść i oprzeć się o drzewo. Przez chwilę nie odpowiadał. Wierzchem skrzydła starł ze swojego podbrzusza ostatnie krople krwi, szybko zastygającej na mrozie i z ulgą uznał, że prawdopodobnie nie będzie potrzeby opatrywania. Co powiedziałby Delcie, gdyby jednak jeszcze tego dnia skończył w jaskini medycznej?
Tymczasem łamliwy głos przerodził się w ciche łkanie. Nie minęła minuta, a nad polaną poniósł się jednostajny płacz.
Nieśmiało dotknął skrzydłem jej ramienia i z braku lepszego pomysłu pogłaskał je delikatnie. Choć zrobił to nieco niezdarnie, po dłuższej chwili skamlenie wadery zaczęło przycichać.
- Wszystkie moje marzenia, plany - przerwała, spazmatycznie łapiąc powietrze. - Kim teraz będę? Ślepą uliczką.
- Może da się wszystko naprawić - wyszeptał - tylko daj mi szansę.
- Nieprawda.
Z lekka przekrzywił głowę, odruchowo chcąc na nią spojrzeć. Nagle coś kazało mu zamknąć oczy i tylko bezsilnie pokręcić głową.
- Nie wiem, ale spróbujemy, i proszę cię, niech ten koszmar się skończy.
- Boję się, wiesz... - wyjąkała, lecz jej głos wydał się jakoś dziwnie cieplejszy. - Czy możemy zapomnieć, że to wszystko w ogóle się wydarzyło?
- Po co zapominać - odmruknął nieco osowiale. - Po prostu sobie wybaczmy, to co się kiedykolwiek stało i to co się nie stało. Proszę.
- Boję się, że nie będę umiała poczuć tego, co czułam kiedyś. Czy ja się starzeję? Gdzie podziały się czasy, gdy chciałam naprawdę żyć? Gdy marzyłam o wolnym dniu spędzonym w górach? Szkoda czasu... - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Mi nie szkoda.
Spojrzeli po sobie przez zaszklone oczy. Na próżno zbierał siły, by nie uronić łzy. On też płakał jak dziecko.
I tak, choć powściągliwie, czyjaś ciepła łapa z wahaniem oplotła się wokół czyichś palców. Jeśli są na świecie przewinienia niepodlegające łasce, zdarza się i miłosierdzie przekraczające granice wyobraźni. I to ono czyni moment momentem bezgranicznego szczęścia, a zmęczone serce na chwilę wynosi pod Niebiosa.
- Uchhhr. - Szkliwo oboma skrzydłami roztarł skórę wokół zmęczonych powiek.
- Coś nie tak? - Jej głos był zatroskany. W podobnych okolicznościach jawiło się to jako dość abstrakcyjne, a jednocześnie zupełnie banalne. Tak czy inaczej nie narzekał.
- Nie, w porządku. Po prostu Mundus jednak był jebnięty.
- Przestań. - Podniosła głowę i podparła podbródek łapą, dając tym jasno znać, że jej czuły punkt został delikatnie naruszony. Zachichotała histerycznie. - Widziałeś nas przed chwilą?
- A więc wszystko jest na swoim miejscu.
- Wiesz, Szkliwo... Razem z tobą mogę być nawet alegorią groteski i jakoś mnie to nie boli. Chyba za łatwo się przywiązuję do podwładnych stryjka. Ale co poradzę, że wszyscy których wybiera muszą mieć twoje oczy. I w głowie chyba też to samo.
W jego oczach pojawił się blady cień uśmiechu.
Wilki zawsze bratały się z ptakami; zwłaszcza tymi drapieżnymi. Rublie nie są więc wyjątkiem, lecz wyjątkowo silnie wyrażoną regułą. Taki to gatunek, z którym nierozerwalne połączenie oparte jest na ciągłej mieszance walki z pragnieniem.
Słowem, szkoda gadać. Dobranoc.

Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz