Udało jej się. Została medykiem.
Gdy usłyszała od Delty te dwa, proste słowa "dostajesz awans," z początku nie potrafiła uwierzyć własnym uszom. Od samego początku pracowała jako pomocnik medyka i mimo, że Flora odeszła na emeryturę, jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić, że przyjmą ją na właściwego medyka. Na logikę powinna się była tego spodziewać, pracowała wytrwale w swoim zawodzie, słuchała się Delty, sama prowadziła doraźną jaskinię medyczną. Ale żeby dostać faktycznie to stanowisko? Móc nazywać się medykiem i pracować na równi z Deltą? To był dla niej szok, jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej wody. Gdyby jej ojcowie jeszcze żyli, z pewnością pobiegła by do nich pochwalić się swoim osiągnięciem. A tak pobiegła do Pinezki, pobiegła do Variego i na tym skończyło się chwalenie, bo Mi i Mikaela byli zajęci, a Waya jak zawsze zimą nie było. Pinezka pochwaliła siostrę za jej osiągnięcie, z kolei Vari podszedł do sprawy bardzo sceptycznie.
– Jesteś pewna, że to spełnienie twoich marzeń? – zapytał, jednym ogonem powstrzymując walkę między dwoma podopiecznymi sierocińca, a drugim przytulając do siebie małe, przestraszone szczenię. – Już będąc pomocnikiem strasznie się męczysz.
– Męczę się tak samo jak medyk, więc nie ma dla mnie różnicy. Mam po prostu więcej uprawnień. – Tia wypięła z dumą pierś, jednocześnie pocieszająco uśmiechając się do przestraszonego malca.
– Jeżeli tak uważasz... – ni to męski, ni to żeński głos Variaishiki nabrał smutnego tonu. Swoim nienaturalnie wężowym ruchem przytulił szczenię bliżej, a na bijącą się dwójkę, która nie chciała zaprzestać walki, krótko warknął. To wystarczyło, by oba szczeniaki usiadły na zadkach z opuszczonymi potulnie głowami. – W takim razie gratuluję ci awansu. I pamiętaj odpoczywać – dodał z kolorowymi oczami skupionymi całkowicie na waderze. Tię przeszedł od nich dreszcz. Były tak znajome, a jednocześnie zupełnie obce. Nie patrzyły na nią z miłością, a z chłodem istoty, która jest niezdolna do odczuwania uczuć. Na szczęście przynajmniej widniała w nich szczera troska i nigdy nie spotkała się z martwym spojrzeniem, o którym opowiadały mniej zaprzyjaźnione z Varim osoby.
– Dzięki. Zadbam o siebie. No, lecę, pora na moją zmianę w medycznej. Dzisiaj oboje robimy sobie pół dnia przerwy, tylko musimy się zmienić – wyjaśniła, choć nie było to według Variego potrzebne.
Opuściła sierociniec z odwróconym łukiem na pysku, jakby nieprzespane noce i przepełnione stresem dni były jej spełnieniem marzeń. Wcale nie były, ale za to jej marzeniem było pomagać innym wilkom, a przede wszystkim rozwijać wiedzę na temat medycyny, może nawet wyjść poza to, co jest już znane dzisiejszym medykom. Może odkryć nowe, lepsze leki. Może...
Usłyszała szelest traw tuż za nią. Zanim zdążyła się odwrócić, jej oczy zakryła jakaś lniana szmata, a pysk przytrzymała czyjaś wielka łapa. Oba śmierdziały paskudnie wonią trupów, choć wadera nie potrafiła rozpoznać, co zaraziło się zapachem od czego. Poczuła, jak na jej wąskie ciało napiera umięśniona, znacznie większa od niej obecność. Ktoś warknął jej do ucha.
– Wiem, jaka jesteś delikatna, motylku. Radziłbym ci się nie wiercić w trakcie spaceru.
Do Tii ledwo dotarły te słowa, gdyż jej własne serce pompowało krew tak głośno, że dźwięk wypełniał całe uszy. Mimo to na szczęście zrozumiała, jej przerażony umysł zarejestrował znaczenie wypowiedzianych zdań, więc świeżo upieczona medyczka potulnie podążyła za pociągnięciami obcych, niebezpiecznych łap. Przez moment przemknęło jej przez myśl, żeby zacząć krzyczeć, bo przecież nie odeszła tak daleko od sierocińca, ale nie chciała ryzykować urazem. Porywacz z pewnością wyrządziłby krzywdę zwykłemu wilkowi, ją na dobrą sprawę mógłby nawet przypadkiem zabić. Myśli w głowie wadery rozbrzmiewały gromem, zagłuszały jakikolwiek zdrowy rozsądek. Tia czuła pod nogami śnieg, czuła bijący od niego chłód i tylko to trzymało ją jakkolwiek przy zmysłach. Jednak nie wystarczało na długo. Cholera, wręcz przeciwnie, bardzo krótko trwało, zanim czysta panika wdarła jej się do serca i umysłu. Gdyby nie dwa cielska, które trzymały ją ściśniętą między nimi, z pewnością zaczęłaby się wierzgać, rzucać, kopać, nie bacząc na to, czy robi sobie przy tym krzywdę, ani czy porywacze nie przechodzą do przemocy fizycznej.
Jej stan spotęgował się jeszcze bardziej, kiedy zrozumiała gdzieś w głębi umysłu, że powoli traci świadomość. Cokolwiek przyłożyli jej do pyska, żeby ją uciszyć, miało słodkawy zapach i powodowało, że mięśnie wadery wiotczały, kroki stawały się nieporadne, stopy same się plątały, a umysł owijała czarna, gęsta mgła. Medyczka chciała walczyć, w tym momencie stało się to jedynym celem jej istnienia, jednak z każdym krokiem tylko czuła, że traci kontakt z rzeczywistością.
Nie była pewna, kiedy upadła na mokry śnieg, bo jej porywacze nie byli w stanie jej więcej utrzymać.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz