niedziela, 14 stycznia 2024

Od Tii - "Medyk" cz.2

Ciepła skóra pod łapami, prawdopodobnie położona na legowisku ze słomy i brak jakiegokolwiek wiatru na grzbiecie poinformowały Tię, że znajduje się w jakimś zakrytym schronieniu. Niestety nie pachniało tu niczym wyraźnym, więc medyczka nie mogła za bardzo rozpoznać się w swoim otoczeniu bez otwierania oczu. Mogła jedynie poznać, że ściana, o którą szczęśliwie się nie opierała, biła chłodem, choć powietrze w schronieniu było zadziwiająco ciepłe. Nie mogła to być więc jaskinia, ściana była aż zbyt chłodna. Wadera zastanawiała się, czy powinna otworzyć oczy, czy udawać, że jeszcze śpi, jednak ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i powoli medyczka podniosła powieki.

Ściana przed nią była całkowicie biała, zaokrąglona i... zrobiona ze śniegu? Wilczyca słyszała od starszego brata, jak w niektórych miejscach świata, tam, gdzie mnóstwo śniegu przez większość roku, potrafią budować domy ze śniegu. Nazywały się bodajże igloo? Nie sądziła, że wilki byłyby w stanie wybudować takie cudo, a jednak leżała w takim lodowym domku. Nie było w nim za dużo, rzuciło się jej w oczy tylko posłanie podobne do jej, gniazdo wykonane ze słomy z położoną na górze sarnią skórę. Chyba sarnią, może jelenią? W każdym razie miękka, jasna skóra. Medyczka odwróciła ostrożnie głowę, tak by nie wydać przy tym najmniejszego dźwięku. Skóra zdecydowanie to ułatwiła.

Ponownie, nie było w igloo nic ciekawego, co mogłoby przykuć jej uwagę albo nakierować ją, z kim ma do czynienia. Poza dodatkowym posłaniem igloo było puste. Dosłownie. Nie było tu nawet żadnego wilka, który mógłby jej pilnować i upewniać się, że nie kombinuje. Z drugiej strony, jeżeli było tu jedynie posłanie, co mogła zrobić? Zakopać się w słomie? Ukryć się pod skórą, która pewnie by jej nawet nie zakryła? Gdyby ktoś przyszedł ją sprawdzić, zapewnie wzruszyłby ramionami, twierdząc, że pewnie jej zimno.

Zobaczyła otwór w ścianie, który zapewne służył jako wejście. Mogłaby spróbować wyjść albo chociaż się wychylić, żeby zobaczyć, czy ktokolwiek ją pilnuje. Podniosła się na miękkich jeszcze nogach, gotowa wykonać pierwszy krok w kierunku ucieczki.

– Dostaniecie nagrodę dopiero, jak będzie chciała z nami pracować – żeński głos zabrzmiał od strony dziury. Tia stanęła jak wryta, niepewna, czy będą chcieli ją skrzywdzić, czy będą dla niej mili. W każdym razie nie zdążyła się wydostać z posłania, więc na logikę nie mieli podstaw, by coś jej zrobić.

W wejściu pojawiła się czarna wadera, chyba najładniejsza, jaką Tii przyszło kiedykolwiek oglądać. Było coś w jej gracji ruchów, które, choć lekkie, promieniowały pewnością siebie, w jej czarnym, błyszczącym, wyśmienicie utrzymanym futrze, w różowych oczach obramowanych długimi rzęsami. Jedyne odmiany na ciele wilczycy to było osiem czerwonych plam, umieszczonych symetrycznie pod oczami, na policzkach. Medyczka widywała już piękne wadery, lecz zazwyczaj ich piękno wynikało z cech niespotykanych, wyjątkowych. Tutaj patrzyła na wilka całkowicie zwykłego, a jednak powalającego urodą. Nawet bujna grzywka przesłaniająca delikatnie oczy, w kolorze tym samym, co futro, na tej waderze zdawała się być zwieńczeniem piękna.

Tuż za tym wcieleniem piękna wkroczyły do igloo dwa rosłe basiory, górujące nad wilczycą, ale widocznie potulne i usłuchane. Głowy mieli nisko opuszczone, ogony schowane między tylne nogi. Tia podejrzewała, że to właśnie oni byli jej porywaczami, jednak patrząc na widniejący przed nią obrazek nie potrafiła sobie wyobrazić ich jako niebezpiecznych drani. Basior po prawej był najwyższy z całej trójki, porastało go szare futro z ciemniejszymi plamami jakby ktoś polał go po grzbiecie farbą, a ogon i uszy z kolei zamoczył. Niechlujna grzywka zakrywała oczy w kolorze świeżo wyjętych ze skorupki kasztanów, na lewym uchu wilka widniały dwa czarne kolczyki. Basior miał przewiązany na brzuchu pas, do którego po obu stronach przyczepione były sztylety. Medyczka przez chwilę zastanowiła się, dlaczego jej porywacz nie użył sztyletu do wystraszenia jej, jednak po dłuższym namyśle stwierdziła, że wolała śmierdzącą łapę i worek na głowie.

Ostatni z wilków znacznie wyróżniał się od swoich towarzyszy. Tak naprawdę jedyne, co miał wspólne z drugim basiorem, to szerokie, umięśnione ciało i podobnego koloru oczy. Futro tego wilka było beżowe i ciemniało na grzbiecie, łapach, uszach i wokół oczu. Pomijając znacznie jaśniejsze i cieplejsze umaszczenie basior był przystrojony masą biżuterii wykonanej z zielonych rzemyków i wysuszonych liści. Sierść zawijała się w loki w każdym możliwym miejscu - na policzkach, szczycie głowy, klatce piersiowej, ogonie, a pomniejsze loczki widniały na zewnętrznej stronie zgięć łap i w sumie w najbardziej nieprzewidywalnych miejscach. Na lewym uchu obcego znajdował się ubytek, widoczna pamiątka po jakiejś walce czy wypadku. Gdy beżowy basior zobaczył stojącą Tię, uśmiechnął się do niej przyjaźnie, ukrywając ten uśmiech przed czarną waderą. Medyczka przeczuwała, że różowooka ma bardzo wysoką pozycję w watasze.

Nieznajoma podeszła bliżej, zostawiając towarzyszy przy wejściu.

– Witaj, medyczko Watahy Srebrnego Chabra – odezwała się. Jej głos był dużo milszy niż gdy przemawiała do dwóch basiorów, choć świadomość, że wiedziała, kim Tia jest, nie pomagało zakładniczce się uspokoić. – Nazywam się kapitan Aya, jestem przewodnikiem Watahy Cieni.

Wataha Cieni? Nie brzmiało to przyjaźnie...

– Wybacz to nieprzyjemne spotkanie, szczerze mówiąc miałam nadzieję, że uda nam się spotkać na nieco lepszych warunkach. – Kapitan Aya łypnęła okiem na oczekujących basiorów, którzy skulili się na ten gest. – Prosiłabym, by to nieprzyjemne pierwsze wrażenie nie wpłynęło na twoją opinię o nas oraz na nadchodzącą współpracę.

Współpracę? Czego ta kobita chce?

– Radziłabym ci się położyć, medyczko. Twoje nogi trzęsą się jak przerażony zając.

Dobra, tu pani kapitan miała rację. Tia czuła, jak jej własne nogi się poddają i pragną jedynie upuścić unoszony ciężar. Wadera potulnie położyła się na legowisku i podniosła głowę, by dalej patrzeć Ayi w oczy. Na szczęście przewodniczka nie była wredna i cofnęła się o krok, by Tia nie musiała patrzeć tak bardzo do góry.

– Podejrzewam, że chcesz zapytać, o jaką współpracę chodzi? – Medyczka kiwnęła głową. Przynajmniej nie musi nic mówić. – Widzisz, w naszej watasze od dawna brakowało medyka. Ponieważ jesteśmy watahą ukrytą za konarami drzew i zamaskowaną przez tańczący wiatr – do Tii absolutnie nie dotarł sens tych słów – nie mogliśmy sobie pozwolić na wysłanie kogoś z naszych do innej watahy na szkolenie. Odnet tutaj – mówczyni ruchem głowy wskazała beżowego basiora który od razu ukłonił głowę – uczył się na własną łapę, podglądając zwyczajem Watahy Cieni okolicznych medyków. Niestety jednak pewien... nagły wypadek spowodował, że jesteśmy bardzo w potrzebie w pełni wykształconego medyka. Akurat tak się stało, że trafiło na ciebie.

Ilość informacji nieco przytłoczyła Tię, ale postanowiła zawalczyć jakoś z kapitanem. Pewnie i tak była na straconej pozycji, ale może przynajmniej będzie miała podstawy do obmyślenia planu.

– Jeśli Wataha Cieni tak bardzo się chowa, to po co porywacie medyka z innej watahy? Nie boicie się, że zostaniecie odkryci? Zdradziłaś zadziwiająco dużo informacji komuś, kogo nawet nie znasz.

Niebezpieczny błysk w różowym oku poinformował waderę, że właśnie stanęła na bardzo cienką linę, z której łatwo można spaść w przepaść. Oj.

– Po pierwsze, masz zwracać się do mnie po moim tytule, nie jestem twoją koleżanką – warknęła czarna. – Po drugie, myślisz, że nie zadbaliśmy o to, by zatrzeć ślady? I finalnie - na jakiej podstawie myślisz, że pozwolimy ci kiedykolwiek odejść? Mamy cię pod pazurem, nie masz nawet co marzyć.

Zimny dreszcz przeszedł po grzbiecie medyczki. Kurwa mać, utknęła, jest w dupie i prawdopodobnie nikt nie przyjdzie jej na ratunek. Jeśli chciała przeżyć, musiała być tak potulna jak te wielkie basiory. Zerknęła na swoich porywaczy, którzy stali tak samo skuleni, choć już nie tak spięci, jak wcześniej. Odnet uparcie na nią patrzył, prosto w oczy i wypowiadał coś pod nosem. Chyba nawet mówił do niej, bo znacząco przesadzał z mimiką. Wilczyca próbowała się wczytać w ruch ust.

"Rób, co mówi. Ja pomogę."

Na jakiej podstawie powinna ufać komuś, kto ją porwał i otumanił? Na żadnej, do cholery, to zaufanie budowało się właśnie na środku oceanu, bez żadnych zabezpieczeń, gotowe skruszyć się przy odrobinie większej fali albo nieco większym wietrze. Ale w zdeterminowanym wzroku, w nadwyraźnych ruchach ust znalazła jedyne oparcie w swojej chujnej sytuacji. Niech ją licho zje, jeśli nie oprze się o tą ścianę całym swoim ciałem, byleby nie spaść z cieniutkiej nitki, jaka pojawiła się pod jej łapami.

– Wybacz, kapitanie. Czego potrzebujesz? Czym jest ta nagła sytuacja?

Aya uśmiechnęła się, wracając do swojej miłej, przyjacielskiej, jakże fałszywej w tym przypadku postawy. Jej uśmiech stał się w oczach jasnoszarej przerażający.

– Super. Dwa nasze wilki, w tym mój pierwszy oficer Boro, otruły się wodą z okolicznego źródła. Odnet próbował coś na to poradzić, jednak może tylko uśmiercać objawy. Liczę na to, że zdołasz obu wilkom pomóc. – Spojrzała na swoich towarzyszy, jakby się nad czymś zastanawiając, jednak trwało to tylko niecałą sekundę. Basiory położyły po sobie uszy. – Odnet i Imnir będą na twoje zawołanie jako kara za to, jak cię potraktowali. Przy okazji spodziewam się, że będziesz Odneta uczyć. Stanie się twoim tymczasowym pomocnikiem.

Tia kiwnęła głową.

– Co się stanie, jak już skończę pracę? – zapytała naiwnie, chociaż dobrze znała odpowiedź.

– Zostaniesz z nami jako nasz medyk, oczywiście. – Kapitan zamilkła na chwilę, tym razem definitywnie nad czymś myśląc. – Jeśli będziesz się sprawować, pozwolę ci odwiedzać twoją rodzinną watahę. Warunki omówimy, kiedy się na to zdecyduję.

Szary wilk, czyli domniemany Imnir i Aya opuścili igloo, natomiast Odnet został w środku. Podszedł bliżej do ofiary porwania, oglądając ją. Zapewne sprawdzał, jak się czuje. Być może Tia powinna się go obawiać, nie ufać mu, ale w obecnej sytuacji tylko on był jej przychylny. Albo to dlatego, że nie poznała innych wilków z Watahy Cieni, choć patrząc po PaNi KaPiTaN i jak te dwa wielkie basiory się jej słuchają, powątpiewała, żeby ktoś tu jeszcze był dla niej faktycznie miły.

– Czy coś mi grozi? – odezwała się w końcu, gdy beżowy basior kładł się na drugim, wolnym legowisku.

Odnet spojrzał na nią z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się, że ktoś, kogo porwał, będzie chciał z nim rozmawiać.

– Niee – odpowiedział przeciągle. – Kapitan lubi straszyć, ale dla swojej watahy jest całkiem miła. Tylko na mnie i Imnira jest wkurzona, bo, no, porwaliśmy cię. Jak pisała ogłoszenie o przyprowadzeniu medyka to miała na myśli bardziej pokojowe sposoby.

– Nie wyglądacie z Imnirem na bardzo pokojowych.

Basior zaśmiał się krótko na ten komentarz.

– Ja absolutnie nie jestem, choć zazwyczaj to mnie widzą jako tego przyjaźniejszego. Natomiast Imnir to buła, która tylko wygląda, jakby mogła zabić. – Tym razem to medyczka się zaśmiała. – Choć w rzeczywistości wszyscy członkowie Watahy Cieni to wysoko przeszkoleni wojownicy i zabójcy, więc radziłbym ci nie wpadać w żadne kłopoty w trakcie twojego pobytu.

– Wydaje mi się, że kapitan powiedziała, że nigdzie już się nie ruszam.

Uszy Odneta nieznacznie opadły.

– Nie brałbym tych słów do siebie. Kapitan była dzisiaj zdenerwowana. W sumie chodzi napięta, odkąd Boro i ten drugi się otruli, więc nie miej jej tego za złe. Jak zacznie im się poprawiać, od razu zrobi się milsza, zobaczysz.

Tia nie mogła zrobić nic innego, jak zaufać słowom tego nieznanego basiora. Myśl, że to przyszły medyk jest tym niebezpiecznym z dwójki porywaczy przypomniała jej o Delcie. Jej wujek i nauczyciel też był tym niebezpiecznym, choć po jego wyglądzie nikt by tego nie podejrzewał. Dopiero, gdy Delta się wkurzył, wszyscy okoliczni poznawali potęgę medyka wszechmogącego. Ciekawe, czy jeśli Delta dowie się, że została porwana, zrobi z dup całej Watahy Cieni jesień średniowiecza. Byłby do tego całkowicie zdolny.

– Idź spać – zabrzmiało od przodu. – Na dworze jest noc.

Dopiero teraz do wadery dotarło, że w igloo jest źródło świata. Spojrzała w górę i no proszę, pojedyncza świeca zamknięta w dziwnym urządzeniu, które nie tylko zapewniało światło, ale prawdopodobnie również i ciepło.

Nie będąc w stanie zrobić nic innego, Tia położyła głowę na przednich łapach i zapadła w sen, tym razem całkowicie z własnej woli.

<CDN>

Wataha Cieni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz