wtorek, 15 sierpnia 2023

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 10

W jego pracowni panowała cisza, przerywana od czasu do czasu cichym uderzeniem młotka. W kącie, pomiędzy futrami spały cztery małe ciałka. Ich głowy leżały pomiędzy pętlami łap i węzłami ogonów. Bleu nie spoglądał w tamtym kierunku skupiony na swojej pracy, a jednocześnie pewny, że wszyscy jego podopieczni leżą bezpieczni za jego plecami w głębokim i błogim śnie. Jego łapa skrupulatnie nabijała skórę na kawałek deski. Zapytać możemy co takie robił ten nasz Bleu dokładnie? A otóż: oprawiał książkę. Odkąd jego łapki nauczyły się jako tako pisać, raczył spłaszczać sobie kawałki kory, nawilżone deszczówką, pomiędzy dwoma porządnymi kamieniami, aby stworzyć sobie swojego rodzaju papier. Nie chciał bowiem marnować tego cennego surowca na głupoty, a pragnął stworzyć coś przepięknego dla swoich dzieci. Jego palce zgrabnie przesuwały sarnie futro, miękkie i zadbane na tą okazję. Okładka tego cuda zapowiadała się wyśmienicie. Ale… co dokładnie robił? Oprawiał książkę. To już wiemy. A  w książce znajdowały się najbardziej absurdalne rzeczy. Zapisane niewyraźnymi literami dni i słowa na brzozowej korze, posplatane suchymi, lnianymi sznureczkami. Odciski małych łapek, piórka, które jego rozrabiaki przyniosły mu tak dumnie w progi domu, łzy, pot i smutki wylane na nic nieznaczącą skórę drzewa. Ale jakież to było dla niego istotne. Do tego stopnia, że przesiadywał nocami, oprawiając te maleńkie zdobycze w rameczki. Przykuwał je małymi metalami, taśmą i linkami do „kartek”, aby móc je uwiecznić. A teraz mógł dumnie stworzyć piękną okładkę na jego dzieło. Jego i jego małej rodzinki. Chociaż przyznać trzeba było, że cztery szczeniaki, a raczej pięć, na jednego dorosłego zdawać się mogło rodziną aż za dużą. Jednak cóż mógł Bleu poradzić?

Jego łapy w końcu odstawiły nieszczęsny projekt na bok. Musiał poczekać na dzień, aby jego oczy nie pomyliły metalu z łapą. Z uśmiechem pod nosem i ziewnięciem na pysku zakręcił się po pracowni ostatni raz. Zapach schnących roślin wypełniał jej wnętrze, zaraz obok stłumionej stęchlizny futra. Kwiaty i rysunki jakie wniosły do tego miejsca dzieci i ich wszechobecna obecność rozjaśniały nawet najgorsze humory. Dla Bleu największe znaczenie miał mały kawałek drewna, który zrobiły dla niego malce niedługo po zamieszkaniu pod jego dachem. Pamiętał, jak takie małe łobuzy, wylały jeden z barwników jakie przygotował do barwienia tkanin, ubrudziły się w nim, po czym przespacerowały po odłożonej na inny projekt korze dębowej, zostawiając na niej mnóstwo małych odcisków łapek. Jeden fragmencik, niewielki, bo niewielki, ale jednak, miał idealnie cztery różne łapki na sobie. Serce Bleu tamtego dnia nie do końca wiedziało co czuć. Z jednej strony te małe potwory zepsuły sporo jego pracy, ale z drugiej zostawiły po sobie niezwykłą pamiątkę, która teraz dumnie wisiała na ścianie. Wilk odetchnął cicho na to wspomnienie. Czas zacierał złość i zostawiał tylko rozczulenie w jego sercu. Bleu rozciągnął się i zatoczył dwa koła wokół tego małego wysypiska sierści. Kiedy znalazł sobie dogodne miejsce położył się. Jeszcze niedawno jego ciało prawie w całości obejmowało wszystkie malce, zamykając je pomiędzy jego pyskiem i ogonem jak w bezpiecznej fortecy. Teraz nie mógł nawet o tym pomarzyć. Gdzież podziały się te dobre czasy kiedy jego dzieci były takie małe?

Ranek zajrzał w jego oczy stanowczo za szybko. Jednak kto jest w stanie powiedzieć małemu szczeniakowi, nie, kiedy jego łapki uderzają w twój pysk z głos mym wyciem, że jest głodne. I proszę pomnożyć te dwie łapki razy cztery aby uzyskać łączną sumę maltretujących Bleu kończyn. Młody basior odetchnął cieżko otwierając oko. Wydawało mu się, że ledwie przed chwilą je zamknął. Jednak jakby miał zwlekać ze wstaniem to zostałby zadeptany.

—Już, już. — mruknął podnosząc się na łapach. Dzieciaki z chichotem rozbiegły się po kątach, a zaraz potem ustawiły przy wyjściu. Bleu nie mógł powstrzymać swojego uśmiechu. Atlanta ze swoim zielonkawym futerkiem wpatrywała się w niego swoimi niebieskimi ślepiami. Nie ruszała się za bardzo z miejsca w którym usiadła. Była widocznie większa od swojego rodzeństwa, pomimo braku zbyt wielkiej różnicy w wieku. Już teraz widział, że rośnie z niej mała, spokojna liderka tego małego klanu jaki posiadał pod opieką.
Obok niej krążyła Myszka. Samiczka o dźwięcznym imieniu jakie otrzymała od jednej ze swoich babć. Dlaczego? Simone stwierdziła, że gdy ta była mała, miała bardzo wyraziste wąski i uszka nieprzeciętnie duże jak dla szczeniaczka. A wiec ta niebiesko futra wadera otrzymała cudowne imię od małego gryzonie, które swoją droga komicznie pokochała. Nie było dnia bez ciekawostki o myszkach i szczurach. Z racji tego że Myszka nie za dobrze panowała nad tonem głosy każdy mógł ją usłyszeć, a Bleu nie miał zamiaru nic z tym robić. Była szczeniakiem, a jej niebieskie oczka i grafitowy nosek mogły być tak głośne i ciekawskie jak tylko chciały.
Zaraz za puchatym ogonem myszki biegały bliźniaki syjamskie. Oli i Oliwia były doprawdy czymś zaskakującym, nie tylko dla jego rodziny, ale i dla medyka. Któż to bowiem widział, dwa wilki złączone w jedno dożywające takiego wieku. Delta badając tą dwójkę nie mógł się przestać zachwycać jak przekraczają wszelkie jego założenia. Co prawda ich mieszane futro, wielka klatka piersiowa, niewykształcona trzecia łapka, dwie głowy. To wszystko wyglądało komicznie. Na to wszystko nakładały się trzy ogony, wada serca i ogólnie nie przypominanie wilka. Jednak kto by się tym przejmował jeśli ta dwójka była zdrowa, żywa i szczęśliwa. A teraz ganiała się radośnie z siostrą.
Na samym końcu była Runa. Szła za ogonem taty, powoli i niezgrabnie. Rosła najwolniej i sprawiała Bleu więcej zmartwienia niż wszystkie jej siostry razem wzięte. Ta mała kruszynka towarzyszy mu przez większość czasu, przypatrując się co robi, albo leżąc chora na legowisku. I choćby Bleu nie wiadomo jak bardzo chciał aby zaprzyjaźniła się z innymi szczeniętami, ta uparcie wolała sama grzebać w piachu i się nudzić niż socjalizować. A przecież Bleu do niczego jej nie zmusi.

Po śniadaniu i chwili odpoczynku wilk musiał zabrać się do pracy. Jego małe szczeniaki przez chwilę kręciły się pod jego łapami, jednak wybyły na zewnątrz. Świeże powietrze wypełniły radosne chichoty i wrzaski. Cztery ciałka wypadły na trawę tłamsząc się i przewracając. Do samego południa tak gnały i biegały z przerwami na odpoczynek, aby potem zasiąść przy wejściu i liczyć chmury bez większego pomysłu co ze sobą zrobić.
—Ta przypomina króliczka. — Oliwia pisnęła. Jej głosik był znacznie wyższy niż Oliego, jednak oboje nadal klasyfikowani byli jako samiczki. Pełne imię Oliego było bowiem Oliria, jednak wolała je skracac, aby różnić się od siostrzyczki.
—A tamta wilka. — Runa szepnęła wręcz, nieco zmachana po bieganiu. Serce waliło jej w piersi jakby zaraz miało wyskoczyć.
—A ta ptaka! — Myszka podkuliła łapki śmiejąc się w głos.
—Bo to nie chmurka! — Atlanta przewróciła się brzuch. — Dzień dobry. — przywitała się grzecznie kiedy szary gość wylądował niedaleko nich.
—A witam serdecznie. — Pan Szkliwo był dobrym przyjacielem ich taty, a więc dość często go widywały. Dziewczęta zebrały się z ziemi i obd razu znalazły się przy długich szczudłach na jakich przemieszał się ptak. — Ohoho. Jakież ciepłe powitanie! Jak zawsze! — zachwycił się. Jak w końcu nie kochać pięciu uśmiechniętych do ciebie pyszczków.
—Miło Pana widzieć. — Myszka stanęła na tylnich łapach z ekscytacji. Często to robiła. Była jeszcze za mała aby zmierzyć się z wzrostem starszych wilków (i ptaków) więc próbowała to nadrobić w ten właśnie sposób. No i oczywiście widziała wtedy więcej. Runa skryła się za Oli i Oliwką zaglądając na ptaka jedynie jednym fioletowym oczkiem. Nie bała się go tak jak kiedyś, ale nadal, szelest jego skrzydeł przyprawiał ją o dreszcze.
—Ai ! Dzieciaki. Nie obstawiajcie gości tak ciasno. Pan Szkliwo musi jakoś przejść! — Bleu wyłonił się z pracowni słysząc cały ten raban i podniesione głosy.
—Ah. Bleu, mam do ciebie sprawę! — zaczął ptak i dzieciaki od razu wiedziały, że ta rozmowa wcale nie będzie ciekawa. Znudzone pierwszymi słowami odsunęły się z drogi i zaczęły wspinać po pobliskich kamieniach. Niedługo później asystent alfy wychodził i musiał żegnać się z tym małym tornadem futra, w którym każdy szczeniak koniecznie chciał mu coś opowiedzieć.
—Oj, Niestety dzisiaj nie mam czasu z wami długo rozmawiać.  Czeka na mnie bardzo ważne wydarzenie. — sapnął. Dzieciaki nie były zadowolone, ale przesunęły się.
—A jakie wydarzenie? — Atlanta jeszcze kawałek odprowadzała go dróżką. Nie za daleko od przerzedzenia przy ich jaskini oczywiście.
—Uczta maluchu. Więc udaję się do jaskini alf przekazać im informacje o postępach. Wasz tata przygotowuje dla nas parę przedmiotów Na tę okazję. — spokojnie wytłumaczył, nawet nie spoglądając na sporego szczeniaczka u jego boku.
—Nigdy nie byłam w jaskini alf. Tata nigdy nie ma czasu, tyle dla nas pracuje. Mogę pójść z tobą? Tylko tam, trafię sama z powrotem. — poprosiła, jej oczka zachodząc mgiełką przekonujących łez. Szkliwo odetchnął poruszając niespokojnie skrzydłami.
—Musiałabyś spytać się swojego taty. I mogłabyś pójść tylko ty. Co z twoim rodzeństwem? —
—Myślę że oni dobrze się bawią. — mruknęła spoglądając na ciałą spadające z kamieni, a zaraz potem wdrapujące się na nie ponownie. — Nie lubię się wspinać. Nudziłabym się i tak. — pokręciła głową. — A nie znam drogi, tak to poszłabym sama. Tata pozwala mi już chodzić nad wodospad i jeziorko cieni. — pochwaliła się. Była już na tyle duża, że dostawała to pozwolenie. Podobnie jak reszta jej rodzeństwa, jednak oni rzadko kiedy chcieli cały dzień maszerować w tę i we w tę tylko po to żeby popatrzeć na odrobinę wody.
—No dobrze. Tylko szybciutko spytaj się taty! Mam mało czasu! — rzekł, ale na jego dziobie widoczny był szeroki uśmiech. Mała zniknęła z widoku jego oczu aby po chwili wrócić, jej ruda grzywka przewiązana wstążeczką.
—Tata zawsze daje nam coś co ubrania jeśli idziemy gdzieś dalej. — pochwaliła się. — Ta jest moja ulubiona. Sama upolowałam tą myszkę, z której ją zrobił! —
—Oh. Cudowna. — ptak tylko przytaknął i ruszyli. Droga była przed nimi odległa, a małe szczenięce łapy wcale nie takie szybkie. Jednak kto by się przejmował tempem, kiedy powietrze wypełniał taki radosny śmiech. Kto wie. Może Atlanta nauczy się czegoś ciekawego.

—Gdzie poszła Atlanta? — Oli podniosła głowę zaglądając na oddalające się postaci.
—Gdzieś z Panem Szkliwem. — Myszka była zajęta grzebaniem w ziemi.
—Idziemy z nią? — Oliwia pisnęła z ekscytacją.
—Nie chce mi się. — Myszka przysiadła i zadarła na nich głowę. Ich ciało stało na kamieniu ponad nią.
—Mi w sumie też nie. — Oli mruknęła. Pomimo jednego ciała, czasami siostrzyczki miewały różne pomysły.
—To co w takim razie? —
—Berek. — mala łapka Runy pacnęła je w tylną łapę. Jej śmiech rozniósł się po polance echem. Myszka wróciła do swojej dziurki. Grzebała w niej i grzebała aż za ogon nie wyjęła prawdziwej myszy. Nie czekała długo żeby pochwalić się tacie. Wpadła do pracowni, kiedy akurat coś szlifował. Mało nie wyrobiła się z zatrzymaniem. Drobinki ziemi wpadły w dywaniki i futra usłane na kamiennej podłodze. Bleu odetchnął i spojrzał w jej kierunku nieco karcąco. Ta pisnęła ciche przeprosiny, a z racji że jej pysk był zajęty, były dość niewyraźne. Tata pomimo nawału pracy zawsze poświęcał im tyle uwagi ile potrzebowały, więc teraz odłożył narzędzia i usiadł na ziemi wszystkimi czterema łapkami, czekając aż podekscytowana Myszka poda mu swoją zdobycz. Starszy złapał gryzonia pomiędzy palce bardzo zgrabnie i zawiesił w powietrzu aby oboje mogli się mu przypatrzeć.
—Jest taki tłuściutki! — szczeniak ekscytował się i wychwalał, jednak mysz jaką trzymał Bleu była chuda i żylasta. Zdawało mu się także, że ślepa i dość stara, gdyż złapał ja szczeniak kopiący w dziurze.
—Rzeczywiście. Bardzo piękna. — jednak chwalił ją. W końcu jego córeczka złapała ją sama. Nie ważne iloma dziurami usłałaby podwórko i ile godzin spędziłaby pod ziemią, złapała ją sama. I to się liczyło. — Chcesz z niej coś zrobić? —
—Co? Nie… — zawahała się siadając. Jej tylne łapki zadrgały. — A da się? —
—Ze wszystkiego się da. — Bleu zaśmiał się cicho. — Kokardkę, albo… wstążkę ze skórki. Raczej niteczkę, ale nadal. —
—Hymm… Chyba nie chcę. Po prostu ją wypuszczę. — odparła kręcąc główką. Bleu oddał jej gryzonia z ząbki. Nigdy nie kłócił się ze zdaniem swoich dzieci. Czasami musiał z nimi poważnie porozmawiać, ale w gruncie rzeczy szanował ich własne decyzje, nie ważne jak głupie jemu się wydawały. W końcu dla niego ważny będzie diament, dla szczeniaka zwykły, szary kamień z podwórka.

Myszka oddaliła się odrobinę w kierunku lasku aby wypuścić na wolność mysz jaką znalazła. Z racji tego że chciała odejść kawałek, zanim wyszła została ubrana w bandanę. Różowa tkanina miło przytulała się do jej futra i kontrastowała z otoczeniem. Myszka nie do końca rozumiała dlaczego tata tak kocha dawać im takie drobiazgi, jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało.  Lubiła ubierać różne bransolety i koraliki, bandanki i kokardki. Czuła się wtedy taka doceniana i inna, kiedy szła z tatą do jaskini medycznej i inne wilki patrzyły na nią i jej siostry. Była w centrum uwagi, śliczna i zauważalna. Więc teraz z radością przyjęła bandankę i ruszyła przez las. Rozpędzona i szczęśliwa, zupełnie nie czuła jak bardzo rzuca tą biedną musza o swoją klatkę piersiową. Starsze zwierzę nie przeżyło podróży w kierunku ujścia Wodospadu Tysiąca Twarzy. Małe bajorko jakie tworzyła spływająca z gór woda byłaby bowiem idealnym miejscem na otworzenie nowej drogi życia temu małemu stworzonku. Przynajmniej w głowie szczeniaka. Wiec kiedy położyła myszkę na trawie i czekała z niecierpliwością aż ta ucieknie była bardzo zawiedzona, kiedy ta nie poruszyła się.
—No dawaj! — pchnęła ją łapką. — Dlaczego się nie ruszasz? —
—Jest martwa.  — odpowiedział jej nieznajomy głos. Samiczka podskoczyła odwracając się od razu. Tata zawsze mówił im i powtarzał, żeby były ostrożne kiedy podchodzi do nich obcy wilk. Jednak to nie był wilk. Myszka była bardzo skonfundowana, gdyż ptak jaki stał teraz u skraju czystej wody przypominał Pana Szkliwa. Jednak był rudy. A może bardziej w kolorze piasku? Ciężko było jej to stwierdzić.
—Ale co masz na myśli, że jest martwa? — Myszka w końcu spytała, jak zwykle wspinając się na tylne łapy aby spotkać się pyskiem w dziób z nieznajomym.
—Zabiłaś ją, tak strasznie nią rzucając jak biegłaś. — odparł wzruszając skrzydłami.
—Oh. — samiczka usiadła nieco przygnębiona. — I co teraz? — skonfundowała się.
—nie wiem. Możesz urządzić jej mały pogrzebik… albo dać ją mi. Jestem bardzo głody, widzisz. Przydałaby mi się taka myszka. — pokiwał swoim czerwonym dziobem w zrozumieniu.
—Czym jest pogrzeb? — szczeniak przesunął łapką mysz w jego kierunku. Ptak sięgnąl po nią i pochował w jednym łyku.
—Pogrzeb? Zakopanie ciała po śmierci. Tak zakopują wilki i ptaki — rzekł Szkliwo podobny ptak.
—Czyli jakbyś teraz utonął to ciebie też by tak zakopali? — zadała to pytanie zupełnie znikąd, ale całkowicie niewinnie. Jej wielki niebieskie oczy wbiły się w nieznajomego, który nagle jakoś tak zmalał. Podwinął skrzydła i przełknął głośno ślinę, powodując że młodsza przechyliła uroczo główkę.
—No.. tak, zgaduję że tak. Chociaż nie wiem czy ktokolwiek by chciał. — chrząknął odwracając wzrok.
 —Ale dlaczego nikt by nie chciał? —
—Ponieważ dużo osób mnie nie lubi. — odparł. Nieco nieśmiało. W końcu kto zwierza się ze swoich problemów szczeniakowi, prawda?  Odpowiedział mu krótki śmiech.
—Śmieszny jesteś! — Myszka podskoczyła dwa razy wokół niego. — Ja cię lubię. Ja cię zakopię jak już będziesz martwy. — powiedziała to z takim przekonaniem, że jej towarzysz poczuł się jakby umrzeć miał już jutro.
—Dzięki? — obdarzył ją krzywym uśmiechem.
—Nazywam się Myszka. — przedstawiła się, szurając łapkami w płyciźnie małego jezioreczka.
—Oh.. Ja jestem Koyaanisqatsi. — ukłonił się jej w dziwnym odruchu, przez co szczeniak znowu wybuchł śmiechem.
—Śmieszne masz imię i śmiesznie się zachowujesz. Cały jesteś taki śmieszny, wiesz. Już nawet nie jest mi smutno po tej myszce. Panie… Kojasitaszi.— pokiwała głową skacząc wokół niego. Cóż. Zapowiadała się dłuższa chwila w jej towarzystwie, czyż nie?

Oli i Oliwia wylegiwały się na słońcu. Runa podreptała nad swoją ulubioną kałużę, w swojej ulubionej bandance i pozostawiła pozostałe siostry leżące w trawie. Te obracały się z boku na bok niecierpliwie. Wszyscy się gdzieś rozeszli, ale im się nie chciało, więc nudziły się.
—Oh. Tylko wy? — Bleu zajrzał na zewnętrz.
—Tak. — Oli obróciła głowę w jego kierunku. — Atlanta poszła do jaskini alf. Runa odpocząć nad kałużą, a Myszka pod Wodospad wypuścić mysz. —
—Ah. A wy? Czemu nie ganiacie po lesie jak macie chwilę samotności? — zagadnął zbliżając się. Jego łapy powoli zaplątały trzy kokardki u nasady ich ogonków.
—Nie bardzo wiemy gdzie pójść. — Oliwia odetchnęła przyglądając się jak różne kolorki ładnie na nich wyglądają. Jedna z kokardek była nawet brokatowa.
—To ja wam podpowiem. Niedaleko, w lasku, odrobinę w tamtym kierunku — wskazał łapą. — W kierunku Jeziora Dziewięciu Cieni zbacza dróżka do przepięknego miejsca. Różany Wodospad. Nigdy tam nie byliśmy, ale droga jest prosta i nie da się stąd zgubić, bo to jedyna destynacja. Co wy na to? Próbujecie? —
—Tak. — obie od razu zerwały się do biegu, pozostawiając tatę samego. W ciszy i z uśmiechem. A co najważniejsze… W ciszy. Ciszy. Błogiej ciszy.

Runa pochyliła się nad swoją ulubioną kałużą. To było niewielkie źródełko, kawałek pod górę, skryte pomiędzy szczytami. Małe skałki otaczały to miejsce, a woda nie wypływała w żadne strumienie. Nie ciężko też było jej się tu dostać. Była taka drobna i malutka, że łatwo przechodziła pod przeszkodami, zamiast nad nimi.  Lubiła tu siedzieć, bo zawsze było bardzo chicho, z racji że trzeba było zboczyć kawałek z uklepanej ścieżki górskiej. Rosła tu trawa i teraz też kwitły kwiatki, więc Runa mogła schować się pomiędzy nimi i zdrzemnąć. Znalazła to miejsce kiedyś zupełnym przypadkiem. Kręciła się niedaleko z sistrami i nieco zgubiła. Tutaj przysiadła i tu znalazł ją tata. Była wtedy taka przestraszona, ale rozmowa z jej własnym odbiciem w przejrzystej tafli wody, ukoiła jej nerwy i pozwoliła nie spanikować. Dlatego też tu wracała jak czuła się zmęczona. „Kałuża” jak to nazywało jej rodzeństwo, była spora, albo to tylko szczenięce oczy wyolbrzymiały świat. Ale moczenie w niej łapek i picie z niej stanowiło jedną z większych radości w dniu Runy, kiedy czuła się źle. Woda była zawsze zimna, a jak mroziło wszystkim nosy to była czystym lodem. Teraz poruszała się na delikatnym wietrzyku jaki hulał pomiędzy skałami. Runa spokojnie siedziała sobie w trawie, przysypiając pośród morza kwiatów, kiedy coś spadło z nieba. I to nawet nie wyolbrzymiając. Dosłownie. Coś spadło z nieba, częściowo lądując w trawie, częściowo rozchlapując wodę na wszystkie strony. Runa pisnęła podskakując. Momentalnie sierść na całym jej ciele zjeżyła się z zaskoczenia, a ciało wyprostowało jak struna. Runa, z całego tego zamieszania, jakby zatrzymała się w czasie. Jej serce biło w piersi, a świat zwolnił. Z wody powstała wysoka postać, rozpościerając swoje skrzydła. Szczeniakowi przez chwilę zdawało się, że spoglądają na nią czerwona ślepia pragnące krwi. Nic bardziej omylnego. Dwa zielone oczka zamrugały zaskoczone kiedy napotkały nastroszoną kulkę sierści na swojej drodze.
—Oh, Huku drogi, cożem ja znowu narozrabiała. — ptak otrzepał się i nachylił ku Runie. Jego skrzydła złożyły się, skuliły, jakby zrobiła się nieco mniejsza. I może wcale już nie taka przerażająca.
—E… A… Ja…— Runa nie bardzo wiedziała co powiedzieć. Adrenalina powoli z niej opadała, powodując, że łapki zaczęły ją zawodzić. Musiała sobie usiąść żeby nie przewalić się od razu na bok.
—Tak. Tak. Wiem. Ja w ogóle jestem przerażająca, a jeszcze bardziej jak spadam z nieba. A jak to bolało. Dobrze że ta trawa taka miękka, to złagodziła nieco Impakt tego spotkania ze skałami, jednak nadal to nie było najprzyjemniejsze doświadczenie. Wybacz, że cię tak przestraszyłam kruszynko, ale lepszego wyboru nie miała. O ile jakikolwiek miałam. Spadanie wcale nie jest takie proste jakby się mogło wilkowi wydawać. Bo mam niby skrzydła, ale jednakowoż jak ich użyć jak siła wiatru nie daje ci ich otworzyć. Koszmarne doświadczenie, nie pierwsze moje co prawda, ale to nie jest wcale przyjemniejsze za każdym następnym razem.  — jakby dziób się temu ptaku nie zamykał. Runa słuchała i słuchała tego wywodu aż się nie uspokoiła przy tym dziwacznym tonie głosu. Strach trochę z niej opadł i zrelaksowała się. Potem zaś przyszła doza frustracji i złości. W końcu to było jej własne miejsce. Nieznane nikomu poza nią, jej słodka odskocznia od rodzeństwa i problemów.
—To moje miejsce. — burknęła w końcu marszcząc nos. Ptak spojrzał na nią z góry, przerywając poprawianie piór.
—Oh. Doprawdy? Nie wiedziała, wybacz proszę moje najście. Tak nagłe. Jakbym wiedziała od razu to może celowałabym bardziej w kierunku tamtego kamienia. Może moja krew by cię nie sięgła. Nie ważne. W każdym razie, już się wynoszę, już mnie tu nie ma mała kruszyno. — stworzenie prychnęło, aż Runie zrobiło się nieco głupio. W końcu czy można sobie przywłaszczyć w dziczy tak po prostu coś dla siebie jeśli nie można zanieść tego do domu?
—Przepraszam. — mruknęła. Tata uczył ją żeby zachowywać dobre maniery nawet wobec obcych. Ale to nie usuwało jej wstydu i frustracji jaką czuła.
—Ah. Nie szkodzi, ale to miejsce naprawdę jest twoje? To twój dom? Mieszkasz tak sama? —
—Nie. Nie sama, ale też nie tutaj. — pokręciła główką. Jej fioletowe oczka w końcu podniosły się na ptaka. Ten był cały mokry, jego pióra połamane. — To taka… moja zatoczka. Dla spokoju. — powiedziała prawie szeptem. Runa była nieśmiała. Runa nie lubiła obcych.
—Ah rozumiem. Solitude dla zranionej światem duszy. Doskonale to rozumiem. Jestem Mezularia. Z całego tego spadania zapomniałam się przedstawić i przybrać poprawnych manier. — odetchnęła. Runie nie podobało się jak wiele mówiła i jak niewiele z tego mamrotania rozumiała.
—No tak. Tak. Ale… Może pójdź do medyka? — podpowiedziała jej cicho. Chciała już być sama. Ptak tylko spojrzał na nią i zaśmiał się serdecznie.
—Jakby na moje niezdarstwo kiedyś odnalazł się może jakiś lek to i tak pewnie zapomniałabym go wziąć lub zgubiła w locie. W każdym razie. Napiję się tylko łyczka i odlatuję. Miałam spotkać się z wilkiem, którego imienia nawet nie do koca znam. W każdym razie. — Mezularia schyliła się i napiła ze źródełka. Zaraz potem z niewielkim rozpędem wzbiła się w powietrze mało nie wpadając w jedną ze skał. Cóż to było za dziwne spotkanie dla małej Runy. Szczeniak spojrzał na trawę gdzie przed chwilą stał ptak. Tam, pośród pogniecionych i zdewastowanych kwiatków leżało jedno długie, niebieskawe piórko. Runa poniosła je i zacisnęła na nim łapkę. Podobało jej się. Może to spotkanie wcale nie było takie koszmarne.

Oli i Oliwia chwilę wędrowały do miejsca, o którym opowiedział im tata. Po drodze nazbierały sporo kwiatków i szyszek, aby zrobić wianki i porzucać czymś do wody. Kto wie, może nawet znajdą parę patyków i zrobią łódki. Tata im kiedyś pokazał jak je zrobić z kawałka szyszki i paru patyków. Szum wodospadu witał je już z daleka, a kiedy pod niego zaszły zatrzymały się na skraju niewielkiego ujścia wodospadu. Światło słońca wpadało pomiędzy zielonymi liśćmi róż, i rozlewały czerwone i różowe poświaty na ziemi. Woda chlapała sobie delikatnie błyszcząc się i migotając. Pomimo że niebo robiło się coraz ciemniejsze, a słońcu było bliżej do snu niż południa, wszystko wyglądało tu tak żywo. Zwłaszcza dźwięki. Pszczoły, woda, lisy. Ba! Dwa wilczki zobaczyły nawet zająca, ale nie chciały za nim biec, bo jeszcze by się zgubiły. A tata powiedział, że muszą wrócić zanim słońce zajdzie. Dlatego dzieciaki zabrały się do roboty prawie od razu. Ich łapki przebierały zgrabnie kiedy tworzyły statki i puszczały je na wodę.
—Mój dopłynął dalej! — Oliwia uśmiechnęła się do się szeroko.
—Pf… Nasz. Chyba zapominasz, że obie mamy panowanie nad tymi łapkami. — Oli zamachała prawą łapą, a zaraz potem lewą.
—No dobra, dobra. Nasza łódka. Ciekawe czy jakaś mogłaby dopłynąć aż pod wodospad. —
—Wątpię. — obcy głos przestraszył je odrobinę. Obie głowy obejrzały się aby zaraz potem zadrzeć się do góry na stojącego niedaleko ptaka. Samica ta zmierzyła ich wzrokiem, może nieco zaintrygowana. Żółty płaszcz na jej ramionach zaszeleścił kiedy przysunęła się bliżej.
—A dlaczego nie? — ciekawskie szczenięta usiadły i zajrzały na nią spode łba.
—Ponieważ spadająca woda i Impakt z jakim uderza o taflę powoduje małe fale które odsyłają wasze łódki w kierunku brzegu. O jak tą — wskazała skrzydłem na jeden z zagubionych tworów małolatów, który właśnie ugrzązł na płyciźnie jeziorka w żwirze.
—Oh. — Oliwia odparła nieco zawiedziona.
—Wasze łódki mają niewiele siły, więc i niewiele możliwości. Ale są niezwykle urocze. — ptak powiał głową.
—Jestem Oli. — jedna z główek nadal patrzyła się na ptaka, podczas kiedy Oliwia rozglądała się po różach, jakby w poszukiwaniu sposobu na dotarci łódką pod sam wodospad.
—Ja Miodełka. — ptak nachylił się nieco. — Jesteście ciekawym wilkiem. Nigdy takiego nie widziałam.—
—Ah. Tata zawsze mówi że jesteśmy wyjątkowe. — wtrąciła się Oliwia. — bo nasze głowy, obie pracują, ale ciało mamy tylko jedno. —
—Obie. Pracują. Czyli myślicie osobno? — zaintrygowana przeszła wokół nich oglądając każdy fragment futra jaki jej wzrok mógł sięgnąć.
—Tak. Jemy tez osobno, ale tyle ile potrzebuje jeden wilk. Pan Delta mówi że mamy trzy płuca, ale tylko jedno serce. I to trzecie płuco to takie za małe jak na płuco. — Oli zacmokał.
—I mamy trzy nerki. — Oliwia dodała zaraz po nim. — Mieliśmy podobno długo nie pożyć, ale wszystkim się bardzo podoba że żyjemy dalej. —
—Długo nie pożyć tak? Cóż za okrutna rzecz żeby wam mówić. — ptak odwrócił wzrok w kierunku wodospadu.
—Czy ja wiem. — Oli poruszył lewą łapką, grzebiąc w piachu. — to trochę lepiej niż wcale nie wiedzieć, dlaczego wszyscy chodzą wokół ciebie tacy smutni. —

I na tych słowach się skończyło. Zapadła cisza. Szczeniaki poszły do domu w pewnym momencie pozostawiając Miodełkę samą nad brzegiem wodospadu. Roże pachniały wieczorną rosą, a oddalające się dziecięce kroki cichły.

Bleu odetchnął. Jego łapy w końcu mogły podnieść skończony projekt. To niby wielkie nic, a jednak w środku znajdowało się jego serce.
—Tato, tako. Popatrz. — Runa wpadła do wnętrza pracowni z wielkim rozpędem, wręczając tacie piękne, niebieskie pióro.
—Oh. Cudowne. Chcesz włożyć do środka? — otworzył książkę na wolnej stonce.
—A co to? —
—Pamiątka. Tu trzymam wszystkie moje i wasze skarby. Popatrz. — przewrócił parę „kartek”aby mogła popatrzeć na zapiski i ślady łapek swoich sióstr. Runa wzrokiem wyłapała też praę swoich znalezisk. Ucieszona włożyła piórko pomiędzy puste strony.
—Dostałam je dzisiaj, po tym jak ptak spadł z nieba, mało nie na mnie. — powiedziała zamykając z tatą książkę.
—Oh. Toż to dopiero musiała być niezła przygoda. —
—Czy ja wiem. Ten ptak strasznie dużo mówił. —

<CDN>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz