Obserwując poczynania młodego wilka o sierści białej jak najczystsze z myśli, źrenice w mych ślepiach drastycznie się zmniejszyły a sierść na karku mimowolnie zaczęła się unosić ku górze. Cofając łeb od najbliższego mojemu sercu brata mruknąłem stanowczo by został i opiekował się Sligarem a ja za niedługo wrócę... obiecałem młodemu wyciągając kufę spod powalonych drzew. ~Salek -Zwracając zaskoczony ucho w stronę młodego białego wilka przechyliłem łeb będąc w gotowości by wysłuchać jego wypowiedzi. ~Słucham? -Mruknąłem pod nosem. ~Proszę obiecaj nam, że nic Ci nie będzie... - Biały jak śnieg szczeniak obserwował mój każdy ruch swym bystrym wzrokiem, z niecierpliwością chwycił w pyszczek ucho brata wyczekując mojej odpowiedzi. ~Nie mogę wam tego obiecać. -Wyszeptałem wzdychając ciężko i z całych sił starając się nie dać po sobie poznać jakie cierpienie skrywa moje serce. ~Obiecuję natomiast, że do was wrócę. -Wsuwając kufę pod zwalone drzewa i otarłem się zakrwawionym pyskiem o szczeniaki. Uśmiechnąłem się subtelnie po czym zrzuciłem na lukę sporą ilość gałęzi z liśćmi by zamaskować otwór. Otwierając ostrożnie zalane krwią ślepię ruszyłem w stronę głównej polany na której nadal toczyły się zaciekłe walki.
Wbiegając w szalejący tłum wilków przetrąciłem kilku z nich co przy odrobinie szczęścia nastawiło mój wybity bark. Syknąłem z bólu zwracając na siebie sporą uwagę, marszcząc nos uderzyłem łapą w pysk jednego z samców który zachwiał się ze złamaną szczęką. Angażując mocno swoje ciało wbiłem się w oponenta który stał do mnie bokiem, przewracając się wraz z nim zdążyłem chwycić w pysk jego gardziel i zacisnąć na masywnej krtani swoje zębiska. Unosząc cielsko z ziemi czułem jak ciepła posoka spływała wolno po kłach i pysku, zerkając na Keylin otuliłem pysk swym ozorem. Ułamek sekundy bycia nieostrożnym wystarczył bym poczuł okropny ból ponownie nad lewym okiem. Warknąłem głośno zaciskając mocno ślepia, nie widziałem kompletnie nic. Kierując się słuchem zdołałem uniknąć kilku następnych ciosów jednak coś przykuło moją uwagę... z pewnością nie był to wilk, każda próba ataku wyprowadzana była z potworną siłą jak i szybkością co dawało jasno do zrozumienia, że stanąłem ponownie oko w oko ze śmiercią. Wybity wcześniej bark przy jednym z uników dał się mocno we znaki powodując moje zachwianie. Lekko otwierając zdrowe oko zdążyłem zobaczyć przed sobą ogromną sylwetkę, sekundę później na pysku zaczęło rozchodzić się ciepło i ból okropny ból, kolejny potężny cios dosięgnął mnie w okolicy żeber co posłało moje osłabione ciało kilka metrów w tył. Zatrzymałem się uderzając grzbietem o kamienne wejście do groty, ryknąłem obnażając mocno kły. ~Cholera jasna... szlag trafił najmniej dwa żebra. -Mruknąłem do siebie starając się nabrać w płuca choć odrobinę powietrza. Wstając wolno z ziemi poczułem jak mięśnie zaczynają się trząść. Stojąc chwiejnie na zielonym podłożu mrużyłem ślepia starając się dostrzec cokolwiek. ~Salvatore syn nocy.... -Ogromne łapsko chwyciło mnie za szyje i z lekkością osobnik który wypowiedział moje imię podniósł mnie i przycisnął grzbietem do groty przy której stałem. ~Ulff... ric... czym Ty do chol... ery.. jesteś i czego... chcesz? -Burknąłem krztusząc się z braku powietrza.. ~Jestem śmiercią, Lykanem z legionu wyklętych a czego chce? To proste Śmierci twojej i całej twojej rodziny. -Zaciskając łapę mocniej na mojej szyi, lekko odwrócił łeb wołając bardzo dobrze mi znane imię ~Keylin córko świetnie się spisałaś.. -Resztkami sił spojrzałem w stronę nadchodzącej Wadery, łeb miała opuszczony, uszy przyciśnięte do kufy a ogon podkulony schowany między zadnimi łapami. ~Ty? to nie może być prawda... Ty zdradziecka Suko.. -Lykan słysząc wypowiedziane przeze mnie słowa otworzył pysk i zatopił ostre jak kolce kwiatu róży kły w mym cielsku, między szyją a barkiem. Niestety ku rozczarowaniu oponenta nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Brak powietrza w płucach sprawiał, że zaczynałem tracić przytomność, błogi spokój ogarnął moje cielsko... Unosząc wzrok ku górze moim ślepiom ukazała się spadająca gwiazda. Czyżby to był mój koniec? Dziedzic konający w kosmatych łapskach dziwacznego wybryku natury. Wydając z siebie ostatnie tchnienie powieki wolno zaczęły opadać w dół. ~Dzisiaj nie umrzesz Nocy Synu. -Delikatnie skierowałem ucho w stronę dźwięku lecz nikogo tam nie było... Nagle poczułem szarpnięcie, coś posłało mnie w tył. Upadając przetoczyłem się kilkukrotnie po ziemi nasączonej krwią mych pobratymców, łapiąc łapczywie powietrze w płuca dostrzegłem znajomą sylwetkę Basiora, basiora którym był Maveric. Wbiegając w Lykana odbił się od jego torsu na raz wszystkimi łapami posyłając go do tyłu powodując zachwianie równowagi, lądując tuż przy mnie obnażył wściekle kły. Lekko zaczerwieniona piana toczyła się z pyska wilka, stając w lekkim rozkroku zerknął na mnie następnie na przeciwnika. Widząc kątem oka leżącą na ziemi włócznię, obolały wyciągnąłem lewą łapę lekko w bok blokując drogę wilkowi. Maveric zszokowany warknął na mnie zdecydowanie protestując ~Ten bydlak jest mój.. Ty idź do Keylin. Ona nie może stąd uciec... -Mruknąłem starając się ustać prosto. ~Poważnie smolisty? Ty ledwo stoisz na łapach i nadal chcesz ze mną walczyć? Musisz być wyjątkowo odważny, albo wyjątkowo głupi. -Lykan zaśmiał się głośno przybierając pozycję do walki. Wiedząc, że po tym co tutaj widziałem już nigdy nikt z nas nie będzie taki sam.. wbiłem pazury w ziemię po czym ruszyłem w stronę potwora, on zrobił to samo. Pierwsza, druga, trzecia próba ataku wyprowadzona przez Lykana chybiona. Odskok, unik, unik. Każda następna próba dosięgnięcia mnie przez łapy Samca była nieudana, sfrustrowany z głośnym rykiem wyprowadził cios który o milimetry minął się z moim lewym udem, mając wrażenie jakby świat raptownie zwolnił dostrzegłem kufę potwora która robi się coraz bardziej widoczna.. Tak to jest ten moment! ukazując czerwone od zaschniętej krwi kły uniosłem się na zadnich łapach nie tracąc ani sekundy. Kłapnąwszy paszczą odgryzłem Lykanowi część lewej wary, stwór odrzucił mnie w amoku trzymając się za pysk, bezwładnie upadając na ziemię odetchnąłem ciężko łapiąc powietrze w płuca jak ryba wyrzucona na brzeg. Niewiele myśląc ruszyłem w stronę porzuconej broni, gdy tylko Samiec spostrzegł, że nie ma mnie nieopodal niego rzucił się w pogoń. Widząc jak szybko stwór nadrabia dystans skoczyłem w stronę włóczni i łapiąc ją w pysk obróciłem się w powietrzu. Gdy grzbiet dotknął suchej jak pustynny piasek ziemi, wbiłem trzon broni w glebę zaraz za sobą. Ogromny Samiec nie mając szans na reakcje nadział się na ostrze które wbiło mu się prosto w tors przeszywając serce.. tej scenie towarzyszył okropny wrzask po którym wstałem, stanąłem jak wryty i moje wyczerpane i bez wyrazu ślepia powędrowały w stronę Keylin wadery którą jeszcze do niedawna uważałem za sojuszniczkę, bliską przyjaciółkę... Zmarszczyłem nos zwracając mocno poobijane cielsko w stronę wadery przy której stał Maveric bacznie obserwując by nie zrobiła nic głupiego, gdy skróciłem dystans wystarczająco zarzuciłem pyskiem łapiąc samicę za kark i przygniotłem do ziemi.. ~Daj mi choć jeden powód dla którego miałbym Cię oszczędzić. - Mruknąłem jeżąc sierść na całym ciele, pierwszy raz w życiu czułem do kogoś tak ogromną odrazę, zębiska cały czas zaciskały się na szyi Wadery. ~Twój ojciec żyje Salvatore i Matka także, ale nie mogę zdradzić więcej szczegółów nie teraz.. -Ciało Wadery zadrżało, ogon uchował się mocno między łapami a do moich uszu dotarło skomlenie, wypuściłem szyję Keylin ze szczęk oblizując łapczywie pysk, chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę powalonych drzew mając nadzieję, że młodym nic złego się nie stało. Odsuwając łapą gałęzie położyłem się wciskając lekko łeb do kryjówki wyciągając każdego z braci, jednego po drugim. Oboje wtulili się we mnie, Sligar’a jako pierwszego zarzuciłem na grzbiet a Kibę chwyciłem w pysk i ruszyłem utykając w stronę lasu. ~Synu nocy zaczekaj, nie możesz iść w takim stanie a przynajmniej nie sam... -Szary podniósł głos krocząc pospiesznie w moją stronę, uśmiechnąłem się widząc sojusznika który był w znacznie lepszej formie niż ja. ~Daruj sobie tego Syna nocy, ratując mi życie udowodniłeś mi, że jesteś dla mnie kimś znacznie więcej niż przyjacielem. -Wyszeptałem w pysku nadal trzymając śnieżnobiałego szczeniaka który bacznie obserwował mojego nauczyciela skrytobójstwa. Szary uśmiechnął się subtelnie i zabrał mi z grzbietu Sligar'a. Idąc przed siebie od wielu godzin zacząłem odczuwać jak łapy odmawiają mi posłuszeństwa, kilku godzinny spacer działał z pewnością na moją niekorzyść, rany stale broczyły krwią, te odniesione podczas walki z Ulfric'iem zaczęły sinieć i śmierdzieć, co wzbudzało u mnie nie mały niepokój, nie czułem się zbyt dobrze. Obraz przede mną stawał się mętny i nieostry, odkładając rodzeństwo na miękkim mchu najdelikatniej jak mogłem na tamten moment by po chwili paść bezwładnie na ziemię...
Salv... *chichocze* Salvatoree *Mruknięcie* Keylin raptownie pojawiła się i otarła o mnie bokiem, przesuwając ogonem po pysku. ~Dobra robota Córko- *Szepnięcie* ~Zabić Ciebie i całą Twoją rodzinę- *echo* Chaos w mojej głowie z powtarzanymi na okrągło słowami.. co się do cholery dzieje? Gdzie ja jestem? ~Majaczy, ma bardzo wysoką gorączkę. Musimy go stąd zabrać bo inaczej nie przeżyje. -Usłyszałem głos Maveric'a, próbując coś powiedzieć wydusiłem jedynie przedłużony jęk... -Z kim.. kto tam jest? ~Znam jedno miejsce, jest oddalone o dzień marszu stąd. Musicie mi... ~Kocham Cię Salvatore.. -Wzdrygnąłem się otwierając jedno oko, zrywając się do pozycji siedzącej odetchnąłem czując przyjemny chłód który delikatnie muskał moją sierść. Wolno zsuwając się z ogromnego kamiennego łoża, próbowałem stanąć na łapach które były jeszcze mocno osłabione co spowodowało moje osunięcie się na ścianę groty. Wykorzystując sytuację stawiając wolno krok za krokiem doszedłem powoli w stronę wyjścia. Odsuwając łapą zasłonę z jeleniej skóry ujrzałem coś czego bym się w życiu nie spodziewał.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz