Rozdział 0 - Prolog
Tuż na skraju lasu panowała niezwykła cisza, poza wesołym świergotaniem ptaków nie odzywały się tu żadne głosy. Nie bawiły się tu szczeniaki, nie gawędzili wilczy mieszkańcy tych okolic, a ludzie już dawno zapomnieli o tym miejscu, nie mając doń bezpiecznego dostępu. Słońce świeciło z nieba, nietknięte białymi owieczkami bez nóg, które trzymały się z dala od ognistej kuli. Wiatr tylko delikatnie kołysał liśćmi i źdźbłami traw, nawet na nich nie grając, by nie zakłócić wręcz sielankowego spokoju. Można powiedzieć idealny obraz, ale jak wszyscy wiemy, ideały nie istnieją, co niestety dotyczyło również tej zatoczki wśród wysokich, mieszanych drzew.
Gdy pojawił się pierwszy wir wiatru, ptaki poderwały się do lotu, a owady pouciekały do swoich kryjówek, zostawiając leśny skraj zupełnie pusty, gdyż wszystkie wyczuły, że zbliża się coś niebezpiecznego. Z początku nie było nic, pojedynczy wir, który wydawał się być zaledwie fałszywym alarmem. Ale matka natura rzadko kiedy się myli, tak więc i tym razem miała rację, każąc swoim dzieciom wycofać się z miejsca zdarzenia, gdyż po chwili z jednego wiru zrobiło się kilkanaście, gałęzie biczowały powietrze jak wściekłe, a zielona trawa kładła się pokornie do ziemi, by uniknąć wściekłego żywiołu. Wśród źdźbeł pojawiła się ciemna, czerwona maź przypominająca krew, z której następnie ułożył się w powietrzu świecący okrąg z pięcioramienną gwiazdą oraz niezrozumiałymi dla śmiertelników symbolami w środku. Tam, gdzie lewitowała maź, od razu umierało wszystko to, co zawierało w sobie życie - rośliny, owady, grzyby, nawet ziemia zrobiła się całkowicie czarna, jakby coś wypaliło ją do sucha. Wiatr jeszcze przybierał na sile, tworząc coś w rodzaju małego tornada i podnosząc ciecz ku górze, w sam środek miejsca wydarzenia, wliczając wszystkie trzy płaszczyzny. Tam wpierw przemieniła się w kulę wirującej krwi, nabierając coraz mniejszych rozmiarów, aż zaczęła przybierać wilczy kształt.
Nikt nie obserwował tej sceny. Nikt nie przyglądał się, jak wilczy kształt obrasta niebieskim futrem, jak wyrasta mu drugi ogon. Nikt nie miał odwagi stać w pobliżu ściany agresywnego wiatru, za którą nowa istota została pobudzona do życia, a nadprzyrodzona siła właśnie kładła ją powoli na wypaloną, martwą ziemię, gdzie już nigdy nic nie urośnie, dopóki nie pojawi się tu nowa gleba. Nie było nikogo, kto mógłby podejść do wilczej istoty, gdy już wiry się uspokoiły, by sprawdzić, jak się miewa. Było pusto, z wyjątkiem nowego istnienia o nieznanym pochodzeniu, jakby ktoś właśnie przywołał demona, z tą różnicą, że demon ten wyglądał jak regularny wilk, a nie stworzenie z piekieł. Do tego nie było tu przecież nikogo, kto mógłby wykonać rytuał przywoływania.
Wilk otworzył żółte oczy i na leżąco rozejrzał się po okolicy. Następnie podniósł się jak gdyby nigdy nic, otrzepał z martwego pyłu i resztek mazi, i zaczął mruczeć do siebie.
– No dobra, Xiv, dotarłoś na drugą stronę, teraz musisz odnaleźć kogoś z rodziny, a fajnie też będzie spotkać Deltę, o ile jeszcze żyje. Nie no, raczej żyje, nie widziałom go nigdzie. To idź go szukaj.
Pierwsza przywitała Xiva brązowa ćma, dość dziwny widok w środku słonecznego dnia, jednak na basiorze nie zrobiło to wrażenia. Uśmiechnął się tylko do swojej nowej przyjaciółki i wyruszył na poszukiwanie rodziny, która go jeszcze nie znała.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz