Nowa wataha, a ja nadal nikogo nie znam... Jestem tu już dość długo, ale nikogo nie widziałem od kąd dołączyłem... oprucz alfy. "Poukrywali się czy co?" - pomyślałem przygnębiony. Chodząc tak usłyszałem szelest liści. "Może ktoś z watahy!" - powiedzialem do siebie w myślach. Od razu się rozweseliłem. Jednak szybko moja szczęśliwa mina zamieniła się w zaniepokojoną. Nieznajomy wilk biegał wokół mnie, aż wreszcie... szkoczył na mnie. Wbił swoje kły w mój kark przytrzymał mnie tak. Po czym zranił mnie w łapę i mi ją złamał. Padłem na ziemię i zemdlałem, a kiedy się obudziłem nie było po nim żadnego śladu. Widziałem krew na trawie dookoła mnie. Próbowałem wstać, ale miałem złamaną łapę i uginała się pod moim ciężarem tam, gdzie nie powinna się zginać. Nie miałem innego wyboru niż czekanie i wołanie kogokolwiek.
- Pomocy! Ratunku! Zaraz umrę! - wrzeszczałem z całych moim sił, ale na nic. Po około godzinie zacząłem powoli pełznąc po ziemi jak wąż. Jednak po kilku metrach zemdlałem z wyczerpania. Obudziłem się w jakiejś jaskini, a niedaleko mnie stała jakaś wadera.
- Gdzie ja jestem? - zapytałem zmieszany.
- To nie jest teraz najważniejsze. - odpowiedziała szybko i zamilkliśmy. Po pewnym czasie ciszy powiedziałem:
- Jestem Riven, a ty?
- Sayra. - odpowiedziała krótki i podeszła do mnie. - Byłeś wyczerpany i miałeś małe szanse na przeżycie więc wzięłam cię do siebie i opiekowalam się. To, że nareszcie się obudziłeś jest dobrym znakiem.
- A co? Długo spałem? - zapytałem przestraszony.
- Od kąd cię znalazłam nie obudziłeś się, a znalazłam cię... hmm... około dwuch dni temu.
- Aż tyle czasu tu leżałem?! - zapytałem jednocześnie przerażony i zdumiony. "Dobrze, że nadal żyję!" - pomyślałem.
< Sayra? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz