To co widziałam, przechodziło moje pojęcie. Rozpętała się szalejąca pożoga. Miałam wrażenie, że ogień tworzy olbrzymią grotę, zamykającą nas w swej gardzieli...
- SZYBKO! - krzyknęłam.
Nie musiałam dwa razy tego powtarzać. Hiacynt i Beryl rzucili się do ucieczki.
Nadciągnęły chmury burzowe. Dał się słyszeć grzmot, na niebie widniały błyskawice. Spadł ulewny deszcz.
Wpadliśmy do lasu. Biegliśmy ile sił w łapach. Nie oglądałam się za siebie. Miałam nadzieję, że uwolnimy się od zagrożenia. Słyszałam tętent końskich kopyt, rżenie, błyskawice i ponaglania Hiacynta. Biegłam i biegłam, brakowało mi tchu, wokoło słychać było wiele dźwięków i nagle...
Wszytko ustało.
Zatrzymałam się raptownie. Nie było śladu ognia, ani upiornych koni.
- Deszcz musiał ugasić pożar - stwierdził Beryl.
Staliśmy i sapaliśmy. Nie miałam więcej siły. Gdy odpoczęliśmy...
<Beryl?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz