Jagody skończyły się szybciej, niż się tego spodziewała. Ale jak się wilk dobrze bawi, to musi to szybko przeminąć. Voqqunzie wcisnęła nos w najgęstsze zakamarki krzewów, ale nie napłynęła w jej stronę słodka woń nie zerwanych owoców, tylko ta z jej pyska. No cóż.
Wilczyca najpierw usłyszała, że jej partner podchodzi w jej stronę, potem poczuła ciepło jego oddechu na pysku a za nim podążył dotyk języka dokładnie ją oblizującego.
— Miałaś coś na twarzy, — wyjaśnił Aki, zakańczając skubnięciem ją w ucho.
— A może zostawiłam to sobie na później? — Warknęła przekornie, ale przycisnęła nos do jego policzka, wdychając głęboko jego zapach. Zawsze działał na nią uspokajająco, a szczególnie od kiedy zaczęła tracić wzrok. — Zostaniemy tu na drzemkę? — zapytała z nadzieją. — Nie wygląda, jakby kręciły się tu jakiekolwiek wilki albo inni naszych rozmiarów.
Ahkirrin miał obsesję na punkcie bezpieczeństwa. Nigdy nie zostawali w jednym miejscu na dłużej niż jeden sen, nigdy nie jedli dwa razy z tej samej padliny; zaprzestawali pościgu jeżeli ofiara zapędziła się zbyt głęboko w czyjeś terytorium, za żeby pójść za potrzebą, trzeba było się oddalić od szlaku którym podążali. I częste przechodzenie przez napotkane rzeki. A wszystko to, żeby zostawiac za sobą jak najmniej zapachu, żeby żaden wróg nie był w stanie ich wytropić. Utrudniało to w pewien sposób podróż, ale z drugiej strony, Voqqunzie była pewna że uniknęli dzięki temu wielu nieprzyjemnych konfrontacji.
Ale Voqqunzie była zmęczona. Życiem w trasie i w stresie, głodem, obcym terenem z którymi nigdy nie miała czasu się zapoznać żeby poczuć się pewniej, owszem. Ale jej zmęczenie sięgało znacznie głębiej, do tych dni w których nie widziała już więcej niż widziała, kiedy ich wataha została zaatakowana i zginęła jej jedyna popleczniczka, matka Ahkirrina, przywódczyni. Kiedy przez następcę została uznana za ciężar niesprawiedliwy dla reszty watahy i wygnana, kiedy rozpoczęły się polowania na niewilki i samotne osobniki desperacko łączyły się w mieszane stada żeby zwiększyć swoją szansę na przetrwanie i kiedy tworzyły się więzi budowane na adrenalinie i wspólnej walce o prawo do życia. I kiedy te więzi zaczęły pękać tak szybko jak się zawiązały, przez drobne lub większe nieporozumienia i kiedy straciła przyjaciół, i kolejną watahę i zostali z Akim sami, zdani tylko na siebie. Kiedy dopiero uczyli się na nowo dbać o siebie nawzajem tylko we dwoje i kiedy o mały włos nie przypłaciła życiem za poczucie się zbyt swobodnie kiedy śniegi zaczęły topnieć i kiedy straciła szczenięta zanim jeszcze zdążyły wziąć swoje pierwsze oddechy. I które musieli zostawić i nie mogli opłakać przez kilka kolejnych dni, bo zapach krwi zwabił niedźwiedzicę co tylko wybudzoną z zimowego snu.
Voqqunzie co noc prosiła gwiazdy o pojawienie się celu ich wędrówki. Dopóki jednak gwiazdy milczały, chciała chociaż odpocząć przez chwilę w tak przyjemnym miejscu, otoczona zapachem krzewów jagód.
Aki musiał wyczytać coś z jej pyska - a może z jej emocji - ponieważ wydał z siebie długie, niskie “hmmmm”, po czym odsunął się i słyszała jak zatacza koło o promieniu kilku susów, skanując otoczenie w poszukiwaniu zagrożeń. Gdy po minucie wrócił, stanął obok, dotykając swoim bokiem całej jej długości ciała. Liznął ją jeszcze w kącik ust i poczuła jak jej sierść reaguje na tarcie jego dłuższej, kiedy obniżył się do czujnego warowania. Ogon Voqqunzie zakołysał się w zadowoleniu kiedy również zniżyła się, a raczej pozwoliła grawitacji ściągnąć ją w dół, obalając się plecami na Akiego. Basior stęknął jakby ważyła pół tony.
Voqqunzie pozwoliła sobie zamknąć oczy, wiedząc, że Aki nie zrobi tego samego, co najmniej dopóki nie uzna, że odpoczynek trwał wystarczająco długo. Jego strata. Wadera postanowiła napawać się ciepłem ciała obok niej i promieni słonecznych przebijających się przez korony drzew nie zawracając sobie tym głowy. Byli daleko od obcych watah i na godzinę lub trzy byli bezpieczni.
Obudziła się nagle. Z początku nie była pewna czy to przez brak ciepła z nieba, czy przez wypracowany instynkt który ostrzegł ją, że Aki mimowolnie poddał się drzemce i nikt nie stał na warcie. Wilczyca kręciła głową na wszystkie strony, próbując namierzyć słuchem i węchem powód jej niepokoju. Wtem zamarła, a wszystkie jej mięśnie spięły się w gotowości - na co, jeszcze nie było wiadomo.
— Ahkirrin, — szepnęła napiętym głosem, natychmiast wybudzając partnera, który jednak nie drgnął tak samo jak ona. — Obcy.
<Ktoś ma ochotę?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz