Dalia spojrzała na niebo. Było jasne i otwarte. Wyglądało prawie tak samo jak to, które wisiało nad jej poprzednią watahą. Dalia siedziała przed jaskinią medyczną, jej skrzydła zmęczone i przywarte do jej boków. Właśnie wróciła z treningu latania. Mezularia mówiła ,że idzie jej to coraz lepiej, więc Dalia była z tego bardzo zadowolona.
Odkąd przybyły tutaj ze swoją siostrą spotykały ja same zaskoczenia. Przeżyła w końcu prawie cztery miesiące w swoim poprzednim domu, gdzie nie wolno jej było patrzeć za długo na niebo. Nie wolno jej było latać. Właściwie najlepiej jakby w ogóle się nie odzywała. Jej bracia? Zdechli. Umarli. Zostali zabici – jakkolwiek by to ująć. Jeden umarł niewiele po narodzeniu, a jeden nie umiał stosować się do zasad.
Dalia pamiętała tamten dzień bardzo dobrze. Talia spała jeszcze wtedy, bo to było wszystko co mogli swobodnie robić pod okiem ich przybranej matki. Babka była na polowaniu, na nogach, pomimo że miała skrzydła. Wszystko to było takie bez sensu. Wilczyce same musiały dbać o swoje młode jeśli chciały aby one przeżyły. Ojcowie tylko czasem się interesowali, jak już szczenięta były większe. Ale ich ojciec? On umarł gdzieś… kiedyś. Ich mam też. I teraz siedziały pod opieką Opresje. Ta starsza wilczyca miała swoje młode, więc Talia, Dalia i ich brat były tylko problemem. Zwłaszcza ich brat. On nigdy nie słuchał. Sprawiał same kłopoty, więc pewnego dnia wyszedł z ich nory. Złamał najważniejszą zasadę. Nigdy nie wychodź z nory. Dzieci Opresji były młodsze od adopcyjnych, więc zostawiała je czasami ze starszakami. Dalia więc tylko patrzyła jak Alia wychodzi na zewnątrz. Ryzykował tym wiele. Między innymi zdradzenie gdzie chowały się dzieci. Wilki w tej watasze nie lubiły konkurencji dla swojego własnego nasienia. Dalia wstała, przesuwając maleństwa w kierunku swojej siotry i chowając je pod jej łapami. Sama wyjrzała tylko jednym okiem. Ostrożnie. Widziała jak jej brat skrada się do drzew. Ich polana była w końcu nieduża, a nora wkopana w niewielkie wzniesienie. Wystarczająca aby wszyscy skulili się w środku na sen. Jej brat, ten dureń, szedł tam w biały dzień. Jego futro było prawie jak Dalii. Ciemne, niebieskie, z delikatnymi dodatkami zieleni zamiast różu. On nie miał skrzydeł, ale miał jak Talia, dodatkowe łapy i rzucał się w oczy niemożliwie. I wtedy też przyszedł inny wilk. Przez chwilę Dalia miała nadzieję że będzie to ich babka albo Opresje, ale nie. To był basior. Bardzo duży basior o jasnym kolorze. Przypominał trochę chmurkę, chociaż chmury chyba nie warczą na szczenięta. Dalia patrzyła jak Alia spina się i odwraca w kierunku nory. „O nie.” Pomyślała, bo jak alia zdąży wrócić do nory to będzie bardzo źle dla wszystkich. I Alia chyba też o tym pomyślał, bo odwrócił się znowu na pięcie i skulił. I wtedy też ten wielki basior przypadł do niego i Alia nie żył. Jego ciało tak po prostu leżało tam teraz w trawie i czekało aż wyszarpią je sępy. No cóż. Wilk jeszcze się potem rozejrzał, ale Dalia była powrotem w norze, żeby jej przypadkiem nie zauważył. Siedziała tam, łzy w rogach jej oczu, zrozpaczona że straciła jedynego brata w taki sposób.
Ale też winiła go za jego własną śmierć. Do tej pory uważała, że gdyby się słuchał babci i Opresje i nie wychodził z nory to by teraz byli tutaj we trójkę. Alia, Dalia i Talia. Wszyscy razem w spokoju. Bo tu było spokojnie. Dalia mogła w końcu latać. I mogły zwiedzać każdy zakamarek tego miejsca kiedy im się podobało o ile wróciły na noc. I zasady były inne. Bo musiały chodzić na lekcje. Uczyły się polować, uczyły się latać i Talai uczyła się medycyny z zapałem jakiego Dalia w życiu u niej nie widziała. Dalii to aż tak nie interesowało, ale Delta też nie naciskał. I młoda wadera była zaskoczona. Bo w tej watasze nie było oczekiwań wobec tego czym ona zostanie. Ważne żeby dołożyła trochę swojej pracy w życie i funkcjonowanie tego miejsca. A do tego było jeszcze daleko. I Dalia mogła próbować nowych rzeczy i nawet w przyszłości zmienić zawód jeśli ten, który robi jej się nie będzie podobał. Nie było granic ani zasad, które dyktowałyby całe jej życie. Nie było presji i wiszącej nad głową śmierci, chociaż mieszkając w jaskini medycznej dziewczynki spotykały się z nią w miarę często. Jednak nie dotyczyła ich. Dotyczyła chorych.
I było w tym miejscu pewne magiczne zaklęcie, które ciągnęło Dalię w głąb, coraz bardziej i bardziej. I to było niesamowite, że mogła wyjść z jaskini. Cztery miesiące swojego życia spędziła pod ziemią, aby teraz patrzeć na szerokie niebo. I było w niej coś co niepokojąco rosło. Rzucało się i próbowało wyrwać, a ona nie chciała aby to zrobiło. Chciała słuchać się zasad, które postawił im ich opiekun. Było ich niewiele, ale były. I tak Dalia trochę męczyła się sama z sobą, więc często powarkiwała na innych, nie wiedząc jak sobie ze sobą poradzić. I oczekiwała kary, krzyków, ale Delta tylko spoglądał na nią z cierpliwością i czekał aż przestanie. I Dalia była wdzięczna, ale też chciała aby on w końcu na nią nakrzyczał. Bo tak było w jej domu.
Wszystko było nowe i potrzebowała długiego czasu aby
przywyknąć. Początkowo nawet nie chciało jej się dowierzać, że po prostu
dostają jedzenie za egzystowanie. Że nie muszą na nie same polować. Że Delcie
przynoszą jedzenie prosto do jego domu. I przynoszą je też chorym.
—Chory nie wyzdrowieje bez sił, a jedzenie to siła. Nawet w czasie wojny medyk
i chorzy dostają swoją porcję. Zdrowie to podstawa dobrego wilka. Bez zdrowia
nie byłoby komu polować i komu rządzić. —
I Talia była zachwycona tym co mogła teraz robić. Dalia z kolei, kochała to, i korzystała z tego mocno, ale trochę się tego bała. To było tak obce i dalekie jeszcze parę dni temu, a teraz… na wyciągnięcie łapy miała tak wiele opcji i wyborów. Przerastało ją to, pomimo że Delta mówił jej wielokrotnie, że wcale nie musi wybierać teraz. Że może poczekać do dorosłości, popróbować co kocha, a co nie. Wybory nie muszą dyktować jej całego życia. I Dalia czuła to w kościach, że chce coś robić, coś wyjątkowego. Coś co będzie pasowało do niej.
Nie wiedziała jeszcze co to może być, ale z pewnością to znajdzie. Tutaj. Prawda?
Delta zajrzał na nią jak już się ściemniało. Przesiedziała
cały wieczór gapiąc się na chmury i marszcząc brwi.
—Chodź już do środka. Zaraz kolacja. — zaczepił ją. Był naprawdę niewielkim
wilkiem i trochę tak niebieskim jak ona. Ale w innym sensie. On miał na sobie
fioletowe przebłyski i pewną jasność na sierści. Dalia za to świeciła się
różowo, zwłaszcza ze swoimi włosami i piórami na skrzydłach. No i był niewiele
większy od niej. Ona przecież go przerośnie!
—Co dzisiaj na kolację?— Dalia spytała, jej łapy odrywając się od trawy na której
siedziała.
—Dzisiaj sarna. — Delta odparł rzeczowo. On taki był. Nie owijał w bawełnę. Ale
to było przyjemne dla Dalii. Ona nie lubiła jak ktoś kłamał albo mówił bardzo
kwieciście. To było nudne, złudne i
kłamliwe.
—Sarny są bardzo dobre. — Dalia uśmiechnęła się. Miała do tego powody, swoje i
nie swoje. Bo wszystko dzisiaj było dobrze. Wczoraj Dalia była bardzo zła, na
świat, na siebie, na brata. Dzisiaj było okej. Może dlatego że była zmęczona po
ciężkim treningu.
—Cieszę się że wam smakuje. — Delta odrzekł na jej słowa. Razem weszli do
środka. Ciepło jaskini medycznej było przyjemne, nie za gorące w tym parszywym
lecie, bowiem wiatr wdzierał się przez całą zimę do środka i ściany nadal były
zimne. Tak mówił medyk ,więc tak musiało być.
Talia już siedziała sobie przy stoliku z kamienia, tym na którym Delta robi medykamenty i maści i leki i też podaje kolację. Oczywiście one siadły do kolacji pierwsze, a Delta w tym czasie podał jedzenie chorym. Dalia jadła powoli. „Mogę tak spędzić życie.” Stwierdziła z zadowoleniem.
<Talia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz