To nie jest tak, że wszystko rozsypało się w jednym momencie. Źle było już od kilku miesięcy. Może to przez to, że nie mieli oficjalnego przywódcy. Trzynaście wilków-niewilków to duża liczba własnych, często sprzecznych opinii o tym, jak stado powinno funkcjonować. Może to przez to, że każde z nich miało w dziadkach i babciach jakąś inną odmianę psa, które przecież modyfikowane były przez ludzi z konkretnym charakterem na myśli. A kiedy dodatkowo zostały zmodyfikowane używając DNA złapanego “magicznego” wilka… Nic dziwnego, że nie mieli szans przetrwać jako zgrana grupa.
W ostatecznym rozrachunku, pewnie dobrze się stało, że każdy poszedł własną ścieżką. Ale Ahkirrin nie był jeszcze gotowy na ostateczny werdykt. Na ten moment było źle i z każdym tygodniem coraz gorzej. Pozostawało jedynie przeć do przodu, w nadziei na znalezienie kogoś, kto nie odrzuci ich ze względu na dziwny wygląd, lub, co zdarzało się częściej kiedy napotkali mniej tradycjonalne watahy “magicznych” wilków, na ślepotę Voqqi.
Ostatni rok był dla nich ciężki. Uparci kłusownicy stopniowo eliminujący wyzwolone eksperymenty i ich potomstwo, wyrzucenie z rodzinnej watahy, utworzenie, burzliwy bieg i wreszcie rozpad stada niewilków, aż wreszcie początek wiosny. Chociażby z tego powodu Ahkirrin odrzucał myśl, że rozpad stada był czymś dobrym, bo przyniósł tylko cierpienie.
Teraz, kiedy lato rozhulało się już na dobre, łatwiej było znaleźć coś do jedzenia. Czy to nieuważny ptak, czy drobne drapieżniki. Raz Voqqi udało się nawet dogonić zająca! Do tego w pełni dojrzałe owoce leśne. Udało im się przywrócić trochę masy utraconej w krytycznym momencie zimy, ale Ahkirrin nie był w stanie cieszyć się chwilowym dobrobytem. Wisiało nad nimi widmo jesieni, a zatem migracji stad i powracającej pory głodowej. Co więcej, jako para wilków, z których jeden był niewidomy, trudno było im utrzymać jakiekolwiek stabilne terytorium. Nigdzie nie byli bezpieczni, spali z jednym okiem lub uchem szeroko otwartym.
— Aki — Z zamysłu wyrwał go głos Voqqi idącej pół kroku za nim. Lekki nacisk na jego boku zelżał, sygnalizując zatrzymanie się wilczycy. — Pachnie jagodami, — oświadczyła, odbijając w lewo i ruszając z nosem nisko przy ziemi i wyciągając przed siebie przednie łapy jak to ma w zwyczaju kiedy chodzi sama. Sekundę później komunikat dotarł do żołądka Ahkirrina i basior ruszył za nią sprężystym krokiem
Ostatnio jedli porządny posiłek jakieś dwa dni temu. Natknęli się na padłego jelenia. Ktoś inny już się nim częstował, a nos Voqqi potwierdził bezpieczeństwo posiłku. Przynajmniej pod kątem zdatności do spożycia. Łup definitywnie należał do grupy ze znaczną przewagą nad nimi, więc napchawszy brzuchy po gardło, ulotnili się sprawnie. Tempo opuszczania zajętego terenu sprawił jednak, że nie mieli czasu przegryźć niczego po drodze. Wizja wrzucenia na ząb kilku jagódek była więc niezwykle kusząca i Ahkirrin bez wahania podążył za tropiącą partnerką.
Już kilka drzew dalej Voqqi wydała tryumfalny okrzyk, a oczom Ahkirrina ukazało się pięć uginających się pod ciężarem owoców krzewów. Aż żałował, że nie ma żadnej siatki, jakie czasem walały się po lesie, żeby nazbierać na drogę.
— Voqqi, kocham twój nos, — westchnął nadziewając otwartą paszczę na gałąź pełna jagód.
— Tylko mój nos? — Wilczyca przekrzywiła w jego stronę głowę, unosząc brwi. Jej niewidzące, zajdzione mgłą oczy zawsze potrafiły znaleźć jego, nawet, kiedy wtapiał się w cień.
— Tak. Jest najlepszym przyjacielem mojego żołądka, — odparł rzeczowym tonem, — czyli najważniejsza część ciebie i najważniejsza część mnie.
Voqqi prychnęła śmiechem.
— Jeśli twój żołądek jest tak ważny, to przekonajmy się, czy pomieści więcej jagód od mojego!
W odpowiedzi na wyzwanie, Ahkirrin zabrał się do pałaszowanie ze zdwojoną szybkością. Oczywiście gra była tylko pozorem, mającym na celu wnieść trochę radości do ich tułaczki. Ahkirrin wolałby chodzić głodny przez tydzień niż wygrać ten konkurs. A znając Voqqi, i obserwując kątem oka jaką uwagę przykładała do jedzenia w tempie nie szybszym od niego, ona mogłaby powiedzieć to samo. Co było niedorzeczne, jej żebra były nie tylko wyczuwalne ale też widoczne.
— To tylko kwestia krótkiej sierści i mojej budowy, Aki, — powiedziała delikatnie, jak gdyby wyczuwając jego wzrok. Jedzenie było głównym tematem ich ostatnich sporów, na zmianę z tym, czyja kolej na wartę. Ahkirrin uważał, że Voqqi powinna jeść więcej, bo jest chudsza, zima potraktowała ją znacznie gorzej, a ona z kolei argumentowała że to on zajmuje się polowaniem i jest ich silniejszym ogniwem, a zatem musi być w pełni sił w razie konieczności obrony.
Czarny basior westchnął więc teatralnie, dając jej znać że miał inne zdanie, ale też że nie miał ochoty się o to kłócić. Wtedy był czas na cieszenie się dobrami lasu.
< Voqqunzie? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz