piątek, 28 lutego 2025

Podsumowanie lutego!

Kochani!
Jak pewnie się już zorientowaliście (mamy w końcu bardzo bystrych członków. Zakładam nawet, że stanowimy w naszym leśnym społeczeństwie inteligencję na miarę... naszego lasu), minął nam kolejny miesiąc, zimny luty. Właśnie nadchodzi marzec, a wraz z nim pierwszy dzień wiosny w WSC!

Na pierwszym miejscu widzimy Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezkę z 2 opowiadaniami,
Na miejscu drugim natomiast wszyscy pozostali: AlmetteMiSmołaJankaYrsaAgrestC6BleuXiv i Xochicoatl z 1 opowiadaniem.

Innymi postaciami, które mieliśmy okazję oglądać w naszych opowiadaniach, były MezulariaMiodełkaEilertMisungKoyaanisqatsi i Szkliwo.

Gratulacje! Zgłaszajcie się po punkciki, żebyśmy byli nie tylko wyjątkowo bystrzy, ale i jeszcze potężniejsi.
Niech Żyje Chabrowy Reżim!

                                                     Wasz samiec alfa,
                                                        Agrest

Od Bleu (Od Kaja) - "Pijany na koniec miesiąca" cz. 5

Noc, noc, noc. Jak jest się pijanym to wcale nie wydaje się tak ciemno. Ale wam powiem, że pomylić Miodełkę z drzewem to już była przesada z mojej strony. Ja rzadko to mówię, ale byłem przekonany że to była kłoda. A tu nie. Ta stara jędza jeszcze śmiała mnie dzióbnąć w nogę jak się o nią przewróciłem, więc nawet nie przepraszałem. Patrzyła się na mnie w końcu jak na pojebanego i w ogóle złodupca. Więc po co. I wiecie co? To najgorsza noc tego świata! Bo jak idiota zamiast skulić się gdzie stałem i pójść spać to szedłem dalej, w ciemności. Tylko księżyc mi przyświecał. W chuj zimno do tego. Nad morze zaszedłem, potknąłem się znowu i co! I dupa. Wszystko widziała Mezularia i ta jej wilczyca. Jak tak można. Przecież z wilkiem to nie wypada, a nawet dzieci se nie zrobią, bo dwie baby. Chociaż czy rublia może w ogóle dzieci z wilkiem? Chyba? Może nie. Szkliwo niby ma jakieś tam szczeniaki. Nawet mnie głosy doszły. Pewnie niedługo będę wysyłał te całe zasrane listy. Tylko dlatego tu jestem właściwie. Przysługa. A raczej praca, bo ja przysług nie robię. W każdym razie. Na to wszystko, ta niekończąca się noc zafundowała mi spotkanie z tym talerzem. Eilert był bardzo miły. Za miły. Musiałem go zlać w końcu bo by mi uszy zwiędły od tego debilizmu, a nawet nie słuchałem porządnie. Humor mam zły. Pewnie temu tak wyzywam. No i oczywiście jakby zła w tym świecie mało było pod nogi wylazł mi prawie już o poranku Misung i zaczął pierdzielić coś w rymach. Ja naprawdę lubię jego wiersze, ale nie o tej porze i nie na kaca. Ale jego to przynajmniej kulturalnie spławiłem. Pozostało mi nic tylko spić się ponownie. Tylko która droga to było do karczmy?

<CDN>


czwartek, 27 lutego 2025

Od Xochicoatla - "Śnieg w lecie"

Starałem się pilnować mojej obietnicy, stworzyłem ołtarz dla Yrtrix, chociaż wiele wilków, w tym moja ukochana, patrzyło na mnie krzywo. Nie rozumiałem, dlaczego Massalerauvok tak bardzo się ode mnie odsunęła po cudownym wyzdrowieniu, zupełnie jakby była obcą osobą. Może robiłem coś źle i Yrtrix sprawiała, że wcale mi się nie powodziło w życiu, ale nie wiedziałem, co mogłem źle robić. Próbowałem zmienić ołtarz, kłaść na nim różne rzeczy, ale nic się nie zmieniało, a w sumie Massalerauvok zaczęła się tylko bardziej oddalać. W końcu postanowiłem z nią porozmawiać.
— Moja ukochana, co się dzieje? — zapytałem z uniżoną głową, wręcz się kłaniając przed waderą.
— Ukochana? — Massalerauvok prychnęła. — Nie rozśmieszaj mnie. Zamiast cieszyć się z mojego uzdrowienia, cały czas doglądasz tego ołtarza. Czemu ci na nim tak zależy?
— Ale ja cieszę się! — zawołałem, wyprostowywując się. — Na tym ołtarzu dziękuję bogini, że cię uzdrowiła!
— Żadna bogini mnie nie uzdrowiła, sama wyzdrowiałam. A ty zamiast zajmować się mną, zajmujesz się ołtarzem i boginią, która wcale nie istnieje. Nie zamierzam żyć z kimś takim! Odchodzę.
Patrzyłem, jak odchodziła i cicho płakałem. Nie potrafiłem jej zatrzymać, nawet nie chciałem, wolałem jej dać odejść, bo jeśli naprawdę mnie kochała, z pewnością wróci. Jeśli mnie nie kochała, to niech odejdzie i nam obu to na dobre wyjdzie. Miałem tylko nadzieję, że Yrtrix miała dla mnie jakiś plan, bo na razie wydawało mi się, że od początku mnie oszukiwała.

(Koniec)

Od Almette CD Janki - „Swój pozna swego” cz. 8

Almette uśmiechnęła się szeroko. Jej zęby zalśniły w ciepłym słoneczku.
—Jak najbardziej. Nie będzie problemu! Mamy już Rzemieślnika też! Bardzo miły! Nazywa się Bleu. Robi wszystko z drewna. Naprawdę piękne książki i miseczki. I trochę nawet z gliny. I robi też bardzo ładne ubranka. I ma trzy córeczki i … Em… i ma też  Oliego i Oliwkę. Oni też są bardzo ciekawi!  Mają jedno ciało. Delta mówi że nie wie do tej pory jakim cudem przeżyli to wszystko i jakim cudem mają się tak dobrze jak się mają. Przypuszcza że mają dwa serca żeby tyle krwi przepuścić przez ciało. Ale to nie ważne. Ważne że chcesz dołączyć! Na pewno cię przyjmą na rzemieślnika, pomimo że metalu nie mamy za wiele. Zawsze można ukraść go trochę od ludzi, chociaż to bywa ryzykowne. Ale nie niemożliwe. Delta podbieram im leki za pomocą kotów. Uwierzyłabyś! Kotów! Ja nie wiem jak on się z nimi dogaduje i co im za to daje ,ale ma jakąś zmowę z kotem farmaceuty. W każdym razie. Metal znajdziemy. Tym się nie ma co martwić. A teraz chodź ze mną. Wuj na pewno już wrócił z obejścia naszego terenu i teraz pewnie siedzi nad kartkami i nic nie robi. Ha! Na pewno się staruszek ucieszy z kolejnego wilka chętnego do dołączenia do naszej pięknej watahy. Wiesz. Mamy sporo wilków, ale nigdy za dużo! Może potem jak już dołączysz poszukamy ci jakieś polanki do spania! A może nawet jaskini! Jak nie to Bleu zawsze mówi że w jego jaskini miejsce dla każdego, ale musze przyznać że tam trochę śmierdzi, bo on używa dużo ognia do wszystkiego. I w ogóle pachnie rzemieślnictwem, o ile taki zapach znasz. Bardzo specyficzny może jednak nie powiedziałabym że śmierdzi. Jest ładny, ale irytujący. Ale może dlatego że już mam swoje lata. Ah ten czas kiedy byłam młoda nie!? Nie ważne!
Znajdziemy coś i może przedstawię cię trochę watasze! Nie polubisz Delty, mam wrażenie. Chociaż, jego się kocha i nienawidzi jednocześnie. Gbur, ale kochany gbur. Nie da ci umrzeć tak łatwo haha! No i Agrest. Mój kochany wujek, przybrany ale jednak. Nie lubią się ze sobą, ale w każdym razie. Polanek mamy dużo, zwłaszcza z drzewami liściastymi. O! — Almette zaprosiła ja łapą na ścieżkę. Jedną z wielu udeptanych dróżek. Ściółka kłaniała im się pod łapami jak szły przed siebie. Prosto do jaskini alf.

<Janka?>


poniedziałek, 24 lutego 2025

Dwunaste urodziny WSC!

Kochani,
dziś - 24 lutego, Wataha Srebrnego Chabra kończy 12 lat.
Uwierzycie? Mi wciąż trudno. Kolejna, piękna rocznica.

Ale, ale. Dość tego dobrego. Wróg nie śpi...

Od Janki CD Almette - „Swój pozna swego” cz. 7

Oczami wyobraźni widziałam opisywane przez nią tereny. Chabry, pola obsiane granatowymi kwiatami, których jasny błysk rosy w porannych promieniach słońca rozświetlał krainę. Różany wodospad, czyli zimna woda spływająca w dół przez siłę grawitacji, w której odbijają się kolory różowawych, fioletowych i może nawet czerwonych kwiatów, kwitnących w porze wiosennej. Długie wyżynne pasma, z których można obserwować zielone łąki i pasące się na nich sarny i kozły, a w nocy obserwować rozgwieżdżone niebo. 
Miałam nadzieje, że rzeczywistość mnie nie zawiedzie.
Monolog samicy na chwilę zniknął gdzieś w tle, ponieważ za bardzo rozmarzyłam się widokiem nowych obszarów. Obudziłam się w momencie, w którym zaczęła opowiadać o wilkach, należących do tej watahy. Z funkcji, jakie wymieniała uznałam, że ich stado musi liczyć całkiem sporo wilków. 
- Można do niej dołączyć? – zapytałam, ignorując czworonożnego przyjaciela ludzi. Samica pokiwała głową.
- Tak, jak już mówiłam, jaskinia mojego wuja jest niedaleko – w tej chwili uświadomiłam sobie, którą część jej monologu pominęłam. 
- Czy muszę coś ze sobą przynieść? Jakiś podarunek? – zapytałam, nie mając pojęcia, czy dołączenie do watahy wilków jest takie proste, jednak samica utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie musze się niczym martwić. Musze tylko włożyć w watahę część siebie, aby każdy był zadowolony. – No tak, mięsa nie dostaje się za nic – stwierdziłam i ruszyłam za samicą, która wyznaczyła kierunek. – Czym bym mogła się zajmować?
Na to pytanie samica ponowiła swój monolog opisując wolne stanowiska oraz te zajęte, opowiadając o wilkach. Dowiedziałam się wielu informacji i miałam nadzieję, że pomoże mi to wpasować się jakoś w życie nowego stada. Tym bardziej, że nie dołączałam do watahy, bo chciałam należeć do niej, gdybym tak było, zostałabym w domu. Chciałam spokojnie obejrzeć ich tereny, bez ryzyka wpadnięcia w łapy komuś, komu nie będzie się podobał obcy wilk na jego terytorium.
- Podoba mi się rzemieślnik. Potrafię zginać metal, przydam się – wtedy mi powiedziała, że jesteśmy na miejscu. Popatrzyłam na nią, zastanawiając się, jak to będzie wyglądać.

<Almette?>

poniedziałek, 17 lutego 2025

Od Yrsy CD. Xiva – "Ostatnia z Wilczej Paszczy" cz.15

Nie odpowiedziała od razu.

Słowa Xiva pobrzmiewały w jej głowie niczym echo odbijające się od lodowych ścian wspomnień. Nietypowe kwiaty. Głupie, pozornie niewinne pytanie, ale pod jego powierzchnią czaiło się coś więcej. Coś, co kazało jej zwolnić kroku, coś, co na chwilę sprawiło, że zapomniała o bólu w łapach, o zmęczeniu, o ciężarze przeszłości, który zwykle przyginał ją do ziemi.

Cisza między nimi nie była niezręczna. Była znajoma, jak delikatny dotyk wiatru, jak dźwięk trzaskającego lodu gdzieś w oddali. Yrsa podniosła wzrok na Xiva, przyglądając się jeno postawie, jeno oczom wpatrzonym w niebo, jakby szukało tam odpowiedzi na pytania, które nawet nie zostały jeszcze zadane. Zawsze takie było? Zatopione w myślach, błądzące pomiędzy światami? Być może.

Odetchnęła głęboko. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte zapachem wilgotnej ziemi i zimy, która czaiła się na horyzoncie. Gdzieś w oddali zaszeleściły krzewy, ale nie przejęła się tym szczególnie. Nie teraz.

— Widziałam kwiaty, które rosły na skałach, gdzie żaden nie powinien przetrwać. — Jej głos był spokojny, choć miała wrażenie, że każde słowo wydobywa z jej gardła coś więcej niż dźwięk. — Były jak plamy krwi na kamieniu, ostre, wyraziste. Widziałam też takie, które nie miały prawa kwitnąć w zimnie, ale mimo to piły słońce i walczyły, choć nikt nie wiedział, po co.

Spojrzała na Xiva, zastanawiając się, co zrobi z tą odpowiedzią. Może uzna, że to tylko dziwna metafora. A może zrozumie.

— Czasem myślę, że niektóre rzeczy istnieją tylko po to, by udowodnić, że wciąż można przetrwać. Nawet tam, gdzie nie powinno się dać.

Droga ciągnęła się jeszcze przez chwilę, aż w końcu Xiv zwolniło kroku i wskazało pyskkiem w stronę niewielkiego zagłębienia. Norę.

Yrsa zatrzymała się, spoglądając na dzieło Xiva. Wejście było nieco niższe, na tyle, by zapewnić osłonę przed wiatrem, ale wystarczająco szerokie, by mogła się tam swobodnie wczołgać. Wilgotna ziemia wokół nosiła ślady pracy – świeżo rozkopana, miejscami ubita łapami, jakby Xiv kilkukrotnie sprawdzało, czy dno jest odpowiednio miękkie. Wnętrze było głębsze, niż się spodziewała. Wystarczające, by schronić się przed chłodem i drapieżnikami.

Xiv spojrzało na nią, jakby oczekiwało reakcji.

Yrsa podeszła bliżej, wsunęła łeb do środka i powoli wpełzła do wnętrza. Pachniało wilgotną ziemią, ale była też nuta lasu, szeleszczących liści, a nawet samego Xiva. Ciepły zapach innego wilka – znajomy, uspokajający. Może nie przypominało to domowej nory, ale było... dobre.

Położyła się ostrożnie, testując miękkość podłoża. Było chłodne, ale suchsze, niż się spodziewała.

— To dobra nora — powiedziała cicho, zamykając na moment oczy. 

W ciemności nory, otoczona zapachem lasu i wilka, który postanowił jej nie zostawiać, przez chwilę czuła, że nie jest sama.

<Xiv?>

Od Smoły do Rubida - ,,Biegun” cz.3

-Jeśli tam wrócisz, dam sobie łapę uciąć, że nawet cię nie poznają.
-Skąd możesz to wiedzieć?
- Jestem żywym dowodem? Jakbyś miała inne imię, to już zupełnie bym zgłupiała.
-Wiesz, to nawet nie musi być taki zły pomysł...
- Co masz na myśli?
- Daj mi chwilę spokoju, muszę pomyśleć. 

***
- Gdzie znajdę tu jakiegoś posła?- głos Smoły rozbrzmiał w jaskini wojskowej.
Skrzydła wilczycy rozwarły się władczo, jej sylwetka zalśniła w bladym blasku wschodzącego, zimowego słońca wpadającego do wnętrza. Rozejrzała się, strzepując przymarznięty śnieg z kruczoczarnego futra. Wśród krzątających się kilku strażników jeden leniwie podniósł łeb znad kufla.
- Chodzi o Agresta?- Zamlaskał jakiś starszy upity jegomość.- To pewnie trzeba szukać u niego w domu.
- Alfa? Cóż…może nie uznać mojej sprawy za dość istotną. A nie ma nikogo poniżej?
- Ktoś widział ostatnio Rubida?- Inna wilczyca rzuciła w grupkę wilków. - On może pasować do potrzeby, jeśli nie jest zbyt wielka.
Miły dla ucha głos, chociaż nie znała imienia właścicielki. Miała jedną łapę czarną, co ciekawie kontrastowało z resztą jej białego futra.
- Rubid, jasne.- Smoła nie poznała jeszcze zbyt wielu osobiście, jest na to zdecydowanie za młoda. Do tego czasu trzymała się raczej ze swoimi równolatkami.
- Powinien tu niedługo być, taki brązowo biały, śmieszne umaszczenie.- Strażniczka próbowała jeszcze zagadać waderę, ale ta już wybiegła z jaskini wojskowej.
Podpytując jeszcze kilka dobrych dusz, mogła zlokalizować, gdzie potrzebny jej poseł mieszkał. Wejście nie wyglądało zbyt zapraszająco, biło z wnętrza nienaturalnym chłodem, ale możliwe, że to tylko jej uprzedzenia. Nigdy nie lubiła mieszać się w politykę.
- Dzień dobry, zastałam w domu Rubida?
Rozejrzała się po jaskini, ale żywej duszy brak. Usłyszała ciche chrząknięcie w głębi ciemności. Jej wzrok zdołał wypatrzeć niewyraźną sylwetkę, chociaż nadal nie przyzwyczaiła oczu do mroku. Wyprostowała się dumnie, przywdziewając poważną minę. Musiała udać pełen profesjonalizm, pomimo iż takie negocjacje to zupełna nowość. Niezbyt również przepadała za politykami. Uważała ich za śliskich i jadowitych, ale równie istotnych w ekosystemie co bogu ducha winne węże. W końcu zdobyła się na kilka krótkich frazesów.
- Potrzebuję porady. Jest pewna wataha na północy, za górami. Potrzeba mi mediatora.
- Mediatora mówisz…-Wilk jakby mamrotał albo trzymał coś w zębach. Czy on …myje zęby?
- Tak, to poważna sprawa. Chodzi o aneksję naszego wilka. Jej rodzina jest tutaj i niemądrze zrobiła, dołączając tam. Ma na imię Katarakta, jest naprawdę niedojrzała i lekkomyślna, ale to jeszcze dziecko.- Mruknęła ciszej.- Tamta wataha również nie jest skora ją żegnać. Mówią, że zainwestowali w nią sporą część zimowych zapasów i grabieżą byłoby ją zabierać po tym wszystkim. Chcą czegoś w zamian. Wilka za wilka. Zaproponowali…- Zacięła się. - potomka, ale to przecież jest niedorzeczne, ona ma dopiero 2 lata i jeszcze mleko pod nosem, jak miałaby teraz im szczeniaka…to ich prawo jest niedorzeczne.- Ostatnie słowa wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Usłyszała chrapliwy śmiech i wilcze kroki.
-Musi być jakiś kruczek w tym całym prawie, jakieś wyjście, prawda?

((˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵)?)

sobota, 15 lutego 2025

Od Pinezki – "Plaga Nagiego Serca: Notatnik" (AU) cz.3

Zniknięcie Xiva było nagłe, zbyt nagłe, by ktoś się zorientował przez cały dzień. Dopiero, gdy Pinezka zaczęła dopytywać o swojego małego braciszka, wilki w watasze zorientowały się, że kogoś brakuje. Biorąc pod uwagę to, co stało się z Szalką – wszak wieści w trybie natychmiastowym rozeszły się po watasze – wszyscy byli należycie przerażeni.

Strażniczka poczęła go szukać, wbrew błaganiom pozostałych, by sobie odpuściła. Musiała wiedzieć, co stało się z jej bratem. Musiała poznać los Xiva. Pies by to, od poprzedniego dnia czuła bóle głowy oraz lekkie pieczenie w klatce piersiowej, co potęgowało tylko jej strach. Xiv by znało odpowiedź, co się z nią dzieje. Tak podpowiadał jej instynkt.

W końcu coś natchnęło ją, by poszła przeszukać jedną z jaskiń w Trawiastych Górach, dokładnie tą, gdzie niegdyś funkcjonowała mini lecznica Tii.

Znalazła no tam.

Podwieszone pod sufitem, na grubym korzeniu, który akurat w tym miejscu był na wierzchu oraz ze sznurem zaciśniętym wokół szyi. Węch wadery wychwycił zapach moczu oraz krwi, która skraplała się jeszcze pod szorstkim sznurem.

Unieruchomiona z szoku Pinezka nie zauważyła, gdy za nią do jaskini wkroczył Variaishika. Wilk jakby zignorował nieprzyjemny widok, zamiast tego zwracając uwagę na notatnik pozostawiony niedaleko. Był ułożony i otwarty specjalnie tak, by poinformować przybyłych o swoim istnieniu. Vari podszedł bliżej i zaczął czytać go na głos.


Zendayafiri czuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Miała rację, Xiv wiedziało, dlaczego piecze ją klatka piersiowa. Ona nie miała nawet tak bezpośredniego kontaktu, jak ono i się zaraziła.

Oni są naprawdę wszyscy zgubieni.

Dziwna, podłużna ranka pojawiła się na ustach wadery. Vari, zauważając to, szybko zabrał ją w odwilczne miejsce.

CD. Variaishika

piątek, 14 lutego 2025

Od Agresta (Szkliwa) - „Oko nieba. Szczegół”, cz. 0



Lekki i swobodny jak tiul
Welon
Na błękitnym niebie

Boski i spokojny
Nad morzem
Ptak w locie jest królem

Cóż więcej sobie poradzić: Zaczynaj z natchnieniem, kończ z rozmachem. Podążaj za swoimi przekonaniami. Nie staraj się nikomu przypodobać. Znajdź przyjaciół wśród wyznawców wartości, a reszta przyjdzie sama. To tak ładnie brzmi, ale co, jeśli okazuje się, że tak naprawdę nie szuka się przyjaciół, a samotności? Co, jeśli w pewnych kwestiach podświadomość ma ochotę wyznawać nie wartości... a antywartości? Co dzieje się wtedy ze światopoglądem i poglądem na siebie samego?

Jego oczy patrzą
Na szary świat
Jego dusza płacze ze współczucia
W objęciach pięknej samotności

Czekałem długo z opowiedzeniem tego. Dawałem sobie czas, by odnaleźć coś, co mnie definiuje, by umieścić to w niniejszym liście. Odkryć wszystko, to jednak niemożliwe. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć, co mam do powiedzenia dziś, choć będzie to tylko kolejny, niepełnowartościowy ułamek; a potem czekać dalej i uzupełniać monolog o następne ułamki, co jakiś czas, aż do śmierci. Nigdy nie osiągnąwszy ostatniego.

Lekki i delikatny
Aż do łez
To upajające
Móc wznieść się w powietrze

Kiedyś przyszło mi do głowy, że chciałbym mieć dwa życia.
Jedno takie, w którym po prostu czerpałbym z codzienności małe, ulotne radości, nie narzucając na siebie jarzma dalekosiężnych zadań i celów; żyłbym z dnia na dzień, co dzień inaczej. Żyłbym szczęśliwie i dawałbym szczęście. Tyle wspaniałych doświadczeń czekałoby na mnie. Tyle drobnych rzeczy mógłbym zrobić.
A drugie takie, w którym urzeczywistniłbym swój wielki plan; podporządkował mu każdy krok. Zapracowałbym na spełnienie swoich największych marzeń i stworzył coś naprawdę ważnego.

Diamenty księżyca
Na śpiącej wodzie
To twoja droga zdobywcy

Mam tylko jedno życie. Jak więc być sobą i sprawić, by ten ktoś stał się kimś? Pierwsze życie poświęcać się nie chce, drugie życie wymaga poświęcenia. Pierwsze pragnie teraźniejszości, drugie przyszłości. Pierwsze szybuje bez celu na skrzydłach beztroski, drugie do celu wznosi się pod dźwiganym przez siebie ciężarem. Ich zgoda zawsze będzie kompromisem, który wyrywa kawałek z jednego i kawałek z drugiego, tworząc nijaką sklejkę wiecznego niespełnienia.
Niech więc nigdy nie będą zgodne. Wreszcie trzeba wybrać, a potem w tym wystać. Och, Siły Losu. Pozwólcie mi żyć, jak chcę, a ja obiecuję, że nikomu tym szkody nie uczynię.
Będę żyć dobrze ze sobą, by po śmierci życiu pozostawić cokolwiek dobrego.

Twoje oczy chłoną tylko błękit nieba
Lecz ziemia nałożyła na nie łańcuchy

Dawno temu marzyło mi się też, by opowiedzieć jedną, spójną historię, a potem zakończyć ją definitywnie; w końcu nie przerywać niczego w trakcie, a odpowiedzieć na wszystkie pytania i zamknąć każdy z wątków. Już wiem, że nie potrafię i nigdy nie będę potrafił tego zrobić. Życie to zbyt skomplikowane zjawisko. Wraz z wygaśnięciem jednej iskry, znad ogniska zrywa się kolejna, by świecić przez chwilę i zblednąć w świetle swoich następczyń. Dlatego patrząc w ogień, widzimy ponad nim iskry, wiele iskier. Nie sposób więc zakończyć jednej historii, nie widząc zaczątku kolejnej, jeśli bezpowrotnie nie wygasi się żaru. Jako i końcem świata jest tylko... własna śmierć.
Czy jednak naprawdę nie można zakończyć wszystkich historii, nie kończąc świata? Chyba nie; można tylko skazać je na pustkę.
Rzeczywistym kresem historii, a początkiem pustki, jest obojętność. W obojętności giną troska i namiętność. Obojętnością kończy się rozmowę. Przez obojętność zarzuca się plany i tak wszak przestaje się często podejmować ostatnie, nieudane próby.
Setki uczuć przylatują i odlatują, ale nie zostają na dłużej, ani nic po sobie nie zostawiają. Niezależnie od tego, jak bardzo starałbym się oszukać samego siebie, u krańca każdej kolejnej opowieści pustka w końcu wróci.
Po drugiej stronie stoi ratunek. Obsesja.
Obsesja. Przez pół życia gonić za czymś i dyszeć, wmawiając sobie, że najcenniejsza jest sama gonitwa, a potem, osiągnąwszy to w końcu, wmawiać sobie, że na drugie pół życia wystarczy osiągniętego spełnienia.
Obsesja to trucizna, która uzależnia; ogłupia słodyczą, na przemian daje i odbiera siły. Wzburza ognisko i wyrzuca w powietrze ostatnie iskry, dopóki tylko ogień się tli. Ale gdy ogień dogasa, ona potrząsa już tylko zwęglonymi polanami. Wtedy co najwyżej trochę popiołu posypie się wokół.

Twoje oczy widzą tylko błękit nieba
A ziemia skuła twoje skrzydła kajdanami
By zatrzymać cię przy sobie

Bez wyjścia. Bez ucieczki. Jak bowiem uciec od bycia sobą samym? Płakać i krzyczeć, wstać i iść, i iść tak, dopóki nogi nie odmówią posłuszeństwa. Próbować odnaleźć ukojenie w rytmie kroków, lecz nie móc, na grzbiecie przez cały czas niosąc swój niezbywalny ciężar. Iść tak, dopóki żołądek nie przypomni, że jest pusty i należy napełnić go, choć oczy szczypią od łez.
W pewnej chwili zawrócić już nie sposób. Życia zabraknie, by pokonać drogę powrotną i na rozwidleniu ścieżek wybrać inną. Tylko jej widmo pozostaje wyryte w pamięci, jak wypisany w oczach wyrzut sumienia.
U jednego boku obojętność; u drugiego obsesja. Jedna zatrzymuje w miejscu i rzuca na ziemię, druga pogania i ciągnie naprzód, choćby na kolanach.
Tylko co to za życie, z którego chciałoby się uciec?
Nie można nawet powiedzieć, że nieudane, bo nie ma go z czym porównać. Nie można powiedzieć, że złe, bo zawsze może być gorzej. Czym zresztą jest dobro i zło? Pojęciami niewygodnie względnymi. Gdy umrę, moim ciałem pożywią się robaki i jakiś robak może stwierdzić, że to będzie dobre, ale czy nie będzie to, obiektywnie rzecz biorąc, zupełnie bez znaczenia?

Twoje oczy, zapatrzone w błękit nieba,
Ziemia skrępowała łańcuchami

To chyba zaburzenie... taki stan, gdy bardzo chciałoby się być dobrym i mieć czyste serce, ale najniewinniejsze uczucia przyjaciół zapełniają je tylko goryczą. Gdy w głębi duszy wiecznie chce się odejść, zniknąć, gdy obecność uwiera. Gdy ucieka się od bliskich, a ponieważ uciec się nie może, myśli mimowolnie zalewają się wrogością. Żyje się więc samotnie, z pogardą dla całego istnienia, w tym dla siebie samego. Z poczuciem wiecznego niedosytu szuka się przyczyny i odnajduje się w sobie tak wiele osobliwości, że aż czuje się przez to żałośnie szablonowym.
Jak to nazwać, gdy, choć niechęć graniczy z nienawiścią, stara się zawsze działać w imię dobra ogółu, otwarcie nadal pragnąc tylko własnej wygody? Co to za dziwny dysonans, gdy potrafi się poświęcić tę wygodę dla ideałów, które samemu się podważa, lecz nie potrafi się ich porzucić, nie ufając swojemu samolubnemu przekonaniu? Gdy odwzajemnia się uśmiech niczego nieświadomej istoty, równocześnie marząc o jej śmierci i brzydząc się własnymi myślami? Gdy niczemu i nikomu się nie ufa, niczego się już nie rozumie...

Lekki i delikatny
jak światełko życia

Diamenty księżyca
jak krzyk szaleńca

Jak to jest, tak żyć we wiecznym rozdarciu? Codzienne pragnienia walczą z wielkimi marzeniami, obojętność i obsesja ciągną, każda w swoją stronę. Tylko pomyleniec i jego zadania: w trudzie i zwątpieniu próbować czynić świat odrobinę lepszym, jedynie dla własnej satysfakcji.

Twoje oczy widzą tylko
radość

Błękit nieba
radość

Dobry czy zły jest ktoś taki? Chyba ani dobry, ani zły.

Ziemia
radość

Skuje je
radość

Łańcuchami

Tylko jedno zdaje się pewne. Jest okropnie nieszczęśliwy.


Radość


Cdn.

środa, 12 lutego 2025

C6 odchodzi!

C6 - powód: śmierć

Sprawnych trybików w machinie nieba, Stary Przyjacielu!

Od C6 - Requiem

Cyborg leżał w wilgotnej, chłodnej jaskini, na gołej skale, już tak przejętej mrozem, że tylko wiosna mogła go ogrzać. Woda kapała rytmicznie na zgaszone ognisko, kilka niedopalonych drew bez szans, by ktoś je dzisiaj rozpalił. C6 zabrakło dziś sił, by wyjść na dwór po chrust, wczoraj również. W zasadzie to nie pamiętał już, kiedy ostatni raz był na dworze. Jego kondycja pogarszała się z każdym dniem. Przeszukiwanie złomowisk przynosiło rezultaty w znajdowaniu części zamiennych do jego mechanizmów, ale nie na tyle, by móc naprawić wszystko na nowo. Nie myślał wcześniej o starości, uważał, że jest ponad to, gdy mógł po prostu wymienić wadliwe części na nowe. Teraz widok rdzy obezwładniającej jego łożyska i powodująca skrzypienie przy każdym kroku napawała go niewyjaśnionym lękiem.


Spojrzał na miejsce, gdzie powinny znajdować się jego tylne łapy. Nadał czół ból w stawach, chociaż obumarłe tkanki już dawno odpadły. Musiał zawieść jakiś system podtrzymywania życia, łącznik przenoszenia energii przez kręgosłup, albo zabrakło paliwa, żeby zasilać te mechanizmy. Martwica zabrała jego nogę, drugą sterczała żelaznym kikutem z kawałka metalowej miednicy. Mógł się już tylko czołgać z miejsca na miejsce, rozdrapując sobie odleżyny na brzuchu.
Nigdy nie wołał o pomoc, wstydził się swojego beznadziejnego stanu. Ostatnie czego chciał to to, żeby inni patrzyli na niego z politowaniem aż do ostatnich chwil jego życia. Jak się użalają, nad nim, nad wielkim umysłem, którego śmierć miała nie dosięgnąć. Nikt więc nie przychodził w odwiedziny. Nie wiedział o jego kondycji. Jakie było jego dziedzictwo? Nie miał rodziny ani potomka, który by o nim pamiętał, któremu przekazałby wszystko co umie. Jak to możliwe, że jego wiedza przepadnie razem z nim? Miał tylko maszyny. Jego mechaniczne dzieci, pozytywki, narzędzia automatyczne, stosy zębatek i mechanizmów poupychanych w każdym kącie jego pracowni. Były piękne, misterne i skomplikowane, mogły robić wszystko tak długo jak znajdzie się łapa zdolna je nakręcić. C6 miał nadzieję, że ktoś znajdzie dla nich użytek, gdy już go tu znajdą, że chociaż one nie przepadną tak beznadziejnie do jego wadliwe ciało.
Jedno pytanie pozostało mu dźwięczące w głowie niczym kościelny dzwon: Jak mnie będą pamiętać?…Czy ktoś w ogóle będzie pamiętać?

I tak umarł robot. Niech żyje ciało, hip hip hura.

wtorek, 11 lutego 2025

Od Małej Mi – "Z braku szacunku do ciebie i mnie" cz.3

Przyjaźń z Llyrem zakończyła się równie szybko, co się zaczęła. Lis przestał się pojawiać na terenach Watahy Srebrnego Chabra, przestał właściwie kontaktować się z Małą Mi w jakikolwiek sposób. Ukuło to waderę, gdyż wciąż wspominała jego pytanie oraz oczy wypełnione nadzieją. Taki był wielce zauroczony, a teraz nagle zniknął bez słowa.

Mi mogłaby podejrzewać, że coś mu się stało, jednak zdarzało jej się zobaczyć go z odległości, jak bawił się z innymi lisami po drugiej stronie rzeki. Nierzadko towarzyszyły mu całkiem niczego sobie liszki, które ewidentnie miały go owiniętego wokół palca. Ruda wadera szybko odpuściła sobie wyruszanie nad rzekę.

W sumie co ona sobie myślała? Nie była już pierwszej młodości, zbliżały jej się złote lata, które nieuchronnie odbiorą jej urodę oraz umiejętności, nad którymi tak ciężko pracowała. To było do przewidzenia, że Llyr stracił nią zainteresowanie.

Za to u boku wilczycy pozostał Mistimochi, dzielny lisek, młodszy od niej i nią nie zainteresowany, ale traktujący ją nieco jak matkę. Po odejściu Llyra Mi zaczęła się względem Mochiego ocieplać, nie widząc go już jako irytującego gnojka, a trochę niesfornego szczeniaka. Najwyraźniej podeszłe lata zdołały ją dogonić i zmienić jej perspektywę na świat. Może to i lepiej. Może nie warto szukać sobie na siłę chłopa. Jej umiejętności wcale nie muszą trafiać nigdzie dalej.

Koniec

Od Xiva CD. Yrsy – "Ostatnia z Wilczej Paszczy" cz.14

Xiv chciało coś odpowiedzieć. Że my też nie wybieramy. Że cierpienie ciągnie się za nami niczym przyczepiona pijawka, wiecznie głodna, wiecznie żądająca pożywienia. Możemy sobie wmawiać, że decydujemy, kogo kochamy, za czym tęsknimy, ale gdy zapada słońce, gdy najmroczniejsze tajemnice wypełzają na powierzchnię, prawda pozostaje taka sama – jesteśmy żywi, więc kochamy. Kochamy, więc cierpimy. W taki sposób powstaje sztuka. W taki sposób powstaje serce. Cierpienia nie da się wybrać, ono jest częścią nas i nie możemy go porzucić. Różnica między nami a ziemią jest taka, że ziemia nie krwawi. Zazwyczaj.

Żadne z tych przemyśleń nie opuściło ust wilczęcia.

Kiwnęło głową, nadrabiając niewielki dystans, jaki zdążył no podzielić z Yrsą. Przez krótką chwilę w jeno umyśle tkwiło świeże wspomnienie grymasu na pysku wadery, który przypominał szczery uśmiech. Nawet ten grymas był ładny, jeśli pojawiał się akurat u niej, ale na obecną chwilę Xiv postanowiło zapomnieć o swoim szczenięcym zauroczeniu i skupić się na spacerze.

Szło obok Yrsy, gotowe złapać ją, gdyby jej nagły przypływ energii okazał się niewystarczający. Miało nadzieję, że tak się nie stanie, ale lepiej czasem dmuchać na zimne.

Na co cierpieć mogła Yrsa? Czy mówiła o obrażeniach, jakie odniosła podczas podróży? Raczej nie, ciężar, jaki w sobie nosiła, był o wiele gorszy niż zmęczone kości i wycieńczone mięśnie. Nie chciała nawet o nim mówić, a Xivo nie zamierzało naciskać. Takie sprawy często najlepiej zostawić przemilczane.

Teraz wilczę właściwie nie mówiło nic. Gdyby ktoś trzeci na nich spojrzał, mógłby pokusić się o stwierdzenie, że atramentowy ledwo zwracał uwagę na swoją towarzyszkę. Może od czasu do czasu łypał na nią okiem, by sprawdzić jej samopoczucie, ale poza tym zdawał się ją ignorować. Nikt tylko nie potrafił powiedzieć, o czym ratownik myślał.

Zresztą, ono samo tego nie mógł o sobie powiedzieć. Jeno myśli wirowały w różnych stronach światów, kręciły się niespokojnie, dotykając różnych, czasem nieprzyjemnych tematów. Wilkowi przypominała się rodzina, podróże, ale też nieuzupełniona apteczka w domowej norze, którą wciąż zapominał zapełnić. W jednym momencie myślał o tym, jak zapewni Yrsie bezpieczeństwo, a zaraz po tym wspominał zapach srebrnych chabrów, za którym och tak bardzo tęsknił. Może było zbyt rozkojarzony, żeby rozmawiać.

A może odzywało się jeno ADHD i zamiast skupiać się na jednej rzeczy, wciąż znajdowało inne do zajęcia jeno myśli.

Nagle do głowy przyszło nu pytanie, głupie i banalne, ale być może akurat na rozluźnienie atmosfery. Albo chociaż żeby rozkojarzyć Yrsę, by przestała skupiać się na negatywach.

– Czy widziałaś w swojej podróży jakieś nietypowe kwiaty?

Zaskoczone oczy spojrzały na nieno, a ono poczuło silną potrzebę się wytłumaczyć ze swojego toku myślenia.

– Wiesz, tak jak masz rude lub szare wiewiórki, ale czasem trafiają się albinosy. Tak jak masz normalnie niebieskie chabry, ale tu, na naszych terenach, kwitną srebrne, nawet jeśli ich jeszcze nie widziałaś. Albo tak, jak koniczyny zazwyczaj mają trzy liście, ale, gdy masz szczęście, trafi się czterolistna. – Żółte ślepia powędrowały z jakiegoś powodu ku niebu, ponuremu i coraz ciemniejszemu. – Jedna z moich sióstr lubi kwiaty, dlatego pytam.

Xivo nie oczekiwało odpowiedzi, równie dobrze mogło zapełnić ciszę jakimś bezsensownym monologiem. Mogłoby samodzielnie opowiadać o roślinach i kwiatach, gdyby Yrsa na to pozwoliła. Może nie miało rozległej wiedzy, ale była ona i tak dość szeroka jak na ratownika, więc jakiś temat z pewnością by się znalazł. Yrsa musiała tylko wyrazić jakieś zainteresowanie.

Yrsa?