czwartek, 21 listopada 2024

Od Yrsy - „Ostatnia z Wilczej Paszczy”



Na Dalekiej Północy wszystko było białe. Świat pokrywał się lodem, a wiatr hulał jak dzikie zwierzę, które chciało pożreć każdego, kto ośmielił się postawić mu czoła. Noc trwała długo, a dzień zdawał się ledwie ułamkiem rzeczywistości. W tak nieprzyjaznym miejscu przetrwać mogli jedynie najsilniejsi – klan Wilczej Paszczy był tego dowodem.
Jednak nawet ich niezłomność została wystawiona na próbę. Zimy zaczęły się wydłużać, a śnieg nie topniał już nawet latem. Zwierzyna zniknęła z łowisk, a głód powoli wkradał się do ich legowisk. Młoda wadera, Yrsa, obserwowała to wszystko z bólem. Miała zaledwie trzy lata, lecz nosiła na swoich barkach ciężar, którego nie uniósłby żaden dorosły wilk.
Była córką Alfy, przywódcy klanu. Jej srebrzyste futro, naznaczone białymi znakami w kształcie łez, od zawsze wzbudzało podziw i szacunek. Niektórzy szeptali, że to znak pradawnych przodków – Yrsa była bowiem inna. Widziała to, czego inni nie potrafili dostrzec. Sny i wizje nawiedzały ją od dzieciństwa, ukazując obrazy przyszłości i przeszłości.
Gdy nadeszła najcięższa zima, wizje zaczęły nasilać się. Yrsa widziała klan ginący w śniegu, słyszała krzyki swoich braci i sióstr, widziała samotną siebie, kroczącą przez pustkowia. Ostrzegła ojca, błagając, by podjął decyzję o wędrówce na południe – do ciepłych, łagodnych ziem, które widziała w snach. Jednak Alfa odmówił. Wierzył, że siła i upór pozwolą im przetrwać.

Dzień za dniem śnieg stawał się głębszy, a wiatr silniejszy. Wilki traciły siły, a zapasy jedzenia skończyły się szybciej, niż przewidywali. Yrsa widziała, jak  rodzeństwo słabnie, ich ciała drżą z zimna, a oczy tracą blask.
Pewnej nocy, gdy wiatr szalał jak nigdy wcześniej, matka Yrsy, delikatna i pełna miłości alfa wadera, zmarła z wycieńczenia. To był moment, w którym Yrsa zrozumiała, że wizje były prawdą. Wszyscy mieli zginąć, jeśli nie uciekną.
Raz jeszcze błagała ojca o decyzję. Klęczała przed nim, a jej srebrzyste futro pokryte było szronem. – Nie możemy tu zostać. Umrzemy wszyscy! – wyła z rozpaczą.
Ojciec spojrzał na nią z bólem. – Nie zostawię naszych ziem. Są naszym domem. Jeśli bogowie chcą, byśmy zginęli, zginę tutaj.
Było za późno. Zima pochłaniała klan wilk za wilkiem. Gdy Yrsa patrzyła, jak jej ojciec poddaje się chorobie, jej serce pękało. Bogowie szeptali jej do ucha, by ruszyła na południe, lecz każdy krok wydawał się zdradą wobec tych, których kochała.
Nadszedł dzień, w którym Yrsa została sama ze swoim starszym bratem. Oboje byli wyczerpani, ich ciała osłabione, a futra matowe. Śnieżyca uderzyła z niespotykaną siłą, zacierając granice między niebem a ziemią.
Gdy wiatr przygwoździł ją do ziemi, brat stanął nad nią, osłaniając ją własnym ciałem. – Idź, Yrso. Ty masz szansę. Ty możesz przeżyć.
– Nie mogę cię zostawić! – protestowała, ale jego spojrzenie było nieugięte.
– Moje zadanie się skończyło. Ty jesteś przyszłością. Bogowie cię wybrali. Idź i pokaż im, że Wilcza Paszcza nigdy nie zginie.
Z ostatnim wyciem oddał życie, a Yrsa zmusiła się, by ruszyć dalej.

Wędrówka przez pustkowia była torturą. Każdy krok zdawał się niemożliwie trudny, a głód stawał się jej stałym towarzyszem. Wizje, które dawniej ją napędzały, teraz wydawały się ciężarem. Dusze szeptały do niej, ale ich słowa brzmiały jak szyderstwo.
Czasami wydawało jej się, że widzi sylwetki swoich bliskich w oddali, ale gdy biegła w ich stronę, rozpływali się w powietrzu. Wilczyca zaczęła wątpić, czy kiedykolwiek dotrze do ziem, które widziała w swoich snach.

Po wielu tygodniach, gdy Yrsa była już na skraju wyczerpania, poczuła coś nowego. Powietrze stało się łagodniejsze, a wiatr przestał być tak mroźny. Śnieg pod jej łapami zaczął rzednąć, aż w końcu zniknął zupełnie.
Nie wiedziała, jak długo szła. Jej łapy były poranione, futro lepiło się od błota, a powieki opadały z wyczerpania. W końcu dotarła na skraj lasu, gdzie świat zmieniał się w coś, czego nigdy wcześniej nie widziała.
Ziemie obiecane były takie, jak w jej wizjach – piękne, spokojne i pełne życia. Ale Yrsa nie czuła radości. Była sama. Cały klan zginął, a ona, ostatnia z Wilczej Paszczy, nie miała z kim dzielić tego zwycięstwa.
Przed nią rozpościerała się polana pełna ciepłych, złotych kolorów. Drzewa uginały się pod ciężarem rudych, pomarańczowych i brązowych liści, które zdobiły ziemię niczym dywan utkany z ognia. Powietrze było łagodne, niosło zapach wilgotnej ziemi i ziół, a delikatne słońce ogrzewało jej zmęczone ciało.
Nigdy wcześniej nie czuła takiego ciepła. W porównaniu do lodowatego domu, gdzie nawet latem wiatr przypominał ostrze noża, jesienne słońce zdawało się cudownym błogosławieństwem.
Zmęczona, ledwie trzymając się na łapach, padła na miękką stertę liści, które zaszeleściły cicho pod jej ciężarem. Ich zapach wypełnił jej nozdrza, a delikatne ciepło przeniknęło przez jej zmarznięte futro.
Przymknęła oczy. Chciała odpocząć tylko na chwilę, ale wyczerpanie szybko zabrało ją w objęcia snu. Po raz pierwszy od miesięcy śniła o czymś innym niż śmierć i pustkowia. Widziała las, pełen życia, wilki, które biegały pośród drzew, szczęśliwe i pełne siły.

<Xiv?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz