Dla Yolotla deszczowa pogoda jesieni nie należała do przyjemnych, zwyczajnie bo było mu wtedy zimno. Podobno latem deszcz potrafi być przyjemny, ale szczeniak nie chciał w to uwierzyć, dopóki nie doświadczy tego na własnej skórze.
Kiedy chłodne krople spadały z nieba, uderzając arytmicznie w liście drzew, jasny basiorek kurczliwie poszukiwał jakiegoś względnie ciepłego schronienia. Mógł wrócić do „rodzinnej” nory, gdzie czekała na niego jego lewitująca opiekunka, miękkie legowisko i gotowy posiłek, ale nie miał ochoty się tłumaczyć, dlaczego nie było go aż dwa dni. Nie lubił, kiedy Pinezce było smutno.
Rozglądał się za czymkolwiek, co mogło posłużyć za schronienie. Dla niego mogło to być wszystko, dziura w korzeniach drzewa, porzucona nora, szałas z opadłych gałęzi, nawet na wnękę pod głazem by się ucieszyć. O jaskini nawet nie marzył, było to bardzo wątpliwe, że znalazłby coś już nie zajętego.
Na ratunek przyszła mu dziura między dwoma głazami, do której bez zastanowienia wszedł. Tak, to z pewnością było idealne miejsce, żeby poczekać na koniec deszczu. Mógł się nawet obrócić, a korytarz sięgał jeszcze dalej…
Prowadzony ciekawością, która była dla niego najsilniejszą motywacją, Yolotl czołgał się głębiej w podziemia. Pod łapami wyczuwał zimną, ale przynajmniej suchą skałę, która była zaskakująco równa, jakby została wydeptana przez stworzenia przed nim.
Na samym końcu korytarza znalazła się jaskiniowa komnata, co dla Yolotla nie było zbyt odkrywcze. Bardzo dobrą informacją dla niego była wysoka względem świata zewnętrznego temperatura powietrza, która pozwoliła na ogrzanie wychłodzonego, małego ciałka i wysuszenie zmoczonego futra. Gdy już to zostało dokonane, basiorek zaczął rozglądać się po komnacie z większą dokładnością, wykorzystując światło, które wydobywało się z… skąd? Młody przyjrzał się ścianom, stalaktytom i innym tworom kamienia jaskiniowego, dochodząc do zaskakującego wniosku, że świecą kryształy, z których jaskinia była zrobiona. Przynajmniej niektóre z nich, te zabarwione na biało, bo reszta w innych kolorach pozostała ciemna i tylko odbijała światło generowane przez pobratymców. Wilczek zabrał się za dogłębne badanie tego zjawiska, mając świadomość, że nie jest ono popularne.
Nie zdołał jednak przejść jednego metra, kiedy usłyszał znajomy głos dolatujący z otworu, którym przyszedł.
– Yolotl? Jesteś tam?
Szczeniak wywrócił oczami na znany głos.
– Tak, ciociu, jestem!
– To wyjdź! Deszcz już się skończył.
Nie chcąc się sprzeciwiać swojej opiekunce, Yolotl wypełzł z jaskini prosto na zmoczony minionym deszczem świat, pośrodku którego lewitowała biała sylwetka Pinezki. Wadera miała zmartwiony wyraz pyska i gdy tylko zobaczyła swojego siostrzeńca, wyciągnęła ku niemu łapy. Synek Tii jednak się odsunął, niechętny do kontaktu. Nigdy za nim nie przepadał.
– Zniknęłaś.
– Wiem. Ty też.
– Wiem.
Ciężko było im znaleźć wspólny powód do rozmowy, Pinezki często nie było, Yolotl nie lubił się tłumaczyć, jednak mimo to wilczyca próbowała.
– Co tam znalazłeś?
– Kryształową jaskinię.
Dorosła zastrzygła uszami. Serce znał ten ruch jako sygnał, że znalazła oparcie pod konwersację. Wyjątkowo ucieszyło go, że wyraziła zainteresowanie na jego odkrycie, bo tym razem miał sporą ochotę o nim rozmawiać.
– Kryształową, tak? Możesz powiedzieć o niej więcej?
Mógł. Bardzo mógł, do tego stopnia, że jego potok słów skończył się dopiero przy wejściu do rodzinnej nory. Rozmawiał nie tylko o jaskini, ale także o deszczu, o lesie, o smaku szyszek, o kolorach jesiennych liści, o zapachu mokrego mchu, wszystko, co przyszło mu na język. A Pinezka słuchała, przytakiwała, zadawała pytania i uśmiechała się ciepło, po matczynemu. Dla szarego basiorka było to wystarczająco, by choć raz zapomnieć, że nie jest jej.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz