czwartek, 1 września 2022

Od Hiekki - ,,Klątwa jutra" cz.1

 Give me your heart and I'll show you how to feel
Send me your soul and you'll know what it is to be free
We all need a deeper purpose. One that's true and bold 
The only thing that could hurt us is the curse of the fold 

Oglądałem ze spokojem, jak grupka szczeniaków bawiła się w paprociach. Grali w berka, albo coś bardzo do niego podobnego. Skakali między sobą, próbując się chwycić za ogon i z tego co zdążyłem zauważyć, ten kto ugryzie pozostałych, wygrywa. Jednak jeśli sam dasz się złapać, twój licznik ugryzień zeruje się. Jednak jeśli ktoś złapie ciebie za ogon, gdy ty masz w pysku ogon kogoś innego, odpadasz. Jeśli dwa szczeniaki złapią się za ogon w tym samym czasie, oboje odpadają. Patrząc na to, że była ich jedynie trójka, rozgrywka była bardzo dynamiczna, a zwycięzca po paru minutach kończył jako przegrany. Frezja, Legion i Puchacz, bo tak nazywali się moi podopieczni. Byłem ich niańką od paru dni ledwo, ale powoli ta fucha zaczęła działać mi na nerwy. Jak każda, za którą się brałem. Westchnąłem ciężko. Czy było na tym świecie miejsce, do którego pasowałem?

- Legion, głupolu, nie tak mocno!- Frezja zaskomlała i próbowała chwycić ogon napastnika. Ten jednak wymsknął się jej i pognał w kierunku Puchacza.

- Nie do krwi dzieciaki.- Rzuciłem, chociaż nie znalazłem w sobie na tyle determinacji, by spojrzeć, o co właściwie poszło. 

Przewróciłem się na bok i wlepiwszy wzrok w wypukłe soczewki rosy na pofalowanych liściach chrzanu, przyglądałem się własnemu odbiciu. Legion rzucił się w bok, miażdżąc moją roślinę i wskoczył mi na bok, jakbym był tylko kolejną przeszkodą, którą trzeba ominąć.

 - Nie powinieneś dawać sobie tak wchodzić na głowę.

Z oddali przywitał mnie chrapliwy głosik staruszki. Pani Konstancja przyszła, by odebrać swoich podopiecznych.

- Kiedy oni sami się na mnie pchają.

- Hihi. -Poprawiła okulary na zakrzywionym nosie. -Słuchaj kochany, poprosiłeś mnie o pokazanie ci fuszerki? Poprosiłeś. Nie zachowuj się teraz jak markotny nastolatek, który dostał pracę domową.

- Jakbym był nastolatkiem to bym był w siódmym niebie teraz. Mógłbym być głupi, beztroski, nie wiedzieć co robić i czego chcieć i byłoby to KOMPLETNIE W PORZĄDKU.

-Ej!- Puchacz zatrzymał się nagle i z dumą wypiął pierś.- Nie jestem taki głupi. A poza tym Babcia Konstancja powiedziała, że dla każdego przyjdzie czas na zrozumienie, w czym się jest dobrym i kim się chce być.

- Dokładnie złotko.- Przytaknęła z uśmiechem.- Ale nie powiedziałam nic o wieku, kiedy już nie można tego zrobić.

Posłała mi bardzo wymowne spojrzenie, przez który chciałem tylko ukryć pysk w łapach.

- Mogłaby babcia oszczędzić mi moralizowania? Jestem już dorosły, nawet za bardzo.

- Dorosłość bardzo często nie jest kwestią wieku. - Przysiadła koło mnie.- A przeżyć. To, co teraz robisz jest bardzo mądre, Hiekka. Pozwala ci odkryć…

- Naodkrywałem już tyle, że mi rzygać się tym chce.

- Hiekka! Nie przy dzieciach.

- Rzygać, rzygać, haha!- Puchacz pobiegł zadowolony między drzewa.

- No masz ci los.- Zacmokała.- Oby tylko nie zaczął tak mówić przy Nymerii, bo ta na pewno posądzi mnie.

Wstałem, głowa zwisała mi z karku nisko nad ziemią. Pociągnąłem ciało w przed siebie zrezygnowany.

- Do widzenia złociutki- Konstancja pomachała mi łapą na pożegnanie.

Próbowałem wymyślić, dokąd się udawałem. Próbowałem nie zmierzać do nikąd, ale niezależnie, co sobie wymyślę za cel, to staje się kolejnym niczym, niezależnie dokąd się dojdzie.


Balansuję nad przepaścią
Między myślą a otchłanią
Przeszłość śmiechem żegnam
Teraźniejszość witam z trudem
Pustka strachem mym i bólem



Kiedy przenosiłem swoje zapiski z polany do jaskini, nitka, którą je związałem, pękła, rozsypując wszystkie moje myśli po leśnej dróżce. I tak rozbiegane i gnane wiatrem, rozłożyły skrzydełka i przeobraziły się w panikę. Zbierałem je i przyciskałem do piersi kurczowo, kuśtykając na 3 łapy, byleby tylko pozbierać te, których jeszcze nie zgubiłem z pola widzenia. Poemat o wróbelku znalazłem wtarty w jakiś placem błota, przeklnąłem więc pod nosem. Kolejny, o kukiełce bez pana, wylądował na gałęzi. Pomimo, że miałem ich coraz więcej, zgub wydawało się nie brakować. Nieważne ile ich podniosłem, znajdowałem znowu kolejne. 
Ktoś podsunął mi rulon kartek pod pysk, na które spadły dwie malutkie kropelki. Podniosłem rozbiegany wzrok na biało-czarnego basiora o lazurowym spojrzeniu.
- To chyba twoje.
Wyrwałem moje cenne myśli spomiędzy jego łap. Nie miałem pojęcia, czy na nie nie spojrzał zanim mi ich nie podał. I co sobie teraz myśli.
- Dzięki.- Odparłem z goryczą i wróciłem do zbierania.
- Nie są złe, te twoje wiersze.
Moje uszy zastrzygły przejęte.
- A ktoś pytał?- Fuknąłem w przerażeniu.
Basior wzruszył ospale ramionami.
- Pomyślałem, że mógłbyś usłyszeć komplement. Nie wyglądasz na zadowolonego.
Postanowiłem pomilczeć sobie wymownie.
- Jesteś pieśniarzem? 
- Nie.
- Bo nie umiesz śpiewać?
- Bardziej bym powiedział, że nie czuję do tego drygu.- Kolejny się znalazł, żeby mi wypominać wszystko, czego nie robię.
- To kim jesteś? 
Jego pytanie rozerwało mnie na kawałki. Już miałem trzepnąć go łapą po pysku, ale jego łapa ułożyła się w gest powitalny.
- Dante.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że chodziło mu o imię.
- Hiekka.- Odchrząknąłem.
Skończyło się na tym, że przeczytał więcej moich wierszy. Jego łapy tworzyły bezpieczną kupkę, w którą wsuwałem znaleziska, a jego bystre oczy nie stroniły od zerkania na coraz bardziej powiększający się plik tekstów.


Okrutny był mi los, myślałem
Okrutny każdy dzień, gdy żyć musiałem
Gdy wstać trzeba było, spojrzeć w świat 
I śnić o wolności zza żelaznych krat

Myślałem kiedyś o pokazaniu ich publice. Ale za każdym razem, gdy się nad tym zastanaiwałem, wahałem się. I to wahanie ciążyło mi jak kotwica, która wbijała się w muliste dno codzienności. Mówiłem sobie, może jutro o tym pomyślę, przecież mam czas. I tak z każdym kolejnym miesiącem to ,,jutro” poszerzało swoją definicję czasową. Zamknąłem się w tarczy zegara, tworząc sobie swój własny, kącik wszechświata, gdzie godziny pozszywałe były koliście, a jutro nigdy nie nadchodziło. Ale jedyne, do czego się doprowadziłem to urojenia duszy i śpiączka serca. Nadal śpi, pokłute okrutnie. Ale zastanawiałem się, czy potrzebuję je leczyć, by wydostać się na zewnątrz.
Jedyną rzeczą, jaką mogę im jeszcze ofiarować jest mój ból.

Although I felt like giving up,
 It's not the road I chose 
The path less often traveled held 
The highest, the highest of hopes 
Held the highest, the highest of hopes


Mój ból…albo to, co z niego się wynosi.

Nie chciałem rezygnować z roli gońca. Byłem jedyny w swojej roli, nie wiedziałem, czy łączność w watasze nie podupadnie bez mojego narzekającego pyska, co przekazuje wszystko, nigdy nie pamiętając całości. Pamiętam wszystko jedynie wtedy, gdy ułożę to sobie do rymu po drodze. I ba, czuję się jak aktor, gdy przekazuję go kolejnym uszom. Żyjąc pod butem okupanta trzeba być jednak o wiele bardziej ostrożnym w przekazywaniu wieści. Może mógłbym się przydać? Nikt nie dostrzeże tyle ukrytych znaczeń pod schludnym płaszczykiem metafor, podobieństw sylab i szyfrowanych przymiotników.

Byłem rozdarty, pomiędzy powinnością, a pasją. Obiecałem sobie pomagać, być przydantym, ale co jeśli to, w czym jestem przydatny, nie jest tym samym, co być w czymś naprawdę dobry? Być powołany, to chciałbym czuć. 

Mam zbyt dużo pytań, na które nie potrafię sobie odpowiedzieć.

Tyle myśli, którym nie potrafię zrozumieć.

Tyle uczuć, że nie wiem, za którym podążać.

Może to jest ten tak zwany absurd? 

Och, mój absurdzie! Witaj, bom przyszła- twoja oblubienica.


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz