Sekretarz był inteligentnym, rozsądnym i niezależnym przywódcą. Niezwykle trudno byłoby poddać go jakimkolwiek wpływom bez pomocy sprzyjających okoliczności. Zdążyłem już pogodzić się z faktem, że prześcigał mnie w rozumowaniu pozbawionym zbędnych emocji. Być może właśnie ów budzący się we mnie zalążek pokory pozwolił mi inaczej spojrzeć na tego wilka.
Widzicie, liczne, choćby i piramidalne walory przywódcy, nie są gwarancją ostatecznego zwycięstwa w starciu ze zwykłym pospólstwem. Podstęp jest w stanie prześcignąć rozsądek. Zdobna aleja i ścieżka pod płotem mogą prowadzić w to samo miejsce. Wiele decyduje o tym, w czyje łapy trafi prawdziwa władza. Niekiedy wystarczy obecność zagrożenia, które prowadzimy na własnym postronku, a także broń, którą w razie nieposłuszeństwa możemy przystawić mu do skroni. Dzięki zwykłej chwili natchnienia, połączonej ze sprzyjającymi okolicznościami, nawet mały Agrest może zdołać okręcić sobie wokół palca wielkiego Sekretarza. Sztuką jest, by taki stan rzeczy utrzymać.
- Zamiast pluskwy, damy opozycji niewinnego świerszczyka. Nawet jeśli ja pozostaję osadzony, on może wrócić na tereny WSC. Ba, to będzie dobrze widziane. Nikt nie kojarzy go z umową pomiędzy tobą i mną.
- Wszyscy wiedzą, jak bliski jest wasz związek. To wystarczy - napomknął stanowczo przywódca.
- Ze Szkliwem? Nie będzie trzech miesięcy, jak się poznaliśmy.
- To skrajnie nierozważne. - Basior skrzywił się.
- W zabiegach takich jak ten mam wiadro doświadczenia - uspokoiłem go z uśmiechem, lecz najwyraźniej nie przyniosło to skutku, a przynajmniej nie taki, jaki bym sobie życzył.
- Między innymi przez wzgląd na nie, jestem przeciwnikiem tego pomysłu.
- Między innymi przez wzgląd na nie, jestem przeciwnikiem tego pomysłu.
Kąciki moich warg bezradnie zjechały w dół.
- Spójrz, ile wątpliwości, o których rozmawialiśmy ostatnio, odchodzi w niepamięć. Ufam mu, ręczę, że tego wykonawcy nie możemy stracić inaczej, niż poprzez śmierć, a ta nie grozi mu, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Zastanów się, ile możemy zyskać, wprowadzając w struktury przeciwnika swoje elementy. Z zastrzeżeniem, że nie będziemy robić tego pojedynczo, a stopniowo.
- Proszę, rozwiń myśl. - Stary wilk ściągnął brwi nad swymi zmęczonymi oczami.
- Doświadczeni mogą przygotować podłoże pod kolejnych, jeśli zajdzie taka potrzeba. Im więcej naszych wilków będziemy mieli w oddziałach Admirała, tym skuteczniejsza będzie rozprawa z nim w przyszłości.
Sekretarz westchnął. Widziałem jednak po samym napięciu mięśni na jego posiwiałym pysku, że uspokoił się trochę i wraz z kolejnymi dniami całą sprawę zaczynał rozpatrywać nieco inaczej, niż z początku, gdy postanowił zarówno mnie, jak i mojego asystenta oderwać od reszty watahy. Gdybym nie poddał się lenistwu, pewnie szukałbym w tym jego zachowaniu słabych punktów, od razu wymyślając, jak mógłbym wykorzystać je w przyszłości, jednak błogi nastrój basiora udzielił mi się z nawiązką. W WWN, z dala od domu, zwykłych, drobnych obowiązków i codzienności, szybko porzuciłem myśli o tym, co dzieje się w WSC i co czeka tam na mnie po powrocie.
- Jeśli nie szkoda ci poświęcać swoich zasobów, zróbmy to. Niech twój asystent będzie naszym łącznikiem z Admirałem, a twoim z watahą. Choć wciąż nie wiem, jak wyobrażasz sobie to pierwsze.
Skinąłem głową w podziękowaniu, a on odpowiedział mi podobnym ruchem, choć wykonanym raczej na pożegnanie. Dostojna postać opuściła grotę.
- No dobrze, na nas też pora - zauważyłem, zamiatając ogonem ziemię. - Nie chcę się spóźnić na obiad u śledczych. Jestem tak głodny, że bolałoby mnie to, jak gdybym jadł w tym tygodniu coś innego, niż ten stary łoś. - Jeszcze zanim zdążyłem nastąpić na pierwsze źdźbło rosnącej poza jaskinią murawy, zatrzymałem się. Odwróciłem głowę, by zerknąć na towarzysza, który, strzepnąwszy ze skrzydeł resztki pyłu, poprawiał wiązanie swojego płaszcza i powoli zbierał się do wyjścia. Przekroczyłem umowny próg i odetchnąłem pełną piersią.
- I na tym, widzisz, nasza gra polega. - Czując przepływającą przez moje ciało siłę, wyprostowałem się dumnie. - W negocjacjach doprowadzić przeciwników do tego, by choć złożonej propozycji nie wyobrażali sobie spełnić, to jednak nie mogli pozwolić sobie na odmowę. Rzecz jasna, gdy zdobędzie się takie możliwości, można dawkować im wygodę.
Doprawdy, byłem fachowcem od pustych słów i przerostu formy nad treścią. Gdybym postanowił w swojej głowie urządzić wybory na przewodniczącego cechu plantatorów mowy-trawy, sam na siebie oddałbym wszystkie głosy, a potem dla pewności fałszywie podniósł sobie statystyki. Treść? Po cóż stawiać nagą treść na postumencie, by ta różyczka, nieosłonięta złotą słomą, zmarniała na mrozie i zwietrzała na wietrze? Powiedzcie sami, czy nie ciekawiej jest ukrywać ją wśród dziesiątek ładnych zdań i niepraktycznych, lecz frapujących sformułowań?
Szkliwo tylko uśmiechnął się, zrównując ze mną kroku.
- Wracaj do domu, zuchu. Przekaż tam wszystkim ode mnie dobre słowo. Ode mnie zatroszcz się o przyszłość Nymerii i naszych dzieci. A od siebie dopilnuj naszej karty przetargowej.
- Postaram się. A ty dbaj o siebie w tym... zakładzie odosobnienia - prychnął, omijając mnie w wyjściu.
Granica z WSC, opatulona ciemnymi, ciężkimi chmurami, przywitała go szumem wiatru. Nie zatrzymywał się, choć przez chwilę miał ochotę zrobić to, by przypatrzyć się tonącym w szarości stepom, które tego mglistego popołudnia sprawiały wrażenie bezkresnych. Zbliżała się jesień.
Jednak komu i po co miał dać znak, jak wiele emocji wzbudzało w nim wejście na tę ziemię? Gdy na swojej ścieżce, a ściślej rzecz biorąc, na rozciągającym się przed nim bezdrożu, zobaczył Geranię, w duchu poweselał, zupełnie wbrew temu, co podpowiadały mu przeczucia i pamięć. Wyobraźcie sobie, z jakiegoś powodu ta ze wszech miar podejrzana wilczyca zdawała mu się przyjazną duszą.
- Czekałem.
- Moja działalność nie obejmuje terenów Nadziei. Każde poświęcenie ma swoje granice. Dlaczego na mnie czekałeś, stworze...? - Jej złote oczy błysnęły, gdy spojrzała na napotkanego bokiem. - Widzieliśmy się nie tak dawno.
- A co tu robisz? - odpowiedział pytaniem. - Nie ma przypadków, przynajmniej w tej kwestii.
- Słucham cię - odparła krótko.
- Mamy wiele kłopotów. Nie wiem, od czego zacząć.
- A ja wiem, od czego zaczniesz. Od tego, co nie przekracza granic moich możliwości.
Skrzydlaty szerzej otworzył ślepia i wlepił w wilczycę czujny wzrok. Naraz jednak zmiarkował coś, co najwyraźniej umknęło mu w pierwszej chwili i lekko zmarszczył brwi.
- Teraz możesz być tego pewna.
- Nie bądź taki nieśmiały.
- Odkąd wróciłem...
- Doprawdy?
- Daj skończyć. Z Agrestem wszystko wszystko idzie w dobrą stronę, w WSC dzieje się to, na czym mi zależało. Tylko w domu mi się nie układa. Chciałbym, żeby Kawka...
- Była twoja.
- Była ze mną.
- To nie takie proste. - Wilczyca przeciągnęła się.
- Wiem.
- Dlaczego tego chcesz? - Gdy znowu stanęła prosto, jej pysk przybrał kpiący wyraz. Uniosła głowę i popatrzyła na rozmówcę z góry. - Tak bardzo ją kochasz? Żyć bez niej nie możesz?
- Coś sugerujesz?
- Tak. Nie chcesz, by Kawka podarowała ci swoje serce. Chcesz zdobyć nad nią kontrolę.
Na te niespodziewane słowa, Szkliwo mrugnął ze zdumieniem. Odrerwał wzrok od oczu wadery i wyprostował się, z powagą wypinając pierś.
- Tak uważasz?
- Zaskoczony?
- Chyba nie. Co nie znaczy, że przyznaję ci rację.
- Myślę, że wiesz o waszej relacji i własnych zamiarach więcej, niż chcesz przyznać. A najwięcej ma tu do powiedzenia Agrest - zakończyła kąśliwie.
- Chciałbym, żeby do mnie wróciła. To wszystko.
- „Wróciła”? Prosisz mnie o radę dotyczącą Kawki, a nie masz czasem większych kłopotów z pamięcią? Masz ochotę znowu pogadać sobie z poprzednikiem na stanowisku? Może pomożecie sobie lepiej, niż ja wam.
- Skończ, proszę! - żachnął się, a jego nogi bez pytania ruszyły dalej swoją drogą. Przez chwilę lekkie tupanie na ubitej suszą ziemi było jedynym odgłosem, jaki rozlegał się w zasięgu słuchu. Nawet stepowy wiatr ustał.
- Gniewasz się? Ciekawe. - Wilczyca szła obok niego. Jej głos był denerwująco pogodny.
- Od kiedy cię to interesuje? - burknął.
- Nie interesuje. Co nie znaczy, że nie dostrzegam różnic pomiędzy dawnym Mundurkiem, a nowym Szkliwem.
- Zachowujesz się jakbyś o niczym nie wiedziała. Czemu po prostu nie powiesz tego na głos?
- Cóż, cenię sobie swój czas, więc powiem bez ogródek, że ta sprawa wygląda na przegraną - oznajmiła wilczyca niewinnie. - Chyba nie potrafię doradzić ci niczego przełomowego. Jedynie jakieś wyświechtane oczywistości... takie jak: „Po prostu bądź sobą!”.
- Czy możesz do pioruna przestać?! Rozumiem, dąsasz się i niczego mi nie powiesz. Zatem po co w ogóle się do mnie fatygujesz? Ciosaj kołki na łbie komu innemu.
- Właśnie dlatego - wymamrotała, a na jej pysk wkradł się bazyliszkowy uśmieszek.
- Wydaje mi się, czy szczycisz się, że służysz wsparciem winnym i niewinnym, starym i młodym, mądrym i głupim, dobrym i złym, dzieciom i zbrodniarzom? Do jakiego całokształtu ja ci nie pasuję?
- Nie wspomniałeś o tym, że moje wsparcie przeznaczone jest dla świata ożywionego.
Poczuł, jak jego nogi zaczynają drżeć ze zdenerwowania. Zanim odpowiedział, minęła chwila.
- Jak chcesz. Mam tego dosyć. Siedzisz tu cały czas, jest tyle rzeczy, w których mogłabyś pomóc. Kto o mało nie zabił samicy alfa? Co w rzeczywistości sprawiło, że Kawka przeniosła się do opozycjonistów?
- To nie moje spiski. Jestem tu dla dusz, nie dla strategicznych gier.
- Mogłabyś pomóc szybko rozwiązać kłopoty, przez które cierpi cała wataha.
- O nie. Straciłabym możliwość zobaczenia, co dobrego czeka tam na ciebie.
- Co takiego? - zapytał bez namysłu i zaśmiał się, choć nie było w tym przekonania. - Śmierci się nie boję. Trupem politycznym też już byłem. Miłości nie mam, więc jej nie stracę.
- Czy to na pewno wszystko, czego powinieneś się bać? - Zawadiacko przechyliła głowę.
- Pożyjemy, zobaczymy.
- Twoje oczy błyszczą i uśmiechają się - wyrecytowała swoje własne słowa, niczym wyuczoną formułkę. - To rokuje dobrze. Nie wyglądasz na tego, kim jesteś... Demonie.
- Od dzisiaj jestem orędownikiem dwóch biegunów.
- Lepiej dla ciebie, było być tylko lustrem wspomnienia.
- Być może. - Spoważniał i powtórzył - pożyjemy, zobaczymy.
- Posłuchaj. Kawka pozwoliła ci zamieszkać w swoim domu, żeby zrobić sobie z ciebie przepustkę do jaskini alf. Ty chcesz zdobyć jej względy, by ją sobie podporządkować i znać każdy jej krok. Trudno się domyślić, jaka czeka was przyszłość? - Wadera zwolniła, zostając w tyle.
- Mylisz się - syknął, na chwilę przymykając oczy. Gdy je otworzył, musiał zamrugać, spędzając wilgoć ze szklistej powierzchni. Odetchnął głębiej. Wiatr znów się wzmagał; na szczęście droga przez wielką, otwartą przestrzeń, dobiegała końca. Znajdowali się już na terytorium Admirała.
- Będziesz tego żałował!
Berberysowa polanka była pusta i cicha. Kawka musiała być więc w pracy, a pozostała dwójka lokatorów, jeśli jeszcze nie została wezwana do żadnej roboty, najprawdopodobniej jak zwykle wałęsała się po lesie. Ta dwójka wyjątkowo do siebie pasowała.
Szkliwo zajął swoje miejsce w głębokiej trawie i raz jeszcze, dla pewności zadał sobie pytanie, czy może gdzieś mu się śpieszy. Wyglądało na to, że nie, wobec czego beztrosko wyciągnął się na ziemi i przymknął oczy. Może usnął na dobre, może tylko przysnął. Drobne kroczki rozlegające się nieopodal, na ścieżce u wejścia na polankę, powiadomiły go o nadejściu brązowowłosej współmieszkanki, a ciężkie westchnienie, o zajęciu przez nią swojego miejsca pod drzewami. Otworzył oczy. Popołudniowa pora wskazywała na to, że wilczyca mogła wracać z pracy, a więc na dobre rozgościła się już w watasze i rozpoczęła służbę.
Gdy podniósł głowę i, obracając się na grzbiet, nawiązał z wilczycą kontakt wzrokowy, ta drgnęła niespokojnie.
- Och, wróciliście?
- Póki co tylko ja. A ty dawno wróciłaś?
- Teraz.
- Nie o tym mówię.
Wrona oparła się na przedramionach i zacisnęła wargi, gorliwie się nad czymś zastanawiając.
- Kilka dni przed tym, jak się pojawiłeś.
- Dlaczego wróciłaś? - Szary ptak, wpatrzony w niebo, sprawiał wrażenie, jakby wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Mimo to całkiem łatwo było zachęcić do mówienia istotę, która całą sobą chciała mówić. I która mówiła całą sobą, nawet gdy jej usta milczały. Być może właśnie dlatego, umyślnie nie zdecydował się na dłuższej zatrzymać na niej wzroku, lecz wciąż zadawał pytania: kolejne, proste, obnażające ułamek bezpieczeństwa, jakie chciała otrzymać od rozmówcy, który sprawiał, że jej głos zaczynał drżeć.
- Stęskniłam się... i chciałam odpocząć w domu. - Wilczyca opuściła wzrok na swoje przednie łapy.
- Mieszkasz teraz tutaj. Nie wolisz przenieść się do części WSC zarządzanej przez stryja i jego małżonkę? Opozycja bądź co bądź jest jeszcze młoda i bardzo niepewna.
- Nie zależy mi na tym. Pewnie Admirał o wszystkim ci już opowiedział... Wróciłam tu, bo tu mieszkaliśmy z Mundurkiem. Wiesz, on był kimś więcej niż tylko przyjacielem. - Wadera podniosła swoje kościste ciałko, żeby przysunąć się nieco bliżej. Szkliwo zerknął na nią podejrzliwie. - Nie wiem, czy to u was normalne, ale był tak ciepły, że w jesienne noce grzał jak piecyk.
- Wiesz kim jestem, prawda...? Dawno się nie widzieliśmy, ale bez przesady.
- Mi nie musisz tego wszystkiego tłumaczyć. Widziałam aż za wiele. Dotknęłam czegoś, co do dziś mam przed oczyma. Wyciągnęłam to z ziemi i dotknęłam tego.
- Zatem jestem wielbłądem. A ty, Wrono, jesteś obcą wilczycą, która właśnie zabiera mi przestrzeń.
- Ogrzewałeś kiedyś kogoś swoim ciepłem? Mojemu sercu by się to przydało. Jest takie zmarznięte, zwłaszcza przez to okropne, przedjesienne załamanie pogody. - Jej ogon wolnym ruchem zatoczył okrąg i zatrzymał się w oczekiwaniu. - No, co byś na to powiedział? Co, Szkliwo?
- Jesteś niesamowita. - Nieznacznie pokręcił głową, spoglądając na nią kątem oka. - Nie mogę, Wrona. Są rzeczy, do których nie ma powrotu. Przysięgaliśmy sobie coś z Kawką. Nigdy mnie nie zostawiła, była wierna do końca.
- Nie wiem, co gorsze. Czy to, jak kłamiesz mi w żywe oczy, chociaż wiesz, że szanse żebym ci uwierzyła są równe zeru, czy... - Tu nastąpiła dramatyczna pauza. - „Nie zostawiła”? Nasłuchałeś się nie wiadomo czego i tak cię boli, że można chcieć czegoś nowego?! Czy to grzech, znudzić się starym życiem?
- Nie, oczywiście. To twój wybór.
- To nie najlepszy argument, nawet w kategorii zwykłych wymówek. Nie podobam ci się - zauważyła nagle smutnym głosikiem.
- To nie tak - skrzywił się. - Ale wróć na swoje posłanie. Tu i tak nie ma miejsca.
- Czekaj. Boisz się, prawda? Kiedyś były inne czasy, inna sytuacja. Wyszalałam się, nie chcę już odchodzić. Możemy siedzieć tu sobie razem już zawsze, aż do śmierci.
- Czy nie to samo mówiłaś przed laty?
- Nawet jeśli, skąd możesz to wiedzieć! - Raptownie podniosła głos i powstała, wyciągając nogi niemal do przeprostów. - A więc odtrącasz mnie? Będziesz do śmierci czuwał i pilnował drzwi do serca tej dziewczyny, na wypadek, gdyby jednak kiedyś zechciała je otworzyć?
- Jeśli tak to nazywasz. Tak.
- Ach tak. Wszystko rozumiem.
- Co rozumiesz?
- Nie jestem naiwna, jak ci się wydaje. Ty polujesz na Kawkę jak na sarenkę, żeby wykorzystać ją do waszych szalbierczych celów, a ja głupia wierzę w jakieś wyższe uczucia, w miłość! Nie myśl, że będę siedzieć cicho. Ostrzegę ją. Powiem jej o wszystkim - wycedziła na zakończenie i nie czekając dłużej wróciła na swoje miejsce.
Nie chciało mu się ciągnąć tej rozmowy, nawet jeśli ograniczyć by się to miało do prostego „O czym zamierzasz jej powiedzieć?”, które, choć cisnęło się na język, zduszone padło gdzieś na samym końcu gardła. Ciężko przełknął ślinę.
Szkliwo wyciągnął się na ziemi i zamknął oczy, próbując zasnąć. Atmosfera zgęstniała i mimo że wraz z upływem kolejnych minut stawała się bardziej znośna, napięcie zbudowane dwiema, na pozór niewiele wnoszącymi do jego życia rozmowami, nie chciało rozpłynąć się w szumie drzew. Przynajmniej ze strony legowiska wadery nie było już słychać donośnych westchnień rozdrażnienia, ani bojowych zmian pozycji spoczynku. Wreszcie, niespodziewanie, dobiegło stamtąd zupełnie obojętne pytanie, jak gdyby jego autorka zapomniała o kłótni sprzed pół godziny.
- Powiedz, jak to było z tobą i Admirałem?
- A jak miało być?
- Jestem po prostu ciekawa. Mam wrażenie, że wszyscy oprócz mnie wszystko wiedzą, a nie chcą mnie w nic wtajemniczać. Nawet Kawka z moim własnym synem mają jakieś sprawy za moimi plecami.
- O czym mam ci opowiedzieć?
- Już mówiłam: jak było. Czemu współpracowaliście? Skąd i jakim cudem się tu w ogóle wziąłeś?
- Daj spokój. Chociaż ty. To już zaczyna się robić nudne - jęknął, obracając się na drugi bok i podkulając nogi pod brzuch, by zapewnić im ochronę przed wieczornym chłodem.
- Dobrze, nie chcesz, nie mów. Nijak nie można się dogadać.
Nie dopytywała dalej. Zupełny spokój, długo wyczekiwany przynajmniej przez jedno z nich, zapanował i trwał do czasu, gdy ponad lasem rozległ się głośny trzepot, zwiastujący lądowanie dużego kalibru. Patykowate kończyny, wiedzione przez rozpostarte skrzydła, z hukiem opadły na trawę.
- Patrzcie, kto wrócił - ożywiony głos Koyaanisqatsi'ego przerwał ciszę. - I jak, załatwiliście co mieliście załatwić? Wataha sprzedana? Drogo chociaż?
Szary, nie poruszając głową, spojrzał na niego z ukosa. Nie daj się sprowokować, Szkliwo.
- Nikt niczego nie sprzedał - odpowiedział głos zimniejszy niż zamarznięty spirytus.
- A urzędasy z południa to nam tu biegają, żeby chodniki zamiatać.
- Ach, zapomniałem o kolesiu, który jakiś czas temu, w pijanym widzie sprzedał nasze poufne dokumenty urzędasom z południa - rzucił Szkliwo, w myślach obiecując sobie tylko jedno, może dwa zdania. Przybysz, stojący pośrodku polanki, spiorunował go wzrokiem i w tamtej chwili już obaj patrzyli na siebie jak dwa dusiciele.
- Hej, przestańcie już - z boku nieśmiało dobiegł cichutki głosik brązowej wilczycy.
- Świetnie, powspominajmy, na ciebie też na pewno coś się znajdzie. Myślałby kto, ojciec narodu. - Kaj z niechęcią wypluł ostatnie zdanie.
- Prędzej półsierota, ale przynajmniej wychowana we własnym domu. Jak szukasz ojca, nadal siedzi w WWN. Tylko nie licz na moje wstawiennictwo; Agrest ma trójkę własnych niedorostków.
- Dopóki Agrest mieszka u siebie i nie wprasza się na nasza polankę, mam go w poważaniu - stwierdził złoty, najwyraźniej przypominając sobie o planach rozprostowania kości na legowisku. Podreptał na miejsce, a nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał jeszcze szorstko - mógłbyś pójść w jego ślady, bo jeszcze jeden taki przejaw dobrego serca gospodyni i się tu wszyscy nie pomieścimy.
Szkliwo zerknął w dół, miarkując, że palce u jednej z jego nóg ścierpły. Dopiero w tamtej chwili zauważył, że szpony zacisnęły się na kępce trawy. Wypuścił zmięty pęczek źdźbeł, a końcówka jego ogona wściekle zawinęła się w pierścień i uderzyła o ziemię.
- Panie daj mi siłę - odrzekł wreszcie, na tyle głośno, że lekkie echo odbiło się od sosnowych pni. - Żeby ten obywatel nie wyleciał stąd na zbity ryj.
- Możesz mi naskoczyć - burknął tymczasem przedmówca. - A jak się będziesz mi grozić, zaraz powiem o tym Kawce i sam wylecisz. Wrona świadkiem! Tak? - zapytał stanowczo i odwrócił się do wadery.
- No, to znaczy... - Ta, wywołana do odpowiedzi, wyjrzała zza traw, częściowo osłaniających jej miejsce i położyła uszy po sobie.
- Dajcie mi święty spokój. - Szkliwo, nie dbając o zakończenie jej wypowiedzi, które swoją drogą ostatecznie nie nadeszło, podniósł się i skierował do wyjścia.
Są takie dni, które zdają się mieć za zadanie sprawdzić naszą odporność psychiczną; nie uważacie? Nawet jeśli nie ma takich, jest to dość wygodne wytłumaczenie ciągów porażek, które parami, czwórkami lub całymi stadami, niekiedy stają nam na drodze. To w ogóle ciekawa sprawa. Niektórzy okazują się wtedy siostrami miłosierdzia. Inni... inni po prostu nie. Ach, Agrest, to chyba była jedna z głębszych twoich refleksji nad życiem.
Najpierw wśród gęstwiny lasu, pojawiły się drobne, białe iskierki. Zaczęły migotać, rozrastać się, aż w końcu zamieniły się w ostre plamy jasnego nieba. Wraz z pokonywanymi metrami, prześwity między drzewami stawały się coraz wyższe, coraz szersze. Zapowiadało to rychłe osiągnięcie celu, obranego bezplanowo. Zamierzał odpocząć i odwiedzić główną siedzibę swojego nowego stowarzyszenia dopiero następnego dnia, ale przebywanie na polance, w towarzystwie dwójki współmieszkańców, tym razem wydało mu się na tyle uciążliwe, że ostatecznie postanowił nieco wcześniej wykonać założony krok naprzód.
Jego oczy oświetliło pełne, pobielone przez chmury słońce. Otrzepał się z pajęczyn, które osiadły na jego piórach podczas przechodzenia pomiędzy gałęziami krzewów. Ruszył przed siebie, wzdłuż rozmytej granicy stepowej ziemi. Leżała na pagórkach, pokrytych skąpą kosodrzewiną, po stronie, z której przyszedł, przekształcających się w góry z, powiedzmy, prawdziwego zdarzenia.
Do głowy przyszło mu, że nie zdążył opracować żadnego dokładnego scenariusza, który powinien zacząć wprowadzać w życie dokładnie w tej chwili, a to zburzyło resztki jego spokoju. Dreptał nieśpiesznie, oczyma śledząc delikatnie stąpające po chłodnej ziemi palce. „Co teraz?”, zadawał sobie pytanie. Był świadom, że Admirał będzie musiał wybrnąć z wątpliwości, a prawdopodobnie także zarzutów, które skierują do niego podwładni, którzy w przybyszu zobaczą jedynie dowód oszustwa, jakiemu zostali poddani.
Pamiętacie mój wywód sprzed kwadransa? Wspomnijcie, bo oto Szkliwo szedł naprzód, ku swojemu zadaniu, a razem z nim do siedziby Admirała podążało zagrożenie, co prawda nie na postronku, ale tak nieodłącznie, jak gdyby było... jak gdyby zagrożeniem był on sam. W jego zasięgu pozostawała również broń. Komu zatem powinien przyłożyć ją do skroni?
Choć postanowił już co zrobić, nie mógł pozbyć się odrobiny wewnętrznego sprzeciwu swojemu własnemu wyborowi. Obaj z Admirałem niejednokrotnie przecież deliberowali nad wyjściami z sytuacji, którą stworzyłoby to, co lada chwila miało nastąpić. Rozmowy otarły się już o groźby i wyzwania; argument był walutą, wiążącą ich współpracę.
Przy krańcu otwartej przestrzeni, kątem oka zauważył ruch. Gwałtowne ukłucie strachu zostało szybko zdominowane przez opanowanie, które ledwie myśl dzieliła od bezwarunkowego zesztywnienia. Na szczęście posłuszne nogi prowadziły go dalej, bez najlżejszego, nieprzewidzianego drgnienia.
- Hej, szczurze - ostry głos przerwał ciszę. Dopiero teraz zatrzymał się i podążył wzrokiem za źródłem hałasu. Nie słyszeli, jak jego serce przyspiesza. Nie mogli zauważyć narastającego drżenia mięśni.
- Ja?
- Proszę, proszę. - Postawny basior, jeden z dwóch, prawdopodobnie patrolujących terytorium, zbliżył się w kilku, nieśpiesznych krokach i, przymrużywszy oczy, przesadnie uniósł pysk. Szparko odwrócił pysk w stronę kompana, choć jego wzrok nie dosięgnął celu; krążąc gdzieś wokół, dał wyraz zadumie basiora. - Nie wiem jak to skomentować. Powiedz mi, że mam halucynacje.
- Zdaje się, że nie, kamracie. Coś mi się tu bardzo nie podoba.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz