Nazwali mnie C6. Psem stworzyciela. Inteligentnym robotem, zmarłym cyborgiem, skutkiem modyfikacji genetycznych lub rękoczynem, który nie powinien nigdy ujrzeć światła dziennego. Są podekscytowani, przerażeni, zaintrygowani, zaniepokojeni. Nieważne jakby mówili, pod każdym krzykliwym tytułem widniało pytanie, które musiało zżerać z ciekawości każdego człowieka: "Co powiedział?"
Co powiedziałem? Nic wyjątkowego, ale sam fakt, że wszyscy są tym szalenie zainteresowani, cieszył mnie jak jeszcze nic przedtem. Jeśli pytają, to może będą pytać dalej. Może opowiem im o tym kim jestem, co wymyśliłem, czego mógłbym jeszcze dokonać, gdybym tylko nie poświęcał tyle czasu na sterczenie jak kołek na tych idiotycznych bankietach prezentacyjnych. Jedno wiedziałem na pewno- Profesor nie dopuści, żeby się dowiedzieli. Oczywiście, że nie pozwoli, dla niego liczyło się bardziej to czym jestem, a nie KIM jestem, a mówiąc konkretniej, co we mnie wpakował, że przyniosło mu to sławę.
Kim była ta kobieta wtedy na bankiecie? I dlaczego nie patrzyła w moim kierunku?
***
Falujące cienie rzucane przez ognisko pokrywały polerowaną posadzkę pod kominkiem. Henrix kiwał się rytmicznie na bujanym fotelu z oczyma wbitymi martwo w połyskujące ogniki, pożerające sosnowe drewno, centymetr za centymetrem. Powoli, jednostajnie jego myśli spalały się w rytm widowiska. "Co robić, co robić…"
Kropelka spłynęła mu z czoła na kawałek gazety zwiniętej na kolanach. Zerknął jeszcze raz na tytuł artykułu: ,,Cudowny pies-cyborg, który mówi. Czy zwierzęta myślą?”. Złapał między palce zlepek wilgotnych od potu stron. "Dlaczego to o tobie piszą, a nie o mnie." przeszło mu przez myśl.
Na kanapie koło stolika kawowego spał snem głębokim i spokojnym jego podopieczny, jego C6. Śnił tak słodko, że naukowiec nie musiał się bać o mówienie w jego obecności na głos. Wiedział, że jego słowa usłyszy tylko on sam. Patrzył na niego, tak ciepło, a jednocześnie tak osądzająco. Nie myślał kiedykolwiek, że jego dzieci zejdą na taką ścieżkę, że zerwą ten zepsuty owoc i bez świadomości konsekwencji obrzucą nim w szale drogę, jaką im wytoczył. Drogę dobrą i przemyślaną, teraz skropioną sokiem z kainowego czoła przeciętego wężowym kłem. Westchnął głęboko.
-Nigdy nie miałem zamiaru cię sprzedać.
Złapał się za głowę i pochylił w kierunku ognia. Niemal czuł jego ciepło na swoich włosach. Kusiło go, żeby pochylić się bardziej.
-...To dlaczego wystawiasz mnie na sprzedaż?
Naukowiec zamarł w fotelu. Kątem oka dostrzegł uchylone ślepia wilka, które przykleiły nie spuszczały wzroku z jego zgarbionej sylwetki.
- Ty nadal nie rozumiesz?- Łapał łapczywie powietrze.- Byłeś tylko promocją moich wynalazków. Miałeś być chodzącym, oddychającym, żyjącym przykładem, że moje pomysły działają. Miałeś im je pokazać i przekonać ich, że…- Zawahał się.
- Że jesteś genialny. -Dokończył za niego.- Potrzebujesz dowodu?
"Tak"
-Byłeś modelem ubranym w moje kreacje.
-To dlaczego czułem się jak kreacja?
C6 przekręcił się na bok, również skupiając uwagę na kominku. Patrzyli razem w nie w hipnotycznym osłupieniu.
- Przepraszam, jeśli kiedykolwiek pomyślałeś o sobie jako o ubraniu. -Zacisnął zęby, by nie słychać było drżenia w jego głosie.- Nigdy nie traktowałem ciebie w ten sposób, wiesz? Nie potrafiłbym cię sprzedać, po prostu nie, nieważne ile by zapłacili. Jesteś u mnie bezpieczny, C6. Ale…ale pamiętaj, że model bez olśniewającej kreacji to tylko statysta.
Wilk widział zmianę w jego twarzy. Z raniącej wściekłości i żalu zrodzonej z poczucia odpowiedzialności już nic nie pozostało. Widział w nim łapczywość. Oglądał go, jak ci wszyscy przebrzydli biznesmeni.
-Odbierzesz mi to?- C6 spiorunował go setką niewidzialnych iskier.- Nie, nie zgadzam się! Nie możesz, nie pozwalam ci!
Mężczyzna wrzucił gazetę do kominka. Patrzył, jak czernieje i zwija się, a kropelki potu na jej powierzchni dają z siebie falujące kłęby pary. Jak powoli zajmuje się ogniem, a wszystkie litery, te raniące zdania wybite na cienkim papierze, przestają istnieć. Chciałby zrobić to z każdą możliwą gazetą na tym świecie. Z umysłami każdego, kto wiedział.
- To wszystko jest moje. Wszystko, co czyni cię wyjątkowym. Kto zabroni mi to wziąć z powrotem?
- Tak, tak, zabronię! -Wilk zerwał się w panice z kanapy.
Chciałby mieć mniej delikatności dla swojego syna. Pozbawić go głosu dla jego własnego dobra.
Wstał powoli z fotela.
- Nie powinien był dawać ci wyboru. Liczyć, że nigdy nie wybierzesz źle.- "Nie powinien był sadzić tego przeklętego drzewa w środku Edenu." - Dlaczego byłem aż tak głupi?
- Nie dotykaj mnie, słyszysz?!
Profesor rzucił się na wilka, ale ten zeskoczył na podłogę, uderzając go w nogi. Henrix upadł na dywan. Wyciągał w szale dłonie, próbując chwycić kępkę futra cyborga. C6 poczuł na swoim ogonie zgniatającą siłę, zaskomlał, bardziej ze strachu niż z bólu. Próbował wygiąć się w tył i złapać w zęby katowską dłoń, ta jednak zniknęła z toru lotu, druga pojawiła się nagle na jego karku. Poczuł uderzenie w krtań i przyciągnięcie w stronę podłogi. Upadł z metalowym grzmotem.
-Nie dotykaj mnie, zostaw, zostaw!- Wył panicznie.- Proszę cię, tato! Nie odbierzesz mi życia w taki sposób, inaczej jesteś potworem.
Drapał pazurami na ślepo, co chwilę napotykając na kawałek tkaniny albo jeansu. Profesor próbował go unieruchomić, ale C6 wyrywał się zajadle. W końcu uchwyt puścił, a wilk wstał na cztery łapy.
-C6! Zanim odejdziesz, wysłuchaj mnie!
Ryk zamroził mięśnie cyborga.
-Odezwałeś się.- Mężczyzna splunął krwią.
-...i co kurwa z tego?
- Popatrz. Chciałeś być osobą? Chciałeś mówić? Proszę bardzo! Pokazałeś im, że jesteś czymś więcej niż tylko modelem. Stałeś się sensacją samą w sobie. Zadowolony? Mam nadzieję. To na ciebie teraz będą patrzeć.-Zaśmiał się gorzko, uderzył pięścią w podłogę.- Teraz to ty jesteś towarem. Chciałeś być osobą a skazałeś się na wieczne uprzedmiotowienie . TY siebie uczyniłeś ubraniem, mój drogi synu. Na własne życzenie.
Wilk stanął w progu salonu, łykając łzy.
- Chcą mnie kupić? Niech próbują. - Jego oczy zalśniły pirytem.- Przynajmniej to ja ustanowię za siebie cenę.
***
Po czym Pan Bóg rzekł: Oto człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło; niechaj teraz nie wyciągnie przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki.Wygnawszy zaś człowieka, Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia.
***
Cyborg uciekł dobrze znaną mi drogą na powierzchnię. Chociaż nie miał kluczy, jego stalowe pazury a jednej z łap ryły metal i drewno jak masło. Nie wiedział dokąd biegnie, ani jaki jest jego cel. Szał zatruwał mu zmysły, a gniew nie pozwalał zatrzymać się w pół skoku. Ludzie na ulicach zamierali na jego widok, samochody przystawały. Widział kogoś dzwoniącego na policję, więc wybrał najbliższy możliwy ratunek- pobliski opuszczony plac budowy. Zaszył się w betonowym labiryncie, zniknął w cieniu monumentalnych rusztowań. Był jak potwór, który wybrał sobie pobliską grotę pod miastem za nową siedzibę. Krył się w strachu przed ludzkim wzrokiem. Ból zżerał jego serce w świadomości, że nic już nie potrwa wiecznie. Wpadł w spiralę nieszczęść, z której nie widzi drogi ucieczki i jedyne co może teraz zrobić to poddać się rwącym prądom przewrotnego losu i nie liczyć na żadne światełko w tunelu.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz