piątek, 9 września 2022

Od C6 - ,,Na Pół" cz.5

Kolejna kurtyna ciemności opadła przede mną z hukiem. Błyski fleszy oślepły mnie natychmiast, atakowały moje oczy z każdych stron, zmuszając do przymknięcia powiek. Niejednorodny szmer dziesiątek głosów wypełnił uszy, jednak nie mogłem z tej chaotycznej masy dźwięków wyrwać choćby jednego sensownego zdania. Wreszcie aparaty skończyły pracę, a ja mogłem odetchnąć i przysiąść na piedestale.
Sala bankietowa tym razem była o wiele bardziej zapełniona niż przedtem. Tłumy poważnych osobowości przystrojonych w drogie garnitury kręciła pod sceną, na której prezentowałem dumnie swoje wdzięki. Przednia nóżka przed siebie, pierś wypięta, ogon podwinięty koło uda. Pozę ukradłem z książki od historii, z której zapamiętałem tak ułożone 2 marmurowe lwy, namalowane obok stojącego w śmiesznej koronie człowieka. Tym razem to ja wyglądałem śmiesznie. Tymczasem profesor opowiadał zebranym gościom, jakimi wyrzeczeniami wykreował ten cud natury, jakim byłem ja. Opisywał wszystko, co potrafię i czego to nie posiadam. Kończyny z funkcją sprintu aerobowego, Żyły umiejące transportować krew z zatrważającą prędkością nie pękając przy tym,. źrenice z nakładką termowizyjną i podczerwoną. Weź produkt na raty i oszczędzaj!- przedrzeźniałem go w myślach. Baterie niedołączone do zestawu.
Kim byłem?
Wynalazcą, czy wynalazkiem.
Osobą, czy towarem.
Cudem, czy użytym na nowo odpadkiem.
Byłem jednym i drugim, ale żadnym w pełni. Diabelska maszyna tortur, gdzie lewa strona mojego ciała przywiązana jest od jednego konia, a prawa do drugiego, a ja modliłem się, tylko żeby te dwa konie pognały w przeciwne kierunki i rozdzieliły wreszcie ten zlepek paradoksów.
Westchnąłem ciężko i obróciłem się wokół siebie parę razy jak pies szukający swojego posłania pod łapami. Przybrałem pozę stójkę, prawie nie szczeknąwszy z przejęcia. Hał hał…
-C6, zasłużyłeś sobie na polędwiczki jak tylko wrócimy do domu.- Wysyczał mi do ucha, podczas gdy jego dłoń nachalnie kołtuniła mi futro na głowie.
Obserwowałem uważnie publiczność pokazu. Większość to podstarzali mężczyźni, wszyscy trochę otyli i trochę zbyt pewni siebie. Było może parę kobiet, głównie reporterki i asystentki. Czasami napatoczyła się jakaś małżonka, śliczna ozdóbka swojego męża, uczepiona kurczowo jego ramienia jak mieniąca się złotem i srebrem przerośnięta broszka.
Jedna z nich nie pasowała do żadnej z tych kategorii. Nie widziałem jej nigdy wcześniej. Wysoka, szczupła kobieta w czerwonej, opinającej sukni z rękoma wolnymi od aparatów i notesów, bez napuchniętego biznesmena pod łokciem. Stała pod ścianą i obserwowała- nie mnie, co było wystarczająco dziwne- a ludzi tłoczących się między stolikami z przystawkami, a sceną. Omiatała znudzona wzrokiem wystające ze smolistej masy ubrań głowy, kompletnie niezainteresowana żadną z nich. Westchnęła i odgarnęła z policzka brązowego loka. Chciałem bardzo zwrócić jej uwagę- nie, co ja wygaduję, nie mogłem przecież wyjść ze swojej roli. Profesor na mnie liczy.
Kobieta odbiła się od ściany za plecami i zaczęła przechadzać się między słupami ludzi. Coś w jej ruchach było hipnotyzującego, nie były niezgrabne i wyciosane w marmurze jak te, których nogi twardo dotykają ziemi, a umysły zatopione były w tabelach i wynikach.
Ona śniła.
Wyciągnąłem łapę poza stolik, po sekundzie oprzytomniałem w porę, próbowałem wrócić do uzgodnionej pozy, moje ciało jednak już leciało przed siebie. Spadłem ze sceny prosto pod nogi gości. Kobiety zaczęły piszczeć na mnie jak na ogromnego szczura, mężczyźni odsunęli się zaniepokojeni o swoje żony. Szybko stanąłem na cztery łapy i pomimo pulsującego bólu głowy próbowałem dostrzec czerwoną suknię między smołą garniturów. Może gdzieś tam jeszcze jest, może nie uciekła. Dostrzegłem jedynie parę kropel szkarłatu ściekających mi po skroni. Spanikowałem.
-Stój!- Krzyknąłem ludzkim głosem z syntezatora.
Cała sala zamarła, a ja wiedziałem, że zrobiłem właśnie coś bardzo nie "wedle planu". Coś, czego żadne przepraszam już nie odkręci.

"Magiczny pies Henrixa mówi!" Krzyczały nagłówki każdego brukowca w mieście.
-Boże, C6, jak mogłeś! Postradałeś rozum?!- Krzyczał profesor rwąc sobie włosy z głowy.
- Nie chciałem, rozproszyłem się! Na sekundę straciłem równowagę, co mogłem zrobić?
- TRZYMAĆ. GĘBĘ. NA. KŁÓDKĘ.- Stróżki śliny spomiędzy jego zębów ochlapały mnie po pysku.
- A co w tym złego, że teraz wiedzą, że mówię? Sam mnie tak zaprojektowałeś! Powinieneś być dumny z każdego swojego wynalazku, a jeśli nie, WYRWIJ TO CHOLERSTWO Z MOICH UST! Tylko niepotrzebnie kusi.
Mężczyzna wyprostował się i wlepił we mnie swoje tępe ślepia. Widziałem w nich miłość do swojej kreacji. Nie potrafiłby tego zniszczyć.
-Prosiłem cię.- Wyszeptał, a żal ściskał mu gardło.
Wlepiłem wzrok w podłogę, zacisnąłem platynowe zęby. Nie mogłem tego dłużej znosić.
-Chciałbym być twoim synem, a nie tworem.- Wydarło się ze mnie.- Chciałbym wychodzić z laboratorium, a nie być zabieranym. Oglądać co chcę, a nie być oglądanym. Dotykać czego mogę, nie być dotykanym. Kochać, a nie…- Urwałem.
-Jesteś pewien?- Jego wzrok uczepił się mnie.- Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Byłeś potrąconym na poboczu kawałkiem zwierza. Jestem pewien, że nikt cię wtedy nie kochał tak jak oni teraz. JESTEŚ kochany, C6! JA cię kocham! Byłeś nikim, dopóki cię nie poskładałem. Czy ty nie widzisz, ile mi zawdzięczasz?- Jego pomarszczone ręce wyrwały się w moim kierunku, jakby żebrały o odpowiedź.
Na kawałku dywanu pojawiły się mokre kółka. Rytmiczne uderzenia kropel rozbiły ciszę.
Dlaczego musiałem go pokochać? To tylko komplikowało moje serce.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz