czwartek, 29 września 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - ale kiedy milczy, sielanka ma swój głos" cz. 9



Niewiele się zmieniło i niewiele się zmieniało, poza przybyciem nowych wilków w progi jaskini. Domino wróciła do bycia położną, a i trochę pracy nawet znalazło się dla niej pośród samic zza granic, zapomnianej WSC. Lato i młody Mikaela dzielnie dostarczali ziół. Tia pomimo, że młoda, zbierająca dopiero doświadczenie w medycynie stosowanej, także radziła sobie dobrze. Może to jej wiedza przekazana od rodziców. A co jeszcze? Delta wyglądał jak wyglądał. Skóra dopasowana do kości, zapadnięta między żebrami. Worki pod oczętami i płynne, powolne ruchy obolałymi łapami.

Jak martwy liść.

Delta odetchnął ciężko. Jego myśl popłynęła ku niebieskiemu niebu, które coraz to częściej zachodziło chmurami. Jesień zbliżała się coraz to prędzej. Liście u czubków koron drzew czerwieniły się, ścieżki zarastały gęstą trawą, grzyby wesoło wystawiały główki pomiędzy resztkami kwiatów. Rześkie powietrze chłodnego poranka wpadało w progi jaskini, która spała jeszcze smacznym snem. To był wyjątkowy dzień, dla każdego wokół, ale nie dla Delty. Pomimo ze wiedział, że czuł w kościach, że w końcu to nastąpi. Że jego mały światek, wszystko co mu w nim jeszcze zostało, zostanie brutalnie zaburzony. To na co tak ciężko pracował, o co się martwił, o co dbał całym swoim sercem. Jaskinia medyczna wrzała. Flora spokojnym, chwiejnym krokiem wstała z własnego łóżka. Jej głos nadal nie powrócił, jej stan nie należał do najlepszych i można powiedzieć, że nadal był nieco niestabilny, ale przynajmniej nie trzeba było jej dłużej karmić. Sama była zdolna przeżuć swoje mięso i popić wodą. Jednak jej przebudzenie oznaczało rychłe zejście Delty z jej stanowiska, które okupował. Staty, dla samego granatowego samca, ocalała nie była jeszcze w stanie spełniać swoich obowiązków jak należy. Jej ruchy były zbyt mozolne do sprawnej operacji. Moce? Nie wiadomo czy miała na tyle siły aby ich użyć, skoro ledwo chodziła. Ale najwidoczniej leżenie przestało jej wystarczać, gdyż w milczeniu ścierała zioła podane jej do łap. W ten sposób Delta w jakiś sposób, zyskał dwóch pomocników medyka, jeśli można tą sytuację ująć w ten sposób.
—Powinnaś się już położyć. — Delta odłożył suszony jaśmin na bok. Jego wzrok zmierzył się z tym większej samicy, która tylko pusto wpatrywała się w niego. Gorzki posmak w ustach wilka został przełknięty wraz ze śliną. Może nie lubił Flory, za to co robiła, ale de facto to on wypełnił jej miejsce, nie odwrotnie. — No już, już! Bo znowu zasłabniesz! — pognał ją, nawet odprowadzając do łóżka. Miał cichą nadzieję, że oboje rozumieją jak ważny jest dla niej odpoczynek, zwłaszcza że nie jest w pełni zdrowia i siły.

A dni wypełnione były strachem, chociaż czego? Sekretarz niewiele wiedział, Agrest wyparował, a on sam. Może wcześniejsza emerytura dla poratowania zdrowia dobrze mu zrobi? Delta pokręcił głową. Głupoty mu w niej siedziały. Wolne? Od pracy, która napawa go ostatnimi chęciami do życia. Bał sie żyć bez niej. Jak wiele mogło się posypać w proch bez monotonnego kręcenia leków, szycia ran i tych codziennych ploteczek. Uśmiechów, powitań. Delta może z pozoru wolałby być sam, ale tam gdzieś głęboko wewnątrz był bardzo ekstrawertyczny i towarzyski. Zwłaszcza, że może odrobinę mu się poprawiało na poziomie głowy. Stres nieco spadł z jego barków, wojna przestała zagrażać życiu. I do oczu Delty wróciło odrobinę łagodności, której tak każdemu wokół brakowało. A niedawno jego pysk rozjaśniał się z niemrawych uśmiechach. Nieco krzywych, ale z pewnością szczerych, zwłaszcza kiedy pojawiały się kiedy zamyślony mielił zioła w proszki czy inne maści.

—A to co? — Delta składał liście róży na ładne kupi do suszenia. Szara łapa szczeniaka sięgnęła niezdarnie na płaszczyznę kamienia-stołu. Pomacała chwilę dosięgając tłuczka z jednego z moździerzy. Granatowy wilk zerknął swoim okiem na małego Puchacza, który oglądał element z zaciekawieniem.
—Tłuczek do moździerza— odpowiedział.
—A co to robi? — młodzik oddał mu do łapy urządzenie.
—Tym, mój drogi, ugniata się zioła na maści i leki. —
—O! A mogę ja! —
—Ja też chcę. — jego siostra pojawiła się u drugiego boku Delty. Jej złotawe oczka wbiły się w pysk medyka. Ten odetchnął i powoli wsadził oba szczenięta na stół. Wiedział, że Frezia szybko straci zainteresowanie nowym zajęciem i odejdzie szukać czegoś ciekawszego do roboty. Swoimi łapami przysunął mniejszą michę, którą mieli na stanie. Jej tłuczek nie był za ciężki, ona sama była niewielka, ale sprawna. Nałożył do środka odrobinę jaśminu, wody i suszonego rumianku po czym podał w łape paluszki średnie narzędzie do mieszania.
—Musisz mocno przyciskać. — pokierował ją. Ta niepewnie ułożyła narzędzie wewnątrz naczynia i przesunęła.
—Nie podoba mi się. — mruknęła marszcząc nosek.
—Nie musisz. Nikt cię nie zmusi. — Delta poczochrał jej grzywkę.
—EY! — pisnęła odskakując, ale uśmiechając się.
—No już, już. Uważaj bo coś zrzucisz! Chodź. — pomachał do niej aby potem pomóc jej zejść z kamienia. Nie chciał aby któreś przypadkiem się połamało. Jeszcze na pożegnanie pogłaskał ja po głowie, a potem zniknęła gdzieś pomiędzy innymi wilkami, być może znowu poplątać się na zewnątrz. Na szczęście już mogła, nikt nie zabije jej uznając za wroga. Delta natomiast mógł skupić się... na pozostałej dwójce?
—Legion?— zmarszczył się. Nawet nie zauważył kiedy maluch przyszedł do nich, uporczywie próbując się wspiąć na kamień. Łapa ręki potajemnie mu pomogła, a szczeniak aż sapnął kiedy się tak męczył. W końcu stanął na równych łapach.
—Co robicie? — spytał.
—Układam listki. — Puchacz nawet nie odwrócił się w stronę brata przekładając zielone roślinki z kupki na kupkę. Delta uśmiechnął się. Dzieci mogły być obowiązkiem, ale jaką to sprawiało mu przyjemność. Przypominały mu się jego dzieci jako maluchy. Ciekawe co robiły teraz, dawno nie było tutaj tej dwójki... trójki. Ah... Znowu zapomniał. Pokręcił głową. Nie było się o co martwić. Wychował je na odpowiedzialnych, poradzą sobie. Wojna mogła kołysać ich do snu co wieczór, ale nadal mieli siebie.
—Używaliśmy moździerza. — Delta pochwycił miskę z ziołem i przysunął do siebie podając pierworodnemu Agresta tłuczek. Ten pochwycił go i z ciekawością w oku zaczął kombinować. Delta trochę mu podpowiadał, ale w ciągu chwili jaką spędzał z tymi rozrabiakami zdążył sie już czegoś o nich nauczyć. Frezja była dość nieśmiała, ale radosna i energiczna. Legion dużo obserwował, mało mówił i próbował być niezależnym „dorosłym” wilkiem. A Puchacz. Oh to słodkie niewinne dziecko pracy. Wszędzie go pełno i prawie zawsze u boku Delty, bo w końcu medyk zawsze miał coś dla niego do zrobienia i nauczenia się. Czy to nosił za nim leki, nicie, zioła, przekładał słoiczki, po prostu musiał mieć pełne łapki.
Delta odetchnął z lekkością. Słodkie miodowe dni na chwilę powracały w pamięć i jakby łatwiej było mu z myślą, że jego ostatnie wspomnienia na tym stanowisku mogą być tak szczęśliwe.


 

—Co? — Delta pokręcił głową. Jego łapa przejechała po czole. Jego coraz bardziej ekspresywny pysk wykrzywił się w zdenerwowaniu. Zerknął jeszcze raz na wilka który stał przed nim. Nieco roztrzęsiony i zapłakany. — Dobra. Siadaj! — machnął łapą na wolne łóżko. — Tia! Potrzebuję... Dwóch ... silnych basiorów! — wydarł się. O jak brakowało tu jeszcze ratowników albo pomocników. Nie musiałby wysyłać po to swojej pomocniczki.
—A po co? — głowa wspomnianej samiczki wychyliła się zza jednego z pacjentów. Odłożyła miseczkę, którą miała w łapce i wytarła resztkę maści w kawałek tkaniny do tego przeznaczonej.  Delta w milczeniu wymownie spojrzał na nieszczęśnika kiedy młodsza podchodziła. —Oh. Wnyki?!— zatrzęsła uszami. —Jak? —
—Potem się dowiemy. Idź proszę po kogoś. — Delta westchnął zrezygnowany. Jego humor nie należał do najlepszych tego dnia.
—Wujku, wujku! — jednak mimowolnie uśmiechnął się szeroko. W końcu jak można nie zrobić tego do dziecka. —Wiesz co? Wiesz?! — Puchacz podbiegł do jego łap podekscytowany.
—Nie, ale możesz mi opowiedzieć trzymając bandaże, co ty na to?—
—Tak! —

Delta sięgnął po maść. Oczywiście miseczka z nią sama podbiegła do jego łapy. Puchacz zajrzał zza niej machając ogonem. Delta nie mógł się nie zaśmiać, podobnie jak Nymeria.
— Jak sie dzisiaj czujesz? — zagadnął medyk. Odpowiedziało mu ciężkie westchnięcie.
—Kiepsko. Ile to jeszcze zajmie? — waderze ciężko było pewnie z obecną sytuacją. Jej mąż zwyczajnie wyparował, żegnając się tylko pobieżnie, dzieci zostały z nią, pomimo ze starał się je ganiać ile mógł aby spały twardo całe noce. W końcu nic nie robi lepiej jak wspólna wyprawa po zioła na leki. Puchacz ma zajęcie, ciekawska Frezja swoje podróże dalej niż zazwyczaj, a Legion dzielnie prowadzi cały ich pochód.
— Jeszcze sporo Nymerio. Dobrze wiesz, że nieźle cię poturbowali. Tyle szwów, ingerencja Flory i Magnusa, jeszcze do tego cesarka. W pełni sił nie będziesz jeszcze parę długich miesięcy, aczkolwiek wstawać i chodzić możesz już za trzy. Biegać truchtem za pięć, najlepiej sześć. — samica alfa ponownie odetchnęła. Jej wzrok uciekł do wyjścia. — Wiem, że chciałabyś już iść, szukać go, ale... jeśli to zrobisz, drugi raz może nie udać mi się przywrócić ci możliwości chodzenia. Rany pod brzuchem, zwłaszcza te blisko ud, miałaś dość głębokie. Obawiałem się czy wstaniesz. Więc odpoczywaj. — mruknął. Przypuszczał, że gdyby nie jego... nieco wyolbrzymiona groźba straty możliwości chodzenia, pewnie już szukałaby Agresta po lesie. Czasem i Delta musiał uciekać się do kłamstwa, dla dobra drugiej osoby.
—A dlaczego mama nie może wstawać tak długo! — Legion oparł się na przedniej łapie alfy i zajrzał na medyka.
—Żeby jej rany nie rozerwały się na nowo i nie musiała leżeć jeszcze dużej. — wyjaśnił masując delikatnie po szwach maścią.  — Bardzo dobrze ci idzie Puchaczu. — pochwalił malca kiedy nie musiał nawet patrzeć w jego kierunku aby nabrać kolejną porcję łagodzącego kremu. Słyszał jak mały ogon uderza w kamień nie będąc w stanie schować dumy i radości młodej alfy. Zarówno Delta jak i Nymeria zaśmiali się pod nosem.
—To będą długie trzy miesiące. — odetchnęła w końcu samica. Delta ostatni raz otaczał jej rany bandażem.
—Wróci do tego czasu. — jednak jego słowa nie były pełne wielkiej nadziei.
—Miejmy nadzieję. A jeśli nie będę pierwszą która się dowie... — w jej głosie zabrzmiała milcząca groźba, a oko zapaliło się poirytowaniem.
— Oh... Wyznaczyłby na siebie wyrok śmierci. — basior zaśmiał się przyjaźnie, O jak brakowało mu czasem tych przyjemnych chwil ze znajomymi. Ale jeśli miał być szczery, nie zamieniłby nic w przeszłości. Teraz też było dobrze, nawet jeśli nie najlepiej.



—Ale czemu nie możemy iść z tobą? — Legion zaburczał, a Frezia obok niego opuściła uszka po sobie.
—Ponieważ idę daleko. Trochę za daleko dla was. Ale obiecuję przynieść wam coś ładnego i wezmę was pojutrze, dobrze!—
—Obiecujesz tato? — Puchacz oparł się o jego prawą nogę. Delta zastrzygł uszami i nachylił się do niego skonfundowany. Szczeniak najwyraźniej to zauważył gdyż zmartwił się.
—T... tato? — medyk zagryzł mocno zęby. Poczuł się dziwnie. Z jednej strony niańczył tą trójkę całymi dniami, czasem i w nocy, ale żeby mówiły do niego tato. Ich ojcem był Agrest, alfa tego stada. Znaczy, była alfa.
— A... nie? — Delta pokręcił głową szybko.
—Wujku. Wujku, nie tato, skarbie. — Puchacz pokiwał głową z zrozumieniu, aczkolwiek dreszcz jaki przebiegł niewielkiemu samcowi po plecach nie wróżył nic dobrego.  — Ale tak.. tak obiecuję. — dodał szybko, przypominając sobie o czum mówili zanim został postawiony przy ścianie.
—Trzymam za słowo! — Legion zmachał ogonem i cała trójka uciekły do mamy. Pewnie i tak zaraz rozejdą się w swoje strony przeszkadzać komuś innemu. Medyk odetchnął.

Pogoda była piękna tego dnia. W ogóle nie było śladu po jesieni, która niby tak intensywnie się zbierała w ich kierunku. Letnie zioła jeszcze wesoło zieleniły się jeszcze między kępami trawy, chociaż gdzieniegdzie leżały bezpańskie liście strącone z drzew. Powietrze było rześkie, przyjemne, a świat napawał się nim niczym miodem. Zdawać się mogło, że brakowało tylko jeszcze mlecznych rzek i to miejsce byłoby rajem dla wilka. Jednak nie taki świat wesoły jaki się zdaje. Delta wędrował spory kawał, torba na boku bujała się w rytm jego kroku. Trawa na niektórych polankach, nieuczęszczanych za często przez wilczą łapę, pochłaniała go prawie całego. Tylko połówki uszu wyprostowanych w górę sięgały ponad nią, a na obecność stworzenia pośród zieleni wskazywał wyłącznie ruch. Oczywiście gdyby drobny drapieżnik zapragnął spojrzeć na drogę mógł wychylić głowę w górę, pewnie udałoby mu się dotrzeć do granicy drzew, ale wolał iść po prostu przed siebie. W miarę już ufał swoim zmysłom, sądził przynajmniej, że go nie zawiodą w tej podróży. I się nie mylił. Wkrótce kolejna połać lasu objęła go ramionami, a potem stepy otuliły go swoją duchotą. Słońce, które ledwie wstawało kiedy wychodził przebyło niewiele ponad łapę swojej drogi od horyzontu.. Delta niepewnie wstąpił na trawę, która powoli przechodziła w suchy grunt, przykryty tylko wspomnieniem zieleni. Odetchnął. Nie lubił tego miejsca, zawłaszcza, że nie miał za dobrego pojęcia sytuacji politycznej tego padołu. Jednak cóż mógł zrobić. Lepszej drogi nie było. Rozpędził się omijając krzaki zarastające drogę. Przeskakiwał nad nimi zgrabnie, niczym sarenka ponad strumieniem. Skąd w nim tyle siły i wigoru? Z nikąd. Był po prostu zdeterminowany aby zakończyć tą wyprawę jak najszybciej. Poza tym nie czuł się najlepiej na tak dużej, otwartej przestrzeni. Zatem kiedy po długim biegu wpadł do lasu mógł trochę zwolnić. Zasapany zamoczył pysk w pierwszej lepszej kałuży, pijąc jak opętany. Zaraz potem otrzepał się z pyłu i zmęczenia, aby ruszyć dalej.

—Jest sekretarz? — spytał jakiegoś wilka przy jaskini. Ten zmierzył go wzrokiem.
—A po co wy tu? — Delta przewrócił oczyma na ton tego głosu. Podał mu papierek jaki przyszedł do niego „pocztą gołębią”.  A potem wstąpił w progi jaskini. Ta byłą nieco większa niż ta należąca do alf WSC. Jednak poza tym niewiele się różniła, poza byciem... obcą, zimniejszą, nieprzyjazną.
—Skeretarzyku! — zawył Delta wchodząc głębiej. Od wejścia usłyszał oburzone prychnięcie, jednak zignorował je.
—Oh? — wilcza głowa wyskoczyła zza kupi papierów.
—Masz? — zamachał światkiem medyk. Odpowiedziało mu kiwnięcie głową. Starzec wstał i powoli podszedł do jednej z półek. Jego siwy pysk zatrzymał sie w wyrazie śpiącego niepokoju, jakby coś chodziło mu nieustannie po głowie i nie pozostawiało samego nawet w błogich marzeniach. Potem podszedł bliżej z niewielkim uśmiechem, który nie został obdarzony identyczną odpowiedzią. Delta w milczeniu schował paczuszkę do torby u boku i pożegnał sie skinieniem głowy.
—Nie zostaniesz na herbatę? —
—Z dobroci serca odpowiem, grzecznie, że nie stać mnie na żadną minutę poza jaskinią medyczną, zwłaszcza, że niektóre wasze wilki to idioci. —
—Idioci? —
— To już drugi od czasu ... zaborów czy jakkolwiek to się politycznie nazywa inaczej, który wpadł we wnyki! W-NY-KI. — Delta zirytowany machnął ogonem. — I jeden od nas. Czyli trzech łącznie. Idioci!— i zniknął nie czekając na dalszy komentarz. Czas na powrót. Ta sama trasa zeszłą mu się znacznie dłużej, gdyż szedł wolniej. Świat go nie gonił, wyjątkowo. Potrzebował chyba chwili dla samego siebie. Oddychał w końcu powietrzem bez mieszanki ziół zmieszanej w sobie i zagubionej czym dokładnie jest. Mógł się... zrelaksować. Kiedy ostatnio miał do tego szansę? Wojna i parę tygodni przed nią dały mu na prawdę w kość. Potem ten cały VCIG czy inne gówno. W takiej chwili jak ta, miał ochotę się zatracić. Położyć w miękkiej trawie i poturlać niczym małe dziecko, bez zmartwień, obowiązków, życia. A jednak nie umiał się do tego pociągnąć.
Zboczył odrobinę z drogi do jaskini medycznej. Ufał, że wytrzymają bez niego jeszcze chwilę i świat w tym czasie nie spłonie. Uważnie węszył przy ziemi aż nie natrafił cudem na ślad na który liczył. Spokojnym krokiem szedł tam gdzie nasilał się, a gdy znikał w ciemno podążał za wilczą intuicją drapieżnika. Zupełnie jakby śledził swój obiad. Jednak nie taki był jego cel. Szukał bowiem konkretnej osoby. Nie wilka, nie puchła ani lisa. Szukał tygrysa. I znalazł. W jednej z wielu jaskiń w górach kryły się jej oczy.
—Czego tu szukasz? — jej warknięcie było słabe, ale Delta wiedział że to ona. Sohea. Koszmar który prześladował jego sny przez jakiś czas i nie pozwalał spać czasem i do tej pory. Chory, cichy, spustoszały.
— Ciebie. Tak mi się przynajmniej zdaje. —
—Czego chcesz? — zakaszlała zaraz potem prychając.
—Zbadać cię... Tak dawno mnie nie odwiedzałaś, że zmartwiłem się czy żyjesz. — Delta powoli wkroczył do wnętrza ukrycia stworzenia.
—Zbadać? — zaskoczona uniosła na niego oczy a jemu jedno spojrzenie wystarczyło.
—Tak wiesz... chyba nie muszę. — westchnął spoglądając na jej tylne łapy. Zmiażdżone, bezużyteczne. Prawy bok pokryty warstwą zaschłej krwi, a półokrągła rana zalazła ropą. Z daleka oczywiste, że był to postrzał i chyba nie tylko.
—Cudownie. Znikaj mi z oczu! —
—Dobrze... Ale wiesz... hymm... jakby to ująć Sohea. Może to już czas zapomnieć o przeszłości. —
—Co masz na myśli? — jej kły zabłyszczały w mętnym świetle z zewnątrz.
—moja choroba sprawiła że nie pamiętam już nic sprzed wielu lat. I bardzo dobrze mi z tym. Może ty też powinnaś.— rzucił w jej kierunku kawałkiem mięsa jaki ze sobą targał. — Jeśli znajdziesz siły przyjdź do jaskini medycznej. Na pewno da się coś jeszcze odratować. — i zniknął. Wyraźnie stąpał po cienkim lodzie i miał wrażenie że właśnie pod nim nieco pękał. Lepiej mu było na stałym gruncie, jednak nie pamiętał już nawet dlaczego samica tak bardzo go nie lubiła.

—Wróciłem. — Delta przywitał się wchodząc do jaskini. Od progu przywitały go dwa szczenięta.
—Wujek! — Legion dopadł do niego pierwszy.
—Tata.. — Puchacz drugi powodując nagła skrzywienie na pysku medyka.
—Wujek. — poprawił malucha, który pokiwał głową. Jednak Delta coś czuł, że za wiele to do niego nie dotarło. — Co tam. Nudziliście się beze mnie, że się tak energicznie witacie? —
—Oczywiście, że nie! — Legion prychnął zaglądając na niego jednym okiem. Jednak ruchy szczenięcego ciała wydają znacznie więcej niż słowa.
—Oh. Tak. Oczywiście że nie! — Delta machnął łapą.  —A teraz chodzicie tu. — przytulił oboje mimo że jedno zaprzeczało, niechętne. Gdy je puścił, Legionek miał nietęgą minę.
—Jak się masz Nymerio. — Medyk zignorował zachowanie malca i podszedł do ich mamy, która ziewnęła i podniosła na niego głowę.
—Lepiej niż wczoraj, to na pewno. Ale mogłoby być lepiej. —
—No tak. Każdemu tutaj mogłoby być lepiej. —
—Chodź wujku... porobimy coś. — Puchacz przylepił się do jego lewej łapy.
—już. Już. —

Delta rozciągnął się. Maleństwa spały jak zabite, Nymeria podobnie. Flora chrapała w najlepsze i dobrze. I tak siłą wysyłała ją do odpoczynku, gdyż znowu mało nie zasłabła. Pokręcił głową patrząc na kulę futra zwiniętą na skórach. Sam ziewnął. Zmęczony, padnięty. Ten dzień był pełen wrażeń i miał go dość. Marzyło mu się tylko łóżko. Dlatego powoli i ostrożni ułożył się u boku flory. Większa miała z pewnością jedną zaletę. Dawała dużo ciepła, pomimo ze zajmowała sporo miejsca. Przytulił sie swoimi plecami do tych jej i zasnął. Szybko, nawet nie wiedział kiedy. Jednak słodka sielanka nie trwała długo.
—Wstaaań. Tataaa.. — cichy głosik pry jego uchu przebudził go. Łapa delikatnie uderzała go o pysk. Uchylił oczy i ziewnął. Mała frezja stała tam sfrustrowana.
—Co ty tu robisz? — szepnął.
—Miałam koszmar. —
— ... Ok. Ale...—
—Nie chcę budzić mamy, Legion nie chce mnie przytulić, a Puchacz się nie budzi. Mogę spać z tobą? — Delta westchnął. Nie miał na to siły. Nie   w środku nocy.
—Możesz... — mruknął układając się z powrotem w wygodnej pozycji. Zasmarkana samiczka za to zaraz przy nim, wtulona w futro, sama usnęła szybko, jeszcze przed medykiem.



—Obiecałeś im nie? — Nymeria spytała przy codziennej zmianie bandaży.
—Tak. Obiecałem. Pójdziemy zaraz. —
—Yhymm... Dziękuję Delta. — Nymeria spojrzała na niego.
—Pff... Nie masz za co. —
—Mam. Codziennie zajmujesz się tym całym bałaganem, nawet jeśli nie sam to i tak. I do tego... jeszcze znajdujesz czas dla tych małolatów. Dziękuję. —
—Eh... Nie masz za co. Już ci mówiłem, że przypominają mi moje rozrabiaki. Wiec to czyta przyjemność. Poza tym, zanim zostałem medykiem byłem nauczycielem, ponieważ uwielbiam te małe stworzenia. —
—Byłeś... Nauczycielem. Ciekawe. —
—Tak tak. A teraz zjedz. I prześpij się. Ta małe małpy na razie będą skakać po mnie nie po tobie, wiec odpocznij. — uśmiechnął się do niej i wstał. Podał Puchaczowi resztkę bandaża, a ten ruszył odłożyć go na miejsce. Legion i Frezja juz czekali na niego przy wyjściu, oczywiście oboje niecierpliwi. A kiedy zjawili się oboje szczęśliwi wypadli w krzaki. A mały sówek za nimi.
—Dzieci...—

—Tata! Zobacz! — Frezia podskoczyła do niego aby wskazać mu drogę. Pomimo, że widział w którą stronę miał iść. Jednak takie zachowanie było tak czarujące. — Puchacz coś znalazł. — pisnęła. Chowała się za jego łapą łypiąc niepewnie. Delta zajrzał na pozostałą dwójkę.
—Co tam macie łobuzy? —
—Oh. Wujek... emm... — Legion speszył sie szukając najwyraźniej wymówki, czemu przerywają Delcie zbieranie ziół, w końcu nie wypadało.
—Em... Nic tato. Tylko. Znaleźliśmy to.—  Delta nie miał juz siły poprawiać tej dwójki pod względem określania go mianem ojca. Nie docierało do tych małych główek. Cóż poradzisz. Przynajmniej pierworodny wpoił sobie przydomek wujostwa.
—Ah. Nie wiecie co to, prawda? —
—Prawda! — Puchacz uprzedził brata.
—To. To jest Puchło. — Medyk powoli poruszył puchło łapą, a to zwinęło się w słodką białą kulkę. — Takie przyjazne, miękkie stworzonko. Jak z nim pogadacie to może pozwoli się wam pogłaskać, tylko bądźcie ostrożni. Ja dozbieram zioła i wracamy! —
—Ja.. idę z tobą! Czekaj tato! — Frezja widocznie nie chciała zostawać z tym jakże „potwornym” stworzeniem. Delta zaśmiał się pod nosem.

Weszli do jaskini medycznej. Dzieciaki z impetem wpadły w jej progi, aż Nymeria poderwała głowę, taki wzniosy raban i pogłos. Od razu przypadły do jej boku, oczywiście uważnie i z odstępem, jak zostały nauczone.
—Mama... Tata pozwolił nam pogłaskać puchło! —Puchacz wypadł jako pierwszy.
— Prawda! Wujek nam pozwoli. Było takie fajne. —
—Ja tam bardziej wolę zbierać z tatą zioła. Nie jakieś puchła głaskać! — Frezja położyła się koło łap mamy. Nymeria natomiast zamrugała dwa razy spoglądając na Deltę, który właśnie odłożył zioła i zbliżył sie do nich.
—Coś nie tak? — usiadł obok. Dzieciaki zajęły sie sobą, przepychając i bawiąc chwilę przy mamie.
—Oni... On.. F...Frezja i .. Puchacz..Oni... Nazwali cie tatą? — jej głos zadrżał.
—O.. o to chodzi... Wielokrotnie mówiłem im żeby wołali na mnie wujku, ale ... uparli się chyba wiesz... Wybacz... — Delta mrunął speszony. Sam jeszcze nie do końca przywykł.
—Ja.. Nie ...Nie szkodzi. — najwyraźniej nie wiedziała co powiedzieć. Delta kiwnął jej więc tylko głową pozostawiając ssmą z myślami.
—Pójdę robić maści. —
—Ja też chcę! —
—Je teeeż! — Frezja  i Puchacz zerwali się z ziemi, aby pobiec za nim.
—A ty Legion? Idziesz z nami? — Delta zerknął na niego. Nie chciał aby był wyłączany z zabawy za często.
—Ok. Ale... Tylko popatrzę. —
—dobrze. Chociaż... słyszałem że babcia Konstancja jest w jaskini. Wpadła na maści. Może wam coś opowie. —
—Yey. Babcia Konstancja! —

 

<CDN.>



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz