wtorek, 12 kwietnia 2022

Od Kawki - „Rdzeń. Dzień żniw”, cz. 3.8

Zmierzając ku przeznaczeniu, czułam niepokój i coś na kształt rozdrażnienia. Przy tym jednak nie mniej zapału do działania, krążącego wśród wichrów niecierpliwego oczekiwania. Ktoś zgadnie, dokąd szłam?
- To co, Jojo... Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Tym razem będzie inaczej. Zupełnie inaczej! - uprzedziłam wszelkie jego pytania i uwagi, najszybciej jak to możliwe.
- Ufam w to - odrzekł, nie przybierając szczególnie nacechowanego wyrazu pyska, za co w duchu byłam mu wdzięczna.
Dwie pary oczu błyskały w ogarniającym las mroku. Śledziłam każdy jego gest naprawdę uważnie i byłam niemal pewna, że starał się być dżentelmenem, mężczyzną z zasadami i tak dalej. Mimo to, musiałam zebrać wszystkie siły, by przetrwać jego kolejne ruchy, modląc się w duchu o szybki koniec. Ja też się starałam! Pozwoliłam nawet pogłaskać się po ramieniu.
Dla tych... dla szczeniąt.
Wszystko, nie tylko to za czym będziemy płakać, ale i to, czego kresu z utęsknieniem oczekujemy, prędzej czy później się skończy. Ku mojemu, jak zresztą chyba nie jedynie mojemu zadowoleniu, Jojo załatwił sprawę powołania dzieciątek na świat całkiem sprawnie. Gdy wdrapywałam się z powrotem na własne, stabline cztery łapy, pomyślałam, że niechybnie zwiastuje to koniec naszego spotkania, a to z kolei, bardzo szybko poprawiło mi humor. Nie myliłam się; basior z chmurnym pyskiem i ciut nieobecnymi oczami zbierał się już do odejścia, nie zadawszy nawet żadnego pytania z grona w jakikolwiek sposób rażących. Zdałam sobie sprawę, że jestem już nie tylko zadowolona, ale i zupełnie odprężona. Przysiadłam na chłodnej ziemi i westchnęłam.
- Dzięki. - Uniosłam pysk ku częściowo pokrytemu chmurami niebu, przymykając oczy; tak jakoś, aby nie zmuszać nas obojga do kontaktu.
- Cała przyjemność... nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc.
- Odprowadzę cię kawałek - mruknęłam, widząc, że wilk rusza w głąb lasu. - I tak nie zasnę.
Wilk zatrzymał się półbokiem do mnie, byśmy zrównali kroku. Na moim pysku pojawił się grymas, który dało się poczytać jedynie za gorzki cień uśmiechu. Właściwie nie wiem, dlaczego poszłam wtedy z nim. Chyba naprawdę miałam problemy ze snem.
- Mieszkasz tu od dziecka?
- Całe życie.
- Chyba nie za długie? - zażartował nieśmiało.
- Nie, chociaż kto wie, czy lada chwila nie przekroczę średniej...
- Co to znaczy? - zapytał, choć zrobił to tonem wskazującym, że doskonale zdaje sobie sprawę, co to znaczy. Z lekka wzruszyłam ramionami. - Chodzi o tę chorobę, czy o...
- Z wirusem nasza kraina ma już doświadczenie. W jaskini chorych została ledwie dwójka wilków. Tora wyzdrowiał, stan Magnusa się stabilizuje, Mikaela zdaje się powoli dochodzić do siebie. Wiesz, Jojo, o co chodzi.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, nie wiem, chciała przenieść się w jakieś bezpieczniejsze miejsce, przynajmniej... na czas, gdy będziesz odchowywać szczenięta, mogę spróbować pomóc. Sporo wędrowałem po świecie, zanim tu osiadłem.
- Dziękuję. No dobrze. - Rozluźniłam mięśnie na pysku, przysuwając się nieco bliżej do wilka. - Chociaż nie wyobrażam sobie, co musiałoby się stać, bym podjęła taką decyzję. Jojo, jutro... albo nie. Pojutrze. Jeszcze raz, dobrze? Tym razem chcę mieć pewność.
- W porządku - mruknął.


✁✁✁✁
- Tak jak się umawialiśmy... Medycy wracają do WSC. - Admirał rozsiadł się na swoim zwyczajowym miejscu.
- Wraca... a... my?
- Jacy „my”? Ja tam jestem cały czas.
- Racja. Mówię o sobie, oczywiście.
- Nie. Nie mów.
✁✁✁✁


Mój ojciec stał wyprostowany, na szarym piachu, niczym na czerwonym dywanie. Prowadzono mu na spotkanie parę owieczek. To musiało być miłe uczucie.
Matka trwała u jego boku, tak jak wcześniej. Jak zawsze. Nie pytała i nie podnosiła głosu; czy wiedziała? Nie... Czy może nie była nawet zdumiona, widząc zaginionych, a właściwie porwanych medyk, Florę i starego zielarza, Mszczuja? Tak, moim zdaniem, niedoszły partner po prostu nie był w stanie zaskoczyć jej już nawet najbardziej krzywym ruchem i najgłupszym wybrykiem. Wreszcie wyszeptała, trudno stwierdzić, czy w strachu przed zbyt gwałtowną napaścią na uszy swojego towarzysza, czy też samych ich gości.
- A gdzie Vitale?
Bordowy wilk zerknął na nią kątem oka.
- Może niebawem też się tu pojawi. Chyba psycholog nie jest nam tu teraz potrzebny, prawda? Zwłaszcza emerytowany. Niech ma trochę odpoczynku. -„Tak”, mówiły jego chełpliwe oczy. „Masz rację, teraz, gdy powoli miarkujesz, że wszystko to jest moją zasługą! Zasługą wszechmocnego Admirała!”.
- Co teraz z nimi zrobimy? WSC lata chwila dowie się, gdzie są medycy. Przyjdą  ich nam odbijać.
- Nie kłopocz się tym. WSC jest teraz tak słabe i skąpane w błocie, że prędko się tu nie pofatyguje.
- Jeśli tak mówisz... - odpowiedziała Ciri bez krztyny przekonania.
Dwójka więźniów była bez sił, lecz na ich ciałach nie było śladów głodu ni kaźni. Osadzono ich w jednej z nor, gdzie czekać mieli... chyba tylko sam Admirał wiedział, na co, a i to można było podać w wątpliwość.


✁✁✁✁
- Czy nie szkoda ci zelżyć niewinnego? - Mahoniowy basior z krzywym uśmieszkiem zerknął na swojego rozmówcę. - Ofiarę nazwać sprawcą, poświęcenie kłamstwem?
- Wroga przyjacielem.
- Och, stronniczo oceniasz! A ty sam? Chciałbyś wleźć w skórę kogoś takiego?
✁✁✁✁


Upływały kolejne dni. Dojrzała wiosna lub to, co na naszych ziemiach zwano czasem wiosną, powoli przeradzało się w pierwsze, słoneczne muśnięcia lata. Pąki na gałęziach ustępowały miejsca listkom. Mijało także owo dziwne, wiosenne przemęczenie, biorące się jakby znikąd. Również w moich oczach, świat znów powoli stawał się innym światem.
Nawet przychodzenie do jaskini alf i siadanie dzień w dzień na tym samym miejscu, by przez pół dnia obserwować wędrówkę cieni po piaszczystym podłożu w wyjściu z groty, było całkiem miłym sercu obowiązkiem. Wymiana niezobowiązujących zdań z przebywającymi tam już właściwie ciągle Nymerią i Agrestem, rozmowy o pogodzie i drobnych, codziennych wydarzeniach, na nowo zaczęły dawać poczucie bezpieczeństwa.
- Jakieś dobre wieści? Proszę, niech to będzie coś dobrego... - mruknął Agrest, wstając z miejsca i przykurczonymi palcami jednej z przednich łap rozmasowując zmarszczone czoło. Lekko wystające w jego chudych palcach kostki były przy tym bardzo użyteczne.
- Tak - odparła Nymeria, grzejąca się w promieniach porannego słońca, przy wyjściu z jaskini. Przeniosłam na nią wzrok, na chwilę mrużąc oczy, by przyzwyczaiły się do silnego światła. - Domino twierdzi, że Magnus i Mikaela są już zupełnie zdrowi. Tym samym jaskinię chorych mogą opuścić ostatnie wilki.
- Domino? Ona nadal opiekuje się zarażonymi? - Alfa łypnął na wilczycę zmęczonym okiem. - A raczej, opiekowała.
- Tak. Nie było obaw, że tak szybko zachoruje po raz drugi, więc pomagała im po służbie.
- To chwalebnie - wymamrotał, w pierwszym odruchu wyżej niż to konieczne unosząc pysk. Być może przyszło mu na myśl, że należy jakoś premiować tak zacną postawę, jednak w porę przypomniał sobie, że nie mieliśmy już ani odpowiednich środków, ani nawet rzeczowych zasobów, którymi można było wynagrodzić pracę ku chwale ojczyzny. - Zatem sprawę epidemii możemy uznać za zamkniętą.


✁✁✁✁
- To była bardzo nieciekawa śmierć. Bez pożegnania bliskich, bez ostatniego słowa. - Admirał poruszył się i z westchnieniem rozsiadł wygodniej na swoim miejscu.
- Któreś musiało być ostatnie - zauważył ogólnikowo jego towarzysz.
- Jeśli dobrze pamiętam... „Dziękuję”, czy jakoś tak. Miałem na myśli, bez żadnej wiekopomnej mowy.
- Racja, nieładna śmierć. Ale jakoś nie żałuję, że nie powiedział ostatniego słowa.
- Uparty jesteś jak osioł. Wiesz, kto jeszcze nie powiedział ostatniego słowa?
- Dokładnie tak: „Jeszcze”. Ten, kto ustąpił nam trochę miejsca w historii.
- Czyżby udało się mu przeszkodzić?
- To dość naiwne. Nie wiemy, dlaczego zniknął. Przygotowaliśmy na jego watahę stosy pochodni, a dziś bronimy się przed własnym ogniem, jak skorpiony.
- Zatem? Na ostatnie słowo posła Derguda czekamy nadal.
✁✁✁✁


C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz