czwartek, 21 kwietnia 2022

Od Kawki - „Rdzeń. Dzień nadgnicia”, cz. 3.9

✁✁✁✁
- Podobno Agrest wybiera się do NIKL-u. - Admirał chrząknął znacząco.
- To tylko plotki, prawda?
- To moje z trudem zdobyte wiadomości. Niech twoje bystre oko zajrzy w głąb duszy tego wariata.
- Mało danych.
✁✁✁✁


Przybyszka zatrzymała się w pół kroku, dostrzegając snującą się pomiędzy krzewami wilczycę. Naraz do jej nozdrzy napłynęła zupełnie obca woń, a raczej nawet nie woń, a wonie.
- Eee... Kim jesteś?
- Dobre pytanie. - Kawka, widzicie, uznała poruszenie tej kwestii za bardzo trafne. Przysiadła na tylnych łapach, by przednie, dość jednoznacznym ruchem skrzyżować na piersi. Nie zaniepokoiła jej sama obecność obcej wadery na terenach watahy. Nie, gdy sama pchała się na widok i zwracała do tutejszych wilków tak niefrasobliwie. Ale może sam ten ton i samo to pytanie, z zupełnie innego powodu? Pozostawała decyzja: odbijać piłeczkę, czy też czekać. - Jeśli jeszcze nie przyszło ci to na myśl, jestem mieszkanką tego miejsca. A ty, kim jesteś?
Brązowa wadera nie dbając o wrażenie, a może właśnie chcąc dać coś do zrozumienia, ze zdziwieniem otworzyła oczy na pełną szerokość.
- Poczekaj, taki szczegół, wiesz. To mój dom - orzekła. - Nasz dom. Odpowiedz, proszę, kim jesteś?!
W tamtej chwili, mogę przysiąc, patrzyłyśmy na siebie już jak dwie owce na jedwabnym szlaku.
- Chyba się nie zrozumiałyśmy - zaczęłam raz jeszcze, łagodnie. - To od lat mój dom i nigdy nie zauważyłam, byśmy mieli tu kogoś jeszcze. Bądź łaskawa się przedstawić.
- Wrona - warknęła brązowowłosa. - A mam wątpliwą przyjemność z...?
- Z Kawką. - Zdobyłam się na krótki uśmiech.
- Coś mi mówi to imię, ale czas na pogaduszki przyjdzie później. Chyba najpierw powinnyśmy wybrać się do naszego alfy, Kawko - oświadczyła przybyszka, prędko zbierając myśli. - On pomoże nam rozwiązać ten problem.
- Jaki znowu problem?
- Bo chcesz mi powiedzieć, że nie ma tu dla mnie miejsca, prawda?
- Dokładnie tak, Wrono - odparła gospodyni, głosem życzliwym i pełnym przekonania, co nadało mu dziwnie pobłażliwy ton. - Nasz las jest dość duży, by każdy nowy członek watahy znalazł coś dla siebie.
Napięcie zawieszone pomiędzy dwiema wilczycami osiągnęło dość nieprzyjemny poziom. Złota od niechcenia machnęła ogonem, przyglądając się rozmówczyni i próbując dopasować jej czcze gadanie do odpowiedniego zaburzenia. Zaniki pamięci, czy może psychoza?
- Nie jestem żadnym nowym członkiem. Urodziłam się tutaj!
- Niebywałe. Wracając do naszego alfy, wycieczka do niego może być kłopotem. - Kawka zwróciła się wyrozumiale do nowej znajomej. - Obecnie to ja pełnię tę funkcję.
- Jesteś... tu alfą? - W oczach repatriantki błysnęła chłodna skra jeszcze większego zdumienia.
- Nie. Pełnię funkcję alfy. Zastępuję Agresta, dopóki nie wróci.
Ponieważ zapadła chwila męczącej ciszy, obie strony dyskusji jakoś powoli zaczęły zastanawiać się nad przerwaniem jej w jak najmniej bezduszny sposób. Wbrew pozorom, żadnej z nich nie zależało na rozniecaniu ognia tam, gdzie nie chciały niczego spalić.
- Od jak dawna tu mieszkasz? - zapytała cicho Wrona, gdy z jej oczu zeszła mgła pierwszych, silnych emocji. - I z kim?
- Niedługo będą dwa lata. - Po chwili wahania, asystentka alfy pyskiem wskazała miejsce, w którym mogły usiąść i w spokoju porozmawiać.
- To niewiele krócej, niż ja zwiedzam świat - zauważyła wędrowczyni, bez porównania delikatniej, niż wcześniej i odruchowo zerknęła na swoje łapy. Postanowiła za wszelką cenę nie dać za wygraną. - Chyba mówiłaś coś w rodzaju „mieszkamy”?
- Nie wiem, czemu miałabym dzielić się z obcą szczegółami swojego zameldowania - mruknęła Kawka, lecz zanim atmosfera zgęstniałą na nowo, dodała - zresztą co za różnica. Sama, mieszkam sama. To znaczy, ostatnio czasem prześpi się tu taka jedna rublia, ale raczej nie ma szans, byś go znała.
- Och, znam, gdzie on teraz jest?! - Wadera mówiła tak szybko, że nieomal zachłysnęła się własnym oddechem.
- Z poselstwem... Mówisz, że urodziłaś się tutaj? Więc miałaś tu jakąś rodzinę?
- Tak! Sam alfa jest moim stryjkiem.
- Sam alfa. Ach tak - wyłapała beznamiętnie złota wilczyca. - Poczekaj. Jeśli jest twoim stryjkiem, to znaczy, że jesteś... córką Szkła? Czy to możliwe?
- Szkło jest moim ojcem - przytaknęła energicznie Wrona. - Właśnie, muszę czym prędzej go odwiedzić, wieki się nie widzieliśmy! Mam nadzieję, że przynajmniej ich znajdę tam, gdzie mieszkali za moich czasów?
No tak. Legenda głosi, że każda kobieta z tego rodu musi, po prostu musi, przynajmniej raz. Mam cię, babciu, dodała Kawka i uśmiechnęła się lekko; już tylko w myślach.
- Być może. Choć bardziej prawdopodobne, że jest w pracy - odpowiedziała bezbarwnie. - Lub „są”, jeśli wolisz. Pozwól... nie spotkałaś strażników przy granicy?
- Spotkałam, stróżów. Domino i Satomi'ego. No i jakiś dziwny patrol z WSJ, ale ominęłam go szerokim łukiem. I tak nasi od razu mnie wpuścili.
Niewątpliwie miłą rozmowę przerwał dochodzący z oddali odgłos kroków, z pewnością nienależących do jednego wilka, a ciężkich, wydawanych przez wiele różnych łap. Kawka dała towarzyszce znak nakazujący milczenie, a sama wstała i zbliżyła się do granicy drzew.
- Kto to? - szepnęła Wrona, zupełnie nie rozumiejąc całej sytuacji. Gospodyni polanki stała jednak jak słup soli, ze wzrokiem wbitym przed siebie, pomiędzy drzewa i nie powiedziała ani słowa jeszcze przez długi czas. Wreszcie brunatna wilczyca, nie mogąc powstrzymać ciekawości, podniosła się z miejsca i dołączyła do towarzyszki. Przemykające daleko, pomiędzy drzewami sylwetki, nie naprowadziły jej na żaden trop.
- Co tu się dzieje? - dopytała ponownie, lekko marszcząc brwi.
- Wataha Wielkich Nadziei - rzuciła Kawka matowo, nie poruszając się ani o krok.
Popielate zarysy wilków, niczym cienie, posuwały się naprzód, przez las.
Jak pamiętacie, Agrest odwrócił się od ziemi zajętej przez diabła i ruszył ku niebiańskim krainom, by odkryć odpowiedź na pytania, które zadawaliśmy półgłosem. Opuścił posterunek, kierując się na zachód. Zostaliśmy sami; wtedy właśnie do naszych zaskoczonych umysłów, podana została krótka, lecz druzgocąca wiadomość.
- Myślicie, że jesteśmy niewzruszeni jak skały?
Stałam na skraju swojego domu, u mojego boku gość z daleka, a naprzeciw nas, naprzeciw mnie, jak naprzeciw alfy, po raz pierwszy stanął niejaki Dreniec, nowy dowódca straży WWN. Był to basior powołany nie dłużej, niż miesiąc czy dwa wcześniej, młody, o burzliwych oczach i wyraźnie zarysowanych mięśniach, prężących się gorączkowo na gibkim ciele. Na pół sekundy moje zmysły cofnęły się o krok, a ja usłużnie postawiłam między nimi a światem wysoką ścianę. Papierową ścianę. Doskonałe miejsce, by ofiarować im sztylet i powiedzieć, dobrze wykorzystajcie tę chwilę zapomnienia. Nie wykorzystały jej, odrzucając narzędzie, potrząsając mną i krzycząc... coś, czego nawet nie rozumiałam. Dotarło do mnie tylko tyle, bym wróciła do siebie i popatrzyła dowódcy prosto w oczy.
Czy myśleliśmy, że byli niewzruszeni jak skały? Nie myśleliśmy tak. Jedynie zatraciliśmy się w przeświadczeniu, że to my niepodzielnie byliśmy głównymi bohaterami tej historii.
- Dlaczego przyszliście tu, do mojego domu? Wiecie, gdzie leży jaskinia alf - odrzekłam posępnie; mój podbródek zadrżał lekko. Być może odpowiadałam na jakieś pytanie? Być może kończyłam własną myśl, która w zdenerwowaniu już wyleciała mi z głowy...?
- W jaskini alf nie zastałem przywódcy.
Przed nami stał zastęp wojska. Moje łapy trzęsły się, po ciele przebiegały dreszcze wiążące głos w gardle. Moje oczy wolno wypełniały się łzami. Mój głos był jednak stalowy.
- Co robi tutaj wojsko? Nie przysłaliście poselstwa.
- Przysłaliśmy poselstwo przed kilkoma dniami. Odpowiedzią na to był wasz list do Najwyższej Izby Kontroli Leśnej, napisany za naszymi plecami.
List.
Był list. Koyaanisqatsi miał zanieść list naszemu poprzedniemu poselstwu.
Nie wrócił.
W mojej głowie powoli zmiatałam ze ścieżki myśli zeschłe liście i kurz, by móc wkroczyć na nią i dotrzeć do opinii.
- O jakim liście mówicie?
- O tym. - Basior, który najwyraźniej czekał na to pytanie, skinął na jednego ze swoich pomocników. U moich stóp upadł kawałek papieru z własnoręcznym podpisem Agresta. - Możecie go zniszczyć. Możecie wysłać do Najwyższej Izby Kontroli tysiąc poselstw, nie ma to już znaczenia. Dziś, w następstwie bezprawnego zawłaszczania naszych północnych terytoriów przez Watahę Srebrnego Chabra, wypowiadamy wam wojnę. - Kolejne pismo. Tym razem pod krótkimi akapitami widniało miano przywódcy WWN.
- Co z tym, kto był odpowiedzialny za doręczenie listu? - mruknęłam, gdy obie kartki znalazły się bezpiecznie w moich łapach.
- Bez obaw. Ma się dobrze - odparł Dreniec - sam nam go wręczył, a teraz pewnie siedzi w karczmie razem z nowymi znajomymi. - Basior uśmiechnął się pod nosem, a ja zacisnęłam kły, czując falę gorąca napływającą do głowy. Nie chciałam poznać nawet kulis tej historii. Naprawdę był tak naiwny, czy po prostu zdecydował się zdradzić? Rzecz jasna, byliśmy sami sobie winni. Połasiliśmy się na korzyści okupione ciężkim ryzykiem.
- Gdzie sekretarz waszej watahy? - zadałam jeszcze jedno krótkie pytanie, z trudem wydobywając z siebie głos.
- Ja dowodzę wojskiem Watahy Wielkich Nadziei - odrzekł wilk, na co tylko niezauważalnie kiwnęłam głową. - To ja pytam, gdzie przywódca Watahy Srebrnego Chabra? Nie będziemy brudzić łap na jego zastępcy.
- Naszym wojskiem dowodzi generał - odpowiedziałam głucho. Basior wykrzywił kąciki pyska.
Oto stało się. To tak wypowiada się wojnę?
Bez tych wszystkich politycznych zawirowań, które zawsze pakowano mi do głowy? Nie ma tajemniczych spotkań za zamkniętymi drzwiami, półsłówek oraz czytania przeciwnikom z oczu i dusz? Czy o wszystkim powinniśmy dowiedzieć się we mgle niedowierzania i zawodu, jak od chmur o zbliżającej się burzy? Czy tak to wygląda? Czy wokół rozmawiających wilków szumią tylko gałęzie drzew i oddechy żołnierzy czekających na śmierć?
A co potem? Potem będzie działo się to, czego wszyscy boimy się, myśląc o wojnie? Okrutne morderstwa, zbiorowe egzekucje, prześladowania, gwałty, cierpienie, płacz, utrata bliskich... Czy na to wszystko dano pozwolenie jednym zdaniem?
W oddziale Dreńca, bez dalszych wstępów, wydano rozkazy. Już po chwili, żołnierze skierowali się na północ, ku jaskini wojskowej. Bez słowa patrzyłam, jak odchodzą, w głowie zadając sobie pytanie, czy wiadomość o przekroczeniu granic przez wrogi oddział dotarła już od naszej straży granicznej do siedziby wojska.
- Co teraz...? - Tuż obok mnie dał się słyszeć nieśmiały głos. Bezmyślnie przeniosłam na towarzyszkę wzrok pozbawiony wyrazu.

Była to tylko jedna godzina z życia jednej, a właściwie dwóch wilczyc i wysłanego na wyprawę zespołu współgrających ciał i umysłów. Wiecie, kto był tam oprócz nas? To inne miejsce, inne serca grające wokół, lecz ta sama historia.
Admirał.
O tym, że wojska Watahy Wielkich Nadziei przekroczyły granice WSC, mój ojciec z oczywistej przyczyny dowiedział się wcześniej, niż my.
- Jak to? - zadał najpowszechniejsze pytanie zdumionego przywódcy. - A więc stało się... - sprostował zaraz, widząc nierozumiejące podtekstu ślepia jedynego wciąż żywego i zdrowego z dwójki swoich pomocników, Klaba. - Mamy wojnę.
- Co robimy?
Mój ojciec w ostatniej chwili powstrzymał cisnące mu się na pysk „Nie wiem!”.
- Poczekamy. Zobaczymy, jak to się rozwinie - powiedział, lecz jeszcze zanim jakiekolwiek wieści dotarły do jego wodzowskich uszu, doleciały je inne słowa.
Wielki wódz, najpierw usłyszał kroki. Potem, w wejściu do jamy, zobaczył cień na ziemi, oświetlonej z wolna słabnącym, białym światłem. Ciri zatrzymała się gwałtownie u progu niewielkiego siedliska. Ich spojrzenia spotkały się, z wysiłkiem, nie tak jak kiedyś, gdy potrafili godzinami patrzeć na siebie z uwielbieniem.
- Admirał. Zobacz, kto przyszedł.
Ach, słodka niepewności. Nie mogłabyś trwać zbyt długo. Za krótko zamieniłaś się w spotkanie po latach, targające za swoją brudną pazuchą tylko... gorycz?
- Mamo! Jak miło cię tu widzieć! - zawołał basior z nieprzyjemnie wesołym zaskoczeniem. I bez gadania wprowadził dwie wilczyce do swojej siedziby, tak, jakby spotkali się towarzysko. - Doprawdy, nie wierzyłem, że jeszcze wrócisz!
- Ledwie przed godziną - odparła podniesionym głosem Wrona. - Tyle jest do opowiedzenia, ale widzę, że u was też sporo się dzieje!
- Wiesz już? - mruknęła Kawka, patrząc na basiora idącego z nimi ramię w ramię. Przygasił rozświetlony wzrok i odpowiedział podobnym spojrzeniem. - Posłuchaj, mam do ciebie propozycję - oświadczyła tymczasem, nie kłopocząc się wstępami grzecznościowymi. Wilk zapraszającym gestem łapy wskazał na wejście do największej z nor leżących na piaszczystym kawałku stepowej ziemi.
- Słucham, córeczko. - Wygodnie rozsiadł się na swoim miejscu.
- Córeczko?! - Niespodziewanie do wymiany zdań wtrąciła się Wrona, rozmówczyni o otwartym pysku i wielkich oczach. Towarzyszka przelotnie zerknęła na nią kątem oka.
- Jeśli wolisz, możesz poczekać na zewnątrz - powiedziała zniżonym głosem i niby mimochodem, sztywno machnęła ogonem.
- Reszta wie, że tu jesteście? - zapytał basior, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, powoli wkradającego mu się na pysk.
- Nie.

Wieczór zapadał nad senną krainą. Nieliczne ptaki przelatywały jeszcze ponad najwyższymi z gałęzi sosen. Niebo przybrało gamę barw, od najcieplejszych, do najzimniejszych. Rysy Słońca połyskiwały ostro wśród nielicznych chmur, jak pęknięcia na szkle. Surrealistyczne starcie świateł zwiastowało chłodną noc.
Nieco niżej, okryte cieniem, nieporuszone nawet mocnym podmuchem wiatru, z ziemi wystrzeliwały pnie o śliskiej korze. Spojrzawszy prosto przed siebie, aż do granicy widoczności, dostrzegłoby się, jak około metr nad ziemią, czarne powierzchnie płynnie przeobrażały się w brunatne. Był to chyba jedyny dynamiczny element starych drzew. Jednakże gdy opuścić wzrok jeszcze niżej, można było zauważyć rozgrzebaną ściółkę; niewinny ślad chwili przemocy.
Widzicie ją już oczyma duszy? Ja widzę. Zmierzwione i połamane łodyżki mchu nie są w lesie niczym niezwykłym. Mocniejszy odcisk stopy, jeden, dwa, pięć, czy sto, na pierwszy rut oka wydaje się całkiem zwyczajne. Nawet, jeśli z grud piachu spływają błyszczące, jeszcze świeże stróżki krwi. To znak, że szlak życia prowadzi wciąż wkoło i wkoło. Nie zatrzymuje się, choć czas płynie.
Czas zmrużyć oczy, popatrzeć dalej. Zrobić jeszcze kilka kroków w stronę widniejącej w głębi jaskini. Wzrok omiatający ścieżkę, po drodze widzi jeszcze więcej czerwonych kałuż o metalicznym zapachu. Wokół jest całkiem cicho, nawet sikorki nie śpiewają. Dopiero gdy podejdzie się całkiem blisko, sztywno postawi uszy, dosłyszy się stłumione głosy, pojękiwania. Gorzką rozmowę nierozerwalnie związanych z tym miejscem.
- Jak się czujesz? - zapytała Nymeria, jak zwykle po swojemu, dostojnie przysiadając się do generała i plutonowego, pochylonych nad jakimś wilkiem.
- Dostał wyjątkowo mocno - mruknął Szkło, gdy wilczyca nie doczekała się odpowiedzi ze strony leżącego.
- Ilu mamy rannych?
Basior zawahał się przez chwilę. Sam zajrzałeś śmierci w oczy, co, panie plutonowy?
Dopiero generał podniósł wzrok znad ciała jednego ze swych żołnierzy i przerwał ciszę.
- Prawie wszystkich.
- Gdzie są nasi cholerni stratedzy! - warknął naraz płowy strażnik śledczy, prawie wchodząc w słowo przedmówcy. - Theodore z poselstwem, a Duch? Jojo?
- Jojo był raniony podczas starcia. Widziałam go w jaskini medycznej - ponownie odezwała się samica alfa. - Duch mógł jeszcze nie zdążyć dotrzeć.
- Zatem nie wiadomo, czy w ogóle się pojawi.
- Szkło, spokojnie, najważniejsze, że nikt nie zginął.
- Jeszcze nikt nie zginął. WWN odcięła drogę do jaskini alf. Połowa naszych żołnierzy jest rozbita po całym lesie, druga połowa leży okaleczona pod jałowcami. A przeciwnik powtórzy atak, najpewniej dziś w nocy lub jutro rano.
- Trzeba postarać się o korytarz - zarządził Hyarin. - Jak rozmieszczone są siły wroga?
- Wzdłuż granicy Lasku i na południe - zameldował Szkło.
- Na razie sytuacja jest stabilna, chociaż czas może zadziałać na naszą niekorzyść. Musimy utrzymać jaskinię medyczną. Jest ich za mało, musieli wybrać, jaskinia alf lub medyczna.
- Udowodnimy, że źle wybrali.
- Czas pokaże.
- Nymerio - generał zwrócił się do wilczycy. - Czy jaskinia alf jest teraz pusta?
- Tak. Agrest już wyruszył, a gdy dziś rano wychodziłam, Kawki jeszcze nie było.
- Nie jesteśmy na tyle trwali, by wyruszyć na nich bez żadnego wsparcia. Mogą zyskać dostęp do dokumentów watahy.
- Jeśli chcieliby w nich grzebać, straciliby na płaszczyźnie bezpieczeństwa - zauważyła wilczyca. - Potrzeba byłoby do tego kilku osób.
- Zatem musimy mieć się na baczności i śledzić każdy ich ruch. Szkło, wyznacz kogoś, kto przedrze się na druga stronę i zwoła wilki. Mordercy i strażnicy mają stawić się na placu boju. Stróże zostają na granicach.
- Melduję gotowość do powrotu na stanowisko - oświadczył plutonowy.
- Oczywiście - odrzekł krótko Hyarin. - Do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia. - Basior kiwnął jeszcze głową towarzyszce, która odpowiedziała mu tym samym.
Gdy nogi generała wyprowadziły go przed jaskinię, było już ciemno. Wyszedł przed grotę, samotnie stanął na skraju polany i w milczeniu odprowadził wzrokiem znikającego w mroku płowego grzbietu. Nymeria została w jaskini. Oboje mieli spędzić tam noc razem z kilkoma przyprowadzonymi, a właściwie przyniesionymi tam rannymi. Oczywiście, wokół było wiele serc porwanych do boju, niektóre z nich zapytane powiedziałyby nawet, że walczą o przyszłość. Wszakże patrząc na te trzy wilki, a może trafniej byłoby „duchy”, głodne od wielu godzin i kątem sypiające tam gdzie oczekiwano ich w każdej chwili, widziało się trójkę samotnych w obliczu wojny. Oni pozostali; niezawodni.
W tym kłębowisku bylejakości, naprzemiennego głoszenia idei i odchodzenia od idei, wśród okazjonalnych polityków-przedsiębiorców i ich wszystkich płytkich interesów, tak bardzo potrzebny był ktoś, kto spojrzałby trzeźwo i wreszcie uniósł pod światło pęknięte naczynie. Lecz czy żył jeszcze ktoś taki?
Tam, na miejscu, zostało ich tylko troje.

Admirał nachylił się do przodu, uważnie patrząc w skierowane prosto na niego, chmurne oczy swojej córki.
- Widzisz, nie było to wszystko takie trudne, jak myślałaś.
- Chcę wiedzieć wszystko. - Kawka nie odwzajemniła jego pogodnego uśmiechu.
- Z mamą czekaliśmy na ciebie.
- Nie zgodziłam się wejść z wami we współpracę tylko dlatego, że jesteśmy rodziną - oświadczyła lodowato. - Prawie wszyscy tu jakąś jesteśmy.
- Dokonałaś mądrego wyboru - zapewnił ją bez namysłu. - Tyle wystarczy. Razem zdołamy zapobiec nieszczęściu.
- WSC jest na skraju przepaści. Agrest wyprawia się w delegację, władzę pozostawia Nymerii. WWN jest na naszych ziemiach.
- To wszystko runie - wymamrotał, nie spuszczając wzroku z wilczycy.
- Tak - odpowiedziała półgłosem. - Nymeria nosi pod sercem szczenięta.
- Chcesz powiedzieć...
- Tak.
- Chcesz zapytać...
- Powinieneś sam wiedzieć najlepiej. - Słowa były ciche. Oczy niekiedy potrafią wyręczyć rozdwojony język. Czasem przypieczętowaniem zawartej umowy jest krótka chwila milczenia.
- Zajmiemy się tym.
- Powiedzcie mi, proszę, o co w tym wszystkim chodzi! - jęknęła Wrona, niespodziewanie wtrącając się do rozmowy. Syn i wnuczka równocześnie przenieśli na nią wzrok.
- We wszystkim? Zabawne, ale właściwie czemu nie. Mamy czas, prawda? - Wyobraźmy sobie Admirała wyglądającego, jak prawdziwy włodarz. Jeśli wyglądał tak kiedykolwiek, to nie wtedy, gdy namiętnie prężył muskuły przed poddanymi, a właśnie w tamtej chwili. Tamtego popołudnia, gdy świat zaczął się walić. - Wszystko zaczęło się od protestów przeciwko alfie - zwrócił się po trosze do obu rozmówczyń.
- Przeciwko Agrestowi?! - Oczy brązowej wilczycy były otwarte coraz szerzej z każdym kolejnym faktem, który docierał do jej uszu.
- Nie mieliśmy innej. A właściwie nie, nie zaczęło się od protestów. Protesty były wynikiem jego nieudolności. Pasma klęsk, zerwanego sojuszu z WWN!
- Sojuszu? Nie rozumiem... WWN nie jest już naszym sojusznikiem?
- WWN właśnie wypowiedziała nam wojnę. - Kawka warknęła przenikliwie. - Stałaś obok mnie, widziałaś oddział wojska.
- Nie chce mi się wierzyć - Wrona zniżyła głos. - Po prostu nie chce mi się w to wszystko wierzyć.
- Posłuchaj dalej! - Basior zaśmiał się kpiąco. - Pamiętasz Karę? Kara, ta wilczyca, którą Szkło zastąpił twoją matkę!
- Oczywiście, przecież...
- Kara leży w grobie! W dwóch kawałkach, z łbem odciętym przy samej czaszce. - Basior zjadliwie wyszczerzył kły. - Jej nieszczęsny mąż od miesięcy szuka winnego. A raczej szukał, zanim zawieszono jego stanowisko.
- Co...?
- Wszyscy jesteśmy teraz trepami, zaciągniętymi do służby wojsku. A raczej, oni są. Cała WSC. Szkłu dostał się stołek towarzysza plutonowego, ale nie zgadniesz, kto jest generałem! Morderca, wilk, który tygodniami nie wychodził z psychiatryka. Niejaki Hyarin. - Bordowy wilk zapędzał się w swojej chaotycznej opowieści, która, zebrana w wyrwaną z kontekstu całość, jeżyła włos na grzbiecie już nie tylko głównej słuchaczce. - Stryjek Agrest wziął sobie za żonę Nymerię, tę młodą, ambitną laleczkę. Zrobił jej już nawet szczeniaki.
- Admirał, jak to wszyscy oni, cała WSC? A kim ty jesteś, synku? - zapytała bezradnie, jakby nie była już odważną podróżniczką, a zagubionym dzieckiem.
- Ja? Pięknie, że pytasz. My z Ciri jesteśmy teraz prawdziwymi władcami. WSC się nas wyrzekła.
- Dlaczego?
- Wiesz, kogo oskarżyli o odcięcie głowy własnej matce? Och, wybacz. Zdradziłem przed czasem - wycedził przez zaciśnięte do bólu zęby.
- To niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe w naszym popieprzonym świecie - odrzekł, celebrując każde słowo, któremu udało się wydostać z jego pyska.
- A ty...? - wyszeptała słabo. Jej syn z wolna podniósł się na nogi, a uśmiech na jego pysku stał się szeroki, niczym jej oczy.
- Ja? Wyrwałem chwast.
- Nie rozumiem. - Wadera już chwilę wcześniej zaczęła panicznie kręcić głową. Z każdą chwilą ruch ten tylko przybierał na sile.
- Ależ rozumiesz. - Basior oblizał wargi. - Pamiętasz, jak nie pozwolił mi przeprosić cię za nazwanie cię leniwą i pustą? Byłem wtedy jeszcze dzieckiem i tego nie rozumiałem. Ale twoje dziecko dorosło. Przy okazji... przepraszam.
- Admirał, co ty zrobiłeś?!
- Poderżnąłem mu gardło.
Och, nieszczęsna Wrono. Zerwałaś się ze swego miejsca, a w twoich ślepkach zalśniły najprawdziwsze łzy. Rzadki widok.
- To nieprawda. Wszystko co mówisz, jest nieprawdą. - Popatrzyłaś na Kawkę, która przyprowadziła cię w to odrażające miejsce, jakbyś chciała zobaczyć na jej pysku uspokajające zaprzeczenie. A tam spotkałaś, niczym wykutą z marmuru, nieczułość. - Jak to się stało? - Tylko chrypliwy szept przedostał się przez cieśń wroniego gardła.
- Agrest nie chciał wyjść do swojego ludu... W ruch poszły kły.
- Ale przecież na polance, tam, powiedziałaś, Kawko, na polance mieszka z tobą rublia! - Wilczyca znów błagalnie popatrzyła na córkę Admirała. - Kłamiecie oboje - zajęczała zrozpaczona.
- To Kaj, mieszka tu od niedawna - odrzekła głucho Kawka.
- Kłamiecie...
- Nie wierzysz? Więc może spotkałaś tu swojego drogiego przyjaciela? - rzucił drwiąco Admirał. - Dlaczego cię nie przywitał?
- Na wiosnę, jeszcze niedawno, byłam na grobie. Posadziłam tam chabry. - Wtem Kawka stanowczo weszła mu w słowo.
- Bo widzicie, ja też go nie chowałem - odrzekł, nie zdejmując z pyska swojego okrutnego uśmiechu. 
- I co z tego? - zapytała Wrona, tonem zrozpaczonego szczeniaka i podniosła na niego oczy pełne łez. W ślepiach basiora widać było satysfakcję. Jego matka zrobiła się tak delikatna, że powoli zaczynał uwielbiać ją dręczyć. Popatrzył na nią z politowaniem i wzruszył ramionami.
- A wiesz, gdzie zakopali Cuore? Podobno leżą tam teraz dwa trupy.
- Ale... -  Wrona nastawiła uszu, kompletnie zbita z tropu. Biedaczka, była na granicy swojej niewielkiej wytrzymałości. - Czemu mówisz o tych wszystkich rzeczach? Dlaczego teraz?
- Ciało ojca widziałaś? Pamiętasz, jak umarł, prawda? A może mnie okłamałaś?
W oczach brązowej wilczycy, jak świeże rumianki, rozkwitały coraz większe, błyszczące krople. Wstała i szybkim, choć zupełnie niestabilnym krokiem odwróciła się, po czym zaczęła iść przed siebie. Poza admirale gniazdo i dalej, przez piaskowe pustkowie, w kierunku lasu. Basior przeciągnął się, ze znudzeniem śledząc jej chwiejne ruchy. Do uszu Wrony dotarły jeszcze ostatnie zdania jego rozdrażnionej rozmowy z Kawką, prowadzonej podniesionymi głosami.
- Po co? Co chciałeś osiągnąć?! Pytam, po co?!
Szła przez puszczę, nie patrząc pod nogi i nie rozglądając się. Łzy i tak zasnuwały cały obraz mętną powłoką. Z jednej strony chciała skulić się, choćby tam, gdzie stała, ukryć się przed całym światem, z drugiej, miała ochotę biec ile tylko sił znalazłaby w łapach. Wypluć zmęczone płytkimi, nerwowymi oddechami płuca i biec dalej. 
Wciąż przyspieszała kroku.
Mijała leśne polany, przecinała dziesiątki wydeptanych przez jelenie ścieżek. W końcu padła na ziemię. Zaczęła jęczeć, w głowie mając tylko własny głos; z pamięci uciekało jej nawet, dlaczego płacze. Chwilami, gdy znajdowała w sobie więcej sił, zaczynała zawodzić na całe gardło.
Wreszcie, wyczerpana lamentem, ucichła. Zamknęła oczy. I zasnęła.
Obudziła się po godzinie czy dwóch, od razu podrywając się z ziemi, na tyle jednak słabo, że ruch okazał się nieskuteczny. Odetchnęła niespokojnie, gdy poraziły ją potężne zawroty głowy. Zacisnęła powieki, czekając, aż ziemia i niebo wrócą z pijanej wędrówki, na swoje miejsce.
Było już czarno. Nie myślała nad tym, dokąd zaniosły ją nogi, gdzieś w oddali dosłyszała tylko szum morza, najwyraźniej zagłuszany wcześniej przez jej własny płacz i chaotyczne myśli. Przygarbiona przysiadła na ziemi, pocierając przednimi łapami o przeciwległe przedramiona, by zniwelować nieprzyjemne uczucie chłodu. W jej głowie mieszały się najróżniejsze wspomnienia. Tak bardzo chciałaby, aby ten dzień okazał się tylko koszmarem.
Najpierw nieświadomie, potem już z własnej woli składając w głowie kolejne słowa i bezgłośnie powtarzając je ociężałymi ustami, zaczęła przypominać sobie treść rozmowy z synem.
Potem wstała, rozejrzała się i znów zaczęła iść. Ciężkie chmury i migające pomiędzy nimi, nieliczne gwiazdy przesuwały się po niebie, a ona wreszcie zatrzymała się gdzieś w lesie, wśród ponurych cieni świerków. Jeszcze w kilku krokach zbliżyła się do znajomego zakątka. Błędnym wzrokiem potoczyła po starych drzewach.
Końcami pazurów, potem całymi palcami, w końcu marząc się w jasnej ziemi aż po nadgarstki, zaczęła kopać.
Jej łapy były zmęczone, a przy wymagających siły ruchach zaczynały drżeć. Kilka drobnych, jaśniejących w ciemności, srebrnych kwiatów, razem z grudami ziemi spadło na wilgotną trawę, gdzieś obok niej. Błoto mieszało się ze łzami, jedna za drugą cieknącymi z jej oczu. Uginając palce przy pierwszym, bolesnym skurczu, zacisnęła zęby, by powstrzymać się od skomlenia. Przerwała na chwilę, po czym nie odrywając wzroku od swojego celu, jak w amoku rozprostowała kończyny i z całą siłą, ponownie wbiła je w zimną glebę.
Po jakimś czasie jej płuca wypełniła niewyraźna woń. Charakterystyczna; zleżałe kości, jeszcze nie do końca oczyszczone z tkanek i tłuszczu. Wilczyca zwolniła rozgrzebywanie piachu. Każdy następny ruch był dla niej podobny zdeptaniu świętości.
Nagle jej pazur zaczepił o coś leżącego w ziemi. Zmęczonym ciałem zatrzęsły dreszcze.
Dotknęła niewidocznej w ciemności, śliskiej powierzchni i wyrwała jedno z pogniecionych piór. Choć światło księżyca tej nocy nie było dziełem okrągłej pełni, a z leżącego w ziemi ciała niewiele już zostało, jej oczy wszędzie poznałyby chłodną barwę.
Tamta chwila, była dla niej jak wkłute prosto w serce, mieszanka przekleństwa i błogosławieństwa. Jeden moment uciął jej wewnętrzną walkę. Pozostała tylko rozpacz w swojej najczystszej postaci. Wstając, po raz ostatni wydała z siebie przeciągłe wycie.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz