sobota, 16 kwietnia 2022

Od Agresta - „Rdzeń. Dzień święta plonów”, cz. 2.5

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego to mnie, a nie na przykład mojego brata, widzicie tak często, gdy z ufnością licząc na treść w literach zapisanych, przychodzicie, aby poznać opowieść, wykraczającą już przecież dość mocno poza moją osobistą, a obejmującą historię całej naszej nieszczęsnej watahy. A być może pamiętacie, ale na wszelki wypadek przypomnę: z nas dwóch tylko ja mam dziś moc, by opowiedzieć Wam o... na przykład takich wydarzeniach.

- Kazałem trzymać go w zamknięciu - wykrzyknął Admirał, napinając mięśnie i stając naprzeciwko dwójki swoich podwładnych. - Ale nie wisieć nad tym wilkiem, jak sępy, przez całą dobę! 
- Wydaje mi się, że lubisz, szefie, takie dziwne metody - zauważył średnio roztropnie młody wilk o pozornie niewinnym pysku i gładkiej, siwej sierści, z jakiegoś powodu przypominającej masło.
- O co ci chodzi, głupcze?
- Wszystkich swoich więźniów ukrywasz w takich odosobnionych miejscach? To jakiś rodzaj tortur?
- Jeśli do tej pory nie zauważyłeś, mam już tylko jednego więźnia, Cyrpuk - warknął basior, jeszcze mocniej prężąc muskuły i robiąc krok ku wlotowi do niknącej w mroku pieczary, by na ledwie krótką chwilę, lecz niezwykle pokazowo odgrodzić swoich żołnierzy, albo raczej wilki, które lubił tak nazywać, od wejścia. Okrążył dwójkę, sztywno zajmującą sztywno swoje posterunki i bez kolejnych komentarzy zaczął się oddalać, rzucając im tylko krótkie pożegnanie. W jego głowie królowała już wizja długiej i nużącej drogi powrotnej do siedziby.
- Pryncypale! - słowa jego poprzedniego polemisty dogoniły go jeszcze zanim na dobre się oddalił, a to wymogło na nim odwrócenie się z pełnym nagany wzrokiem i wysłuchanie zaczepki. - Do kiedy my go mamy tu tak trzymać? Chcemy iść razem z wami, a nie sterczeć tu jak kołki.
- Rzecz w tym, Cyrpuk. - Przelotnie przymknął oczy. - Rzecz w tym, że ja jeszcze nie wiem, czy zabiorę go z powrotem do WSC. W pewnych kręgach dobry psycholog jest na wagę złota, nawet już nieczynny zawodowo.
- Czy sugerujesz, że chcesz go... sprzedać? - Młody basior wyraźnie się zaniepokoił, lecz ukrył emocje pod płaszczykiem nieczułości.
- Zobaczymy.
- To do kiedy mamy tu siedzieć? - zawołał wilk za odchodzącym. Ten jedynie burknął coś pod nosem, nie zatrzymując się już i nie odwracając.

Tyle w temacie przygód miejscowej czarnej owcy. A przynajmniej tyle wiem i pamiętam. Na pewno o niebo bardziej ciekawi Was, co w tym czasie działo się u nas, tych godnych postawienia na chwalebnym postumencie.
Kawka. Bladym świtem córka mojej bratanicy stanęła u wrót jaskini medycznej, z napięciem przestępując z nogi na nogę. Zza skalnych ścian, jak gdyby przywołany siłą niewinnego, oczekującego umysłu, wyłonił się Delta, pod nieobecność czy obecność absolutnie niedysponowanej Flory, nadal pełniący funkcję głównego medyka.
- Jesteś, proszę bardzo. - Pogodnie wskazał jej jedno z miejsc położonych nieco z boku sali. - Jak tam samopoczucie?
- Dobrze. - Wilczyca nie mogła powstrzymać cisnącego się jej na pysk uśmiechu. Na zewnątrz świeciło wczesnoletnie słoneczko, a ona czuła się... lepiej, niż kiedykolwiek. Zanim zajęła wyznaczone miejsce, basior zastrzygł uszami, odwracając się w stronę swojej sypialni. - To Flora? - zapytała, niespokojnie podążając wzrokiem za ruchami medyka.
- Tak... - wymamrotał Delta i skrzywił się nieznacznie, z pewnością bez cienia odrazy, jednak z pewnym niewinnym zakłopotaniem. - Jest z nią bardzo źle i jej stan prawie wcale się nie poprawia. Prawdę mówiąc nie wiemy jeszcze, czy na pewno to przeżyje. Prawdopodobnie spędziła ponad miesiąc zatrzaśnięta w tym strasznym miejscu! - Przerwał i wsłuchał się w ciszę, spodziewając się dosłyszeć w niej kolejne pomrukiwania półprzytomnej wadery. Mimo, że żadne odgłosy nie dobiegły już z jej strony, odpowiedzialny wilczek zwrócił się do Kawki z krótkim „przepraszam na chwilę” i na rzeczywiście chwilę zniknął w sypialni medyków.
Złota wilczyca z braku ciekawszych zajęć potoczyła wzrokiem po skromnym pomieszczeniu i usiadła na miejscu, na które wysłał ją Delta. Nic prócz stopniowo marniejących, ususzonych gałęzi krzewów, zdrowych niegdyś dzięki niezwykłym zdolnościom Flory, nie zmieniało się tam od dawna.
Wilk wrócił po niespełna minucie, wyraźnie spokojniejszy, oświadczając, że wszystko jest w porządku i mogą zabierać się do rzeczy. Pochylił się nad jej brzuchem w prawdopodobnie dość niewygodnej pozycji półklęku i jednym spojrzeniem znalazł odpowiednie miejsce na brzuchu pacjentki, do którego przyłożył łapę,  tylko delikatnie poprawiając jej ułożenie. Po ciele Kawki przeszedł dreszcz ekscytacji, a drugi, jeszcze silniejszy, dołączył do poprzednika, gdy medyk przez ułamek sekundy wyglądał, jak gdyby chciał wydać z siebie głos, nośnik radosnej nowiny. Ostatecznie jednak prowadził badanie dalej, w milczeniu.
Aż w końcu stało się to, co doprowadziło duszę naszej małej Kawki... na skraj przepaści.
Nie wiedziałem, w czym rzecz, gdy tego samego dnia przyszła do naszej jaskini, roztaczając wokół siebie aurę napięcia i lęku. Nie pytałem o to; odkąd nasz świat się zawalił, byłem jej krewnym i przyjacielem gdy tylko tego chciała, lecz gdy wybierała samotność, czułem się niegodzien choćby jej spojrzenia. Być może przez moją wyjątkową nieśmiałość w obcowaniu z nią i odwracanie wzroku, przez cały czas wciąż budowaliśmy między sobą jeszcze wyższy mur.
Nymeria była akurat gdzieś w lesie. Nie pamiętam, sprawdzić, jak się miewają nasze organy wykonawcze, czy może zapolować razem z łowcami. Kawka z bólem w oczach i niechęcią na języku siedziała w kącie. Mnie natomiast odwiedziła najgorsza z opcji, jakie mogły napatoczyć mi się pod nogi tamtego właśnie dnia; mój brat.
Przyszedł, zapytał, jak sytuacja, przysiadł się do nas i oświadczył, że przyszedł się ze mną napić. Za życie. Trochę zdziwiony, poniekąd zaniepokojony, lecz absolutnie nie uparty, wyjąłem ze schowka glinianą zastawę i nalałem nam na dno kubków.
- Wszystko w porządku, Kawko? - Szkło obdarzył waderę chwilą zainteresowania, która jednak minęła, gdy tylko przedmiot jego troski żywo pokiwał głową. - Zastanawiałem się, Agrest...
- O, tak jak ja. To coś nowego. - Skrzywiłem się pod nosem.
- Nie bądź opryskliwy. Mówiłem tylko, że martwi mnie sytuacja na południu.
- Kogo nie martwi. Powiedz mi jeszcze tylko, co mamy z tym zrobić, a będziesz moim bohaterem, Szkiełko.
- Znasz moje zdanie.
- Obawiam się, że nie znam go tak dokładnie, jak na to liczysz, bracie.
- Admirał jest zbyt dużym zagrożeniem. Gdyby usunąć go z tamtej okolicy, WWN spojrzałoby na nas inaczej. Póki co sprawiamy wrażenie nieudolnych.
- Ech. - Machnąłem łapą. - Opowieści z mchu i paproci. Dobrze mówisz, sprawiamy wrażenie. Ty lepiej, jak to śledczy mają w zwyczaju, przyglądaj się temu, co było, by wyciągać z tego wnioski dotyczące tego, co dzieje się teraz. Ja zajmę się teraźniejszością i tym, co wyniknie z niej w przyszłości.
- Uczestniczymy w gierkach terrorystów. Pozwalamy WWN dawać sobie ostrzeżenia, jak słabe szczenięta.
- Proponujesz wejść w otwarty spór? Mało mamy jeszcze kłopotów?
- Wręcz przeciwnie. Chcę tylko zareagować - stanowczo podkreślił przedostatnie słowo.
- Ach tak, w sumie niegłupie. Chociaż bezrozumne, Szkło. Wiem, że bardzo lubisz Nadzieje, ale, lekko mówiąc, nie czas teraz tym bardziej na próby bratania się z nimi.
Och nie, nie był to dobry czas. Agrest widział to coraz wyraźniej.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz