wtorek, 26 kwietnia 2022

Od Kawki - „Rdzeń. Dzień robactwa”, cz. 3.10

Nad ranem stepy zupełnie opustoszały. Chłodny, ubity piasek był jeszcze szary. Osłonięty szczytami północno-wschodnich wzgórz, czekał, aż Słońce zerwie się na równe nogi i wyruszy na swą codzienną wędrówkę. Sztywne, rosochate gałązki karłowatych iglaków drżały pod wpływem lekkiego, jutrzenkowego wietrzyku.
Nad ranem, powiał nam wiatr niezgody. Lecz nam powiał w plecy.
- A więc tak, jak się umówiliśmy. - Ojciec popatrzył na mnie porozumiewawczo.
- Umówiliśmy? - szepnęłam, ze znużeniem unosząc jedną brew.
- Tak. Rozumiem.
- Nie spodziewałam się, że kiedyś powiem coś podobnego, ale mama nie może się o tym dowiedzieć.
- Nie rozmawiasz ze szczeniakiem.
- Mam nadzieję, że załatwisz to bardziej rozważnie, niż zrobiłeś to z jaskinią medyczną. Do dziś nie wiem, jaki miałeś cel, ale to było... powiedzieć, że głupie, to za mało.
- Haha! Mówisz trochę jak... - Bordowy wilk zaśmiał się i urwał. - Zresztą nieważne. - Zaopiekujemy się twoimi przyjaciółmi. Tylko małymi przyjaciółmi.
- Nie chcę niczyjej krzywdy - to jedno zdanie, choć stanowcze, przeszło mi przez gardło z niewysłowioną trudnością.
- No, ale wiesz, że ja ich nie wyślę do zagranicznego przedszkola.
- To już dość spora ciąża, ale nie ma ich jeszcze na świecie - powiedziałam lodowato. - Wiem, czego chcę i ty też to wiesz. Proszę, żebyś zrobił to rozsądnie. Moim celem jest jedynie... odroczenie tego miotu. Nie okaleczenie naszej samicy alfa. Nic do niej nie mam. - Znów mocny ucisk w gardle. Przełknęłam ślinę.
- Nie ma sprawy, córeczko.
W pierwszej chwili nie odpowiedziałam. Z jakiegoś powodu nagle zrobiło mi się gorzej. Od ostatniej wizyty w jaskini medycznej, u Delty, kłujące myśli na dobre zagościły w mojej głowie. Czasem przycichały, czasem dawały o sobie znać z całą siłą. Czasem przychodziło mi na myśl, że nie są warte samych siebie; nie są warte niczego, wraz z przepełnionym goryczą umysłem, z którego się zrodziły.
- A widziałeś może Wronę? Wróciła w ogóle?
- Nie, pewnie włóczy się gdzieś po WSC. Jak zawsze. Albo już przejęła twoją polankę. A teraz wybacz, obowiązki wzywają. - Ojciec uśmiechnął się wesoło i ominął mnie w kilku krokach. - Oczywiście czuj się tu jak u siebie. Jeszcze mamy tu trochę bałagan, ale chłopaki sprzątają.
Pokiwałam głową, kątem oka lustrując otoczenie. Przygaszone światło świtu, skryte za cieniem gór dodawało pustkowiu melancholijnej nuty. Uroczysko.
Basior tymczasem odszedł spokojnym krokiem, samotnie kierując się na zachód.

Wilki zebrane w jaskini wojskowej nie poruszały się; ranni, co do jednego, trwali w milczeniu, nie tracąc sił na rozmowy, ani nie skarżąc się na krwawe ślady na bokach, głowach i kończynach. Tam, w środku, ich osobisty czas zatrzymał się, ustępując miejsca nadchodzącej przyszłości. Była to specyficzna bierność, pełna niepewności i troski o wynik działań. Zawieszenie w oku cyklonu i napięte oczekiwanie.
Nymeria spojrzała na leżącego u jej stóp basiora. Jednego z tych szczęśliwców, którzy nie mieli sił na marsz do jaskini medycznej.
Hyarin w milczeniu i zupełnym bezruchu trwał przy wyjściu z groty, wraz z Duchem i Hiekką. Rozłożone pomiędzy nimi mapy i pisma szeleściły przy każdym ruchu otaczających je ściśle ciał. W pomieszczeniu było cieplej, niż zazwyczaj, choć poranek był chłodny, a nieśmiałe promyki Słońca dopiero ćwiartowały ciężkie kłęby chmur, wiszących na niebie od poprzedniego popołudnia.
- Szkło, wchodź, proszę. Jak wygląda sytuacja na froncie? - Dumny basior zwrócił się do plutonowego, podnosząc zmęczony wzrok znad swojej pracy.
- Melduję, że przeciwnik tkwi w bezruchu.
- A my?
- Również, liżemy rany. Kilkoro wróciło z jaskini medycznej.
- Czy wszyscy, którzy powinni, są już obecni?
- Tak.
- Ile to wilków?
- Siedemnaścioro.
- Tu mamy pozostałych pięciu... dobrze. Jak przedstawia się liczebność przeciwnika?
- Jest ich więcej niż nas. Około trzydziestu.
- Rozkazy zostały już wydane, w przeciągu kilku godzin otrzymacie racje żywnościowe.
Płowy basior oszczędnie kiwnął głową, przenosząc wzrok na mapę watahy.
- Jaskinia alf pozostaje odcięta - oświadczył Hyarin. - Żeby w ogóle mieć szansę to utrzymać, WWN musi zamknąć nam drogę na północ i na zachód. To umożliwi im wysłanie kogoś na polowanie na tamtych ziemiach. Jednak póki co nie ruszają się. Dlaczego...?
- My jesteśmy bierni. - Duch otarł nos nadgarstkiem. - Oczywiście odpowiedzieliby od razu, gdybyśmy ich do tego skłonili, ale działanie nie jest teraz ani w ich, ani w naszym interesie.
- Na co czekają, na wsparcie? Tak czy inaczej, rozpoczyna się nam wojna pozycyjna.
- Będzie nas ona sporo kosztować - zauważył Duch. - Ale może czas na wysłanie poselstwa.
- Być może na to właśnie czekają. - Hyarin odetchnął głęboko. - Weszli na naszą ziemię, jakby stąpali po własnej, i chcą skłonić nas do okazania uległości od samego początku. To będzie pierwszy krok do przegranej, a my go nie postawimy. Nie możemy dać im wyczuć strachu. Wypchniemy ich z serca naszej ziemi.
Szkło pokiwał głową, Duch po chwili wahania zrobił to samo. Narada ucichła. Po krótkim czasie Generał wydał kolejne dyspozycje i towarzystwo rozeszło się, z nowymi planami tchniętymi prosto w głąb niespokojnych umysłów.
Z cienia jaskini jednak nadal dobiegały równe oddechy i ciche głosy. Z początku nieufne mormorando, przeradzało się w tęskną pieśń, nuconą półgłosem przez rannych żołnierzy. Na to jedno nie szkoda było sił.
Miejcie nadzieję! Nie tę lichą, marną, co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera...
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno przyszłych poświęceń w duszy bohatera!


✁✁✁✁
- Nie za jasno na spacer?
- Nie, nie dziś.
- Co robisz poza domem? - Bordowy wilk zatrzymał się wpół kroku. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion. Opanowane. Raźne. Pełne sił. - Pamiętasz, im mniej wiedzą, w tym większym spokoju możemy pracować.
- Oprócz tych, którzy powinni wiedzieć już od dawna. I wiedzieliby, gdybyś, jak zapowiadałeś, grał ze mną do jednej bramki. Od początku mówiłem, co zamierzam.
- Sądziłem, że gdy nadejdzie czas, jakoś cię od tego odwiodę. Lub po prostu powstrzymam.
- Od początku miałeś też świadomość, że tam, na miejscu, zrehabilitowałbym cię w pół minuty. Mogę uznać już za oczywiste, że nie zamierzasz porzucić własnego planu, który zupełnie nie pokrywa się z moim?
- Jeśli mam do wyboru Agresta lub siebie, masz rację, wybiorę siebie.
- A więc to nasza ostatnia rozmowa tutaj. Za dużo się dzieje. Nie dajesz sobie rady z WWN. I nie dasz. Jeśli nic się nie zmieni, dojdzie do tragedii.
- Nie zastaniesz Agresta.
- Doskonale wiem, gdzie go zastanę.
- Nie zdążę cię schwytać, ale mogę zrobić jeszcze wiele, żebyście nigdy się nie spotkali.
- To groźba?
- Jeśli chcesz. - Basior demonstracyjnie splunął na ziemię.
- Ciągnie cię do władzy. Mógłbyś jeszcze pożyć sobie u jego boku. Dostałbyś stanowisko. Ale jeśli wolisz... sprawdźmy, czyj plan był lepszy: twój, czy mój.
- To wyzwanie? - warknął.
- Dobrego dnia, Admirał! - Oczy, uniesione ku niebu, zmrużyły się lekko pod promieniami wyglądającego zza chmur słońca. - Mój będzie wspaniały.
✁✁✁✁


- Ciri! - Bordowy wilk wydarł się na całe gardło. Wpadł do jamy, w której w biegu prawie zepchnął wilczycę ze swojej drogi. Drżącymi łapami zaczął przerzucać swoje rzeczy. - Pisz. Agreście.
- Co, zaraz, poczekaj.
- Pisz! Agreście. Miałem wątpliwą przyjemność...
- Po co piszesz do Agresta? Co planujesz? - zapytała, spokojnie przejmując od niego czystą kartkę, chwilę wcześniej w mgnieniu oka wyciągniętą z lnianej torby, w której basior trzymał swoje najważniejsze przyrządy.
- Nie wiem. Nie potrzebuję teraz pogaduszek, Ciri. Tylko przelania słów na papier! - ryknął basior, a gdy rzutem oka upewnił się, że jego towarzyszka jest gotowa do notowania, zaczął mówić dalej. - Masz już zapisane? Więc pisz...

Przedpołudniem Nymeria zmierzała z jaskini wojskowej do jaskini medycznej, która oprócz bycia szpitalem, poprzedniego dnia stała się także miejscem spotkań porządkowych. Szła szybkim krokiem, by przenieść najnowsze wiadomości z frontu i wydać polecenia. Właśnie wtedy na jej drodze stanął chudy, zdyszany wilk, o czarnej, lecz zbrązowiałej sierści i lekko opuchniętych, z wysiłku załzawionych oczach. Wadera zatrzymała się wpół kroku.
- Nymeria? - Zapytał przez zaciśnięte zęby, w których trzymał jakiś przedmiot. - Samica alfa Watahy Srebrnego Chabra?
- Tak. - Wyprostowała się dumnie, ze spokojem patrząc mu w oczy. Koścista postać zbliżyła się o kilka kroków i pochyliła głowę, kładąc na ziemi zwinięty kawałek papieru.
- To dla twojego... Daj te... ten list mężowi. Pośpiesz się.
Posłaniec szybko zniknął w leśnych ostępach. Jeszcze przez dłuższą chwilę do uszu wilczycy dobiegał pogłos jego świszczącego oddechu, odbijanego od pni i ginącego gdzieś w leśnej ściółce. Dopiero gdy upewniła się, że jest sama, ujęła dokument w nieskalaną ni drgnieniem łapę i na chwilę zatrzymała go tuż nad ziemią. Wreszcie, rozprostowując kuszące zagięcie pośrodku wiotkiej karteczki, zaczęła czytać. Jej ciało wziął w objęcia lodowaty dreszcz.
„Agreście. Miałem wątpliwą przyjemność rozmawiać z jednym z twoich wrogów. Jestem pewien, że jeśli jeszcze tego nie wiesz, lada chwila odgadniesz, kogo ma na myśli, lecz póki co, nie wdając się w puste szczegóły, przekażę ci wiadomość, którą przekazano mi, mając mnie za twojego zaciekłego przeciwnika; słusznie zresztą, lecz tym razem naszą wspólną odpowiedzialnością jest, by sprzymierzenie, z ramienia którego działa mój rozmówca, nigdy nie mogło stanąć na drodze Watasze Srebrnego Chabra, co planuje uczynić, przygotowując zamach na twoje życie. Bez ogródek proszę cię zatem: odrocz planowaną wyprawę za granicę o kilka lub kilkanaście dni, gdyż czeka tam na ciebie niebezpieczeństwo. Nie nalegam na nic innego i nie chcę, byś pomyślał, że za moim listem stoją jakoweś niecne zamiary. Kieruje mną to, co kierowało od początku: wiara w lepszą przyszłość. Podpisano, Admirał”.

Miejcie odwagę! Nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża...
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża.

C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz