sobota, 30 kwietnia 2022
Podsumowanie kwietnia!
Od Espoir CD Szkła - "Wyblakłe Słońce" cz.6.4
Otworzyłam oczy po raz kolejny, mimo że za każdym razem obiecywałam
sobie, że nadejdzie błogi dzień, który uwolni mnie od tej i innych
następujących po niej czynności. Wierzyłam nieco naiwnie, ale za to
bardzo mocno, że pewnego wieczoru dostanę skrzydeł i wzlecę ponad
chmury. Chmury, które obecnie ograniczały moją perspektywę, zamykały
mnie na to, co podane na tacy, łatwe do zgarnięcia. Karmiłam się tym, co
dotarło do moich uszu, nie zawsze mogąc zweryfikować rewelacje, które
dzięki kodowały się w zakątkach mojego umysłu i wpływały na moje dalsze
postępowanie. A gdyby tak być ponad żywot szarego smutnego wilka,
zaginionego w świecie, którego obraz dominował zwłaszcza wśród młodych.
Zatopiona w obojętności, obserwowałam martwą przyrodę, w której
odnalazłam zwierciadło własnego wnętrza. Czekałam. Czekałam, aż zjawi
się Złotoki. Nienawiść do jego istoty powoli topniała, zamieniając się w
niezrozumiałe uczucie, które ciągnęło mnie ku niemu. Nie było ono
łatwe, ale tłumiło pustkę rozrastającą się w mojej duszy.
Usłyszałam
cichutkie kroki. Stuk. Stuk. Stuk. Zastrzygłam uszami z nadzieją, że
moje rozpaczliwie pragnienie ujrzenia sylwetki nowego znajomego się
ziści. Dostrzegłam jednak inne znajome oblicze, teraz to dwójka
czerwonych oczu chciała przejrzeć moją duszę.
— Vitale — mruknęłam, nieco zirytowana jego coraz częstszymi wizytami.
—
Dzień dobry, Mitriall. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? — powiedział
spokojnie, budząc we mnie mieszankę złości i lęku, że może wie za dużo o
moim poranku, który miał miejsce kilka dni temu. Kilka dni... Miałam
wrażenie, że minęła już wieczność.
— Dlatego, że Rubid uważa mnie za
wariata tylko zamiast powiedzieć mi to w twarz, robi ciągłe podchody? —
zazwyczaj czysty niczym łza na dziewiczym policzku język, zapłonął teraz
emocjami zagnieżdżonymi głęboko w moim umyśle.
— Nie. Widzisz... Czy
nie czujesz, że twoje życie staje się coraz bardziej niezrozumiałe i
dziwne? Może dzieje się coś, co nie powinno? — moje serce zabiło
szybciej.
— Czego ty ode mnie oczekujesz? — zdziwiłam się, jak
chłodne, ale jednocześnie rozpaczliwe okazały się moje słowa, jak dziwne
w moich pysku, mimo że to pytanie, które zadaję sobie od samego
początku w stosunku do wszystkich, którzy mnie otaczają i znają mnie
chociaż trochę. Zawsze czułam się czyimś interesem, produktem, który
miał spełniać określone wymogi, robić oczekiwane rzeczy.
— Odpowiedzi — wyjaśnił cierpliwie psycholog. No proszę, jaki inteligentny.
— Mam Ci się spowiadać? — wypaliłam rozgoryczona.
— Chcę ci pomóc, to moja praca. Nic więcej.
Miałam
odpyskować coś niemiłego, uciec i zniknąć gdzieś daleko stąd, a później
przypomniałam sobie, kim jestem i że przy nieposłuszeństwie wisi nade
mną kosa. Nie miałam siły, by walczyć, ale szczera rozmowa również mnie
nie zadowalała, ponieważ to także konfrontacja, także z samą sobą.
—
Nie wiem nic. Nie rozumiem tego, co się dzieje. Nie nadaję się
kompletnie do swojej roli — wystękałam, pocieszając się myślą, że po tej
rozmowie mogę wrócić do spania.
— Jakiej roli? — psycholog uniósł
uszy z prawdopodobnie jedynie udawanym zainteresowaniem. Dlaczego w
ogóle miałoby interesować go to, co dzieje się w moim życiu? Dlaczego
cały czas traktuje mnie jak istotę bez grama inteligencji i godności,
bawiąc się moimi uczuciami?
— Yy... Sz... śledczego. Dużo by tu opowiadać — zaśmiałam się nieco groteskowo, pokazując zdenerwowanie.
—
Mam czas — odpowiedział, potęgując moje nieprzyjemne odczucia z pozoru
spokojnym tonem, ciągnącym mnie jednak podstępnie, a zarazem bezlitośnie
za język.
— Obawiam się, że nie zostało mi go zbyt wiele — sens
impulsywnych słów dotarł do mnie, gdy już narodziły się między nami.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, jakby próbując dostrzec w
swoich oczach odpowiedź na dręczące nas pytania, bez konieczności
wypowiadania ich. Vitale był dla mnie kompletnie niezrozumiały, jego
gesty były dziwne, jednocześnie brzydziłam się nim i czułam strach przed
jego obliczem. Mimo wszystko widząc tamtego dnia jego, zdawało się, że
zagubione ślepia, poczułam, że nie jesteśmy aż tak różni.
— Dlaczego?
— pytanie psychologa przywróciło mnie znów do myśli, które zdążyłam już
zasypać rozmyślaniami o naszej relacji. Nie chciałam odpowiadać, lecz
stwierdziłam, że gorzej na tym wyjdę, jeśli postanowiłby te wieści
przekazać dalej. Była jeszcze opcja, że mógł nas podsłuchiwać kolejny
szpieg od mojej rodziny. Zdecydowałam się wtedy na odważny ruch zrodzony
z desperacji, którego miałam już kilka chwil później żałować.
— A
myślisz, że mnie nie zabijesz, jeśli cię pocałuję? — starałam się nie
brzmieć, jakby takie słowa ledwo przechodziły przez moje gardło, choć
tak w rzeczywistości było. Mój rozmówca wyglądał przez moment na
zdziwionego, lecz szybko wrócił do kamiennego wyrazu. Pozostały tylko
drobne sygnały wskazujące na fakt, że te słowa nie były dla niego
obojętne, których jednak nie potrafił kontrolować. Nieco zbyt napięty
ogon czy zdradliwie drgająca powieka to zapewne jeszcze nie wszystkie,
ale jedne z takich zachowań, które zapadły mi w pamięć. Zresztą w tym
momencie zapewne sama wyglądałam jak przeciwieństwo spokoju ducha.
—
Czy ty ze mną flirtujesz? — jeszcze bardziej utwierdził mnie w
przekonaniu własnej nieudolności, jedynie nazywając założenia mojego
awaryjnego planu po imieniu.
— Nie — odparłam speszona — Źle mnie zrozumiałeś — dodałam szybko, uciekając wzrokiem od jego przeszywającego spojrzenia.
— Więc... co miałaś na myśli, skoro się mylę? — uśmiechnął się pod nosem, widząc moją konsternację.
— Byłam ciekawa odpowiedzi. Właściwie to nic się w tej kwestii nie zmieniło — grałam dalej w podjętą wcześniej grę.
— Mitrall... Nie, nie zabiłbym cię. Nie zakładam jednak, aby ci się podobało w trakcie... wspomnianej czynności.
— Dlaczego?
— Rozmawiamy o tobie, a nie o mnie — urwał wątek, jednak w mojej głowie trwały pytania, które oczekiwały na odpowiedź już teraz.
—
Nie, Vitale. Informacja za informację — mruknęłam, udając
niezadowolonie — Chyba nie możesz przerwać spotkania, bo Rubid nie byłby
zbytnio zadowolony.
— Jesteś moją pacjentką, a nie ulubienicą. Mam
prawo odmówić współpracy, jeśli będziesz sobie pozwalać na zbyt wiele —
słuchając jego słów, miałam wrażenie, że teraz to nie był ten sam Vitale
sprzed kilku miesięcy, który cały czas zastraszał mnie, rzucał
niezrozumiałymi tekstami. Jak gdyby pragnął się zdystansować od tego, co
się stało, jak gdybym właśnie próbowała dotrzeć do jego odczuć, które
skrywał za wielką skałą własnych uczuć i lęków. Istotnie, dopuściłam, że
psycholog ma w sobie jakieś emocje i nie jest tylko ciemnym monstrum
pragnącym wyssać ze mnie krew i pożreć moje flaki. Zrozumiałam, że jego
obecność jest elementem jakiegoś większego planu i być może jest tylko
kukiełką w większej sprawie. Chwilę później jednak w moich myślach znowu
kontrolę przejął lęk, pragnący utrzymać mnie w przekonaniu, że tego
osobnika należałoby unikać i potępić. Nie było to już jednak takie łatwe
jak przypisanie mu stosu etykietek na samym początku. Teraz kiedy
patrzył mi prosto w oczy i czułam, że kompletnie tracę siebie, a na
światło dzienne z mojego pyska wydostają się słowa, których nigdy nie
podejrzewałabym siebie o wypowiadanie. Nie wiedziałam, co tak naprawdę
nas łączyło, nie widziałam, jak bardzo mogę zbłądzić idąc jego drogą.
Był dla mnie dziwnym chłopcem, a ja w tym scenariuszu miałam rolę
dziwnej dziewczynki i oboje zdawaliśmy się jedynie szukać zrozumienia
otaczającego nas świata.
— Dobrze — westchnął ciężko — Chyba mam
pewną historię do opowiedzenia. Kiedy byłem młody... khm... młodszy...
odrobinkę poznałem pewną waderę. Zareklamowałem jej swoją osobę
najlepiej, jak potrafiłem, czyli równie żałośnie co tobie. Myślałem, że
jest kimś wyjątkowym, uroczym i jakkolwiek się tam mówi, ale ostatecznie
okazało się, że chciała się ze mną tylko przespać. Potem mnie
wystawiła, niezbyt delikatnie dając mi do zrozumienia, że mam dziwne
spojrzenie na świat. Romantycznie, co? Historia, którą może się
podzielić prawie każdy wilk, ale moje życie nie jest niezwykłe, kiedy
patrzysz na nie tak jak na każde inne.
— Vitale... — wypowiadanie
jego imienia wciąż wywoływało we mnie nieprzyjemne wibracje — Współczuję
ci — nie byłam w stanie wykrztusić już niczego więcej. Gardło zaczęło
mnie powoli drapać, jakby setki mrówek okrążyły je i zaczęły kąsać, więc
wydałam z siebie tłumione kaszlnięcie.
— Nie musisz mi współczuć.
Dzięki temu jestem w stanie trwać przy swoich wartościach do dziś i
zachować godność. Nieważne, czy ktoś uważa, że coś dla mnie ważnego jest
dziwne czy nierozsądne, wiem wtedy, że po prostu tego nie rozumie. Tak
jak ja nigdy w pełni nie zrozumiem jego postaw. Powiedzmy, że to taka
rada na przyszłość, Mitriall — po jego wypowiedzi czułam dziwną pustkę. W
jednym momencie miałam ochotę opowiedzieć mu o wszystkim, co mnie
trapi, dręczy każdej nocy i nie daje zmrużyć oczu. Nie rozumiałam,
dlaczego zdecydował się na szczerość albo jej pozory, ale coś kazało mi
wierzyć, że to prawda Z każdym spotkaniem, coraz bardziej narastał we
mnie niepokój, gdy tak łatwo mu szła manipulacja moimi emocjami i
myślami, lecz zaraz był tłumiony przez resztę odczuć.
Vitale chwilę
później postanowił mnie wybawić i puścić na wolność, abym sama
zdecydowała się przyjść do jego progu i wywiązać się ze swojej części
umowy.
Kiedy miałam już zasypiać w odnalezionym przeze mnie zacisznym
kącie, na poszarzałym mchu, osłonięta od wiatru grubym kawałkiem ziemi,
przyszedł Złotooki. Przywitał się jako pierwszy i bez oporów usadowił
się obok mnie, rzucając mi władcze spojrzenie ... a przynajmniej jako
takie je odbierałam.
— Szkło rozmawia szczerze z Ciri. Nie interesuje
cię to ani trochę? — zapytał, uśmiechając się z czymś w rodzaju dumy
rozświetlającej jego nieprzyjemny bordowy pysk.
— To jego sprawa. Nie
dostałam zadania śledzenia mojego kolegi. Nie będę przecież
podsłuchiwać... — starałam się naprawdę uwierzyć w szczerość moich słów i
intencji.
—Nie wiedziałem, że jesteś taką szlachetną morderczynią —
kontrast tego czynu z rzeczami, które wcześniej wymieniłam, boleśnie do
mnie dotarł — Nikt inny mnie przecież nie słyszy, spokojnie.
— No dobrze, gdzie oni są? — zapytałam, pozwalając, aby mój ton mógł oddać całe zniecierpliwienie, jakie odczuwałam.
— W części z przesłuchaniami.
—
Czekaj, on ją przesłuchuje? — mimo że teoretycznie uznanie Ciri za
winną było dla mnie korzystne, wciąż czułam wyrzuty sumienia. Co musiało
się stać, aby Szkło uwierzył w winę własnej córki. Z drugiej strony
wciąż pamiętałam te wszystkie nieśmieszne żarty i groźby, które nam
rzucała poprzez różne sytuacje.
— Tak. W dodatku nikt nad tym nie
czuwa, a powinien. Tatuś łamie wszelkie reguły, działając w ten sposób.
Jeszcze go córeczka zasłodzi albo zrzuci winę na Mszczuja. Powiedz po
prostu, że wyczułaś ich zapach i zdziwiłaś się, dlaczego postępowanie
jest prowadzone bez ciebie.
— Ale dlaczego nie zdecydował się na zwyczajną rozmowę z nią w zacisznym miejscu?
—
Może chciał wywołać presję i skłonić ją do szczerości albo mieć
ubezpieczenie innych wilków w pobliżu w razie, gdyby chciała uciec z
jaskini wojskowej. Może też po prostu chce dobrze wypełnić swoje
obowiązki albo nie był w stanie zdobyć się na prywatną rozmowę o takiej
sprawie i musiał postawić się w bardziej roli śledczego niż Szkła.
Dodatkowo Ciri w obliczu działań Admirała jest coraz bardziej podejrzana
— wyjaśnił — Zresztą...nie wiem, Szkło zawsze był trochę dziwny.
Przytaknęłam,
lecz nie byłam do końca pewna tego, że chcę się mieszać w kolejną
trudną sytuację, mogącą skierować na mnie podejrzenia.
<Szkło?>
wtorek, 26 kwietnia 2022
Od Kawki - „Rdzeń. Dzień robactwa”, cz. 3.10
czwartek, 21 kwietnia 2022
Od Kawki - „Rdzeń. Dzień nadgnicia”, cz. 3.9
poniedziałek, 18 kwietnia 2022
Od Agresta - „Rdzeń. Dzień zrównania z ziemią”, cz. 2.6
- Proszę, bądźmy rozsądni - prychnąłem od niechcenia, czując, że stąpam po coraz głębszym bagnie powątpiewania. - Sama słyszysz, co mówi Szkło. Możemy wiecznie rozgrzeszać naszych byłych sojuszników, ale najpierw zastanówmy się, czy ma to uzasadnienie.
sobota, 16 kwietnia 2022
Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - szlachetne zdrowie... ten tylko się dowie..." cz. 5
Kiedy z twoich ust uciekają słowa: Może być już tylko
lepiej, zawsze jakimś niepojętym cudem nic nigdy nie poprawia się i nie
prostuje. Zawsze ten los, niczym najtłustsza mucha pcha się w progi twojego
domu, aby tam usiąść prosto w twoim posiłku.
Rynna która tak dobrze utrzymuje deszcz
i tylko pojedyncze krople z jej ram spadają na twoją głowę. I nagle jak
za machnięciem magicznej różdżki pęka, bo ten sam los jest suką. Zalewa cię od
stóp do głów niczym łzy twojej własnej rozpaczy.
A cień słodkiej niepamięci pochłania cię w swoje ramiona. Głęboko. Głęboko.
Delta cichutko westchnął. Łapą jeszcze próbował dobudzić
nieszczęśnika, ale na niewiele się to zdało. Ciało wilka padło martwe, a on sam
mógł tylko obojętnie spojrzeć na truchło. Nie było żalu, współczucia jak za
pierwszym razem. Już nie. Nie było w końcu im nawet do czego wracać. Kończyli w
koszarach jak najobrzydliwsze szczury umierając z głodu lub słabości organizmu
po przejściu choroby. Zupełnie bezbronni. Podatni na zimo.
—Mino. — Delta zwrócił się do wilka przechodzącego niedaleko. Ten ostatnio miał
pełne łapy roboty, gdyż wilki z WSJ padały jak zwiędłe liście na jesień. Jeden
po drugim. A ten był ostatni.
—Tak?—
—Mam dla ciebie trupa. Ostatniego. — Delta mruknął pod nosem i spojrzał na
niedobitka leżącego obok. Prawie wyzdrowiałego i milczącego jak ściana.
Ponurość towarzyszyła im do końca i tym którzy polegli, i tym którzy pokonali
starcie ze śmiercią i ta odpuściła im tym razem swojego uścisku. Ale wróci. Po
każdego wraca.
Powiedziałbym parę godzin minęło jak wybrał się na spacer. Nie
byle jaki, bo do jaskini alf. Właściwie nie musiał tego robić. Nie było takiej
potrzeby, a jednak czuł że musi przewietrzyć odrobinę głowę. Ile jeszcze potrwa
ten stan wojny? Ile jeszcze czasu przy zmysłach będzie go trzymać cienka nitka
niepewności o jutro innych wilków? Czy po epidemii będzie czas w ogóle
odsapnąć?
Nie wiedział. I nie było to dla niego przerażające. Wręcz błogie. Doszło już do
tego stanu kiedy nawet własne zdrowie przestało być mu znaczące i w sumie żył
jako cień samego siebie. Nawet nie dla życia, a dla innych. Słodkiej
świadomości, że jeszcze ma się duszę, bo ma się komu pomóc. Los zdawałby się
nieco marny i biedny, ale za to jak spokojny.
Martwiło go jednak co będzie jak jego karciny domek napotka na swojej drodze
podmuch wiatru...
—Agrest? — zamruczał wtykając łeb w granice chłodnej jaskini. Z wnętrza wydobył
się może nieco zaskoczony pomruk.
—Tak, Delto? — i już po chwili ten szary samiec stał przed nim w pełni swojej
okazałości. A jak różni od siebie byli, prawie w każdym wymiarze. Jeden
spokojny do bólu, drugi w ciszy rozchwiany w środku. Jeden maleńki i poraniony,
drugi wcale nie taki wielki, ale z pewnością dobrze zachowany, nawet w stresie.
Ale z pewnością łączyło ich jedno. Oboje byli odpowiedzialni za czyjeś życie.
Dla niektórych to mogłaby być udręka, ale dla medyka to była słodka świadomość
istnienia. — Co cię tu sprowadza?—
—Nic wielkiego. Z pewnością nie dla was i pewnie kto inny zdążył już ci
powiedzieć. — dawno nie uchylał pyska na tak długo. Do tej pory wyrywały się z niego
pojedyncze słowa. Jak ciężko nagle stało się mówić? I jak atmosfera w nim
zmieniła się w ciągu kilku sekund. Było mu miło spojrzeć w te oczy, które
pamiętał jeszcze sprzed czasów wojny, a jednak nie chciał już w nie patrzeć. Więc
przymknął swoje wzdychając ciężko. Między nimi zapadła długa chwila ciszy, gdyż
mniejszy nie umiał za szybko zebrać w sobie na tyle koncentracji żeby skończyć
to zdanie od razu. Jego oczy posunęły po ścianach, których dawno nie widział.
Jego uszy wsłuchały się w wiosnę, nadchodzące lato, których tak dawno nie
słyszał. Wszystko tylko nie szary wilk przed nim, który czekał zaskakująco
cierpliwie. — Nie ma już WSJ w medycznej. — w końcu padło zdanie. Delta rozwarł
szeroko oczy i uchylił pysk jakby go olśniło że tak właściwie po to tu tylko
przyszedł. Westchnięcie padło od drugiej strony.
—To dobrze. —lakonicznie. Ale Delcie nie było potrzeba więcej. Przechylił głowę
przyglądając się jeszcze alfie i z cieniem uśmiechu na pysku odszedł z powrotem
do jaskini w centrum watahy. Do serca ich małego świata i swojego życia.
Więc może powiecie, że było dobrze. Bo było. Jakoś czas. Ba!
Delta tamtego dnia uśmiechnął się widząc poranne słońce. I to nie wymuszenie
jak czasem podawał kłamstwa swoim pacjentom, zmartwionych o jego stan. O nie.
Był to uśmiech może nawet nieco leczący. Kto wie. Może gdyby nie zdarzenia,
które zburzyły jego słodki spokój, miałby szansę wylizać się ze swojego padołu
łez i żalu. Albo była to iluzja dobrego humoru, która napadała go pomiędzy
westchnieniami obojętności i nie świadczyła o niczym jak tylko, że Delta życie
i ma jeszcze jakieś uczucia. Nie jest tylko szmacianą laleczką w rękach bogów.
—Delta! — Delta, Delta. Delta. Delta. I humor zniknął. Nie trzymał się za
długo. Prysnął jak szklanka rzucona na ziemię. Dlaczego? Nikt nie wie. W końcu
nikt nie słyszał jego uśmiechu skrytego za grymasem nic go nie przypominającym.
—Tak? —
—Jesteś potrzebny! Teraz! — wilk jaki przybiegł i zażądał jego obecności jakoś
zamazał się przed jego oczyma. Kompletnie nie pamiętał kto go wtedy wołał, ale
doskonale pamiętał jak jego myśl zeszła na Kannę i Kenaia. Jak dobrze żeby tu teraz
byli. Ale martwych wspomnieniami zza grobu nie wezwiesz. Wstał. Poszedł.
I to był czas mocnego wiatru. Podmuchu który podciął mu nogi i zachwiał
świadomość i ten słodki, słodki spokój jaki panował w jego duszy.
Flora.
Wszyscy z takim zmartwieniem wisieli ma nad ramieniem. Jego uszy co chwile słyszały jakieś roztargnione rozkazy. Zirytował się w końcu i mało nie ugryzł jednego z tych wielkich „polityków” kiedy zbliżył się za bardzo. A to ponieważ słowa ugrzęzły mu w żołądku, za nisko żeby je wydobyć i puścić między ludzi. Zwolniono trochę tego tempa i dano mu odrobinę przestrzeni. W końcu jeszcze by się na kogoś rzucił.
Flora
Delta w sumie ułożył ją w najwygodniejszym łóżku. Tym które właściwie było jej i należało do niej. Skryte za kotar marniejących roślin, w kąciku. Z dala od problemów. A jednak nie poprawiało się jej. Delta w milczeniu spoglądał na waderę czasami. Może trochę z żalem, że zjawiła się kiedy miał spokój. Może te uczucia pojawiły się nagle, ale zdawało mu się, że patrzy na osobę której kompletnie nie zna. Niby Flora, ale jakoś obca jego sercu. A może już nie tylko sercu. Potrząsnął głową i jeszcze raz przesunął łapą po jej sierści w nadziei że znajdzie jakąś odpowiedź co jej jest, tak właściwie. Ale ciało wyłącznie milczało, a jego łapa nie natrafiła na nic. Zamlaskał.
Flora. Ta pieprzona Flora.
Wraz z powrotem medyczki w progi jaskini Delta zniknął. Nie
dosłownie. Mentalnie. Coraz częściej gubił się w myślach zapominając co tak
właściwie miał robić. Czy to mieszając leki, czy badając pacjentów. Chodził rozkojarzony,
z wierzchu. Wewnątrz za to panowała cała burza czystego zmartwienia. W końcu.
Gdy tylko puchata samica stanie na nogi Delta... o właśnie. Co Delta? Co się stanie
z jego pracą? Zostanie mu odebrana, to oczywiste. Ale co dalej? Wojsko? To
które go tak spaczyło. Czy w ogóle będzie w stanie to przeżyć? Jego oczy
półprzytomnie przeleciały po ścianach. Obcych jego sercu, chłodnych. A przecież
niedawno były jego opoką spokoju. Oazą w której mógł skryć się przed
nacierającymi na jego serce emocjami, z którymi teraz tak bardzo sobie nie
raził. A słowo ZDRAJCA znowu
chodziło mu po karku i ujadało za uchem.
—Delta? — ktoś zaszedł do niego od tyłu wyrywając z potoku myśli i od bliskich
łez. Agrest. Jego oczy zwróciły się ku przybyszowi. — Delta. — alfa jakby
wiedział, że jego imię trzeba przywołać więcej niż raz. Zamknął oczy. Powiedz to jeszcze raz. Jeden. Ale to nie nastąpiło.
—Tak?— ale cisza trwała tylko sekundy.
—Jak się czuje Flora? — Flora. Flora. Nie zdrajca.
—Bardzo słaba. — odparł cicho i szybko. Chciał ją kochać, ale nie mógł pozbyć
się wrażenia, że jest dla niego tylko imieniem. Jednym spośród wielu.
—Mówiła coś odkąd ją znaleźliśmy?—
—Nic. — albo Delta nie słyszał. Chociaż starał się zachować pozory neutralności.
W końcu wszyscy otaczali ją taką otoczą miłości. Więc czemu on jej nie czuł?
Gdzie była jego miłość w tym świecie?
Nie było.
Nie było. No właśnie. Nie było i kto wie czy będzie. A może tylko mu się zdawało. Paranoja dość potężnie tamtego wieczoru zrzuciła go z nóg. Zwinął się w kłębuszek w kąciku w izolatce. Sam. W ciemności i z cichym szlochem łzami ułożył się do snu. Na zimnej, kamiennej podłodze. Z jakimś żalem spojrzał na jutro i z pokorą sam do siebie zapowiedział, że w sumie to dobrze.
Zdrajcy w końcu nie trzeba kochać.
Kolejne dni przyniosły odrobinę stabilności. Ba! Nawet Delcie
odrobinę się polepszyło. Już przynajmniej nie zawieszał się kiedy badał inne
wilki. Nie uciekał na przerwy aby nikt nie widział jego łez i skrytego za
sztucznym uśmiechem zranionego serca. Oh słodka iluzjo. Nikt się nie dowie co skrywasz,
dopóki stoisz stabilnie. A jak się zepsujesz to demony tego świata będą
bogatsze o jeszcze jednego. Delta westchnął ciężko. Przetarł oczy łapą. Czasem
potrzebował nadal wylać z siebie każdy płyn jaki miał. A czasem korciło go
skończyć tą nagłą mękę. Ale nie teraz. Nie dzisiaj. Bo przerażała go ta myśl,
zwłaszcza kiedy jego serce szalało nieokiełznanie, próbując odszukać wsparcia.
Ale przecież nie było w kim. Nie było jak.
Wyszedł zza winkla. Nie było po nim widać chwili słabości. Kolejnej z tak
wielu, które powtarzały się nieustanie pomimo, że obiecywał sobie z nimi
skończyć. Ale były one jak uzależnienie, kiedy jedyną podporą była chłodna
kamienna ziemia. Spojrzał na bok. Kawka. Stała i przeskakiwała z nogi na nogą
jak mała rozochocona kózka. Najwidoczniej znowu próbowali dorobić się
szczeniąt. Szczenięta. No właśnie. Beznadziejnego ojca już ta trójka nie
odwiedza.
—Jesteś, proszę bardzo.— nieco nostalgicznie wskazał jej drogę. Chociaż ona
wnosi do jego życia odrobinę uśmiechu. Kawka. Przyszła matka, zarażała
wszystkich dookoła tym swoim dobrym humorem. —Jak tam samopoczucie? —
—Dobrze.— padła odpowiedź, po której nastąpiło rozjaśnienie jej pyska, jakby
było to w ogóle możliwe wykonać jeszcze mocniej. A tu proszę. A jednak ten
dobry humor Delty rozsypał się wraz z odległym pomrukiem Flory. Zza kotar, spod
koców, a i tak ją usłyszał. Uniósł uszy. Pieprzona
Flora. Skarcił się za własną myśl. W końcu wszyscy ją kochali. On też
powinien. On też musi. Ale była mu obca. A kim była? Imieniem, prawda?
—To Flora? — padło pytanie z tych nieco zielonakwych ustek. Deltę od razu wyrwało
to z zamysłu pełnego myśli o niestabilnej przyszłości.
—Tak...— mruknął krzywiąc się. Bez cienia odrazy, ale z pewnym niewinnym
zakłopotaniem. — Jest z nią bardzo źle i jej stan wcale się nie poprawia. Prawdę
mówiąc nie wiemy jeszcze, czy n pewno to przeżyje. Prawdopodobnie spędziła
ponad miesiąc zatrzaśnięta w tym strasznym miejscu— odetchnął ciężko. Za ciężko. Wróć skąd przyszłaś. Potrząsnął głową szybko. Niezauważalnie.
Przeprosił więc Kawkę po chwili ciszy. Mimo wszystko wypadało sprawdzić jak
miała się medyczka. A było.. stabilnie. Zero poprawy, ale też żadnego spadku.
Jakby ta zawieszona została w eterze zdrowia, pomiędzy śmiercią a życiem na
wieki wieków. Niezdolna wyplątać się z linek trzymających j tam w miejscu. Ale
to w odpowiedzialności Delty leżało jej zdrowie i nawet jak zakłopotanie i
dyskomfort wzrastały w nim z dnia na dzień, i tak nie dałby jej umrzeć. Nie
kiedy wszyscy tak o nią pytają.
Żywa. Była żywa, nawet jeśli milcząca.
Delta wrócił na salę, a na Sali czekała Kawka. Kawka która
chciała zostać matką. Ale Kawka która pogrążała się w tym samym cieniu co on,
ale z innego powodu.
—Pusto. —
—Pusto? — wręcz płaczliwie pusto. Nawet bez słów pociechy. Delta był teraz w
stanie posłać jej tylko spojrzenie i powoli przyłożyć głowę do jej ramienia, w
geście milczącego wsparcia. Oboje tamtego dnia jakoś stoczyli się w zakamarki
swojego cienia jakich jeszcze nie zwiedzali.
Ale ten cień Delty niedługo przestał być tylko jego. Może
parę godzin potem w progi jaskini wkroczyły jego dzieci. Jego trójka...
Zamilkł. Z zaskoczeniu spoglądał na cztery roześmiane nieco twarze, rozjaśnione
światłem dnia. Coś było nie tak. Coś się nie zgadzało. W jego sercu wzrosła
panika. Oddech przyspieszył. Uśmiech uciekł z pyska na ułamek sekundy aby
powrócić.
—Co was sprowadza? — zapytał nieco może zbyt zimno. Ale ciężko mu było odrzucić
uczucie niepewności i nagłego przerażania, którego powodu nie umiał w sobie odnaleźć.
—Wyzdrowieliśmy w końcu! — Sigma przyszedł i powoli otarł się o bok ojca. Byli
chorzy? T by wiele tłumaczyło. Całka stojąca jako ostatnia tylko przytaknęła
półsłówkiem, wyraźnie zmęczona. Ale także się zbliżyła i Delta mógł zobaczyć z
bliska, że była nieco poobijana. To by też tłumaczyło niedawne jej stawienie
się w progach jaskini, ale nie z okazji wizyty. Nie ważne było teraz jednak to.
Pi. Zmierzyła go swoich chłodnym wzrokiem i przywitała się lakonicznie,
przytulając się tylko zapewne z racji powinności. Delta wiedział. Czuł jak
wiele sie w niej zmieniło z jakiegoś powodu. Tylko nie mógł jej rozgryźć. I
była jeszcze... najmniejsza z nich wszystkich. Delikatnie kremowa i nakrapiana
gdzie niegdzie słodkimi plamkami. Wzięła go w objęcia najmocniej, więc uśmiechnął
się z cichym żalem w sercu.
—A ja zakończyłam sukcesem moją pierwszą sprawę! —
—To dobrze. — ułożył łapę na jej głowie jakby jakiś odruch nakazał mu to
zrobić. — Co tu robicie w środku dnia? —
—Zerwaliśmy się na chwilę z roboty żeby do ciebie zajrzeć. — jego syn
odpowiedział za wszystkich. Delta zakręcił się nie bardzo wiedząc co ma
powiedzieć i gdzie włożyć ręce żeby odegnać od siebie dreszcze przerażenia.
Dzieci dość szybko poszły. Pogadały z nim co prawda chwilę i pomogły
uporządkować przy tym zioła, ale i tak. Żal mu było patrzeć jak wychodzą, ale
lżej na sercu, że jeszcze pamiętają, że Delta istnieje.
Tylko dlaczego było ich czworo?
CDN.
Nowa para! Nowa samica alfa!
Od Nymerii CD Agresta - „Samotna wśród tłumu”
Jego słowa nadal odbijały się w moich uszach. Tak proste i dosadne, a jednocześnie wyszukane i pełne niedopowiedzeń. I choć minęły już od tego czasu dwa miesiące, ja nadal nie mogłam pogodzić się ze swoją odpowiedzią…
---
- Agrest ja… nie mogę. To zbyt
szybko, przecież nawet nie jesteśmy tak blisko. Przecież nawet mi nie ufasz. –
spojrzałam na niego ze strachem. Ze strachem, że zobaczę w jego oczach jedynie
żal. On jednak trzymał pysk nisko i patrzył na swoje łapy.
- Ufam Ci. – powiedział niemal od
razu i podniósł na mnie oczy. – Czasem bardziej niż sobie.
- A może ja sobie nie ufam? –
szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.
- Słucham? – zapytał, a gdy
pokręciłam głową i odwróciłam wzrok, on znowu zaczął mówić – To była tylko…
propozycja. Do niczego Cię nie zmuszę. – poczułam jego łapę na ramieniu, co
wywołało we mnie nieznany dotychczas impuls. Dość pośpiesznie zrzuciłam jego
łapę i podeszłam do wyjścia.
- Pójdę się rozejrzeć po okolicy.
Widzimy się jutro.
Nie odwróciłam się, ponownie ze
strachu przed tym co zobaczę w jego oczach. Po prostu ruszyłam we wczesno
wiosenną noc.
---
No więc, już wiecie dlaczego
musiałam odejść. Mam nadzieję, że wojna szybko minie, Agrest beze mnie poradzi
sobie lepiej, a moja rodzina nie będzie za mną zbyt mocno tęsknić. Niestety te
dwa miesiące uświadomiły mi, że nie jesteśmy w stanie z Agrestem zapomnieć
wypowiedzianych przez niego słów. Gorycz jaką do mnie czuł i wstyd jaki czułam
ja, przeszkadzał nam w odpowiednim pełnieniu własnych stanowisk. Alfa nie może
zostawić swojej watahy, więc zrobię to ja.